Reklama

Dla Lechii zagrałbym za darmo. Nie chciałbym już tylko prowadzić baru

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

08 marca 2018, 15:17 • 14 min czytania 3 komentarze

Kacper Łazaj zapisał się do historii Lechii Gdańsk już na samym starcie seniorskiej kariery, zostając najpierw najmłodszym debiutantem, a potem najmłodszym strzelcem gola w historii klubu. Miał mieć papiery na wielkie granie. W finałowym turnieju mistrzostw Polski juniorów młodszych został królem strzelców, wyprzedzając Dawida Kownackiego. Dogrywali mu wtedy Paweł Dawidowicz czy Przemysław Frankowski. A później zagrał trzydzieści sekund z Barceloną, Sergi Roberto sprzedał mu kopa w dupę i słuch o Łazaju zaginął. Odkopujemy go, by dowiedzieć się, co poszło nie tak.

Dla Lechii zagrałbym za darmo. Nie chciałbym już tylko prowadzić baru

***

Grasz w Starogardzie, gdzie trafiłeś z Elbląga. To była IV liga, teraz wróciłeś do III. Nisko zjechałeś.

Szczęśliwie ostatnio nie mam żadnych kontuzji – przez te wszystkie urazy, które przeszedłem w Lechii, potem w Bytovii, Rakowie… Sam byłem zaskoczony, jak nisko wylądowałem. W sumie tak to wyglądało, że spadałem coraz niżej – pierwsza liga, druga liga, trzecia i potem czwarta. Jeszcze tylko brakowało okręgówki i A-klasy czy B-klasy. Trochę mi nie wyszło, przez te wszystkie kontuzje nikt wyżej już nie chciał mnie brać. Dopiero w trzeciej lidze się odbudowałem, kiedy grałem w Chwaszczynie.

W Chwaszczynie byłeś w zeszłym sezonie i to był właściwie twój jedyny sezon, który rozegrałeś w pełni. Kłopoty zdrowotne są już za tobą? 

Reklama

Tak było, ale tam też nie zacząłem od początku. Do gry wszedłem gdzieś dopiero od czwartej kolejki, bo wcześniej jeszcze kończyłem rehabilitację po operacji. Tak naprawdę przez całą karierę doskwierał mi jeden uraz – mięsień dwugłowy lewego uda. Dopiero po tej operacji, którą przeszedłem u doktora Pawlaka, wszystko jest w porządku i nic, tylko grać. Później w Chwaszczynie opuściłem może jedną czy dwie kolejki przez drobne urazy, ale to normalne meczowe sprawy. Ogólnie to był taki sezon, gdzie wreszcie trochę pograłem w większym wymiarze czasowym. Wchodzenie na 15-20 minut już mnie nie satysfakcjonowało.

Twoja kariera toczy się głównie na Pomorzu. Zaczynałeś w Lechii, ale nie jesteś gdańszczaninem.

Pochodzę ze Słupska. Ze względu na pracę mojego ojca przeprowadziliśmy się tutaj i tak to się potoczyło, że zacząłem trenować w Lechii. Przenieśliśmy się tu zimą, miałem wtedy 9 lat. Byłem małym dzieciakiem i nie rozumiałem za bardzo, o co w tym wszystkim chodzi. Najważniejsza była aklimatyzacja w szkole, a z tym nie miałem żadnych problemów, szybko się załapałem. Zresztą, to właśnie kolega z nowej szkoły mnie zainspirował do trenowania piłki nożnej. W Słupsku ćwiczyłem judo i myślałem, że w Gdańsku będę to kontynuować, nie miałem wtedy nic wspólnego z piłką. No ale ten kumpel, który sam świetnie grał, wyciągnął mnie na pierwszy trening Lechii i tak już zostałem.

Jako młodzieżowiec zrobiłeś w Lechii furorę. Sięgnęliście wtedy po mistrzostwo Polski juniorów młodszych.

