Reklama

Szybko zacząłem myśleć jak Polak, dlatego do dziś tu jestem

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

02 kwietnia 2018, 09:43 • 32 min czytania 14 komentarzy

Filipe Andrade Felix był jednym z wielu Brazylijczyków, którzy trafili do Górnika Zabrze, gdy rządził tam Marek Koźmiński. Z tego grona najbardziej pokazał się Hernani, ale to Filipe ma w CV mistrzostwo Polski wywalczone z Zagłębiem Lubin. Szybko przestał grać na poważnym poziomie, jednak ułożył sobie życie w naszym kraju. W 2015 roku dostał obywatelstwo. Ożenił się z Polką, mieszka niedaleko Opola, trenuje dzieci i… pomaga w sklepie teścia. Nam opowiedział o swoich wspomnieniach z kariery, licznych rozczarowaniach, problemach z sercem, depresji czy rasizmie jego własnych kibiców, ale też o wielu przyjemniejszych sprawach. Zapraszamy do lektury! 

Szybko zacząłem myśleć jak Polak, dlatego do dziś tu jestem

Masz dopiero 33 lata, a już dobrych kilka lat temu zakończyłeś granie na szczeblu centralnym. Dlaczego?

W pewnym momencie zacząłem odczuwać duże rozczarowanie polską piłką. Po odejściu z Odry Opole miałem sporo sytuacji, które zniechęciły mnie do grania. Straciłem entuzjazm. Kiedyś bym się tłumaczył, że jak jesteś obcokrajowcem, to zawsze jest ci trudniej. I w sumie sporo w tym prawdy, ale w pierwszej kolejności to moja wina. Nie ukrywam, że gdy trafiłem do drugiej ligi, trochę odpuściłem i przestałem już traktować futbol w pełni poważnie. To już była bardziej zabawa, na koniec doszły mi problemy z sercem. W pewnym momencie zapytałem sam siebie: po co mi to? Nie chciałem ryzykować. Ludzie cały czas mnie namawiali, żebym jeszcze gdzieś spróbował, ale bałem się, nie zamierzałem już wracać.

Straciłeś entuzjazm już jesienią 2009 roku, gdy wylądowałeś w drugoligowej Polonii Słubice?

To był okres wielkich rozczarowań. Między odejściem z Odry a przejściem do Polonii byłem testowany w trzech klubach. Najbardziej zaawansowany był temat Korony Kielce, która obserwowała mnie przez cały wcześniejszy rok w Opolu. Potem pojechałem jeszcze do Piasta Gliwice i ponownie pojawiłem się w  Górniku Zabrze, wtedy będącym po spadku do I ligi. Nigdy jednak nie miałem agenta i jak przychodziło co do czego, trenerzy brali kogoś innego.

Reklama

Z nikim z tej trójki nie doszło do rozmów kontraktowych?

Doszło. W Koronie miałem już kontrakt na stole.

To czemu nie podpisaliście?

To dość długa historia. W Koronie od kilku lat był już wtedy Hernani, z którym przychodziłem do Górnika Zabrze. Trener pracujący w Kielcach przed Markiem Motyką [Włodzimierz Gąsior, PM] obserwował mnie cały czas w Odrze, graliśmy nawet przeciwko sobie, gdy spadli z Ekstraklasy. Hernani mówił mi wtedy:

– Skup się, zagraj dobrze, bo trener cię obserwuje.

Posłuchałem (śmiech). Już w 1. minucie asystowałem przy golu, wygraliśmy 2:0. Temat jednak ucichł, nie dostawałem żadnych sygnałów. Wiosną graliśmy w Kielcach, Odra była już w rozsypce, opierała się na młodych. Musiałem wystąpić jako środkowy pomocnik. Przegraliśmy 0:2. Dwóch ostatnich kolejek nawet nie rozegraliśmy, oddano je walkowerem, klub zbankrutował. Wtedy udałem się do Korony. Prezes od razu przedstawił propozycję kontraktu. Zakładał, że skoro długo byłem obserwowany przez tamtego trenera [Gąsiora], to jestem sprawdzony i można mnie brać. Tyle że Korona jeszcze pod koniec sezonu pierwszoligowego zwolniła tego trenera i wzięła Marka Motykę. To był mój ostatni szkoleniowiec w Zabrzu.

Reklama

Dobrze wam się współpracowało?

Tak. Grałem u niego cały czas i wypromowałem się do Zagłębia Lubin. Tym bardziej więc zapowiadało się, że nie będzie problemu. Nawet prezes uważał, że to tylko formalność, skoro już razem pracowaliśmy i to z dobrym skutkiem. Miało być jego „tak” i od razu podpisujemy. Ale „tak” nie było… Trener Motyka mówił, że ma kogoś, kto przyprowadzi mu pięciu zawodników. Wziął ich, a po trzech miesiącach go wyrzucili. Tak to wyglądało.

I wtedy się załamałeś.

Tak. Mówiłem sobie, że już nigdy więcej nie pojadę na żadne testy. Albo mnie ktoś chce, albo nie. Co ma być, to będzie. W Ekstraklasie i I lidze czułem, że mogę coś zdziałać, miałem jakieś plany, marzenia. W drugiej lidze… Nie wchodziłem tam na zasadzie „grałem tu i tu, więc teraz sobie mogę olać sprawę, a i tak będzie super”. Gdybym był takim ekstra zawodnikiem, to byłbym tam cały czas. Ale coś we mnie zgasło, gdy zobaczyłem trochę kulis tego wszystkiego. Wiedziałem, że musiałby być ktoś, kto mnie zna i bardzo lubi, żebym znów poszedł gdzieś wyżej. Wtedy miałem jeszcze nadzieję, że może kiedyś się uda, ale nie miałem już tego entuzjazmu co wcześniej.

W Polonii Słubice zaczęła się twoja wędrówka. Później był GKS Jastrzębie-Zdrój, Czarni Żagań, LZS Piotrówka, Górnik Wałbrzych i Swornica Czarnowąsy. W tym okresie pojawiła się jeszcze szansa na pójście wyżej?

W styczniu 2011 roku, gdy grałem w Żaganiu, złamałem wcześniejsze postanowienie i pojechałem na testy do Pogoni Szczecin. Dopiero co wróciłem z Brazylii.  Zadzwonił do mnie jakiś agent i powiedział, że mam iść sprawdzić się do Pogoni, będzie dobrze. Wtedy często robili tam takie test-mecze. Przyjeżdżało 20-30 zawodników, zostawał jeden czy dwóch. Stawiłem się w Szczecinie. Po południu robiliśmy rozbieganie, typowy trening fizyczny. Byłem ja i kilku, którzy zostali po tej masówce. Później były jeszcze jakieś zajęcia z piłką, bez bramek, bez niczego. I po nich przychodzi gość z komunikatem, że trener już dziękuje, mogę wracać do domu. Wkurzyłem się. Zadzwoniłem do tamtego agenta z pretensjami, że zawracał mi głowę, a oni od początku mnie nie chcieli. Stwierdził, że wcześniej rozmawiał z trenerem i miał się zgodzić na mój przyjazd. Totalny chaos. Byłem zły na siebie, że dałem się w to wciągnąć.

