Reklama

Dennis rozrabiaka

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

18 stycznia 2018, 12:50 • 15 min czytania 17 komentarzy

Znowu. Znowu został aresztowany za jazdę pod wpływem alkoholu i znowu trafił na policyjny dołek. Dla zwykłego człowieka takie wydarzenie najczęściej jest wstrząsem, ale pięciokrotny mistrz NBA Dennis Rodman pewnie tylko wzruszył ramionami. Bo co to za numer, kiedy całe życie to jedna wielka impreza?

Dennis rozrabiaka

***

Ulica

Kłopoty uczepiły się go już od samego początku. Miał trzy lata, kiedy jego ojciec, wojskowy, porzucił rodzinę. Matka Shirley z dnia na dzień została więc sama z trójką dzieci, bo Dennis miał jeszcze dwie siostry: Debrę i Kim. Po latach w biografii napisał, że swojego ojca traktuje wyłącznie jako gościa, który wydał go na świat. Żeby utrzymać się na powierzchni, musieli więc wyjechać z Trenton w stanie New Jersey do Dallas. Żywicielka rodziny ciągnęła tam nawet kilka robót jednocześnie.

Chociaż początkowo w urządzonym na babską modłę domu Dennis uchodził raczej na introwertyka, to im starszy był, tym w coraz poważniejsze tarapaty się pakował. Kiedy po skończeniu szkoły średniej chciał sam zarobić kilka dolców, zatrudnił się jako dozorca na lotnisku w Dallas. Mówiąc krótko, jego zadaniem było tam bieganie z miotłą. Kariera w branży lotniczej szybko jednak legła w gruzach, bo wpadł na pomysł dokonania wielkiego skoku – zwędzenia piętnastu zegarków z jednego z lotniskowych sklepików. Sprawa szybko wypłynęła i nastolatek został aresztowany. Matka wpadła w szał, próbowała postawić go do pionu, ale ten obrażony na cały świat wolał ulicę. Przez blisko pół roku był bezdomny.

Reklama

Nie miałem się gdzie podziać. Po prostu poszedłem na ulicę. Chodziłem od domu do domu, od znajomych do znajomych, raz spałem na podłodze, innym razem na kanapie. Wiele nocy spędziłem jednak włócząc się po mieście. Czasami spałem na ulicy – opowiadał w 1996 r.

W kategorii cudu należy więc rozpatrywać to, że załapał się do college’u w Gainesville w Tekasie. Ale równowaga w przyrodzie została zachowana, bo szybko z niego wyleciał. Nie nadążał z nauką.

Zanim jednak do tego doszło, na jeden z meczów z jego udziałem zajrzał Lonn Reisman, asystent trenera drużyny Southeastern Oklahoma State University, który zajmował się wyławianiem talentów. Gra chuderlaka wpadła mu w oko, ale początkowo nie podjął próby rekrutowania go. Po prostu uważał, że ktoś z takim potencjałem nie zgodzi się na grę dla raczej mało znanej uczelni, jaką była Oklahoma. Ale Reisman o nim nie zapomniał i kiedy dowiedział się, że młokos trzasnął drzwiami w Gainesville, postanowił go namierzyć. Zajęło mu to… prawie miesiąc. Kiedy w końcu go wytropił i porozumiał się z jego matką, przenosiny do Durant, gdzie mieściła się szkoła, stały się faktem. „Robak” zgodził się, chociaż w porównaniu z Dallas to była dziura. Reisman po latach wspominał, że dłużej niż zwerbowaniem do szkoły, trwało zyskanie jego pełnego zaufania. Rodman był jeszcze wtedy bardzo nieufny, zamknięty w sobie.

Rodman_Reisman_Web

Zadebiutował w meczu przeciwko Langston University. Po spotkaniu podszedł do Reismana mówiąc:

Mam nadzieję, że dzisiaj cię nie rozczarowałem.
Miałeś 24 punkty, 19 zbiórek i myślisz, że mnie rozczarowałeś?

Reklama

I nie rozczarowywał już do końca studiów.

„Bad Boys”

Najbardziej zabiegały o niego Milwaukee Bucks i Washington Bullets, ale ostatecznie w czerwcu 1986 r. trafił do Detroit Pistons. „Tłoki” wybrały go w drafcie z nr 27.