Tak, to było za trenera Krzysztofa Wilka. Super przygoda, trochę pojeździliśmy po Polsce, potem zostaliśmy zaprezentowani na starówce, przed meczem na stadionie, dostaliśmy fajne upominki. W sumie w finałowym turnieju strzeliłem trzy bramki, a tyle samo miał Dawid Kownacki z Lecha. My wygraliśmy i byliśmy wyżej w hierarchii, więc królem strzelców zostałem wtedy ja.

Trener Wilk wspomina, że to od ciebie zaczynał ustalanie składu. Wyróżniałeś się dynamiką i to robiło różnicę.

Reklama

Tak naprawdę, gdzie nie grałem przez całą karierę, tam byłem najszybszy. Ja tylko na tym bazowałem – na zwinności, dynamice. Atutów typowo technicznych nigdy nie miałem. Ale rzeczywiście, trener ode mnie zaczynał skład. Nie byłem jakiś wyjątkowy – każdy z chłopaków miał swoje atuty. Niewielu nas zostało przy futbolu, część zajmuje się już prywatnym życiem. Ale wtedy byliśmy drużyną i każdy oddałby za tę drużynę serce. Mieliśmy fajną ekipę nie tylko do piłki, z tego zrobił się wynik. Były też spotkania towarzyskie, imprezy.

Melanżowanie nie miało wpływu na sportowe wyniki?

Właśnie w ten sposób zrobiliśmy ten sukces, nie tylko czysto piłkarsko, pasowaliśmy do siebie charakterami. Zdarzało się przychodzić na jakiś sparing prosto z imprezy, byliśmy młodzi, każdy lubił skoczyć gdzieś na bok. Ale na meczu nigdy nie było, że komuś się nie chciało.

Później trener Lechii, Bogusław Kaczmarek, zaczął was wprowadzać do pierwszej drużyny.

Był taki mecz, który wygraliśmy z Wisłą Tczew, albo Unią Tczew, nie pamiętam. W każdym razie, z drużyną z Tczewa. Wygraliśmy to chyba czternaście do zera, ja strzeliłem jedenaście goli czy coś koło tego. Zrobiło się trochę rozgłosu. Na pierwszy obóz trener Kaczmarek wyznaczył dwóch zawodników, których chciał wynagrodzić za ich wkład w drużynę juniorską. To byłem ja i Bartek Smuczyński, który przed wyjazdem do Gniewina złapał kontuzję, więc zastąpił go Paweł Dawidowicz.

Dawidowicz, który z was wszystkich w sumie najwyżej zaszedł.

Może i najwyżej, ale wydaje mi się, że z naszej drużyny to Przemek Frankowski teraz w Jagiellonii piłkarsko najlepiej wygląda. Trener Probierz wziął go ze sobą i to był świetny ruch, przede wszystkim gra regularnie, dostaje powołania do reprezentacji, czego chcieć więcej.

Miałeś wtedy poczucie, że Franek najwięcej osiągnie?

Raczej byliśmy wtedy wszyscy na zbliżonym poziomie.

Ale na początku trener Kaczmarek zwrócił uwagę na ciebie i nieźle zacząłeś. Ustanowiłeś rekord klubu, najmłodszy debiutant i najmłodszy strzelec gola. Miałeś wtedy tylko 17 lat.

Fajnie, że to osiągnięcie cały czas się trzyma. Mam nadzieję, że nie ostatnie, można powiedzieć, że jestem wciąż perspektywicznym zawodnikiem! Udało się strzelić jedną bramkę, trochę też było tych występów w Ekstraklasie. Fakt, w małych rozmiarach czasowych, ale to było już coś. Chłopaki się jeszcze teraz czasami śmieją, że jestem „pan piłkarz”.

Na poziomie III ligi uchodzisz za gwiazdę?

Bez przesady, nie od razu za gwiazdę. W Starogardzie jest ze mną teraz Wojtek Zyska, inny z wychowanków Lechii, on zagrał nawet z Barceloną.

