Reklama

Trudny los kamikaze. Czy Paco Jemezowi można jeszcze ufać?

redakcja

Autor:redakcja

15 stycznia 2018, 12:31 • 7 min czytania 7 komentarzy

Gdybym był kibicem Las Palmas, to w tej chwili prawdopodobnie nie pisałbym tekstu, tylko palił się ze wstydu. Dostać 0:6 od Girony, beniaminka La Ligi? Trzeba mieć rozmach. Oglądając Kanaryjczyków prowadzonych przez Paco Jemeza można odnieść wrażenie, że ta ekipa dostałaby baty nawet od reprezentacji bezludnej wysypy. W poprzednim sezonie Osasuna była słaba, ale to co aktualnie prezentują Kanaryjczycy wykracza poza ramy piłkarskiej godności.

Trudny los kamikaze. Czy Paco Jemezowi można jeszcze ufać?

Zanim przejdziemy dalej, najpierw obejrzyjcie skrót wcześniej wspomnianego przeze mnie spotkania. Warto poświęcić parę minut – ubaw po pachy, gwarantuję.

Gdy Las Palmas ogłosiło, iż Jemez przejmie opiekę nad drużyną, wiadomo czego można było się spodziewać. Ofensywny futbol oparty na krótkich podaniach i posiadaniu piłki to cechy charakterystyczne każdej prowadzonej przez tego szkoleniowca ekipy. Nie ma opcji, żeby nastawił zespół inaczej niż na atak. Pamiętamy dobrze jego Rayo – nieważne ile Franjirrojos stracili goli w danym meczu. Liczyło się ile strzelili.

Jemez oczywiście nadal jest wierny swojej filozofii. W jego przypadku to słowo pasuje zresztą idealnie. Filozofowie też często bywali nierozumiani przez pospólstwo, lojalni wobec jakichś górnolotnych idei oraz poglądów, które mało kto podzielał. Z Paco jest tak samo i nie ukrywam – im dłużej śledzę jego poczynania trenerskie, tym bardziej te futbolowe manifestacje fascynują mnie i przerażają zarazem. To ten typ człowieka, którego albo kochasz, albo masz go za idiotę. Albo bierzesz z całym dobrodziejstwem inwentarza, albo wcale. A ja stoję w rozkroku i zaraz zrobię szpagat, choć coraz bliżej mi ku tej drugiej opcji.

Reklama

– Kiedy Bóg rozdawał rozum, ja stałem w kolejce po cojones – powiedział niegdyś. Właśnie z tego powodu Miguel Angel Ramirez postanowił go zatrudnić – bo ma mocny charakter, naturalne cechy przywódcze i charyzmę. W Las Palmas natomiast od dawna brakowało dyscypliny w drużynie, z czym nie potrafiono sobie poradzić od dłuższego czasu. Środowisko sprzyjało tańcom, hulankom i swawolom chętnie uprawianym na Kanarach przez piłkarzy tego klubu, i już nawet Quique Setien nie potrafił zapanować nad całym tym bałaganem.

Jemez zaczął więc pracę na Estadio Gran Canaria od zrobienia porządków w szatni. – Od teraz jeśli jakiś zawodnik zrobi coś nie tak, klub będzie musiał zareagować. W innym przypadku po prostu odejdę – zadeklarował na wejściu co najmniej jakby był kolejnym wcieleniem Marcelo Bielsy. Pierwsza decyzja? Odstawienie od składu Oussamy Tannany i Loica Remy’ego, którzy ciągle spóźniali się na zajęcia. A że obaj dodatkowo nie mówią po hiszpańsku, to Paco tym bardziej nie miał sentymentów, by kazać im szukać sobie nowych klubów. Dogadali się zapewne w uniwersalnym języku futbolu. Kilku innym zapowiedział to samo, bo nie pasują mu do stylu gry, zaś w ich miejsce ściągnął starych znajomych – Galveza, Peñalbę oraz Jairo. I na tym raczej się nie skończy.

– Gdyby Las Palmas znajdowało się w lepszej sytuacji, pewnie nie przyciągnęłoby mojej uwagi – to kolejne odważne słowa nowego szkoleniowca ekipy z Estadio Gran Canaria. Jemez ewidentnie był przekonany o mocy swojej siły sprawczej, po szybkich czystkach ruszył do boju i…

1:1 z Valencią (CdR)
1:2 z Eibarem (liga)
0:4 z Valencią (CdR)
0:6 z Gironą (liga)

Brutalna weryfikacja. Co innego podjąć walkę i przegrać, nawet tak wysoko, a co innego nawet nie podejmować rywalizacji, dając się objeżdżać jak klasa 3B przez chłopaków z 6A. Przegraj, ale bądź konkurencyjny – taką porażkę można godnie przyjąć. W każdym innym przypadku to jest obraza dla kibica. Oszukiwanie go, ponieważ płaci za oglądanie grupy gości, którym chyba się nie chce.

Po meczu z Gironą na hiszpańskim twitterze nastroje były podzielone, ale nikt nie przejawiał pozytywnych uczuć. Ludzie albo załamywali ręce, albo ostro szydzili z Las Palmas Jemeza. Pozwólcie, że zacytuję kilka wpisów, co byście mieli szerszą perspektywę:

Reklama

– „Próbuję napisać tweet o fenomenie Paco, ale za każdym razem, gdy zaczynam, Las Palmas traci bramkę”
– „Idąc ulicą kopnąłem leżącą na chodniku puszkę i w ten sposób strzeliłem drużynie Jemeza kolejnego gola”
– „Las Palmas miało problemy w grze obronnej, więc zatrudniło Paco Jemeza. To tak jakby chciało ci się spać, a więc zacząłbyś pić Red Bulla”

Przegrane 0:6 spotkanie z Gironą kładzie ciekawe światło na słowa wypowiedziane przez trenera Kanaryjczyków jeszcze zanim zostało rozegrane. – Jedyne do czego możemy aspirować w tym sezonie, to spadek do Segunda División. Z drużyną, którą mamy, nie jesteśmy w stanie równorzędnie rywalizować w Primera – wyznał bez ogródek w COPE. Niecałe trzy tygodnie wystarczyły mu, by dojść do takiego wniosku. Pytanie, co chciał w ten sposób osiągnąć?