Nie wyjaśniliśmy jeszcze, dlaczego po odejściu z Odry nie dostałeś angażu w Piaście Gliwice i Górniku Zabrze.

W Piaście była wtedy fajna ekipa. Kamil Wilczek, Kamil Glik i jeszcze paru innych chłopaków, z którymi do dziś mam kontakt. W Gliwicach niby wszystko ok, ale byłem dla nich tylko wariantem rezerwowym, gdyby ktoś z Odry Wodzisław jednak nie rozwiązał kontraktu. Nikt mi tego nie powiedział wprost, ale wyczuwałem, co się dzieje. Jak tylko ten piłkarz rozstał się z Odrą i przyjechał do Gliwic, trener wezwał mnie do gabinetu i powiedział, że już mnie nie potrzebuje. A chodziłem do niego po każdym sparingu, rozegrałem cztery, i mówiłem:

– Trenerze, nie będę zły, możesz mnie wyrzucić, tylko powiedz szczerze, czy mnie chcesz, czy nie.

Kto wtedy prowadził Piasta?

Dariusz Fornalak. Zawsze mówił, żeby jeszcze poczekać. Dopiero po czwartym sparingu wezwał mnie i powiedział, że już nie jestem potrzebny, bo pojawił się nowy zawodnik. Nie mam pewności, może to był zbieg okoliczności, że jak tamten rozwiązał kontrakt, to ja na drugi dzień mogłem się pakować.

A z jakiego powodu nie wróciłeś do Zabrza?

Tak naprawdę wciskał mnie tam pewien agent. Z Ryszardem Komornickim byli kolegami i chyba głównie dlatego trener zgodził się na moje testy. Od początku jednak był nastawiony na sprowadzenie jakiegoś swojego byłego podopiecznego ze Szwajcarii. Komornicki chciał go, zarząd wolał mnie. Skończyło się na tym, że ani ja nie podpisałem, ani tamten.

filipe andrade felix gornik zabrze newspix.pl

Fot. newspix.pl

I co dalej?

W końcu sam zadzwoniłem do Polonii Słubice, wcześniej oni się do mnie odzywali. Mój problem wtedy polegał na tym, że musiałem dbać o aktualność karty pobytu, którą należało odnawiać co roku. To dawniej było utrapienie obcokrajowców w Polsce.

Dlaczego?

Gdy kontrakt z jakimś klubem wygasał ci 30 czerwca, do 29 czerwca musiałeś przedstawić nową umowę – z tym samym klubem lub z innym. A wniosek o przedłużenie karty należało składać dużo wcześniej, już w połowie maja. Inaczej od lipca przebywałbyś w Polsce nielegalnie. Jeżeli liga kończyła się na początku czerwca, a później wszyscy rozjeżdżali się na wakacje, niełatwo było wyjaśnić swoją przyszłość w ciągu dwóch czy trzech tygodni. Do Polonii Słubice trafiłem trochę w akcie desperacji, żeby być gdziekolwiek i mieć nadal ważną kartę pobytu. Dziś jest łatwiej, możesz wszystko przedstawić dopiero ostatniego dnia.

Czyli to w sporej mierze tłumaczy, dlaczego tak często zmieniałeś kluby.

Tak. Powiem szczerze: w Polonii byłem, bo byłem.

Które kluby spośród następnych najlepiej wspominasz?

Fajnie było w GKS-ie Jastrzębie i Czarnych Żagań. Ze Słubic odchodziłem po pół roku. Nowy prezes mnie już nie chciał, mimo że grałem we wszystkich meczach. Zmienił się też trener, nowe rozdanie. Wylądowałem w Jastrzębiu i dobrze się tam czułem, ale w klubie było zero kasy. Dostałem dwie wypłaty, później już nic.

Żagań to był najstabilniejszy okres po odejściu z Odry Opole. Spędziłem tam dwa lata i wszystko było w porządku, dopóki nie przyszedł nowy właściciel. Wcześniej bankrutował z Jastrzębiem, potem upadł z Żaganiem, a jeszcze wcześniej z MKS-em Oława. Chyba to lubił (śmiech).

Co to za człowiek?

Nie pamiętam, musisz sprawdzić w internecie. [Jerzy Woźniak, później z równie kiepskim skutkiem był właścicielem Floty Świnoujście, PM].

Największą egzotykę miałeś w trzecioligowej Piotrówce. Tam było chyba więcej obcokrajowców niż Polaków.

Szedłem tam, gdzie mnie chcieli i dawali kartę pobytu. Czarni Żagań mieli grać w II lidze, ale ten nowy prezes powiedział, że nie dostaniemy licencji i zagramy w trzeciej. Tam też nie dostał licencji i z dnia na dzień wszystko się rozpadło. Byłem już w trakcie odnawiania karty pobytu. Co mogłem zrobić? Wtedy już coraz bardziej myślałem o normalnej pracy, o życiu poza boiskiem, nastawiałem się na pozostanie w Polsce. Prezes Piotrówki pomógł mi z kartą, więc postanowiłem tam zostać. Ale to już nie było to. Sam się z siebie śmiałem, że potrafiłem grać jak trzeba w Ekstraklasie i I lidze, a niżej nie potrafiłem do tej formy nawiązać. Przynajmniej w trakcie pobytu w Piotrówce poznałem swoją żonę…

Chodziło tylko o utratę entuzjazmu?

Generalnie o jakieś zdołowanie psychiczne. Cały czas miałem w sobie trochę żalu, że coś mnie omija. Nie lekceważyłem rywali, bo trzecia liga. Chodziło o całą resztę. W Ekstraklasie trenowałem dwa razy tyle, byłem dużo lepiej przygotowany fizycznie. W drugiej i trzeciej lidze gra wielu fajnych chłopaków. Odra Opole w sporej mierze opiera się na tych, którzy awansowali i teraz świetnie sobie radzi w I lidze. Między drugim a czwartym szczeblem nie ma przepaści w umiejętnościach, różnica tkwi głównie w „fizyce” i zaawansowaniu taktycznym.