Ty też zagrałeś!

Wszedłem na 30-40 sekund i dostałem takiego kopa, że znieśli mnie na noszach.

Kopnął cię chociaż ktoś ze znanym nazwiskiem?

Chyba Sergi Roberto.

To jeszcze nie tak źle.

No tak! Przynajmniej raz dotknąłem piłkę, bo wybiłem ją poza boisko. A gdyby nie to, może oddałby genialny strzał i zdobył bramkę? Fajna przygoda, przybić sobie piątkę z tymi gwiazdami, które wtedy przyjechały.

Mecz z Barceloną był już za Probierza, kiedy twoja pozycja w drużynie słabła. Najlepiej ci szło u Kaczmarka, który chyba faktycznie nad wami, młodymi, roztaczał parasol ochronny.

Dużo było ze strony trenera Kaczmarka takiego ojcostwa. Robił wszystko, żeby nam się nic w głowach nie zmieniło. Żebyśmy byli skupieni tylko na piłce i szkole, o którą też bardzo dbał. Stawiał na nas i w Lechii wtedy było przecież bardzo dużo młodych. W porównaniu z tym, co jest teraz? Bodajże jeden wychowanek w kadrze. A wtedy do każdego z nas było indywidualne podejście. Asystentami Kaczmarka byli Krzysztof Brede i Maciej Kalkowski, którzy zostawali z nami po treningach pierwszego zespołu i ćwiczyli konkretne zagrania. Poświęcali dużo uwagi szczegółom. Jak poprawnie wrzucić, jak poprawnie podać, jak poprawnie wykonać jakiś zwód. Nie polegało to na tym, żeby tylko odbyć jednostkę treningową. Myślę, że te indywidualne zajęcia dużo nam wszystkim dawały, jeżeli chodzi o elementy techniki. Ćwiczeń indywidualnych mieliśmy bardzo dużo i nawet jak ktoś nie był dobry technicznie, to jakoś go to rozwijało.

Później to podejście się zmieniło?

Za trenera Kaczmarka, Probierza, jeszcze jak był Moniz – zwracano na młodych uwagę, jakoś to wyglądało, wciąż były te indywidualne zajęcia. Nie wiem, co się potem porobiło – wszedł ten nowy udziałowiec i sytuacja się odwróciła. Wszyscy trafiali na jakieś wypożyczenia, z których już nie wracali. Wiadomo, starszyzna w drużynie też się przydaje. Tak jak teraz jest Peszko, Wawrzyniak. Za moich czasów to byli Bieniuk, Surma, Piotrek Wiśniewski. To byli fantastyczni goście, z którymi można było o wszystkim pogadać. Każdy z nich się nami zajmował, podpowiadał, żaden nie miał wylane. Chcieli nas wdrażać do seniorskiej piłki i do szatni. Ale dzisiaj, nawet jak śledzę fora kibiców, to wszystkim brakuje tych wychowanków w kadrze.

Chyba cały czas czujesz przywiązanie do biało-zielonych.

Pewnie! Gdyby, nie daj Boże, coś się stało, Lechia by spadła, choć w ogóle takiego scenariusza nie przewiduję, to dla tego klubu jestem w stanie grać za darmo, żeby go odbudować. Lechia dała mi w życiu wszystko i sentyment do tego klubu wciąż pozostał.

Kadencja Bobo Kaczmarka to twój najlepszy okres w klubie. Potem zastąpił go Michał Probierz i tak kolorowo nie było.

Za trenera Kaczmarka faktycznie zagrałem, jak pamiętam, dwanaście spotkań. Tylko jedno od pierwszej minuty, ale za to z Legią Warszawa u siebie! Była jakaś okazja i dzień wcześniej trener Kaczmarek dzwonił do mojej mamy i zapowiedział, że przygotował na jutro jakiś prezent dla mnie. Nie wiedzieliśmy, o co chodzi, następnego dnia patrzę – jestem w pierwszym składzie na Legię. Miałem tylko 17 lat, więc trochę tremy było. A co do trenera Probierza – on też lubił wpuszczać młodych. Wtedy Wojtek Zyska, z którym dzisiaj jestem w Starogardzie, był w zarządzie drużyny jako najmłodszy kapitan. Franek bardzo dużo grał i Paweł Dawidowicz też.

