Reklama

Góra killer

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

28 stycznia 2018, 22:33 • 6 min czytania 113 komentarzy

Na Górze Zabójcy został Polak. Tomasz Mackiewicz od lat próbował zdobyć Nangę Parbat zimą. W końcu mu się udało. Za siódmą próbą. Nie zdołał jednak bezpiecznie zejść do bazy. Nie wróci do kobiety swojego życia, do dzieci. Śmiertelne żniwo mogło być jeszcze większe. Cudem została uratowana partnerka wspinaczkowa „Czapkinsa”. Takie historie jak ta z ostatnich dni pisze życie. Żaden scenarzysta by tego nie wymyślił. A jeśli nawet, i tak by nikt w to nie uwierzył.

Góra killer

Przy okazji wydarzeń w Himalajach Zachodnich zostałem wywołany do tablicy. Może dlatego, że wcześniej zadzwonił kolega, spytał co myślę. Zacytował mnie w elektronicznym Przeglądzie Sportowym jako dziennikarza Weszło FM i uczestnika wyprawy letniej Jędrka Bargiela na K2. Onety zaś „przerobiły” mnie na himalaistę, którym nie jestem i nawet nie aspiruję. Zadziwiające. Moje wypowiedzi znalazły się w kilku innych miejscach, a przecież ja rozmawiałem tylko z jednym dziennikarzem. Szczerze mówiąc bałem się oficjalnie wypowiadać. Bardzo łatwo rzucić bezpodstawne oskarżenie, nawet mimowolnie. Relatywizm w górach wysokich mocno wypacza możliwość osądu kogoś, kto nie podejmował tam decyzji. Niestety zdarza się, że decyzje te są niewyobrażalnie trudne. A nasze rozumki tutaj na nizinach nie pojmują skali trudności osądu na wysokości sześciu, czy siedmiu tysięcy metrów. Ja nigdy nie byłem tak wysoko. Dlatego z pokorą podchodzę do wydawania sądów. Nie szarżuję z opiniami, bo mimo że starałem się czytać wszystko, co się na bieżąco ukazywało, wiem jedno, że wiem prawie… nic. Hejt, jaki się przetoczył przez internety, obezwładnia. Starałem się nie zagłębiać w komentarze, ale czasem siłą rzeczy coś wpadało w oko. Boleśnie.

Tomasz Mackiewicz nie u wszystkich himalaistów cieszył się uznaniem. Do wielu kwestii podchodził wbrew sztuce, tworząc własną filozofię. Wytyczając własną, mam wrażenie niepowtarzalną drogę. Na swoje wyjazdy organizował zbiórki publiczne. Każdy mógł wrzucić stówę „do skarbonki” i po uzbieraniu odpowiedniej kwoty „Czapkins” leciał w góry, a w zasadzie pod jedną, Tę, konkretną górę. Górę Zabójcę. Nanga Parbat to ośmiotysięcznik, który przez wiele lat opierał się zdobywcom. Ponure statystki. Jedna trzecia śmiałków przypłaciła chęć zdobycia szczytu życiem. Ponoć w tamtejszych okolicach wierzą, że na wierzchołku rezydują bogowie, czy tam jeden bóg. Wpuszcza lub nie wpuszcza. Bez litości. Nie ma przypadku, że zimą wdrapano się na nią dopiero rok temu. Mimo że to „niski” ośmiotysięcznik (8126 m), jest skrajnie trudny. Szklany. „Czapkins” uchodził za wariata, ale takiego nieszkodliwego. Żył swoją pasją, mówił wprost co myśli, często w sposób niepolityczny.

IMG_0500

Chciałbym umrzeć oddając się czynności, którą kocham. Kocham nad życie. Panicznie boję się zginąć bezsensownie rozbity samochodem na drzewie. Nie chcę nadawać śmierci Tomka heroicznego wymiaru. Zostawił żonę, dzieci. Może powinien siedzieć z nimi w domu, pracować osiem godzin dziennie na poczcie, walić pieczątką w cudze pocztówki i być najszczęśliwszym ojcem na świecie… Nie wiem. Nie oceniam. To jego życie.

