Reklama

W Stomilu powoli gaśnie światło…

redakcja

Autor:redakcja

11 kwietnia 2018, 10:01 • 10 min czytania 14 komentarzy

Stomil od lat balansuje na krawędzi przepaści. Z każdym rokiem jest coraz bliżej spektakularnego upadku. W Olsztynie panuje wielkie zamieszanie, a wewnętrzne gierki powoli stają się codziennością. Mieliśmy już wycofanie się prezesa, ogłoszenie upadłości, trenowanie na wykopkach, zawieszenie treningów, czy facebookowy komentarz rozżalonego piłkarza, z którego dowiedzieliśmy się między innymi, że sponsora „ni chuja nie ma”. Teraz doczekaliśmy się epilogu. bo dramat jest również pod względem sportowym. – Klub dryfuje w kierunku drugiej ligi i nikt nad tym nie panuje – komentuje lokalny dziennikarz, Piotr Gajewski. W tle pojawiają się z kolei problemy finansowe i zatory w płatnościach.

W Stomilu powoli gaśnie światło…

Po kolei. Zimą 2015 roku w Olsztynie odważnie mówiło się o przeprowadzeniu szturmu na Ekstraklasę. Nic dziwnego – po rundzie jesiennej olsztynianie plasowali się na piątym miejscu w tabeli, tracąc osiem punktów do pozycji gwarantującej awans. W realiach pierwszoligowych – gdzie seria kilku wygranych meczów, przy jednoczesnej nieregularności przeciwników, pozwala uciec peletonowi – niewiele. Ówczesny prezes klubu, Robert Kiłdanowicz, wydawał się gościem pewnym swego i pełnym pomysłów. Nowy rok zaczął się jednak fatalnie. Najpierw, zupełnie niespodziewanie, ze sponsorowania Stomilu wycofał się właściciel centrum handlowego Galeria Warmińska (przekazywał 2 mln złotych rocznie), a później bardzo chłodno wobec klubu i jego władz zaczęli się zachowywać przedstawiciele władz Olsztyna. Klub złożył wniosek o upadłość. Piłkarze w pewnym momencie zawiesili treningi. Janusz Bucholc, kapitan zespołu, tłumaczył wówczas, że zawodnicy nie mają na paliwo, żeby dojeżdżać po kilkanaście kilometrów dwa razy dziennie na zajęcia.

Stomil skończył sezon na solidnym, siódmym miejscu. Jednak wcześniejsza kumulacja negatywnych wydarzeń wokół klubu zaowocowała rezygnacją prezesa.

Kilka miesięcy później, w listopadzie, sytuacja się nie poprawiła. Piłkarze zwołali konferencję prasową, która brzmiała jak desperackie wołanie o pomoc. Mówili między innymi, że nie mają pieniędzy na opłacenie przedszkola dla swoich dzieci. Po jakimś czasie do sieci wypłynęło zdjęcie, na którym widzimy, jak trenują oni… na bocznym boisku Stomilu wykopkach.

4

Reklama

Stomil był w tamtym momencie absolutnym golasem bez grosza przy duszy.

Luty 2016. Zapalanie zniczy pod siedzibą klubu i olsztyńskim ratuszem, spontaniczna zbiórka pieniędzy na najpilniejsze potrzeby zespołu czy wizyta na transmitowanym w telewizji meczu… siatkarskiej PlusLigi. Kibice pierwszoligowego Stomilu, który wiosną miał walczyć o Ekstraklasę, desperacko walczą o to, by klub ze stolicy Warmii i Mazur mógł walczyć w jakichkolwiek piłkarskich rozgrywkach. „Dumie Warmii” grozi upadek. I to drugi w XXI wieku. Pierwszy raz miał miejsce w 2003 roku, rok po zakończeniu ośmioletniej przygody z grą w Ekstraklasie. Stomil upadł wtedy z potężnymi, kilkunastomilionowymi długami.

Deja vu.

A przecież zespół po raz kolejny zaliczył bardzo udaną jesień. Zajmował piąte miejsce, ze stratą pięciu punktów do drugiej w tabeli Arki. Sezon zakończył na jedenastej lokacie. Więc skąd to całe zamieszanie, skoro oprócz dobrych wyników miał w tamtym momencie jedną z najlepszych frekwencji w pierwszej lidze, a w jego składzie znajdowało się kilku wychowanków? Otóż władze Olsztyna postanowiły pomóc w powołaniu profesjonalnej, jak się wydawało, spółki, która miała umożliwić dalszy rozwój futbolu w mieście. Już jakiś czas temu klub przejął nowy prezes, Mariusz Borkowski. Na fali entuzjazmu miał pozyskiwać kolejnych sponsorów, odświeżyć stadion i zrobić ze Stomilu drużynę nie do poznania.