W Piotrówce ostatecznie pogodziłeś się z faktem, że już w poważnej piłce się nie znajdziesz?

Tak. To był czas, gdy myślami zaczynałem już być bardziej poza boiskiem.

A może błędem było to wcześniejsze podejście, może po odejściu z Odry trzeba było jeszcze raz spiąć się mentalnie na sto procent?

Może. Ale tak jak mówiłem, po odrzuceniu przez trzy kolejne kluby byłem strasznie rozczarowany. Wtedy straciłem wiarę w to, że piłka normalnie funkcjonuje, że nie liczą się układy, znajomości i tak dalej.

OK, ale potem minęło wiele czasu, mogłeś to przetrawić i wrócić na właściwy tor.

No to dwa lata później były testy w Pogoni. Gość zapewniał, że one są formalnością i w zasadzie już mnie chcą. W okresie gry w Czarnych Żagań mogłem też iść do Bytovii. Tam byli zdecydowani, zaproponowali kontrakt, ale… miałbym zarabiać mniej niż w Czarnych. Uznałem, że bez przesady, Drutex był już przecież sponsorem. W Żaganiu było mi naprawdę dobrze. Prezydent miasta był za piłką, niczego nam nie brakowało. Sportowo byliśmy typowym środkiem tabeli – o awans raczej nie walczyliśmy, a spadek nam nie groził. Pracowałem tam z kilkoma dobrymi trenerami, na przykład ze Zbigniewem Smółką czy Romualdem Szukiełowiczem. Gdyby nie te historie właścicielskie, być może grałbym tam do dziś. Może w końcu kilka rzeczy zgrałoby się w jednym czasie i awansowalibyśmy do I ligi…

Z czasem nasiąkłeś realiami drugo i trzecioligowymi?

Tak. W Zabrzu, Lubinie i Opolu dawałem z siebie wszystko, ostro trenowałem. A w Odrze z pieniędzmi bywało nie za ciekawie. Raz płacili, raz nie. Potem już tak długo byłem w niższych ligach, że wtopiłem się w ten poziom, dostosowałem do niego. Tak jak już mówiłem, na tych szczeblach największy problem jest z przygotowaniem fizycznym. Jeżeli jesteś świetne przygotowany, to nawet będąc słabszym piłkarzem możesz grać na dobrym poziomie. Widziałem tę różnicę, gdy odchodziłem z Zagłębia Lubin na wypożyczenie do Odry. Okres przygotowawczy przepracowałem z Zagłębiem, a potem poszedłem do Opola i mogłem biegać dużo więcej niż reszta chłopaków. Oni w drugich połowach padali, ja cały czas miałem siły i byłem w stanie pokazać więcej. To mnie wyróżniało, nie musiałem być super zawodnikiem.

A jakie różnice widziałeś potem?

Idąc do Czarnych Żagań od początku trenowałem już z nimi, według ich obciążeń.

To były lżejsze treningi niż w Opolu?

Różnie. Wszystko zależy od podejścia danego trenera. Na przykład przez pół roku w Jastrzębiu-Zdrój pracowałem z Janek Furlepą. Został wtedy pierwszym trenerem, wcześniej był asystentem. Jesienią drużyna zdobyła zaledwie 12 punktów, wyniki były fatalne. W zespole było jeszcze sporo starszych zawodników, którzy zostali po degradacji z I ligi za brak licencji. Wtedy normalnych treningów w zasadzie nie mieli. Przyjeżdżali i grali w dziadka. Wytrzymali tak kilka miesięcy. Potem kto mógł, uciekał i zostali głównie młodzi. Furlepa mimo to tak dobrze nas przygotował, że wiosną szliśmy jak burza i wywalczyliśmy 26 punktów. Za ten okres byliśmy trzecim najlepszym zespołem. Zabrakło punktu do utrzymania.

Dla mnie Furlepa to bardzo dobry trener. U niego miałem jedne z najlepszych przygotowań w życiu, a one są kluczem. Zresztą – popatrz, co Furlepa zrobił potem w Odrze Opole. Przyszedł do niej zimą 2016 roku i kilka miesięcy później wywalczył awans do II ligi. A w niej Odra jako beniaminek od razu weszła do I ligi. Po tym awansie z Furlepą się rozstano, były tam jakieś nieporozumienia, ale również obecne wyniki Odry to na pewno w jakimś stopniu efekt jego wcześniejszej pracy.

Mówiłeś, że nie ma przepaści w umiejętnościach między pierwszą a trzecią ligą? A odnosząc to do Ekstraklasy?

W Ekstraklasie przygotowanie fizyczne to już jednak wyższy poziom, przeważnie to najbardziej widać. Nie zawsze są tam zawodnicy, którzy na niższych szczeblach by imponowali. Za moich czasów piłkarzy zdecydowanie wyróżniających się umiejętnościami i będących w stanie pociągnąć resztę miałeś w 4-5 klubach. Reszta bazowała przede wszystkim na „fizyce” i taktyce. W pierwszej i drugiej lidze miało to jeszcze większe znaczenie. Najczęściej widowisko robiło się w drugich połowach. Do przerwy wszyscy trzymali dyscyplinę. Potem zmęczenie dawało o sobie znać i wygrywali ci, którzy mogli więcej biegać. Nawet w I lidze mogłeś mieć ludzi słabych piłkarsko, ale jeśli byli dobrze przygotowani i funkcjonowali jako zespół na boisku, byli w stanie zajmować miejsca w górnej połówce tabeli. Mówię o tym, co było kiedyś. Dziś już za rzadko to wszystko śledzę, żeby się wypowiadać.

Dziś niewiele się zmieniło.

(uśmiech).

Ok, po odejściu z Piotrówki grałeś jeszcze w Górniku Wałbrzych i Swornicy Czarnowąsy. To też wybory ze względu na kartę pobytu?

Nie, wtedy już miałem na pięć lat kartę stałego pobytu. Mogłem wybierać swobodnie, tyle że nie za bardzo miałem z czego, skoro przez wcześniejsze półtora roku byłem w trzecioligowej Piotrówce. Nie pomagał mi też fakt, że byłem obcokrajowcem.

Im niższa liga, tym obcokrajowiec ma gorzej?

Kibice często patrzą na obcokrajowca jak na tego, który zabiera miejsce w składzie młodemu Polakowi. Jestem przeciwny tym limitom w niższych ligach, że może grać jeden czy dwóch spoza Polski. Kurde, rywalizacja zawsze pomaga. Jeżeli mamy obcokrajowca i Polaka, niech gra ten lepszy. Po prostu. Jeśli obcokrajowiec okaże się słabszy, wyrzucamy go i niech wraca do siebie.

