Reklama

Przyszła mistrzyni biegów czy celebrytka? Co czeka Ewę Swobodę?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

04 marca 2018, 18:57 • 8 min czytania 19 komentarzy

Po swoim półfinałowym biegu przed kilkoma dniami, nie była w stanie powstrzymać łez. Zajęła w nim piąte miejsce i pożegnała się z perspektywą osiągnięcia finału. Wciąż jest jednak młoda i ma sporo czasu na to, by wejść do światowej czołówki. O ile charakter pozwoli.

Przyszła mistrzyni biegów czy celebrytka? Co czeka Ewę Swobodę?

Nikt nie wątpi, że Ewa Swoboda jest wielkim talentem polskich biegów. Wątpliwości pojawiają się, gdy zaczynamy rozważać podstawową kwestię – czy ona jest w stanie w pełni wykorzystać swój potencjał? To pytanie pojawia się przy okazji każdego jej startu, a znalezienie odpowiedzi utrudnia sama Ewa, której zdarzyło się pokazać, że jeszcze nie jest wzorcem profesjonalizmu.

Osiągi

Głośno o Swobodzie robiło się już dobrych pięć lat temu, ale na stałe zagościła w mediach, gdy zaczęła zajmować wysokie miejsca na międzynarodowych imprezach w kategoriach juniorskich. Innymi słowy: w roku 2015, kiedy w Szwecji wygrała mistrzostwo Europy na 100 metrów i rok później, gdy w Bydgoszczy została wicemistrzynią świata. Nieźle, co?

Tak twierdziła nawet Irena Szewińska, gdy rozmawiali z nią dziennikarze TVN 24:

Reklama

Widziałam ją kilka razy, chociażby na mistrzostwach świata juniorów w Eugene, gdzie wypadła bardzo dobrze. I muszę powiedzieć, że to jest ogromny talent, dziewczyna dynamiczna, o doskonałych warunkach, zwłaszcza do biegania 100 m.

Ale te sukcesy (wraz ze zdobytym rok później młodzieżowym mistrzostwem Europy) to tak naprawdę tylko wstęp. Ważniejsze są czasy, w jakich potrafiła pobiec. Na 60 metrów zrobiła to w 7,07 sekundy. Nic wam to nie mówi? To inaczej: nowy halowy rekord kraju i rekord świata juniorek. Przez jeden dzień był to też wyrównany najlepszy rezultat list światowych, ale Dafne Shippers wyraźnie się to nie spodobało i szybko ogarnęła bieg w równe 7 sekund. Swoją drogą, skoro już o Holenderce, to nie możemy nie napisać, że Ewa Swoboda się jej… boi. A przynajmniej tak mówiła w materiale dla TVN 24:

Trochę straszna jest. Taka niemiła z twarzy. Mam nadzieję, że kiedyś będę się z nią równać na bieżni. Wygrywa z czarnoskórymi dziewczynami, ale ja na kolor skóry nie zwracam uwagi. Kolor nie oznacza, że ktoś biega szybciej, a ktoś wolniej, tak uważam.

Wracając do czasów – kiedyś trzeba opuścić halę, a wtedy biega się na setkę. Tam dała radę dotrzeć do linii mety w 11,12 sekundy. To też rekord Polski juniorek. Wszyscy wierzą, że na tym nie koniec. Problem w tym, że Swoboda nie jest już dłużej juniorką. Sama zresztą powiedziała, że już nie ma tej wymówki. Co za tym idzie? To, że jej wyniki powinny się poprawiać, a dzieje się inaczej. Czas osiągnięty przez nią w niedawnym półfinale mistrzostw świata to 7,25 sekundy. Zdecydowanie za mało, gdy chce się rywalizować z najlepszymi. W takiej sytuacji nie pomoże nawet zdolność lewitacji (szczegóły).

Mimo tego wciąż aktualne wydają się porównania, którymi ją obrzucano, a zwłaszcza jedno z nich: „Jest jak Usain Bolt w spódnicy”. Co nie jest do końca prawdą, bo – przyznamy szczerze – w spódnicy nie widzieliśmy jej nigdy. Ale z Jamajczykiem coś wspólnego ma. Jest szybka i… wyluzowana.

Czy nie za dużo tej… swobody?

Reklama

Zapewne każdy widział choć jeden wywiad z Ewą Swobodą. Nawet, jeśli był to ten, w którym ledwo mówiła po angielsku, to nie da się nie zauważyć, jak zakręconą osobą jest polska lekkoatletka. Czy aby nie za bardzo?

