Reklama

Gwiazda do wojska, a w lidze przodują Brazylijczycy. Piłkarska Korea nie szuka rewolucji

redakcja

Autor:redakcja

25 marca 2018, 16:07 • 5 min czytania 4 komentarze

W 2002 roku na mundialu zajęli czwarte miejsce. Ale każdy, kto te mistrzostwa oglądał, doskonale wie, jak grubymi nićmi był szyty ten sukces. Jak od tamtego czasu zmienił się koreański futbol? Zasadniczo – niewiele. Czasami wymsknie im się samorodek pokroju Hue-Ming Sona, ale w lidze działają starym systemem – w każdej drużynie jest kilkunastu Koreańczyków od noszenia fortepianu i trzech-czterech obcokrajowców (najczęściej Brazylijczyków), którzy na tym fortepianie grają.

Gwiazda do wojska, a w lidze przodują Brazylijczycy. Piłkarska Korea nie szuka rewolucji

Mundial w Korei i Japonii? Wypadałoby jedynie zacytować Zbigniewa Stonogę. Zarówno jeśli chodzi o występ Polaków, jak i gospodarskie sędziowanie. To, że Koreańczycy doszli aż do półfinału, nie miało wiele wspólnego z czystą grą i w pełni sportową rywalizacją. Każdy chyba pamięta kręcenie sędziów w meczu Koreańczyków z Włochami i późniejszym ćwierćfinale z Hiszpanią. Korea została przepchnięta do półfinału, ale koniec końców nie zdobyła nawet brązu.

Machlojki machlojkami, ale i sam zespół koreański nie brylował wtedy poziomem sportowym. W tamtej drużynie tylko dwóch piłkarzy współgospodarza grało w klubach z Europy – Seol Ki-hyeon z Anderlechtu i wypożyczony wówczas do Perugii Ahn Jung-hwan. Reszta zawodników albo występowała wówczas w kiepskiej lidze koreańskiej, a kilku graczy przyjechało na mundial z ligi japońskiej. Wśród nich 21-letni wówczas Park Ji-sung oraz cztery lata starszy Lee Young-pyo. Pierwszy niedługo później trafi do Manchesteru United, a drugi do Tottenhamu Hotspur.

Tamto pokolenie jest do dziś w kraju wspominane wyjątkowo ciepło. I jest to kompletnie zrozumiałe – czwarte miejsce na MŚ to największy sukces w piłkarskiej historii tego kraju. Zdarzało mi się zdobyć wicemistrzostwo Azji, zdarzało się dotrzeć do 1/8 mundialu, ale grę o medal na mundialu Koreańczycy doświadczyli tylko raz. W 2010 roku Koreańczycy z południa zdobyli brązowy medal na światowej imprezie – lecz tej najmniej prestiżowej w świecie piłkarskim, czyli na Igrzyskach Olimpijskich. Wówczas jedną z największych, o ile nie największą gwiazdą tamtego zespołu, był Park Chu-young. Gościa możecie kojarzyć m.in. z występów dla Monaco. W trakcie IO był już piłkarzem Arsenalu, ale kariery w Anglii nie zrobił. Jednym z powodów jego sportowej porażki na Wyspach Brytyjskich była dwuletnia przerwa w grze spowodowana… wykonaniem obowiązkowej służby wojskowej w koreańskiej armii.

Co się działo z piłkarską Koreą od tego czasu? Właściwie można byłoby napisać – wszystko po staremu. Reprezentacja wygląda niemal tak samo, jak szesnaście lat temu – na palcach jednej ręki można zliczyć zawodników kopiących piłkę w Europie, a reszta albo siedzi w K-League albo w nieco lepszej lidze japońskiej.

Reklama

Zdarzają się samorodki, które przedostają się na Stary Kontynent, które robią kariery w silnych ligach. Jednym z takich przypadków jest Heung-min Son, skrzydłowy Tottenhamu. Jeden z kluczowych piłkarzy Spurs (44 mecze w tym sezonie, 18 zdobytych bramek) też ma jednak problem. Koreańczycy coraz pilniej przypominają swojej gwieździe, że ten – tak jak i Park Chu-young kilka lat temu – ma do odbębnienia 21-miesięczną służbę wojskową. Od pójścia w kamasze mógłby go uratować sukces reprezentacji, który niósłby za sobą medal w imprezie międzynarodowej, ale na to się nie zanosi. 25-latka uratować może albo medal na Mistrzostwach Świata, albo sukces podczas tegorocznych Igrzysk Azjatyckich lub przyszłorocznym Pucharze Azji. Jeśli tak się nie stanie, to Son przed ukończeniem 28 roku życia będzie musiał odebrać mundur, broń i odbyć blisko dwuletnie szkolenie w siłach zbrojnych.