W Piotrówce byłeś liderem szatni? Znaczną jej część stanowili stranieri, a ty już dobrze mówiłeś po polsku. Mogłeś być pomostem.

Prawdę mówiąc – miałem to gdzieś (śmiech). Robiłem swoje i tyle, nie chciałem być na pierwszym planie w szatni.

Czyli nie byłeś przewodnikiem i pomocnikiem dla pozostałych obcokrajowców?

Nie no, w razie potrzeby pomagałem. Miałem już jednak wtedy wasze myślenie. Bardziej myślałem jak Polak niż jak obcokrajowiec. Mieszkałem już w Polsce wiele lat i moje nastawienie było takie: to ja mam się dostosować do was, a nie wy do mnie. Jeżeli widziałem, że coś tym chłopakom nie pasuje, nie płakałem razem z nimi, tylko zwracałem uwagę, żeby wzięli się w garść. Niektórzy nie słuchali w ogóle.

W Polsce jestem od osiemnastego roku życia. Na początku funkcjonowałem jeszcze po swojemu. Bardzo szybko zacząłem zauważać, że jeśli mam się tu dobrze czuć, muszę zaakceptować pewne rzeczy, a nie wymuszać swoje zmiany. Czasami obcokrajowcy w większej grupie czują się zbyt pewnie i próbują narzucić własny punkt widzenia. W Piotrówce chwilami robili, co chcieli. Ja w tym nie uczestniczyłem, mentalnie byłem już gdzie indziej.

Na co narzekali?

Głównie na jakieś codzienne sprawy, nawet takie jak jedzenie czy sposób bycia Polaków. Po części im się nie dziwię. Byli w Polsce krótko, dla nich wiele rzeczy stanowiło nowość. Dla mnie to wszystko było normalne. Ja nigdy nie miałem problemu z polskimi zawodnikami i może dlatego do dziś mam wśród nich wielu kolegów. Potrafiłem się dostosować i nie sprawiałem problemów typowych dla wielu obcokrajowców.

W Piotrówce spotkałeś sporo ciekawych postaci. Byli tam Emmanuel Ekwueme czy grający później w Zabrzu Dzikamai Gwaze.

Był też Idrissa Cisse, który potem fajnie grał w I lidze, a w Podbeskidziu zadebiutował nawet w Ekstraklasie i chyba jednego gola tam strzelił. Był Frank Adu Kwame – dziś Miedź Legnica, wcześniej dużo występów w Podbeskidziu. Ekwueme zmierzał wtedy do końca kariery, ale Gwaze się wyróżniał. Fajna ekipa, tylko treningowo nie był to poziom w pełni profesjonalny. Jeżeli mieliśmy słabego rywala, potrafiliśmy wygrywać po 6:0 czy 7:0. Ale jeśli trafialiśmy na kogoś lepiej przygotowanego fizycznie, rozsypywaliśmy się.

Dlaczego to przygotowanie wtedy kulało? Filozofia trenera? Sytuacja w klubie?

Niektórzy trenerzy dopasowują się do drużyny.

Wolą żyć dobrze z zawodnikami nawet kosztem spadku jakości sportowej?

Tak. Wiesz, dziś trenuję dzieciaki, trochę mogę się już wczuć. Gdybym kiedyś trenował taki zespół, miałbym gdzieś, co piłkarze sądzą o treningach. Chciałbym połączyć dwie rzeczy: być fajnym gościem w szatni i poza nią, za to na treningach nie byłoby zlituj. Trener wymagający, z ludzkim podejściem, ale pewnych rzeczy wymagający bez gadania. Tutaj w okręgówce jest taki szkoleniowiec Łukasz Kabaszyn z Victorii Chróścice. Widziałem, jakie zrobił chłopakom przygotowania i byłem pod wielkim wrażeniem. Awansowali i na wyższym szczeblu jego drużyna też wszystkich leje. Jeżeli na tak niskim poziomie jest w stanie robić coś takiego, tym bardziej da radę wyżej. Tylko ktoś musi mu dać szansę, a wiesz, jak to bywa…

Czyli generalnie im wyższy poziom, tym łatwiej trenerom wyegzekwować pewne rzeczy?

Sądzę, że tak. Niektórzy trenerzy chyba myślą, że skoro ktoś zarabia niewielkie pieniądze, których często i tak nie dostaje regularnie, to jak mogą od niego wymagać większego tempa na treningach.

Ostatnim klubem w twoim CV był niemiecki piątoligowiec Brandenburger SC. Skąd się tam wziąłeś?

Po prostu – pojechałem dorabiać. To były lepsze pieniądze niż w Polsce w niższych ligach. Grałem tam i oprócz tego normalnie pracowałem.

Czym się zajmowałeś?

Pomagałem na farmie prezesa klubu. Zajmowałem się końmi, jeździłem na traktorze i tym podobne. Nie wstydzę się tego mówić, robota jak robota. To, że grałem kiedyś w Ekstraklasie nie oznacza, że nie mogę już wziąć łopaty do ręki. Dla mnie wstyd to kraść. Tego nauczyli mnie rodzice, którzy od początku dbali o moją edukację. Wziąłem też od nich to, żeby nie mieć…. Jak wy to mówicie… Parcia na szkło. Ludzie często mi powtarzają, że powinienem się bardziej chwalić przed światem. Pomagam też trenować dzieci w okręgówce i trenerzy nieraz mówią, że mógłbym częściej przypominać, że grałem w Ekstraklasie. Ale po co?

Masz poważniejsze plany trenerskie?

Dopiero będę robił wszystkie papiery. Cały czas blokował mnie brak matury, a ona jest niezbędna, żeby starać się o licencję. Z Brazylii wyjechałem rok przed ukończeniem szkoły i muszę to teraz uzupełnić. Przez internet zamierzam zdać brazylijską maturę. Gdybym chciał ją mieć w Polsce, musiałbym normalnie iść na cztery lata do liceum.

filipe andrade felix trener dzieci archiwum prywatne

Dopiero w grudniu 2015 roku dostałeś polskie obywatelstwo – 12 lat po przyjeździe do Polski. Dlaczego tak późno? Nie starałeś się wcześniej?

Wcześniej myślałem, że nie za bardzo mam szansę, że otrzymam odpowiedź negatywną. Dopiero w Piotrówce dostałem kartę stałego pobytu i mogłem próbować. Wcześniej brakowało mi kogoś, kto pomógłby w tej sprawie – choćby na zasadzie „idę do jakiejś drużyny, bo tam jest trener, który mnie zna i ceni”. Wtedy często klub pomaga w formalnościach.