Kiedy Rodman wchodził do szatni Pistons, ekipa z Detroit miała twarz Isiaha Thomasa, Billa Laimbeera i Joe Dumarsa. Drużyna w ostatnich trzech sezonach dobijała do play-off, ale maksem okazał się dla nich półfinał konferencji. Ambicje włodarzy klubu były jednak znacznie większe. To właśnie wtedy, w 1986 r., zaczęła się na dobre krystalizować słynna grupa „Bad Boys”, która na przełomie lat 80. i 90. została najostrzej grającą drużyną w NBA. I jak się później okazało, w tej agresji była metoda.

Rodman pierwsze dwa sezony kończył ze statystykami na poziomie kolejno 6.5 i 11.6 pkt. oraz 4.3 i 8.7 zbiórki. Chłopak z Trenton dał o sobie znać już w play-off w 1987 r., kiedy Pistons doszli do finału konferencji wschodniej. Przegrali w nim wprawdzie z Boston Celtics, ale to po tej rywalizacji z ust świeżaka padło słynne zdanie, że w jego opinii wielki Larry Bird jest przereklamowany. „Robak” tak się rozkręcił, że zarzucono mu rasizm, bo nazwał Birda białasem przekonując, że czarnoskórzy zawodnicy nie są tak doceniani. Rodman już wtedy miał niewyparzoną gębę, ale warto pamiętać, że daleko mu było jeszcze do nowego „ja” z lat 90. Przede wszystkim jego wygląd nie był jeszcze tak ekscentryczny.

Na swój pierwszy mistrzowski pierścień nie czekał zbyt długo, bo założył go już w trzecim sezonie na parkietach NBA. To właśnie w kampanii 1988/1989 rozpoczął się trwający przez trzy sezony słynny, pełen wzajemnych animozji serial, w którym „Tłoki” mierzyły się w finale konferencji z Chicago Bulls. Pierwszą potyczkę wygrało Detroit, które nie zatrzymało się także w finałach lejąc do zera Los Angeles Lakers z Magikiem Johnsonem w składzie.

Rodman grał już wówczas w play-off średnio ponad 24 min., ale prawdziwym przełomem okazał się sezon 1989/90. Wtedy nie dość, że Pistons znów zdobyli tytuł (4:1 z Portland), to „Robak” został jeszcze Obrońcą Roku. Po przyznaniu mu tego wyróżnienia, na konferencji prasowej popłakał się jak bóbr. Powtórzył ten wyczyn też rok później, ale wtedy akurat marne to było pocieszenie. Zespół z Detroit doczekał się bowiem bolesnego rewanżu ze strony Chicago, które po latach upokorzeń ograło ich do zera w finale wschodu. To wtedy po ostatnim meczu doszło do pamiętnej sceny, kiedy zdemolowani Pistons schodząc z parkietu ostentacyjnie nie zatrzymali się przy ławce „Byków”, aby pogratulować im wygranej.

Była to reakcja na słowa, które padły wcześniej z ust Jordana: – Ludzie, których znam, będą się cieszyć z tego, że Pistons nie są już mistrzami NBA. Wracamy do wizerunku czystej gry. Ludzie chcą, żeby ten styl koszykówki się skończył. Kiedy mistrzami byli Boston Celtics, to grali czysto. Potem wygrało Detroit. (…) To nie była taka koszykówka, jaką chciałoby się wspierać. Nie zamierzamy zniżać się do takiego poziomu. Myślę, że jesteśmy w stanie wygrać z nimi do zera.

To był początek końca ekipy „Bad Boys”. Z czasem pojawiało się też coraz więcej problemów wewnątrz drużyny, na cenzurowanym był również Rodman. Szczytem był bunt przed sezonem 1992/1993, kiedy odmówił wzięcia udziału w obozie przygotowawczym, co było reakcją na odejścia trenera Chucka Daly’ego. Kary finansowe, które na niego nakładano, sypały się w dziesiątkach tysięcy dolarów.

„Byki”

I kto by wtedy pomyślał, że ten znienawidzony przez zawodników Bulls gość zostanie członkiem ich drużyny? A tak się właśnie stało w 1995 r., chociaż wcześniejsze dwa lata spędzone w San Antonio Spurs były dla Rodmana trudne.