A ty nie grałeś.

Tak to się ułożyło. Może dlatego, że na treningach nie pokazywałem swoich atutów. Nie wiem, czy to była jakaś blokada psychologiczna, czy o co chodziło. Po prostu nie pasowałem. Każdy trener ma swoich ulubieńców, nie ma co ukrywać, ale nie tutaj tkwił problem. Ciężko mi się do tego teraz odnieść. Na pewno przeszkadzały kontuzje, przygotowania też nie wyglądały do końca tak, jak bym sobie tego życzył. Słabo wyglądałem wydolnościowo, zawsze stawiano u mnie na szybkość, a chciałem też poprawiać wydolność.

Może trochę nie wytrzymałeś tego całego szumu wokół swojej osoby. Po debiutanckim golu z Ruchem Chorzów nawet Canal+ zrobił o tobie materiał, było sporo wywiadów.

Tak, pamiętam – przeszliśmy wtedy z Marcinem Rosłoniem po Gdańsku, nad Motławą. Fajny to był czas, ale faktycznie, woda sodowa uderzyła strasznie. Wszyscy mi ciągle powtarzali, żebym na to uważał, a ja każdego uspokajałem, że jestem ułożonym chłopakiem i nie ma szans. Ale się nie udało. Wpadł wtedy pierwszy fajny kontrakt w Lechii, trener Kaczmarek załatwił dla mnie dużo lepsze warunki i podpisałem nową umowę. Myślałem – fajnie, taki młody jestem, a już sobie poodkładam trochę oszczędności. Ale nie, wtedy się dopiero zaczęło. Jakieś głupoty, kredyt na pierwszy samochód, trochę mi odbiło.

Czyli jednak to wszystko spadło na ciebie za szybko?

Przeskok z piłki juniorskiej był straszny i to w bardzo krótkim czasie. Zanim zacząłem grać w Ekstraklasie, to miałem na koncie może kilka spotkań w III lidze. Strzeliłem parę goli, jakiś hat-trick chyba był i od razu powołanie do kadry pierwszej drużyny. Debiut w Białymstoku – co też było dla mnie w jakiś sposób ważne, bo to rodzinne strony mojej mamy – a potem ta bramka w Chorzowie. Lechia później już tam nie wygrała, więc to też jakieś moje małe osiągnięcie.

Sodówka w twoim przypadku trochę zaskakuje. Ludzie z Lechii, Krzysztof Wilk czy Roman Kaczorek, mówią, że nie było drugiego takiego pilnego zawodnika na treningach.

Jeżeli chodzi o podejście do treningu, to zawsze przykładam się na sto procent, może nawet sto dziesięć. Jeżeli mówimy o sodówce, to poszło przede wszystkim o kasę. Wpadła fajna premia – dwa dni i jej nie było. Czy to ciuchy, czy to samochód. Kredyty, jeden, drugi, karty kredytowe. Na imprezach też sporo się działo.

Może chciałeś się wyszumieć, bo po przeprowadzce do Gdańska wasza sytuacja finansowa była bardzo ciężka.

Opuścił nas ojciec i już jako młody chłopiec musiałem pracować, łapałem się różnych zajęć. W pewnym momencie było tak, że jednego dnia na meczu Lechii pracowałem na stoiskach gastronomicznych, sprzedając te wszystkie zapiekanki, frytki, takie rzeczy. A tydzień później już siedziałem na ławce w meczu z Piastem Gliwice. Ale nie miałem co wybrzydzać, były jakieś zyski z tego, a kasa była potrzebna. Teraz, na poziomie III ligi, też muszę łączyć piłkę z normalną pracą. Mama prowadzi bar, nie bardzo może znaleźć pracowników. Ktoś przyjdzie, popracuje miesiąc, już mu się nie chce. Więc pomagamy z bratem jak możemy i fajnie jest, biznes się póki co kręci.

