Reklama

Za chwilę półmetek wiosny, a Eduardo wciąż czeka na gola. Chyba nie tak miało być…

redakcja

Autor:redakcja

21 marca 2018, 11:52 • 4 min czytania 35 komentarzy

Nie możemy napisać, że spodziewaliśmy się po Eduardo, iż z miejsca zacznie ośmieszać ekstraklasowych obrońców i ładować gola za golem. Jasne, braliśmy taki wariant pod uwagę – w końcu w naszych warunkach to naprawdę wielkie nazwisko – ale też po analizie jego najnowszych statystyk byliśmy bardzo ostrożni. Pomimo to nieco zaskakuje nas sytuacja Brazylijczyka z chorwackim paszportem, który po półtora miesiąca grania i siedmiu ligowych kolejkach wciąż czeka na swojego pierwszego gola. To dorobek, który nijak koresponduje z jego dawną klasą, jak i z oczekiwaniami stawianymi przed napastnikiem Legii Warszawa.

Za chwilę półmetek wiosny, a Eduardo wciąż czeka na gola. Chyba nie tak miało być…

Dotychczas Eduardo sześć razy wystąpił z L-ką na piersi i bynajmniej nie były to ogony. Cztery razy wybiegł w podstawowym składzie i dwa razy zameldował się na boisku przed pierwszym gwizdkiem w drugiej połowie. Dwukrotnie zagrał przez pełne półtorej godziny, a najkrótszy występ to 37 minut w meczu z Jagiellonią, kiedy Romeo Jozak ściągnął go z placu w reakcji na czerwoną kartkę Antolicia. Ogólnie były snajper Arsenalu ma już w ekstraklasie 375 minut, i to w barwach drużyny lubiącej atakować oraz mającej sporo jakości w drugiej linii. I może jesteśmy dziwni, ale jakoś zero goli do tego okresu nie wydaje nam się adekwatną wartością.

Tym bardziej, że napastnik z wielkim nazwiskiem w ataku aktualnego mistrza Polski to absolutnie nie powinien być gość chowający się za plecami kolegów oraz którego trzeba tłumaczyć ze słabych liczb. Znajdą się pewnie i tacy, którzy zechcą bronic Eduardo, przywołując chociażby jego dwie asysty oraz wypracowany rzut karny. Rzecz jasna lepiej w taki sposób przyczyniać się do trafień drużyny niż w żaden, ale też taki dorobek to wciąż bardziej kwestia szczęścia niż piłkarskich umiejętności. Zwłaszcza mamy tu na myśli mecz z Zagłębiem, w którym:

– Jego zwykłe podanie w środkowej strefie w kapitalny sposób na gola zamienił Niezgoda:

Reklama

– Jego pudło w kluczowej sytuacji w meczu swoim nierozważnym faulem przykrył Leciejewski:

Tak naprawdę jedynym błyskiem Eduardo, który jak dotąd przyniósł Legii korzyść, było kapitalne odegranie do Hamalainena przy golu na 1:0 ze Śląskiem. I ogólnie mecz z wrocławianami był najlepszym w jego wykonaniu z L-ką na piersi, tyle że – umówmy się – rywal nie postawił zbyt wysokich wymagań. Śląsk jest w ścisłej czołówce najgorzej broniących ekip w lidze – pod względem straconych goli mieści się w najsłabszej trójce, a także odstaje w innych aspektach. Jak wyliczyli niezawodni statystycy z portalu EkstraStats, wrocławianie potrafili zablokować jedynie 15,69 procent strzałów swoich przeciwników, co jest zdecydowanie najsłabszym wynikiem w całej lidze. Innymi słowy, po polu karnym Śląska – oraz w jego okolicach – można się przechadzać niczym po własnej werandzie i właśnie takie okoliczności zdają się najbardziej pasować nowemu napastnikowi Legii. Problem w tym, że nawet w naszej lidze występują one rzadko.

Zdecydowanie gorzej poszło Eduardo w ostatnim meczu z Wisłą Kraków, która – dla odmiany – blokuje najwięcej uderzeń w lidze (27,07 procent), i która – za sprawą Arsenicia, Veleza oraz grającego przed nimi Lloncha – zamknęła w niedzielę drzwi i wyrzuciła kluczyk. Grający na szpicy 35-latek zwyczajnie nie istniał, a jedyne, czym w całym meczu się wyróżnił, to spektakularne przegranie pojedynku z Carlitosem, po którym padł drugi gol dla Wisły. Zresztą przywołany Hiszpan jest tutaj idealnym odzwierciedleniem tego, czego należałoby oczekiwać od zagranicznych gwiazd linii napadu. Tymczasem w porównaniu z nim Edaurdo wygląda dziś jak zdezelowany Matiz przy lśniącym Ferrari, i to wcale nie tym na albańskich blachach.

Tuż po transferze do Legii Brazylijczyk najczęściej był porównywany do Danijela Ljuboji. Największą różnicę pomiędzy nimi stanowi jednak bilans 6 pierwszych meczów w ekstraklasie:

Eduardo: 0 goli
Ljuboja: 4 gole

Reklama

Wychodzi więc na to, że dzisiaj Eduardo znacznie bliżej do Nacho Novo. Przekreślać go oczywiście nie należy, ale też przy 12-miesięcznym kontrakcie (i 35 latach na karku) specjalnie dużo czasu nie ma. Tym bardziej, że już w następnej kolejce stuknie półmetek rundy wiosennej. Być może po przerwie na reprezentację legionista odpali, będzie napędzał akcje drużyny i – ogólnie – zacznie grać na miarę oczekiwań. Póki co jednak wygląda na idealnego piłkarza do tego, by na jego tle kontrastować mógł Jarosław Niezgoda. A chyba mimo wszystko nie po to sprowadzano piłkarza z takim CV, by jego konkurent do miejsca składzie mógł spać spokojnie. Natomiast innych pozytywów płynących z tego transferu póki co wskazać nie potrafimy…

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

35 komentarzy

Loading...