Po powrocie z Niemiec próbowałeś jeszcze sił w futsalowej Odrze. Dlaczego tak szybko się to skończyło?

Wtedy pojawiło się podejrzenie, że mam problemy z sercem.

Na jakiej podstawie to podejrzewano?

Grałem też wtedy w okręgówce dla Śląska Łubniany, gdzie do dziś trenuję dzieciaki. Dodatkowa praca. Kiedyś w drugiej połowie poczułem, że moje serce dziwnie się zachowuje. Zamiast normalnie pracować, gwałtownie przyspiesza i jest takie „trrrr”. Dwa lata temu w barwach Śląska zmarł na boisku Tomasz Drąg, były piłkarz Odry Opole. Koledzy mi o tym opowiadali i przeraziłem się, że może mnie spotkać to samo. To się powtarzało. Do przerwy ok, a potem zaczynałem się czuć źle, czułem, jakby prąd przechodził mi przez ciało, serce dziwnie pracowało. Po trzecim razie poszedłem na wszystkie możliwe badania. Wszystko wychodziło w porządku. Tylko po badaniach na bieżni, gdy już odpoczywałem, serce zaczynało swoje „trrrrr”. Komputer potwierdził, że następowała taka reakcja. Lekarz stwierdził, że to normalne, kiedy serce zaczyna zmniejszać tempo po dużym wysiłku. Zapewniał, że mam je zdrowe.

Przestałem grać w okręgówce, przerzuciłem się na halę. Ale to już nie było to. Za bardzo ten lęk siedział mi w głowie. Bałem się, że może mam jakąś ukrytą wadę serca. Niejeden taki zgon już w piłce widzieliśmy. A Tomek Drąg pracował jako strażak, przechodził badania co pół roku. Uznałem, że nie ma sensu kusić losu. I tak piłka była już dla mnie tylko zabawą.

Dziś trenując dzieci boisz się z nimi pokopać?

Teraz już nie. Ale wtedy wpadłem w depresję. Poważnie. Mówię o tym otwarcie. W pewnym momencie zacząłem mieć schizy, że w każdej chwili z sercem może się coś dziać. Bałem się zostać sam w domu, bo byłbym bez pomocy. A to wszystko, gdy zaraz miałem zostać ojcem. Pojawiały się myśli, że nie zdążę zobaczyć syna. Totalne głupoty. Miałem problemy, żeby prowadzić samochód z pasażerami. Bywało, że z nerwów musiałem się zatrzymywać na poboczu.

Jak sobie z tym poradziłeś?

Potrzebowałem czasu, musiałem pewne sprawy w głowie przerobić. Poradziłem sobie sam, nie chodziłem do psychologa czy psychiatry. Gdybym nie wziął się za siebie, skończyłoby się na tym, że nie wstawałbym z łóżka. Po śmierci Tomka Drąga kolega ze Śląska Łubniany nie potrafił już wrócić na boisko. Do dziś jedzie na tabletkach. Nie chciałem iść tym śladem. Kompletnie zmieniłem swoje życie.

To znaczy?

Zacząłem bardziej o siebie dbać. Dosłownie z dnia na dzień przestałem pić gazowane napoje, jeść tłuste rzeczy. Szybko zrzuciłem siedem kilogramów. Grając w okręgówce uważałem, że jestem gruby. Wtedy sporo problemów się nagromadziło. Problemy z sercem, gorsze niż kiedyś zarobki, zostanie mężem i ojcem. Chwilami wkurzałem się, że wielu moich kolegów z czasów Ekstraklasy do dziś w niej jest, a ja już przestałem grać w piłkę. Za dużo rzeczy zmieniło się w krótkim czasie, może to serce było tylko iskrą, która zapaliła wszystko. Zaczynałem świrować, stres był wielki. Na początku trenowania dzieci zawsze odmawiałem udziału w gierkach. W zasadzie one do dziś nie wiedzą, jak gram.

Nadal odmawiasz?

Dziś już nie, ale w normalnym meczu pewnie więcej nie zagram. A na początku bałem się strasznie. Inni trenerzy śmiali się, że zawsze chodzę z butelką wody, ciągle ją piłem.

Wracając do poprzedniego wątku, zaczynałeś wątpić, czy podołasz nowym obowiązkom?

Tak. Obawiałem się, czy w nowych okolicznościach będę w stanie utrzymać rodzinę. Dawniej zarabiałem tylko na piłce. Potem na piłce i pracy. Po powrocie z Niemiec mogłem ponownie iść do drugiej czy trzeciej ligi, ale robiąc to co robiłem na miejscu, zarabiałem tak samo, a cały czas byłem z rodziną. A teraz piłka mi odpadła. I co dalej? Na szczęście żona cały czas mnie wspierała, dzięki niej łatwiej było mi wrócić do równowagi.

filipe andrade felix z synem archiwum prywatne

Masz dziś finansową stabilizację? 

Nie dorobiłem się majątku na piłce, nie dało się. Nie mogę jednak narzekać. Mam mieszkanie w Brazylii, które wynajmuję. Z żoną spłacamy kredyt na dom. Normalne życie, ale nie muszę się martwić, czy w następnym miesiącu będzie co włożyć do garnka. W wielu klubach ciągle trzeba było dopytywać się o wypłaty, a tu po prostu pracuję i dostaję pieniądze. Jest fajnie.

Twoje główne źródło dochodu to szkółka piłkarska?

Trudno mi wskazać główne źródło. Mam pieniądze z wynajmu, trenuję dzieci w szkółce i Śląsku Łubniany, a oprócz tego pomagam teściowi w prowadzeniu sklepu spożywczego. Miałem pracować gdzie indziej, ale sam poprosił, czy nie mógłbym mu pomóc, bo i tak musi kogoś wziąć. Za ladą nie stoję, ale pracuję na magazynie, często gdzieś jeżdżę z towarem. Poza sklepem mamy też catering, więc najwięcej czasu spędzam w aucie. Dawniej robił to teść, dziś głównie siedzi w sprawach papierkowych.

Generalnie nie narzekam. Nie byłem super piłkarzem, nie zdążyłem przywyknąć do luksusów. Jak było lepiej, potrafiłem się tym cieszyć w granicach rozsądku, jak trzeba było zacisnąć pasa, umiałem to robić, nie obrażałem się na świat. Nigdy nie wydawałem więcej niż mam. Szybko nauczyłem się dostosowywać w życiu do aktualnej sytuacji, bo też szybko wyjechałem z domu.

Często latasz do Brazylii?