Gotujesz coś w tym barze? Chodziłeś chyba do gastronomika.

Do Zespołu Szkół Gastronomiczno-Hotelarskich, ale ja akurat uczyłem się na technika hotelarstwa, więc pomagam dziś w inny sposób, niż na kuchni.

Do książek ciężko cię było zagonić?

Powiem tak – dopóki była podstawówka, gimnazjum, miałem dobre oceny. Ale później to już robiłem tak, żeby tylko zdać do następnej klasy. Egzaminu zawodowego nie udało mi się zrobić, na szczęście mam chociaż maturę. Sporo było poprawek, wszystko udało się zaliczyć z pomocą trenera Kaczmarka.

Jak to, udzielił ci korepetycji?

Trener Kaczmarek uruchomił kontakty, zadzwonił gdzie trzeba i Kacperek mógł wszystko zaliczyć w specjalnych, dodatkowych terminach!

Więc twoim pomysłem na życie była od zawsze piłka.

Jak zacząłem trenować w Lechii, to wyobrażałem sobie, że tutaj będę grał już zawsze. Nie myślałem o tym, że kiedykolwiek odejdę. Życie piłkarza weryfikuje takie plany.

Twoja pozycja w Lechii osłabła na tyle, że zaczęły się wypożyczenia. O co chodzi z twoim pobytem w Kolejarzu Stróże w 2014 roku? W ogóle tam nie grałeś. 

Muszę to sprostować. Byliśmy na obozie w Turcji z Michałem Probierzem. Trener zachował się w porządku i powiedział mi wprost, że nie będę miał szans na granie, ale on może mi od ręki załatwić wypożyczenie do Kolejarza. Trenerem tam był Przemysław Cecherz i oni jakoś to mogli szybko dogadać. Wahałem się, ostatecznie odpuściłem i zostałem w Gdańsku. Do dzisiaj wszędzie, nawet na Transfermarkt, jest napisane, że do tego wypożyczenia doszło. Ale ja tam nawet nie byłem, nie wiem, gdzie jest ta miejscowość, jak tam dojechać. Nie mam z Kolejarzem nic wspólnego. Zostałem w Gdańsku, byłem poza pierwszą drużyną, a potem trafiłem na wypożyczenie do Bytowa. Tam już zaczęły się kłopoty z kontuzjami. Byłem przeznaczony od razu do gry, wypadał akurat jakiś chłopak, bodajże za kartki. Trafiłem tam w środku tygodnia, w niedzielę już miałem zacząć w pierwszym składzie. Wszystko fajnie, ale kilka treningów i naderwałem dwójkę w lewej nodze. Dopiero po rehabilitacji zagrałem jeden czy dwa mecze.

Ale chyba już byłeś pogodzony z tym, że powrotu do Lechii nie będzie?

Oczywiście. Kiedy rozwiązywałem kontrakt, nikt z klubu się ze mną nie skontaktował. Nawet żeby powiedzieć: „już cię nie chcemy” czy coś takiego. Wszystko działo się za pośrednictwem mojego opiekuna, takiego managera, pana Roberta Sierpińskiego. Wtedy jeszcze istniała drużyna rezerw, ale ja dostałem pismo z klubu, że jestem zwolniony z treningów nawet w rezerwach. Mogłem nie trenować i brać pieniądze, tylko co z tego, skoro bym nigdzie nie grał.

Twoje strzelanie w Ekstraklasie skończyło się na tym pierwszym golu w Chorzowie. Zadedykowałeś go mamie.