– [Ewa] właśnie taka jest. Zapewniam, że jest sobą. To co kibice widzą na ekranach telewizorów, my mamy na co dzień.

To słowa Kamila Poloczka, prezesa klubu UKS Czwórka Żory, w którym Ewa stawiała pierwsze kroki i biegała do końca 2016 roku. Sama Swoboda twierdzi jednak, że w życiu prywatnym jest nieco poważniejsza, a spontaniczność to jej cecha, którą „włącza” gdy przychodzi do zawodów. Czy nie powinno być odwrotnie? Może i tak, ale nie sposób odmówić jej racji, gdy twierdzi, że „sport to show”.

I tu możemy przytaknąć. Jasne, sport to show, wszyscy chcemy oglądać wspaniałe rywalizacje, znakomite biegi i walkę o medale, ale bez odpowiedniej otoczki nic by z tego nie było. Problem w tym, że o ile na zawodach każdy może koncentrować się na swój sposób, o tyle poza nimi przydałoby się trzymać odpowiednich zachowań. A bywało, że miała z tym problemy.

Do biegania zachęciła ją w piątej klasie podstawówki Iwona Krupa, jej trenerka aż do dziś. Jednak już w gimnazjum Ewa zaczęła opuszczać treningi. Wpadła w złe towarzystwo, jak to ujęła sama Krupa. Wałęsała się po mieście, dziś obie śmieją się, że kilkukrotnie obeszła rodzinne Żory. Na zawodach „jechała na talencie”, bo przygotowania niemal nie było. Wtedy nie śmiał się zapewne nikt, bo Polska mogła stracić ogromny talent. W pewnym momencie aż za duży.

Kiedyś byłam za gruba, bo ważyłam prawie 65 kilo. Już się ogarnęłam i jem z umiarem. A jeść lubię wszystko, no, poza czosnkiem i cebulą. I ostrymi przyprawami. Potem niestety widać, że jest mnie trochę za dużo. Jakieś specjalnej diety nie trzymam. Ostatnio ograniczyłam słodycze i fast foody, ale czasami się zdarza, że gdzieś pójdę i coś sobie zjem.

To 2016 rok, wypowiedź we wspominanym już materiale. Problemy z wagą pojawiały się jednak regularnie, choć okolice 60 kilo, w których zwykle przebywa, to już akceptowalna granica przy jej wzroście. A skoro już o nim, to wiele osób twierdzi, że Swoboda jest za niska. Radzilibyśmy ich ignorować, bo jej około 165 centymetrów to dużo więcej niż ma taka Shelly-Ann Fraser Pryce. Podpowiemy, że ta druga to siedmiokrotna mistrzyni świata i dwukrotna złota medalistka olimpijska. Mała ciałem, wielka osiągnięciami.

Z drugiej strony, już w wieku 18 lat (w lipcu tego roku skończy 21) dokładnie wiedziała, co istotne w jej dyscyplinie. Tak wypowiadała się na łamach portalu Runners World:

Każdy odpuszczony trening to może być setna sekundy na biegu. Dlatego nawet jak mi się nie chce, to się zmuszam. Czasem trzeba na przykład posłuchać jakiegoś energetycznego kawałka. Jakiś rock, techno. Wszystko, co szybkie, co dodaje mi energii.

Swoboda jest też bardzo lubiana i szanowana w swoim rodzinnym mieście. Zawsze pomagała młodszym biegaczom, brała udział w wielu miejscowych inicjatywach i eventach. Nikt nie może tam powiedzieć na nią złego słowa. Może to kwestia wychowania w tamtejszym klubie, na żwirowej bieżni, zresztą niepełnowymiarowej (dziś nawierzchnia jest już inna), ale to całkiem inny wizerunek niż ten, jakim zdaje się emanować, gdy widzimy ją w telewizji.

Momentami wygląda to tak, jakby w głowie Ewy walczyli ze sobą Dr Jekyll i Mr Hyde. Tyle tylko, że zło wyrządzone przez tego drugiego to wsunięta gdzieś paczka chipsów czy zestaw w KFC. Nic wielkiego, niech rzuci hamburgerem ten, kto nigdy nie jadł w fast foodzie. Swoboda nie rzuci. I w tym tkwił problem.