Po pierwsze nie było oszałamiającego wyniku sportowego, a po drugie to właśnie tuż przed przeprowadzką z Detroit do San Antonio w głowie „Robaka” doszło do słynnej „przemiany”. Po zaledwie roku małżeństwa z Anicą Bakes, czyli matką jego córki, ta zażądała rozwodu. Rozstanie już dawno wisiało w powietrzu, bo koszykarz nie dość, że ponoć zdradzał ją na potęgę, to na dodatek zdarzało się, że dotkliwie ją bił. Ostatecznie przestali być małżeństwem w 1993 r.

Właśnie wtedy w głowie Rodmana zaczęły pojawiać się myśli samobójcze. Kiedy 11 lutego wychodził z domu swojego kumpla z naładowaną strzelbą w ręku, chciał ze sobą skończyć. Gdy siedział w swojej półciężarówce, coś w nim jednak pękło. Jak później napisał w biografii, wtedy, w samochodzie, postanowił nie zabijać siebie, ale „tego złego gościa” siedzącego w nim. Tego kogoś, kto doprowadził do tych wszystkich przygnębiających rzeczy w jego życiu. Obiecał sobie wtedy, że od teraz będzie żył według swoich zasad, na pełnej parze, bez kalkulacji. I oczywiście na wesoło.

Ruszył w tango na tyle, że wkrótce wdał się w półroczny romans z samą Madonną. Zaczęło się od tego, że to ona publicznie powiedziała, że chciałaby go poznać. To był szalony związek. Dowodem na to może być historia, którą po latach opowiedział Rodman. Siedział akurat w kasynie w Las Vegas, gdy zadzwoniła do niego słynna ukochana. Chciała, żeby szybko do niej przyjechał, bo miała na „to” ochotę. Problem w tym, że była w Nowym Jorku. Nie wiadomo ile w tym prawdy, ale „Robak” ponoć wsiadł w prywatny samolot, stawił się na schadzkę, wykonał zadanie, po czym ruszył w drogę powrotną i znów zasiadł za stołem w kasynie, żeby dokończyć grę.

A sport? Na boisku w barwach „Spurs” też nosiło go coraz bardziej. Kolekcjonował zawieszenia i kary finansowe, a do jego najsłynniejszych numerów z tego okresu należało rzucenie w trenera torbą z lodem i brutalny faul na Johnie Stocktonie.

Nic więc dziwnego, że kiedy odpowiadający za politykę transferową w Bulls Jim Stack wspomniał o nim generalnemu menadżerowi, Jerry  Krause nie chciał nawet podejmować tematu. Oczami wyobraźni już widział reakcję Jordana i Pippena. To po prostu nie mogło się udać, bo dla nich hasło „Pistons” działo jak… płachta na byka. Ale Krause jakimś cudem dał się namówić i zaintrygowany zaczął zbierać o nim informacje. Dzwonił do jego przyjaciół, byłych szkoleniowców, kolegów z drużyny. Chciał mieć po prostu pewność, że nowy nabytek nie rozsadzi Chicago od środka. Kiedy jednak panowie rozmawiali po raz pierwszy, Krause – o dziwo – zaczął się z nim nieźle dogadywać. Być może zagrało to, że Rodmanowi po prostu bardzo zależało na tym, aby być częścią tego projektu i grać z Jordanem.

Pozostały jednak jeszcze dwie przeszkody: trener Phil Jackson i grupa trzymająca władzę w samej drużynie. Sztab prześwietlił go na wszystkie możliwe sposoby, włącznie z tym, że odbył nawet rozmowę z psychiatrą, do którego na seanse uczęszczał Rodman. Jordan z Pippenem też przyjęli go do zespołu, ale zaznaczyli, że jeżeli rozbije ekipę od wewnątrz, będzie to jego koniec. Przenosiny z San Antonio do Wietrznego Miasta stały się więc faktem, a w ramach transakcji w przeciwnym kierunku powędrował center Will Perdue. Aby stworzyć Dennisowi jeszcze bardziej komfortowe warunki, Krause zakontraktował również jego druhów z czasów Detroit: Jamesa Edwardsa i Johna Salley’a.