Zostawmy jednak wątek wojskowy i zerknijmy na to, co dzieje się w K-League. Liga koreańska od paru dobrych lat opiera się na drużynach o prostym koncepcie. Każdy zespół w ekstraklasie ma w swoim składzie trzech lub czterech obcokrajowców, najczęściej Brazylijczyków, którzy ciągną ten wózek. Koreańczycy są tam od noszenia fortepianu, a przyjezdni na nim grają. Wystarczy rzut oka na najlepszych strzelców poprzedniego sezonu K-League Classic, by skumać o co w tym wszystkim chodzi:

korela

W oczy rzuca się nazwisko Dejana Damjanovicia, którego kojarzą pewnie fani serii FIFA Ultimate Team. Czarnogórzec gra w Korei od 2008 roku (z przerwą na pobyt w Chinach), strzelił tam ponad sto goli, został najlepszym w historii strzelcem wśród obcokrajowców. Słowem – facet jest lokalną gwiazdą. Przeczytaliśmy kilka wywiadów przeprowadzonych z nim przez zagraniczne media, bo właściwie kto jak nie on może scharakteryzować miejscową ligę. Ale za dużo ciekawego się nie dowiedzieliśmy. – Taktyka jest tu ważna, ale kluczowe jest przygotowania fizyczne. Koreańczycy bardzo dużo biegają, są silni fizycznie i dobrze przygotowani do walki przez cały mecz. Każdy tutaj biega jak szalony. Potrzebowałem kilku miesięcy, by się do tego przyzwyczaić. Najlepsze zespoły w lidze starają się czerpać wzorce europejskie i wchodzą z taktyką na wyższy poziom. Różnicę robią indywidualni piłkarze. Ale wiele ekip bazuje właśnie na przygotowaniu kondycyjno-motorycznym – tłumaczy Damjanović w jednej z rozmów.

Podobnie koreńską kadrę charakteryzuje Hubert Małowiejski, analityk reprezentacji Polski: – Ich największe atuty to mobilność i organizacja. Mają jednak indywidualności takie jak Son z Tottenhamu – mówi.

Dziś kadra Korei może pochwalić się większa liczbą piłkarzy grających w Europie szesnaście lat temu. Jest wspomniany Son, jest Sung-Yong Ki ze Swansea, ponadto Koo Ja-Cheol z Augsburga, Chang-hun Kwon grający w Dijon oraz Hee-Chang Kwan z Salzburga. Ten ostatni strzelił w tym sezonie jedenaście goli i mówi się, że w przyszłym sezonie może już grać w Bundeslidze. Latem pisało się m.in. o zainteresowaniu HSV.

Reklama

Jeśli któryś z Koreańczyków faktycznie błyśnie w europejskim futbolu, to raczej taki, który wyjechał z kraju za małolata i w piłkarsko ukształtował się już na zachodzie. Próżno szukać wielomilionowych transferów z ligi koreańskiej do Anglii czy Niemiec. W ostatnich latach trafiły się tylko trzy takie odejścia – Chung-Yong Lee trafił za 2,5 mln euro do Boltonu, Sung-Yong Ki za podobne piieniądze do Celticu, a dwa lata później Sunderland wyłożył 2,4 mln euro za Dong-Won Ji. Każdy z nich wyjeżdżał jako młodzieżowiec, ale żaden wielkiej kariery na Wyspach nie zrobił.

Czy Korei trzeba się bać? O strachu raczej nie ma mowy, mówimy tutaj o zespole ze światowej drugiej ligi (aktualnie szósta dziesiątka rankingu FIFA). Ale przestrzegamy też przed lekceważeniem jej, tak jak w Polsce lekceważono ją przed MŚ 2002. Mówimy tu przecież o zespole, który ostatni raz nie zagrał na mundialu w 1982 roku.

fot. newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...