Mama od zawsze nade mną czuwa i każdego gola dedykuję jej. Wiadomo, w niższych liga się z tym tak nie obnoszę, nie ma też telewizji, kamer, tego wszystkiego. Ale każdy sukces jest dla niej zadedykowany. Teraz ma kto nade mną sprawować kontrolę, też nad tymi pieniędzmi, bo nie żyję już tylko z piłki. Partnerka życiowa i mama pilnują, żebym nie hulał. A są dwie, więc mają nade mną przewagę. Ale też sam już dorosłem do tego, żeby rozsądnie się zachowywać.

O mamie dużo opowiadasz. Ojciec zniknął z twojego życia?

Na dziś nie wiem, czy tak pozostanie, nie ma go. Rodzice rozeszli się niedługo po tym, jak przeprowadziliśmy się do Gdańska. Słyszeliśmy z bratem jakieś zgrzyty przez ścianę, zaczęły się sprawy sądowe, zresztą niektóre trwają do dzisiaj. Od tamtego czasu nie mam kontaktu z ojcem i nie chcę mieć. Ale kiedy strzeliłem tego gola w Chorzowie, to były wywiady pomeczowe, wiadomo. Jakoś się złożyło, że zostałem sam w szatni, pod prysznicem i muszę powiedzieć, że łzy trochę poleciały. Było mi żal, bo nie mogłem powiedzieć, że bramkę dedykuję też ojcu. To był taki moment wzruszenia. Ale teraz, czego bym nie osiągnął, to zawsze dedykuję mamie.

Ostatnio swojego pierwszego gola dla Lechii strzelił Adam Chrzanowski. Twojego rekordu nie pobił, ale też dopiero zaczyna dorosłą karierę. Coś byś mu doradzał?

Też mi się to narzuciło. Wróciły wspomnienia – jak ja się wtedy cieszyłem. Niesamowite uczucie, strzelić tego pierwszego gola – co by nie mówić – na najwyższym poziomie rozgrywek. Mój gol był akurat zwycięski, na dodatek w 86. minucie. Szkoda, że tamtego meczu z Niecieczą nie udało się Lechii wygrać. Co bym doradzał… Żeby się tym wszystkim nie zachłysnął. Teraz przychodzi nowy trener i nie wiadomo, czy w ogóle będzie go widział w pierwszym składzie. Ale ci młodzi zawodnicy, którzy są dzisiaj w Lechii, to nie są już typowi juniorzy. Liznęli dorosłej piłki.

Twój trener z czasów juniorskich, Krzysztof Wilk, w jednym z wywiadów stwierdził, że mógłbyś się jeszcze pokusić o powrót do Ekstraklasy.

Z trenerem Wilkiem zawsze miałem najlepszy kontakt, zresztą czasami wpada z żoną do nas do baru i zawsze ma zagwarantowany dobry, domowy obiadek. Na pewno gdybym ograniczył się teraz tylko do tego grania w III lidze, to byłbym niespełniony. Tym bardziej, że zasmakowałem Ekstraklasy, więc brakuje tego wyższego poziomu.

Zatem ambicje wciąż są?

No jasne. Starogardowi fajnie się udało, bo przejęli licencję mojego byłego klubu, Chwaszczyna i są w III lidze. Trener Kowalski pościągał dobrych zawodników, mamy fajną ekipę. Teraz najważniejsze, to skupić się na tym, żeby utrzymać Starogard. A w moim przypadku wszystko jest jeszcze otwarte – jeżeli nie będzie kontuzji, nastrzela się trochę bramek i doda jakieś fajne asysty, to kto wie, może pojawi się oferta. Nie mówię, że od razu z Ekstraklasy, ale może pójdę tą samą drogą co wcześniej – najpierw druga liga, potem pierwsza…

Tylko wtedy nie będziesz już mógł pomagać mamie w prowadzeniu baru.

No właśnie, z tej okazji mamy już ogłoszenie, że szukamy ludzi do pracy!

Rozmawiał Michał Kołkowski

Fot. FotoPyK

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...