– Jego przejście do Chicago było wielkim zaskoczeniem, bo był jednoznacznie kojarzony jako ten zły chłopiec z Pistons, którzy w każdym meczu tępili Bulls, jeżeli nie sportowo, to fizycznie i psychicznie. Ale ten ruch okazał się strzałem w dziesiątkę. Opłaciło się, że sprowadzili człowieka, który nie dbał o statystyki, tylko niszczył w obronie i walczył o zbiórki. Był w tym genialny. Zawodnicy Bulls może nie byli przyjaciółmi, ale Jordan wszystkich trzymał za twarz i później przyniosło to efekty – mówi Weszło Maciej Zieliński, legenda Śląska Wrocław.

wallup.net

Kiedy Rodman przyjechał do Chicago, od razu zameldował się z czerwonymi włosami, bykiem wymalowanym z tyłu głowy, pomalowanymi paznokciami i nowymi tatuażami. Jak pisał Roland Lazenby w książce „Michael Jordan. Życie po życiu”, kiedy 34-latek zjawił się w mieście, był prawie bankrutem, ale jego transfer był na tyle głośny, że szybko przytulił nowe kontrakty reklamowe. „W historii miasta było wielu gangsterów, nieuczciwych polityków i słynnych bandziorów, ale Rodman był niewątpliwie jedną z najbardziej barwnych osobowości, jakie przewinęły się przez Chicago. Jak miał wkrótce zauważyć Jackson, nowy skrzydłowy Bulls był w pierwszej kolejności klaunem. Bo czy ktoś mógłby przegapić faceta, który pojawił się na konferencji prasowej ubrany w suknię ślubną?”.  

Ciekawym wątkiem były wspomniane już relacje pomiędzy nim, a pozostałymi graczami. Z Jordanem rozmawiał rzadko, ale obaj czuli do siebie duży respekt. Dowodem tego było to, że Mike nie stosował wobec niego swoich słynnych psychologicznych zagrywek. Kiedy więc podczas treningów i wyjazdów na mecze kolejny raz masakrował werbalnie Toniego Kukoca i Luca Longley’a, „Robaka” omijał. Ten zresztą też nie wchodził mu w drogę. Większe napięcie dało się wyczuć na linii Rodman-Pippen. W wydanej później biografii „Zły do szpiku kości”,  Rodman zaczął swoją opowieść od podziękowań. W gronie kilkudziesięciu wymienionych osób znalazł się Jackson i Jordan, Pippena zabrakło. Była za to Pamela Anderson.

Prywatnie mogli za sobą nie przepadać, ale na parkiecie byli naczyniami połączonymi. Bo czy w innym przypadku daliby radę zdobyć trzy razy z rzędu mistrzostwo NBA? Nie ma sensu opisywać każdy z tych finałów, bo to biblia koszykówki. Każdy kibic basketu przebieg rywalizacji z Seattle SuperSonics i Utah Jazz zna pamięć.

– Rodman miał przede wszystkim niesamowity instynkt do zbierania piłek i blokowania rywali. Jego największym atutem była „brudna” gra pod koszem, bo wiadomo, że wtedy w Bulls od zdobywania punktów byli Jordan i Pippen. Rodman ze swoich zadań wywiązywał się jednak idealnie, każda drużyna życzyłaby sobie mieć takiego rozbójnika – wspomina Mariusz Bacik, mistrz i wicemistrz Polski. – A jego styl bycia? My w latach 90. dopiero wychodziliśmy z komuny, dlatego dla zawodnika polskiej ligi to był wizerunkowy szok. To był kosmos, człowiek z innej planety, któremu prawdopodobnie odbiło. Wyglądał jak dziwoląg – śmieje się.

– Ciężko było w polskich warunkach naśladować jego ekstrawagancję, ale pamiętam, że z fryzurami niektórzy już coś próbowali – dodaje Zieliński.