Sami przyznacie, że to dość przewrotna opinia jak na kogoś, kto przecież został ściągnięty na Wyspy Kanaryjskie by uratować drużynę przed spadkiem. Moją pierwszą reakcją na tę wypowiedź była myśl: „ale jak to? Nie widziały gały co brały?” Śmieszne. – I jak tu traktować go poważnie? – napisałem na twitterze. Jeden z użytkowników odpowiedział mi, że przecież nawet Guardiola nie do końca potrafi ocenić zawodników bez kilku treningów, więc nie można oczekiwać cudów również od Paco.

Co jeśli właśnie dokonania cudu oczekiwano od Jemeza? Z jednej strony twitterowicz ma oczywiście rację, bo to normalne, iż patrząc na drużynę z zewnątrz widać mniej. Z drugiej natomiast w Las Palmas źle działo się już dłuższego czasu. Problemy z dyscypliną pojawiały się jeszcze za Setiena, a Miguel Angel Ramirez i jego współpracownicy wprowadzili dodatkowy chaos rotując szkoleniowcami. – Od Pako, przez Paquito, do Paco – taki tytuł artykułu o Kanaryjczykach dał przed świętami Guardian, a po drodze był jeszcze przecież Manolo Marquez. Dobrze myślicie. Jemez to czwarty w tym sezonie trener tego zespołu.

O bałaganie w Las Palmas pisało i mówiło się od dawna. Przed podjęciem pracy Paco na pewno obejrzał wiele spotkań tej drużyny z bieżącego sezonu, musiał więc zdawać sobie sprawę z tego w co się pakuje. Tak samo zresztą jak prezydent Ramirez, gdy zdecydował się zatrudnić właśnie jego. Człowieka pochodzącego z Wysp Kanaryjskich, emocjonalnie związanego z klubem, dzięki czemu miał mieć jeszcze więcej zapału do pracy a swoich podopiecznych natchnąć do lepszej gry.

Na razie głównie musi prosić kibiców o zrozumienie i czas. – Tym kto popełnił największy błąd jestem ja. Jedyne co mogę powiedzieć kibicom, to „przepraszam”. Zawodnicy byli załamani rezultatem [meczu z Gironą – przyp. red.], płakali, gdy już zeszliśmy do szatni – tłumaczył się Jemez na pomeczowej konferencji prasowej. W związku z tym odnoszę wrażenie, że szkoleniowiec otrzymał efekt wręcz przeciwny do oczekiwanego, kiedy wypowiadał się o spadku do Segunda. To była ryzykowna psychologiczna gierka, by pojechać piłkarzom po ambicji i w ten sposób wyzwolić w nich sportową złość. Zamiast tego chyba jeszcze bardziej podkopał ich pewność siebie oraz wiarę we własne umiejętności.

Większość ich błędów wynikała jednak z nerwowości, presji jaka na nich ciąży, a której na razie nie potrafią dźwignąć i niezrozumienia względem stylu preferowanego przez Jemeza. – Potrzebujemy czasu by zmienić pewne rzeczy. Nie osiągniemy nic bez pracy – mówił Paco na powitalnej konferencji prasowej.

Inna sprawa, że perspektywy, które się przed nim malują – ba, on je sam sobie maluje! – nie wyglądają najlepiej. Kiedy bowiem Jemez obejmował Las Palmas, drużyna ta traciła 4 punkty do miejsca gwarantującego utrzymanie w Primera Division. Dwa mecze ligowe wystarczyły jednak, by dystans do 17. lokaty zwiększył się prawie dwukrotnie. Przed strefą spadkową ucieka Deportivo Alaves, ostatnio w nieco lepszej formie, zwłaszcza gdy gra u siebie. Levante, pomimo trudnego kalendarza, także trzyma się na dystans od potencjalnych spadochroniarzy.

– Wolę spaść do drugiej ligi z podniesioną głową, niż utrzymać się dzięki stylowi gry, za który będę się wstydził – to kolejna stara śpiewka Paco, lecz wciąż do bólu aktualna. Problem w tym, że to nie on sam jest w tym wszystkim najważniejszy, a za każdym razem, gdy wypowiada tego typu słowa, brzmi jakby uważał się za centrum wszechświata. Jeśli natomiast swoim podejściem Jemez zniszczy wszechświat kibiców Las Palmas, to co mu pozostanie z jego ślepej lojalności wobec futbolu kamikaze? Albo raczej naiwności? Pójdą po niego z widłami i pochodniami, a jeśli Miguel Angel Ramirez nawinie się po drodze, to tym owocniejsze będą zbiory.

Póki co jasne, dajmy im czas, ale jednocześnie sądzę, że wielka klęska tego projektu może nadejść znacznie wcześniej niż przed końcem tego sezonu. Trudno jest odpowiednio pracować, gdy dzięki tobie drużyna zamiast progresu zalicza solidny regres i nie wiadomo czy przez ten fatalny początek jeszcze ci zaufa.

Mariusz Bielski

Najnowsze

Hiszpania

Anglia

Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi

Piotr Rzepecki
1
Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi

Komentarze

7 komentarzy

Loading...