Szukanie sponsorów szło jednak opornie, a dodatkowo spółka prowadząca klub wciąż musiała, miesiąc w miesiąc, spłacać stare długi stowarzyszenia. Co jakiś czas pojawiały się więc zatory i delikatne poślizgi, ale do końca roku udało się dopłynąć. Problem w tym, że w połowie stycznia okazało się, iż miasto nie zamierza w tym roku dokładać do swojej sportowej spółki i klub na żadne pieniądze z ratusza liczyć nie może. Znowu pojawiły się groźby związane z upadłością, jednak długi nie były duże – zaległości wobec piłkarzy sięgały dwóch miesięcy, a stare należności, po zredukowaniu, nie przekraczały kwoty 500 tys. złotych. Znów zawiodła komunikacja na linii klub-miasto. Miasto myślało, że spółka świetnie radzi sobie z zarządzaniem pierwszoligowym klubem i szukaniem sponsorów, a prezes Borkowski był przekonany, że miasto pomoże dopiąć niepewny miejski budżet spółki. I jedni, i drudzy byli w błędzie.

Klub ratowali kibice. Była między innymi zbiórka pieniędzy „Milion dla Stomilu” i kilka innych inicjatyw, na czele ze wspomnianym transparentem wywieszonym podczas meczu siatkówki pomiędzy Indykpolem AZS UWM Olsztyn i Jastrzębskim Węglem.

Reklama

Co jeszcze działo się w Stomilu? Można wymieniać i wymieniać. Zostawmy jeszcze wpis Irakliego Meschii, który zamieścił na swoim koncie facebookowym w komentarzu pod jednym z artykułów strony stomil.olsztyn.pl. Irakli wyjaśnił w nim pokrótce, co działo się w klubie.

4

Jeżeli chcecie przeczytać o pierwszoligowym domu wariatów – oczywiście w Olsztynie – odsyłamy do tego artykułu.

***

Przejdźmy teraz do bieżących wydarzeń, które wydają się równie ciekawe. Porozmawialiśmy na ten temat z Piotrem Gajewskim, lokalnym dziennikarzem i przedsiębiorcą, a zarazem osobą będącą od lat blisko klubu.

– Moim zdaniem prezes Stomilu jest mocno oderwany od rzeczywistości. Poza tym ma poważne problemy z komunikacją z otoczeniem. A klubem zarządza… jednoosobowo. I z tego wynika chyba większość patologii. Kiedy Robert Kiłdanowicz złożył rezygnację, klub znalazł się na rozdrożu. Nie było nikogo chętnego do przejęcia władzy. W końcu, w tak zwanym środowisku, pojawił się pomysł wciągnięcia do zabawy kogoś nowego. Najlepiej byłego piłkarza, kojarzonego z czasami Ekstraklasy. Rafał Szwed wydawał się idealnym kandydatem. Prowadzi nieduży biznes i nadal ma boiskową charyzmę. A do tego był na bieżąco, bo regularnie chodził na mecze. Sam, czemu się w sumie nie dziwię, nie chciał się jednak podjąć zadania. Pojawił się więc temat Mariusza Borkowskiego. Wówczas była to postać trochę anonimowa. Taki mocno zaangażowany rodzic, który z dużą fantazją zaczął organizować cykliczny zimowy turniej dla dzieci. Trochę zakręcony, ale przemawiały za niego czyny. Fantastyczna impreza, z pozytywną energią. Coś takiego pasowało do Stomilu jak pięść do nosa, ale paradoksalnie było klubowi potrzebne. Bo Stomil potrzebował zmiany wizerunkowej i nowego rozdania. Tylko w ten sposób można było zjednać sobie przychylność miasta. I to się udało. Początek był dobry. Po kilku miesiącach klub przekształcił się ze stowarzyszenia w spółkę akcyjną. Kokosów nie było, ale pojawiła szansa na normalność. Trochę dziwne wydawało się ustanowienie jednoosobowego zarządu, ale jednak otworzyły się nowe możliwości. Tylko, że to właśnie wtedy zaczęły się pojawiać problemy. Ekipa zarządzająca klubem zaczęła się alienować.