Carmen

Z czasów chicagowskich, oprócz stylu gry, do historii przeszły też oczywiście jego kolejne występki. M.in. uderzenie głową sędziego podczas meczu z New Jersey Nets oraz skopanie operatora kamery, na którego przypadkowo wpadł podczas spotkania z Minnesotą Timberwolves. Ciągnęło go też poza koszykarską halę. Kiedy miał trochę więcej czasu – a więc gdy był najczęściej zawieszony – potrafił biegać po ringu jako wrestler z Hulkiem Hoganem lub pracować na planie filmu „Ryzykanci” z Jean-Claudem Van Dammem.

RODMAN-WRESTLING-title

Wciąż regularnie odwiedzał też Las Vegas. Pod koniec 1998 r. – czyli kiedy skończył się już jego kontrakt w Chicago – podczas kolejnej grubej imprezy wziął tam nawet spontaniczny ślub z modelką i aktorką Carmen Electrą. Para, która po wytrzeźwieniu mocno zdziwiła się zaślubinami, niedługo później musiała więc się rozwodzić.

Ale powiedzieć, że koszykarz prowadził życie rozpustnika, to nic nie powiedzieć. Kto wie, czy jego życia seksualnego najtrafniej nie opisuje to, że aż trzy razy doznał… złamania członka. Bardzo wrażliwy temat, dlatego pozwólcie, że po prostu zacytujemy fragment jego drugiej biografii „Powinienem już być martwy”:

Nie pierwszy raz byłem główną atrakcją w szpitalu. Każda gwiazda przyciąga uwagę – zwłaszcza jeśli masz oryginalną z medycznego punktu widzenia przypadłość. Weźmy na przykład takiego „złamanego fiuta”. Złamanie fiuta następuje, kiedy w trakcie solidnego wzwodu nagle przełamujesz małego pod odpowiednim kątem. W rezultacie dochodzi do rozerwania naczyń krwionośnych i jednego wielkiego syfu. Zdarzyło mi się to trzykrotnie. Brzmi okropnie, ale nie jest szczególnie poważne i nawet zbytnio nie boli. Ale mówię wam – wygląda źle, naprawdę źle. Pierwszy raz złamałem go w dniu święta 4 Lipca (…). Robiłem to z taką panienką, w pewnym momencie przewróciliśmy się na bok i nagle z mojego fiuta zaczęła sikać krew niczym z jakiegoś węża z wodą. Laska krzyczała: „O mój Boże! O mój Boże! Coś się stało! Coś strasznego się stało!”. Wszyscy się zlecieli, żeby zobaczyć skąd te wrzaski. Niełatwo mnie zawstydzić, ale… ja pierdzielę… Dziewczyna próbowała zatamować krwawienie, ściskała mi fiuta ręcznikiem. A on tymczasem zaczął puchnąć i robił się cztery, pięć czy nawet dziesięć razy większy niż normalnie”.

Kiedy w 1999 r. przechodził do Los Angeles Lakers, miał więc z jednej strony opinię wciąż jednego z czołowych defensorów i czyścicieli tablic w lidze, ale z drugiej był też gwarantem tony problemów. Kariery na zachodnim wybrzeżu jednak nie zrobił, bo w barwach Lakers rozegrał jedynie 23 mecze. Jeszcze gorzej było w Dallas Mavericks, gdzie skończył na 12 spotkaniach. Ten związek jednak nie mógł się udać, bo Rodman tak naprawdę nie był już profesjonalnym graczem, ale profesjonalnym imprezowiczem. Prezes „Mavs” Mark Cuban widział w nim jednak szansę na przyciągnięcie ludzi na trybuny. Żeby po godzinach mieć oko na swój obarczony wysokim ryzykiem nabytek, pilnowali go nawet jego prywatni ochroniarze. Jak się okazało, były to jednak ostatnie chwile „Robaka” w NBA.

Na parkiety próbował jeszcze wrócić w 2003 r. Zwołał nawet konferencję prasową zapowiadając swój come back i chociaż wstępnie zainteresowane było Denver Nuggets, to dealu nie udało się dopiąć. Wszystko przez – jakżeby inaczej – imprezę w Vegas, podczas której pijany Rodman omal nie zabił się szalejąc na motocyklu.