Dziś już rzadziej. Kiedyś latałem co roku, teraz wolę, jak rodzice przylecą tutaj. Byli na moim ślubie, w tym roku mają się zjawić w grudniu. Chcą wreszcie zobaczyć prawdziwą zimę. W ostatnich latach może być z tym problem, ale jak pojedziemy w góry do Zieleńca czy Kudowy, to śnieg gwarantowany.

Mówiłeś, że żonę poznałeś grając w Piotrówce. W jakich okolicznościach?

Rzadko chodzę na imprezy, ale akurat wtedy pojechałem do znajomych w Opolu i tam się spotkaliśmy. Żona piłkę ma gdzieś, nie miała pojęcia, kim jestem (śmiech). Później więcej było kontaktu przez internet niż normalnego spotykania się. Jak już jednak zaczęliśmy się widywać, szybko zaiskrzyło. Od poznania się do ślubu minęły cztery lata. Wcześniej żona poleciała ze mną do Brazylii, poznała moich rodziców.

Zaczynasz piętnasty rok w Polsce. Jako kraj bardzo się zmieniła?

Zdecydowanie, również jeśli chodzi o podejście ludzi do obcokrajowców o innym kolorze skóry.

Miałeś problemy z kibicami?

W Zabrzu prawie nie, tam mnie bardziej kochali. Prawdę mówiąc, problemy miałem głównie w Opolu. Kibice mnie nienawidzili. Oczywiście nie wszyscy, mówię o tych fanatykach z łuku. Nie mogłem się do nich zbliżać.

Tylko ty?

Ja, Hugo, Pape Samba Ba, wszyscy czarni. W Odrze debiutowałem wyjazdowym spotkaniem z GKS-em Jastrzębie. Zostałem wybrany piłkarzem meczu. Do dziś w tym klubie takie wyróżnienie oznacza kilkaset złotych nagrody. Mecz się skończył, drużyna podeszła przybijać piątki z kibicami. Przy mnie kibice cofali rękę i pluli w moim kierunku.

Żenada.

Śmiałem się z tego, serio. Nie rusza mnie coś takiego. Hugo i Pape bardziej to przeżywali.

Nie pojawiały się myśli, że to kiepskie miejsce dla ciebie i lepiej odejść?

Nie. Wiesz, jak to działa. Trzech czy czterech wyróżniających się w grupie robi coś takiego, to reszta ich naśladuje. Wielu to chłopaki z gimnazjum. Nie obrażałem się, nie wkurzałem i to ich denerwowało bardziej niż mnie ich zachowanie. Może dlatego, że w Brazylii różne kolory skóry to normalka, ale potrafimy też sobie docinać w tym względzie. Powiesz do mnie „czarnuchu, masz taki sam kolor, jak moja kurtka” i się nie obrażę, ja powiem do ciebie „białasie, jesteś jak mleko” i też jest ok. Na podwórku nieraz miałem takie bójki słowne. Było to lekko złośliwe, ale bez pogardy czy nienawiści. Bardziej tak, jakbyś do osoby otyłej powiedział „hej, grubasku”. Nabrałem dystansu do tych spraw i to mi pomogło w Polsce.

Czasami kibice rywali też dawali o sobie znać. Pamiętam wyjazdowy mecz ze Śląskiem Wrocław, jeszcze przy Oporowskiej. W drugiej połowie biegałem przy trybunie fanatyków gospodarzy. Podchodzę wykonać aut, a oni zaczynają wydawać odgłosy małp. Leciały też jakieś przedmioty w moim kierunku. Jak sędzia nie patrzył, nadstawiałem ucho w ich stronę, jakbym chciał powiedzieć: jeszcze głośniej! W Brazylii jeżeli chcesz pokazać komuś, że go lekceważysz, zlewasz totalnie jego słowa czy gesty, nie reagujesz. To dla niego duża obraza. Zrobiłem tak samo z kibicami Śląska i podziałało. Przy każdym kontakcie z piłką cały stadion buczał. Przy następnym aucie leciało już we mnie wszystko, co ci goście mieli pod ręką. Wziąłem zapalniczkę i podszedłem do sędziego. Kapitan Śląska, Sebastian Dudek chciał mi ją zabrać. Nie pozwoliłem mu. Powiedziałem sędziemu, że nie wrócę tam, dopóki nie będzie pełnego spokoju. A ten powiedział Dudkowi, że mają pięć minut na opanowanie sytuacji, inaczej Odra dostaje walkowera. Śląsk walczył o awans do Ekstraklasy, był pod dużą presją. Wróciłem tam, znów nadstawiłem ucho, a kibice musieli siedzieć cicho (śmiech). Nikt nie krzyczał do końca meczu. Przez to zamieszanie doliczono siedem minut i w ostatniej akcji strzeliliśmy na 1:1 (śmiech). Śląsk prowadził wtedy Ryszard Tarasiewicz i po meczu wściekał się, że przez głupotę własnych kibiców awans stał się zagrożony. Ostatecznie go wywalczyli, pozostałe trzy mecze wygrali. Poczułem się moralnym zwycięzcą, ale kibice Odry i tak powiedzieli, żebym nawet nie podchodził do przybijania piątek.

filipe andrade felix odra opole newspix.pl

Fot. newspix.pl

Dziś jest inaczej?

Na pewno. W Opolu jest więcej studentów z zagranicy, myślenie ludzi się zmieniło. Ogólnie nie lubię gadać „rasizm w Polsce”, „polski rasizm” czy coś takiego. Idioci są wszędzie.

Może niektórzy nie uwierzą, ale grałeś w reprezentacji Brazylii U-17.

Tak. Dzięki temu trafiłem do juniorów Brescii.

Występowałeś z jakimiś wielkimi nazwiskami?

Z Diego, który grał w Atletico, Wolfsburgu i Werderze, dziś jest we Flamengo. Był też lewy obrońca Guilherme Siqueira, obecnie wypożyczony z Atletico do Valencii. Kilku innych kolegów pograło więcej w brazylijskiej ekstraklasie, ale do Europy nie trafiali.

Ty wybrałeś się do Włoch jako 17-latek.

W Brescii spędziłem niecałe pół roku. Mogli tam zarejestrować tylko jednego obcokrajowca spoza UE, więc nie było szans na pierwszy zespół. Ale mogłem grać co tydzień w różnych turniejach. Tam mnie i Gaudino wypatrzył Marek Koźmiński.

Jakie masz pierwsze wspomnienia związane z Polską?

Przyleciałem latem, zima mnie ominęła. To mnie uratowało (śmiech). Ale śmiesznych historii i tak nie uniknąłem. Jesienią często jest ciepły dzień i chłodna noc. Przyjechałem na trening w koszulce, spodenkach i klapkach, a gdy trzeba było wracać, zrobiło się na maksa zimno. Wtedy już wiedziałem, że idzie zima.