Nowa Ewa

Czas przeszły, bo gdy przyszedł rok 2017, w karierze polskiej biegaczki rozpoczęły się spore zmiany. Sama mówiła niedawno, że „mam za duży nos, widać, że jestem gruba, bo lubiłam zjeść, czasem niezdrowo. I lubię spać. Ale to ogarniam”. W sensie wagę. Nos zostawiła w spokoju, choć zdarzyło jej się przyznać, że to dla niej spory kompleks.

Nie skupiłam się na diecie. Moja trenerka powiedziała, że mam sobie obejrzeć zdjęcia: rok temu z Bydgoszczy i tegoroczne. Obejrzałam i się załamałam. Mam nadzieję, że w następnym sezonie będę wyglądała tak jak w poprzednim. Myślę, że za rok i na hali wezmę się za siebie i będzie dobrze.

To wypowiedź sprzed zaledwie pół roku, z sierpnia 2017. Już w listopadzie Iwona Krupa była całkowicie zaskoczona przemianą swojej podopiecznej. Swoboda schudła 5 kilogramów, diametralnie zmieniła też swoje zachowanie i podejście. Postawiła na pełen profesjonalizm. Objawy? Treningi przed sezonem rozpoczęte sześć tygodni wcześniej niż w poprzednim roku. Różnica wynika stąd, że w 2016 biegaczka przedłużyła sobie wakacje, które spędzała w USA. Przesadziła też nieco z tatuażami, robiąc je w takim momencie, który pokrzyżował jej plany treningowe.

Swoboda zamieszkała też w Katowicach. Należy do klubu z tego miasta, więc to rozsądna decyzja, możliwa dzięki stypendium, jakie otrzymuje. Zmienił się również jej menadżer. To już nie Janusz Szydłowski, a Marcin Rosengarten, czyli gość odpowiedzialny za Memoriał Kamili Skolimowskiej, a także prowadzenie karier m.in. Anity Włodarczyk czy Justyny Święty, a więc czołowych polskich zawodniczek i naszych nadziei medalowych na każdej większej imprezie.

To koniec swobody Swobody. Zaczął się czas profesjonalizmu i nawet, jeśli nie widać jego efektów, to możemy mieć nadzieję, że za kilka lat wszyscy je ujrzymy. Na przykład na najwyższym stopniu podium mistrzostw świata.

Fani i hejterzy

O ile „wszyscy ujrzymy” opcjonalne sukcesy Ewy, o tyle zapewne nie wszyscy się z nich ucieszymy. Problem ze Swobodą polega na tym, że jej zachowanie przed kamerami czy na zawodach – pełen naturalizm, bez zbędnego udawania, nie wygląda zbyt poważnie i sprawia, że łatwo narobić sobie wrogów. Szczególnie w Internecie.

Jeszcze w 2016 roku na swoim Facebooku pisała tak:

Taki wynik nie bierze się z niczego. Za tym stoją godziny, miliony treningów, wylany pot, a czasem nawet krew i łzy. No i moja cierpliwość, a jeszcze bardziej cierpliwość trenerki. To, co widzicie w telewizji, jest tylko ułamkiem tego, jak ciężko na co dzień pracuję. Trenuję nie w świetle reflektorów i przy oklaskach publiczności. Dlatego „pozdrawiam” także hejterów, których nie brakuje na forach.

Całkiem niedawno za to na jej konto na Instagramie ktoś się włamał, przeczytał wiadomości. Rok przed tym wydarzeniem stało się dokładnie to samo, ale dodatkowo ktoś groził znajomym Ewy. Sprawa została zgłoszona na policję, ale to nic nie dało. W tej chwili, jak sama powiedziała, jest cisza. I oby tak zostało, bo pozwala jej to skupić się tylko na treningach.

Pod niemal każdym filmem o Swobodzie: z jej występów, wywiadów, reportaży, da się znaleźć zarówno przychylne jak i negatywne komentarze. Trudno jednak by było inaczej. Bo Ewa to zawodniczka wyrazista: trzynaście tatuaży, makijaż, czasem mocny i zachowanie, o którym już tyle pisaliśmy.

Może zostać gwiazdą biegów i prawdziwą mistrzynią. Może też stać się celebrytką, jeśli na dłuższą metę nie zdoła utrzymać odpowiedniego reżimu, wymaganego w zawodowym sporcie. Wszystko zależy od niej, ale chyba warto byłoby podziękować fanom medalami, a hejterom pokazać, na co ją stać.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. FotoPyk

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

19 komentarzy

Loading...