Czyli wszystko posypało się mniej więcej w momencie powstania spółki?

Tak, choć wiadomo, że trupów w szafie i tak było mnóstwo z wcześniejszych czasów. Później przytrafiło się kilka miesięcy sielanki, dobrej atmosfery, a po powstaniu spółki wszystko się rozjechało. Potem zaczęły się wszystkie perypetie, ratowanie klubu co pół roku… No i tym sposobem doszliśmy do obecnej sytuacji. Szwed formalnie chyba nie pełni żadnej funkcji w spółce. Jest jednoosobowy zarząd w postaci Borkowskiego, który w klubie bywa raz na jakiś czas. Miasto, jako właściciel bieżącego funkcjonowania klubu nie kontroluje. Problemem tego klubu jest szeroko pojęte zarządzanie. Prezesa w praktyce nie ma. Próbował zatrudnić prokurenta, który podpisywałby za niego papiery. Ale podobno jego też już w klubie nie ma. Mówię podobno, bo polityka informacyjna klubu to fikcja. Prezes praktycznie nie udziela się medialnie. Komunikuje się ze światem za pośrednictwem fanpage’a na Facebooku – Stomil Cup. To fanpage tego turnieju, który kiedyś organizował. Ale to co się tam dzieje, trudno mi opisać słowami. Zobacz, co tam się dzieje. Po prostu zobacz.

4

Wcześniej zawodnicy narzekali przede wszystkim na problemy finansowe.

Muszę przyznać, że akurat w tym sezonie płynność finansowa jest. Pomaga miasto. Nie angażuje się w zarządzanie klubem, ale od czasu do czasu, pod presją społeczną, coś dorzuci. Zdarzają się nieznaczne poślizgi z wypłatami, lecz w tym sezonie jest w porządku. Są za to stare, nieuregulowane płatności. Płynność zapewnia też współpraca z Budimexem oraz lokalni sponsorzy i jakoś to leci.

Podstawowym problemem jest jednak organizacja. Nie ma dyrektora biura, nie ma dyrektora sportowego. Wszystko funkcjonuje „jakoś”. Teraz odpowiedzialność zaczyna być przerzucana na starszych zawodników, którzy od lat ciągną ten wózek. W tle pojawiają się jakieś dziwne konflikty zarządu ze starszyzną. A to goście zaangażowani w klub – większość z nich to wychowankowie.

Momentem zapalnym był ostatni zator w płatnościach. Niby delikatny, ale jednak przywołał dramatyczne wspomnienia, gdy piłkarze i inni pracownicy klubu czekali na pieniądze po kilka miesięcy. Tym razem znowu chodziło o stare zobowiązania wobec jednego z zawodników. I odczuła to kadra obecna. Z tego co wiem, problem już zażegnano, ale atmosfera mocno się zagęściła. Tyle, że ja zawodników rozumiem. Nie chcą być znowu oszukiwani i wolą dmuchać na zimne.

Inna sprawa, że Stomilowi brakuje też wizji sportowej. Latem, po odejściu trenera Adama Łopatki, kadra się posypała i powstał zespół trochę z łapanki. Jak na wakacyjny chaos – i tak bardzo solidny. Problem w tym, że latem chętnych do trenowania Stomilu nie było i zespół powierzono Tomaszowi Asensky’emu. Nie ma co owijać w bawełnę – zadanie poskładania drużyny do kupy go po prostu przerosło. Zimą było w końcu trochę spokoju, ale ruchy kadrowe też wydawały się niezrozumiałe. Stomil miał problem ze strzelaniem goli, a sprowadził czterech obrońców.