Chyba pomagało ci to, że od razu miałeś rodaków w Górniku.

Na pewno, ale nawet bez tego dałbym sobie radę z aklimatyzacją. Wtedy miałem jeszcze dziecinne podejście do wielu spraw. W sobotę potrafiłem grać w Ekstraklasie transmitowanej w telewizji, a w niedzielę z kibicami na betonowym boisku szkolnym w meczu plac na plac. Biegałem na bosaka i bawiłem się. W Brazylii takie rzeczy są normą. W Zabrzu było fajnie.

W ekstraklasowym debiucie zostałeś rzucony na głęboką wodę. 

Pamiętam. Graliśmy u siebie z Legią Warszawa i prawie wygraliśmy, Stanko Svitlica wyrównał w 90. minucie.

Pierwsze mecze były dla ciebie szokiem, odczuwałeś przeskok poziomów?

Odczuwałem przede wszystkim mentalnie. Denerwowałem się, czułem dużą presję, ale nie ze względu na stawkę meczu. Nie wiedziałem, co to za klub Legia i jak ważne są mecze z nią. A zagrałem wtedy, bo prawie wszyscy obrońcy mieli kontuzje lub pauzowali za kartki. Boczny obrońca Błażej Radler musiał zostać stoperem. Waldemar Fornalik chciał, żeby wystąpił Marek Koźmiński. On jeszcze z nami trenował, ale nie zamierzał już wracać na boisko. Powiedział trenerowi, że skoro nie ma kogo wstawić do składu, to ma dać mnie. Fornalik w tygodniu próbował jeszcze na nowej pozycji jakiegoś środkowego pomocnika, jednak to nie wypaliło i wskoczyłem do składu. Debiut wypadł fajnie, dostałem notę 7 w „Przeglądzie Sportowym”. Nie wiem, czy nawet nie zostałem piłkarzem meczu. 18-letni Brazylijczyk przykuwał uwagę, a że niewiele oczekiwano, łatwiej było zaimponować.

W Zabrzu graliście dosłownie za frytki.

Klub zapewniał mieszkanie i wyżywienie. Oprócz tego mieliśmy niewielkie pensje, które czasem dostawaliśmy, a czasem nie. Później dostałem dwie podwyżki. Grałem, to mogłem negocjować. Cały czas jednak nie mówiliśmy o dużej kasie. Podejrzewam, że najlepsi w Górniku zarabiali wtedy 6-7 tys. zł miesięcznie.

Wyżywienie to pewnie nie był bezglutenowy makaron.

Jedliśmy w klubie według normalnej piłkarskiej diety. Do dziś mam kontakt z paniami, które przygotowywały nam posiłki. Gotowały dobrze, a ja nie jestem marudny w takich sprawach. Łatwo się dostosowuję do warunków. W Brazylii nigdy nie jadłem zup. W Polsce musiałem się przestawić, inaczej umarłbym z głodu (śmiech).

Ilu Brazylijczyków spotkałeś w Górniku?

Maksymalnie było nas pięciu. Przyszedłem razem z Gaudino, a pół roku później doszli Joao Paulo Heidemann, Hernani i Diego Alessandro Rambo. Ten ostatni został potem żołnierzem, kilka lat temu zginął w wypadku samochodowym… Z resztą nadal jestem na łączach.

Hernani podobnie jak ty został w Polsce. Z pozostałymi co się dzieje?

Gaudino żyje w Niemczech. Ma pracę w fabryce i kopie sobie w siódmej lidze. Joao Paulo pracował we Włoszech i grał tam w niższych ligach, ale wrócił do Brazylii. Hernani rozwija jakąś szkółkę. Z naszej grupy zrobił największą karierę.

Później piłkarzem Górnika był jeszcze Ulisses. 

Z nim akurat nie mam kontaktu. Kilku chłopaków zwiedziło więcej krajów, ja nie jestem typem podróżnika. Uznałem, że skoro jestem już trochę w Polsce, to wolę się jej trzymać i próbować dalej. Tak jak mówiłem, zdążyłem się dopasować do waszego kraju i nigdy nie miałem problemów z polskimi zawodnikami. Niektórzy tylko przyjadą, to mówią, że rasizm, nie lubią go i dlatego im nie wychodzi.

filipe andrade felix zaglebie lubin newspix.pl

Z Górnika przeszedłeś do Zagłębia Lubin i masz w CV mistrzostwo Polski.

W rundzie jesiennej rozegrałem 10 meczów, potem już byłem poza składem. Jakąś cegiełkę dołożyłem.

W Zagłębiu przeżyłeś wielu trenerów. 

Franciszek Smuda, Edward Klejndinst, Czesław Michniewicz, Rafał Ulatowski. Faktycznie, trochę ich było.

Sezon mistrzowski zaczynałeś z Klejndinstem, a kończyłeś z Michniewiczem. U niego rozegrałeś ostatnie mecze w Ekstraklasie. 

Do dziś śmieję się z ostatniego spotkania, z Górnikiem Łęczna u siebie. Nigdy nie lubiłem grać we wkrętach, bo się w nich ślizgałem. Wybierałem lanki. Nie wiem dlaczego, ale Michniewiczowi zaczęło to przeszkadzać. Ciągle miał jakiś problem ze mną – a to włosy za długie, a to buty niewyczyszczone. Zawsze coś wymyślił. W pierwszych trzech meczach u niego grałem od deski do deski, wywalczyliśmy siedem punktów. No i nadeszło spotkanie z Łęczną. Zamykała wtedy tabelę, u siebie mieliśmy obowiązek wygrać. Skończyło się 1:1, a Michniewicz uznał, że gol wyrównujący padł przez moje ślizganie. Zmusili mnie do wzięcia wkrętów, bo dużo padało. Wszyscy zakładali wkręty, była presja, żebym też założył. Uznałem, że ok, bo jeszcze w lankach bym coś zawalił przez poślizgnięcie i byłaby po mnie jazda. No i stało się. Było dośrodkowanie, które gościowi nie wyszło, wybiegłem przed pole karne, straciłem równowagę, ktoś zagrał głową, drugi strzelił i gol. Był spory rykoszet od Arboledy, tak bramkarz spokojnie by to złapał. Więcej u Michniewicza nie zagrałem. Do końca sezonu siedziałem na ławce.

Czułeś się mistrzem po tych dziesięciu występach?

Nie za bardzo. Wielu się dziwi, że jak to, pewnie nie lubisz się chwalić, ale nie czułem się jak normalny mistrz, mimo że medal dostałem. Może gdybym jesienią nie grał, a wiosną zaliczył tych 10 spotkań, odbierałbym to inaczej. A tak patrzyłem na wszystko z boku.