Reklama

Czekam za to na szczegółową relację Elisabeth Revol – Francuzki, którą zdołali uratować uczestnicy polskiej wyprawy narodowej na K2. Nie mam pojęcia, dlaczego zostawiła swojego partnera. Ponoć był w stanie agonalnym. Rzekomo oślepł, był poodmrażany, wyniszczony chorobą wysokościową. Ślepota wysokościowa ustępuje. Nie oznacza wyroku, ale radykalnie komplikuje okoliczności pozwalające na działanie, a jeśli na nią nałożyły się jeszcze dodatkowe czynniki? Dlaczego się jej nabawił? Może zdjął okulary, bo przestał cokolwiek widzieć w fatalnej pogodzie, w mrozie sięgającym minus kilkudziesięciu stopni po prostu zamarzły? Wystarczy dłuższa chwila, a silne promieniowanie UV karze bezlitośnie i to wcale nie musi być piękna słoneczna pogoda…

Podobno poodmrażał dłonie, stopy. To wszystko zapewne znacznie obniżyło tempo przemieszczania się. Powyżej siedmiu tysięcy metrów nic człowiekowi nie sprzyja. Nic. A akcja szczytowa trwała pięć dni. Pięć dni odwodnienia, głodu, w momencie gdy płyny trzeba pochłaniać litrami, podobnie jak z jedzeniem-paliwem. Jeśli jest silny, szybko się przemieszcza, ma szansę nie utknąć. A jeśli utknie, zaczynają się schody. Mocny partner może próbować ratować, opuszczać przy użyciu technik linowych. A co jeśli ów partner sam znajduje się na granicy wytrzymałości? Wyczerpany, odwodniony, z objawami odmrożeń i wie, że nie jest w stanie w żaden sposób pomóc duszącemu się przyjacielowi.

W bazie pod Nangą nie było innych wypraw. Najbliższa ekspedycja to K2 dla Polaków, dobre trzysta kilometrów od Nangi. Inna to Alex Txikon pod Everestem. Półtora tysiąca kilometrów od Nangi, pod którą nie ma TOPR-u. Wojsko w Pakistanie nie świadczy usług ratowniczych. Nie lata też za darmo, na zawołanie wspinaczy, trekkersów i innych turystów. Wysoko ceni sobie loty śmigłowcami, a do tego maszyny, którymi się posługują, pozostawiają wiele do życzenia. Są jednosilnikowe, pracują w strefie wojny z Indiami, co wymusza loty z eskortą, we dwa.

Ludzie pytają, dlaczego „Czapkins” się nie ubezpieczył. Ubezpieczył, na pewno. Ale czy ubezpieczenie obejmuje transport ratowników-uczestników innej wyprawy? Nie wydaje mi się. Stąd zbiórki pieniędzy, stąd niezbędne gwarancje pokrycia kosztów. Stąd szybka deklaracja MSZ, że gwarancję złoży. Tak działa ten biznes. Takie jest ryzyko i każdy, kto wybiera się w góry wysokie, zdaję sobie z tego sprawę.

IMG_2915

Dlaczego Pakistan tak podchodzi do kwestii bezpieczeństwa? Pojęcia nie mam. Dużo by pisać (a pisałem w czasie narciarskiej wyprawy letniej na K2), ale to naprawdę surowy kraj i nie chodzi mi tu wcale o klimat panujący w górach. Czapkins był mistrzem prowizorki i improwizacji. Z kasą wystarczającą jedynie na bilet samolotowy, atakował Nangę, samemu kursując, wynosząc wory do bazy na własnym grzbiecie, bez tragarzy. Nagle jednak coś przestaje funkcjonować. Sygnał pod K2, potrzebna pomoc. Ochotnicy wystąp. KAŻDY Z EKIPY ZROBIŁ KROK W PRZÓD. Pada na Adama Bieleckiego, Denisa Urubkę, Piotra Tomalę i Jarosława Botora. Stają się bohaterami, a w zasadzie Bohaterami. Ratują Eli. Jakim cudem? Dużo się o tym pisze. Główny temat wszystkich serwisów informacyjnych.

Reklama

Rzucili się z szarżą na sprawę beznadziejną, a jednak wyszli z niej zwycięsko. Połowicznie. Tomka nie udało się uratować. Był poza zasięgiem. Poza możliwościami w groźbie zbliżającego się załamania pogody. Francuzka zostaje sprowadzona do obozu pierwszego na wysokości 4800. Śmigłowiec zabiera ją do Islamabadu, gdzie wita ją w glorii francuski ambasador. Rafał Fronia napisał dziś świetnego bloga z bazy pod K2. Wbiło mi się w głowę zdanie „Być dumny jak Polak, a wstydzić się jak Francuz”. Możemy być dumni z genialnego, ludzkiego odruchu, sprawności działania, poświęcenie naszych wspinaczy. Z tego, że każdy z naszej ekspedycji był gotów, że każdy już ratował życie, że każdy jest Bohaterem, mimo że w akcji brali udział tylko czterej delegaci. Mam nadzieję, że po tym wszystkim ekipa się skonsoliduje, zbierze siły i konsekwentnie wróci do pracy nad zimową drogą na wierzchołek K2. Dla Tomka, dla wszystkich, którzy dziś czują dumę narodową. Bo mamy do niej pełne prawo.

DARIUSZ URBANOWICZ

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

113 komentarzy

Loading...