Kim

Wciąż ciągnęło go na parkiety, dlatego w kolejnych latach próbował jeszcze zaczepić się w kilku półprofesjonalnych klubach w Stanach, a nawet wywiało go na chwilę do Europy. Dla niego była to okazja, żeby jeszcze pograć i cokolwiek zarobić, a kluby miały wabik na kibiców. Przez pewien moment był nawet łączony z polskimi klubami, ale kwota, czyli blisko 40 tys. dolarów za mecz, wymagała znacznego zaangażowania sponsorów. W międzyczasie jego kartoteka policyjna wciąż pęczniała. Miał już za sobą dwa aresztowania za jazdę samochodem po pijanemu i bez prawka, był również oskarżany o stosowanie przemocy domowej.

Chcąc nieco ocieplić swój wizerunek, zgodził się na wzięcie udziału w kampanii PETA, czyli międzynarodowej organizacji walczącej o prawa zwierząt. Ale jak to w jego przypadku bywa, reklama była prowokacyjna – wszyscy jej bohaterowie byli nadzy. Miało to zwrócić uwagę na problem zabijania zwierząt w kontekście przemysłu odzieżowego.

W ostatnich latach zdecydowanie najgłośniej było jednak o jego wycieczkach do Korei Północnej, podczas których bratał się z komunistycznym przywódcą Kim Dzong Unem.

dennis-rodman-says-kim-jong-un-loves-karaoke-tv-theme-tunes-and-80s-music

Panowie od początku złapali dobry kontakt, bo dyktator jest wielkim fanem koszykówki. Zakochał się w niej ponoć w czasach, kiedy pod zmienionym nazwiskiem kształcił się w specjalnej prywatnej szkole w Szwajcarii. Ich znajomość zaczęła się w 2013 r. od meczu pokazowego, jaki rozegrała w Korei drużyna Harlem Globetrotters. Podróż zorganizowała stacja HBO i producenci serii filmów dokumentalnych VICE.

Gwiazdor NBA odbył do dziś już pięć podróży na Półwysep Koreański i jest najprawdopodobniej jedną z nielicznych osób, które miały okazję poznać chociaż fragment życia prywatnego Kima. Jeśli wierzyć słowom koszykarza, trzymał nawet na rękach jego małą córeczkę. Jak opowiadał, koreańskiego dyktator jest jego „dobrym przyjacielem” i polubili się na tyle, że ten przyjmował go po królewsku. 200-metrowy jacht, prywatna wyspa, najlepsze alkohole. Jak mówił, „to jak wyjazd na Hawaje albo Ibizę, z tą różnicą, że całą wyspę masz tylko dla siebie”. Były sportowiec gościł nawet na urodzinach Kima, chociaż tak naprawdę nikt nawet nie wie, kiedy je obchodzi.

Amerykański rząd oczywiście od początku odcinał się od zagranicznych podróży „Robaka” traktując je jako prywatne. Rodman, chociaż początkowo uparcie powtarzał, że polityka go nie interesuje, mimowolnie stał się jednak emisariuszem świata zachodniego w Korei Północnej.

Niby zapewnia, że ze swoim „dobrym przyjacielem” rozmawia głównie o sprawach tak przyziemnych jak koszykówka, ale kiedy w 2017 r. został zaproszony do talk-show stacji CBS, zjawił się w studio w ciekawej koszulce. Był na niej nadruk przedstawiający jego samego, Donalda Trumpa, Kim Dzong Una oraz flagi obu krajów, a wszystko było opatrzone napisem „zjednoczenie”. Szlachetne, ale była to też reklama PotCoin, czyli kryptowaluty stworzonej dla ułatwienia płatności za zalegalizowaną marihuanę. Ta jest w Korei legalna, a więc to oczywiste, że podróże Rodmana nie były tylko wyrazem przyjaźni do dyktatora. PotCoin było sponsorem jego wycieczek.

Kiedy został zapytany, czy podczas spotkań z Kimem wchodzi na tematy dotyczące zagrożenia wojną nuklearną, odpowiedział, że jego obraz w zachodnich mediach jest nieco… przekłamany. – Nie oceniam ludzi na podstawie koloru ich skóry i tego, skąd pochodzą. Wszyscy jesteśmy ludźmi. To może śmieszne, ale nie wiem, jak inni mogą mówić, że Kim jest szaleńcem. Może i jest, ale ja tego nie widzę. On sam jest trochę jak dziecko.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

17 komentarzy

Loading...