No i jeszcze infrastruktura… Ostatnie dwa mecze Stomil grał na stadionie w Ostródzie. 40 kilometrów od miasta. Stadion przy alei Piłsudskiego wybudowano w latach 70. Po prostu się sypie. Dopóki nie będzie nowego obiektu, żaden poważny inwestor nie przyjdzie. A co najmniej dwóch chciało – jeden lokalny, drugi kompletnie z zewnątrz. Pragnęli tylko mieć zapewnienie od miasta, że w przyszłości rozpocznie się budowa stadionu. Władzom miasta jest jednak nie po drodze ze sportem. Mają inną wizję. Moim zdaniem nie do końca właściwą. Olsztyn od zawsze był kojarzony ze sportem. A w klubie dzieją się dziwne rzeczy i nikt nad tym nie panuje…

Najgorsze w obecnej sytuacji jest to, że trudno znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia. W Stomilu często działo się źle, ale przynajmniej była rodzinna atmosfera. Władze klubu, zawodnicy, kibice – wszyscy grali do jednej bramki. A teraz jest sporo przypadkowych zawodników z zewnątrz. Lokalni piłkarze są coraz bardziej sfrustrowani, doszły jeszcze kwasy z władzami. Brakuje monolitu. Najbliższy mecz z Olimpią Grudziądz nie jest o sześć punktów, a o dziewięć. To mecz o życie. W razie porażki zostanie już chyba tylko walka o zmartwychwstanie.

***

Chcieliśmy skontaktować się z najbardziej doświadczonymi zawodnikami Stomilu, żeby rozwiać wszystkie wątpliwości, przede wszystkim te dotyczące zatorów w płatnościach. Paweł Głowacki nie chciał się wypowiadać. Kapitan Janusz Bucholc przyznał, że nie może komentować tego, co obecnie dzieje się w „Dumie Warmii”: – Nie w sytuacji, w której się znajdujemy. Klub cały czas walczy o utrzymanie i na tym się skupiamy – powiedział.

***

Porozmawialiśmy za to chwilę z Emilem Mareckim, który zarządza portalem stomil.olsztyn.pl i od wielu lat znajduje się blisko klubu.

– Brakuje mi słów, żeby opisać sytuacje wokół Stomilu. Aż nie chce się o niej rozmawiać… Dzień przed meczem z Olimpią nie było wiadomo, gdzie zagramy. Niech to będzie odpowiedzią na to, co o tym sądzę. W klubie jest niesamowity bałagan. A wszyscy myśleli, że Stomil zagra w Olsztynie. Już nawet zostały zwiezione banery z Ostródy, a teraz muszą się cofnąć. W klubie jest prezes, którego tak naprawdę ciągle nie ma. Miasto też nie sprawuje żadnej kontroli i to tak płynie – bez zarządu, bez niczego. Równia pochyła. To musiało się tak skończyć. Chciałoby się bronić tego klubu, ale brakuje mi argumentów.

Prezesowi Borkowskiemu nie można odmówić, że kiedyś uratował „Dumę Warmii”. Ale teraz ma swoją pracę i swoje interesy. Wszyscy rozumieli, że nie będzie prowadził klubu od 8 do 20. Problem w tym, że dzisiaj prowadzi go raz w tygodniu, czasami od 8 do 10. Nie zatrudnia się nikogo do zarządu, rada nadzorcza jest jaka jest – nie uczestniczy w życiu zespołu, nie pojawia się na meczach…

Słyszałem o konfliktach między doświadczonymi zawodnikami i zarządem.

Nie chciałbym wypowiadać się na ten temat. Nie jestem z nimi aż tak blisko, nie chcę zmyślać.

***

W Stomilu więc bez zmian – wieczne zamieszanie. Z tą różnicą, że tym razem nie idzie za nim wynik sportowy, który w ostatnich latach był co najmniej przyzwoity i jakoś go ratował. – Klub dryfuje w kierunku drugiej ligi i nikt nad tym nie panuje. Obawiam się, że to może być ten sezon, w którym Stomil z hukiem spadnie z pierwszej ligi. A jak już spadnie, wcale nie będzie musiał zatrzymać się poziom niżej… Wszyscy są zniechęceni, a zawodnicy, którzy obecnie to ciągną, zbliżają się do końca kariery. Drugi raz Stomilu już nie odbudują – kończy Gajewski.

Chyba zbliża się moment, w którym w Olsztynie po prostu trzeba będzie zgasić światło.

Norbert Skórzewski

Najnowsze

Anglia

Media: Gwiazdor West Hamu może zostać następcą Mohameda Salaha

Maciej Szełęga
1
Media: Gwiazdor West Hamu może zostać następcą Mohameda Salaha
Ekstraklasa

Trener Cracovii: W Białymstoku zagraliśmy konsekwentnie, nie mówiłbym o szczęściu

Damian Popilowski
0
Trener Cracovii: W Białymstoku zagraliśmy konsekwentnie, nie mówiłbym o szczęściu

Komentarze

14 komentarzy

Loading...