Reklama

Kim Legia postraszy Jagiellonię? Na pewno nie Radoviciem

redakcja

Autor:redakcja

27 lutego 2018, 15:47 • 3 min czytania 18 komentarzy

Jakimś wydarzeniem rundy wiosennej jest – a przynajmniej w teorii być powinien – powrót do gry Miroslava Radovicia. Przez pewną chwilę wydawało się nawet, że będzie to powrót z przytupem. Najpierw swojego piłkarza konkretnie podpompował Romeo Jozak, rozpływając się na temat jego umiejętności i charakteru, później Serb wytrzymał presję i wykorzystał rzut karny w ostatnich sekundach meczu w Lubinie, co dało warszawianom komplet punktów. Widywaliśmy mniej przyjemne powroty do gry po poważnych kontuzjach.

Kim Legia postraszy Jagiellonię? Na pewno nie Radoviciem

Inna sprawa, że jeszcze nie odjęło nam rozumu na tyle, by zachwycać się wykorzystanym rzutem karnym. Fajnie, że Miro tego nie spartaczył, ale też oczekiwania wobec jego osoby sięgają jednak nieco dalej poza egzekwowanie jedenastek. A z tym „nieco dalej” nie jest obecnie najlepiej.

Nie to, że czepiamy się chłopa, który nie grał przez pół roku i siłą rzeczy początki musi mieć trudne. Mamy jednak wrażenie, że Radović – zamiast mierzyć siły na zamiary – z miejsca spróbuje sprostać słowom Jozaka o byciu liderem drużyny i robi na boisku rzeczy, na które jeszcze nie jest gotowy. A przez to, zamiast pomagać drużynie, zwyczajnie jej przeszkadza. Nie sięga po najprostsze boiskowe środki, poprzez które też przecież można powrócić do formy, tylko próbuje dryblować, długo utrzymywać się przy piłce czy zagrywać jakieś otwierające podania. I zupełnie nie zważa przy tym na fakt, że ze starego, dobrego Radovicia na tę chwilę została mu jedynie skłonność do żałosnych symulek.

W rundzie wiosennej Miro trzy razy pojawiał się na boisku w drugich połowach, zaliczając na boisku łącznie 48 minut. W starciu ze Śląskiem było już pozamiatane, ale z Zagłębiem i Cracovią jego rolą miało być zapewne uspokojenie gry oraz podniesienie walorów ofensywnych drużyny. Spójrzmy więc na bardziej szczegółowe liczby Serba ze wszystkich tegorocznych spotkań – po każdej kolejce InStat zbiera je dla Ekstraklasy.

Pojedynki na ziemi (stoczone/wygrane): 14/3
Zwody (wykonane/udane): 5/1
Odbiory (próby/udane): 3/1
Straty: 10

Reklama

Innymi słowy, facet wchodzi na boisko, by pomóc zespołowi i traci piłkę średnio raz na niecałe 5 minut gry. Słynącemu z umiejętności dryblingu Serbowi wyszedł zaledwie jeden zwód na pięć prób i tylko raz udało mu się odebrać przeciwnikowi piłkę. No i przegrał 11 z 14 stoczonych pojedynków na ziemi, czyli aż 79 procent (!!!) wszystkich starć. Skąd tak niski współczynnik? Być może pewną odpowiedzią będzie filmowa prezentacja jednego z pojedynków, który Radović stoczył w meczu z Cracovią:

I wiecie co? Nawet nie czepialibyśmy się go o beznadziejne liczby, bo każdy ma prawo do słabszych chwil tuż po wyleczeniu bardzo poważnej kontuzji. Problem w tym, że Radović po stu osiemnastu deklaracjach, że nie będzie już pajacował z idiotycznymi symulkami, sumiennie pracuje na żółty stanik Edyty Herbuś, który swego czasu przyznawaliśmy najbardziej ordynarnemu komediantowi w kolejce. Przez te wszystkie lata lider szatni i materiał na przewodnika całej gromady młodszych legionistów nawet odrobinę nie zmądrzał. Może zarzekać się, że sam karałby symulantów najsurowiej (jak to niegdyś zrobił w Lidze+Extra), ale kiedy tylko na boisku coś idzie nie po jego myśli, od razu sięga do swojego arsenału żenady i – kto by to zliczył, który to już raz? – totalnie się kompromituje.

Widocznie są w życiu elementy niezmienne, jak noc po dniu, wiosna po zimie czy Radović zmasakrowany przez podmuch powietrza. Trochę żal na to patrzeć, zwłaszcza że jako miłośnicy pięknych historii w sporcie sami wkręciliśmy się w ten wielki, triumfalny, powrót charyzmatycznego wodza, który chwilę po wyleczeniu kontuzji zapewnił zwycięstwo nad Zagłębiem Lubin. Tymczasem okazało się, że charyzmatyczny wódz nadal ma w głowie kefir.

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Komentarze

18 komentarzy

Loading...