Wcześniej w Zagłębiu trenował cię Smuda. 

I u niego rozegrałem całą rundę, zajęliśmy trzecie miejsce w lidze. Mam trzy medale: za mistrzostwo, podium i przegrany finał Pucharu Polski. Trzymam je w Brazylii. Smudę wspominam bardzo dobrze, zresztą Michniewicza dziś też. Nie mam pretensji. Wyczuwałem, że szykuje już kogoś na moje miejsce, czekał tylko na dobry moment. Nie jestem głupi, takie rzeczy się wie. Tak już jest w piłce, trzeba się z tym pogodzić. Gdybym był trenerem, takie sprawy załatwiałbym inaczej, mówiłbym wprost. Bardziej żal mam o to, że później nie pozwolono mi odejść.

Do Opola trafiłem głównie dlatego, że Zagłębie było zaprzyjaźnione z Odrą. Wcześniej chciano mnie sprzedać, mimo że przez ostatnie pół roku w Lubinie nie grałem. Pamiętam rozmowę z dyrektorem, że ich interesuje tylko sprzedaż. Zapytałem, jak chcą to zrobić, skoro od miesięcy byłem na trybunach. Stwierdził, że nie szkodzi. Po pół roku wróciłem, znów próbowali mnie sprzedać i znów nic, więc wróciłem do Odry już na stałe. Kto wtedy w Polsce kupował piłkarzy? Praktycznie nikt, a już zwłaszcza tych niegrających.  Taka zabawa. Brakowało agenta, kogoś, kto zadbałby o wszystko i potrafił się postawić.

To dlaczego nigdy nie miałeś agenta?

Często szybko tracę zaufanie do ludzi. Wiem, że nie wszyscy agenci są tacy, ale jeden z nich totalnie mnie zraził do całej reszty. Facet spotkał się ze mną, gdy już grałem tylko w rezerwach Zagłębia. Podpisaliśmy umowę, jednak chodziło mu głównie o to, żeby zrobić jakiś interes na Manuelu Arboledzie. Ja chyba byłem potrzebny jako tłumacz, więc przy okazji stałem się też jego zawodnikiem. Nie lubię się przypominać, odezwę się raz czy drugi i koniec. Dzwoniłem do niego raz z pytaniem o nowy klub – nic nie miał. Zadzwoniłem drugi raz – miał Tur Turek, wtedy chyba ostatnią drużynę I ligi. Z całym szacunkiem dla tej drużyny, ale wtedy mogłem liczyć na coś więcej. Kogoś z dołu tabeli Ekstraklasy czy walczącego o awans. Skończyło się na tym, że Odrę Opole w zasadzie załatwił mi Hugo Enyinnaya, z którym grałem w Zabrzu. Zadzwonił do kogoś i poszło. A jak mówiłem, Zagłębie miało dobry układ z Odrą i dogadało się, że jeśli mnie nie sprzedadzą, to pójdę tam za darmo na wypożyczenie. Ten agent nic w tej sprawie nie pomógł, a po zmianie klubu chciał pieniędzy. Po co mi ktoś taki?

To samo powiedziałem też Arboledzie. Akurat w „Przeglądzie Sportowym” pisano na okładce, że chce go Lech Poznań. I dwa dni później ten agent dzwoni do Arboledy, że ma dla niego Lecha. Maniek zaczął się śmiać. Stwierdziłem, że Lecha to nawet ja mogę mu załatwić, bo już cała Polska wie, że go tam chcą. Bycie takim agentem to bardzo prosta sprawa.

W tamtym czasie łączono cię ze Śląskiem Wrocław.

Był taki temat, ale Zagłębie postawiło zaporowe warunki. Inna sprawa, że w Śląsku czarnoskórzy też nie byli mile widziani. Grał tam Benjamin Imeh i mówił potem, że nigdy więcej. Dochodziło nawet do tego, że był śledzony z żoną. Jeszcze dekadę temu w Polsce był podział na kluby, do których ktoś taki jak ja może spokojnie iść i takie, w których lepiej się nie zjawiać. Teraz już tego nie ma.

Zarzucano ci czasem, że jesteś obrońcą lepszym w ofensywie niż w defensywie. Słusznie?

Na początku na pewno. Grałem nawet jako boczny pomocnik. W obronie zawsze łatwiej podpaść. Popełnisz pół błędu i może to kosztować gola. Potem zmieniono mi myślenie, przestawiłem się. W Zagłębiu myślałem już głównie o defensywie. Mówiono, że tak się gra w Polsce. Znów wracamy do wątku „dostosowanie się”. Było to wygodniejsze, bo nie musiałem tyle biegać, ale radości z gry miałem mniej.

Mówiłeś, że twój najgorszy mecz w życiu rozegrałeś… przeciwko Zagłębiu w Górniku Zabrze.

Najgorszy, bo strzeliłem w nim samobója. Ogólnie wypadłem nieźle. Do swojej bramki trafiłem jeszcze w Wałbrzychu. To już były jaja. Rywale zagrali z własnej połowy. Nie wiedziałem, gdzie jest napastnik, bramkarz wyszedł, ale nie krzyknął „moja”. Skończyło się, że tak przelobowałem go efektownie i przegraliśmy 1:2.

Przeczytałem gdzieś, że jako dziecko chciałeś zostać… dentystą. Skąd to zamiłowanie?

Zawsze dbałem o zęby. Lubiłem ten specyficzny zapach w gabinecie dentystycznym, te fartuchy, czystość na maksa. Do tego przyjmowała mnie ładna dentystka (śmiech). Same dobre skojarzenia, oprócz samej interwencji na zębach.

Podobno masz zdolności muzyczne?

Lubię grać na gitarze, do dziś to robię. Są postępy. Można nawet powiedzieć, że to moje hobby. Nieraz biorę jakiś utwór z internetu i się go uczę.

Zanim wyklarowała ci się sytuacja z trenowaniem dzieci, rozważałeś pracę przy nauczaniu języków obcych.

To prawda. Znam polski, portugalski, hiszpański, angielski i włoski. Ten ostatni musiałbym odświeżyć. Dałbyś mi kilka tygodni i byłoby dobrze. Przez rok pobytu w Niemczech liznąłem też tamtego języka, ale to już bardziej „Kali jeść, Kali pić”. Na pewno jest to alternatywa na przyszłość. Rynek językowy się poszerza, tacy ludzie się poszukiwani. Jestem otwarty na wszystko, ale na razie robię to, co robię i jest w porządku.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. Przemysław Michalak

Najnowsze

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

14 komentarzy

Loading...