Reklama

„Tam Boniek i Platini, a my tydzień wcześniej graliśmy z materiałami – Wełną Rogożno i Elaną Toruń”

redakcja

Autor:redakcja

14 stycznia 2018, 09:44 • 5 min czytania 0 komentarzy

Jerzy Jastrzębowski to trener, który poprowadził Lechię Gdańsk do największych sukcesów w historii klubu – Pucharu Polski i Superpucharu. Do tego dochodzi pamiętny dwumecz z Juventusem i chyba nie trzeba już nikogo przekonywać, że to postać, która ma co opowiadać. Dlatego z okazji jego 67. urodzin postanowiliśmy przypomnieć wywiad, który przeprowadziliśmy z nim jakiś czas temu. Panu Jerzemu życzymy rzecz jasna wszystkiego najlepszego i dużo cierpliwości do dzisiejszej Lechii, która chciałaby nawiązać do sukcesów z lat 80., ale jakoś nie może.

„Tam Boniek i Platini, a my tydzień wcześniej graliśmy z materiałami – Wełną Rogożno i Elaną Toruń”

Cały rozmowę znajdziecie TUTAJ, a poniżej fragment o Juve.

Miał pan o tyle łatwiej, że nie było trudno o motywację.

Zdecydowanie, każdy z tych chłopaków chciał się pokazać. Nie oszukujmy się – w Lechii panowała bieda, było ciężko i każdy chciał się wybić, może ktoś ich kupi i – faktycznie – awansowaliśmy do pierwszej ligi, a oni porobili kariery. Podchodzili do tego komercyjnie, byłoby dziś niesprawiedliwością mówić inaczej. Graliśmy dla kibiców – tak, dla miasta – tak, dla klubu – tak, ale każdy z nich grał także dla siebie, żeby się pokazać i zabłysnąć w tej piłce.

To się udało, bo przyszedł mecz z Juventusem, ale przed nim – zgrupowanie na Półwyspie Apenińskim

Reklama

Dostaliśmy zaproszenie od Johny’ego Riviera, dziennikarza, który wyjechał z Włoch do Polski. Było to dla nas zaskoczenie, bo już za Puchar Polski dostaliśmy tygodniowe wczasy nad Balatonem, gdzie można było pojechać z rodzinami. Te Włochy to pewnie po to, żeby nas przedstawić, bo znali tam Widzew czy inne kluby, ale Lechii – nie. Dzięki temu mieliśmy okazję spotkania z papieżem, nie wiem, jakim cudem to się udało, jak to Johny załatwił, ale uczestniczyliśmy w audiencji w Castel Gandolfo. Z perspektywy lat ja będę powtarzał, że nagrodą za to wszystko była możliwość gry z Juventusem, a przez to mogliśmy spotkać się z Janem Pawłem II. To było wyróżnienie, a nie żadne inne sprawy finansowe.

Skąd się wziął Rivier?

Myśmy wtedy nie wiedzieli, co to za postać, nikt się w jego historię nie wgłębiał. Teraz po latach wyczytałem, że był menadżerem, sprowadzał zespoły pieśni i tańca do Włoch, pomagał potem Widzewowi, obrotny człowiek. Wtedy się tym nie interesowaliśmy, wystarczyło nam zaproszenie, graliśmy mecze w La Spezii, nawet w Lugano w Szwajcarii, to było pewnie dla niego opłacalne i też na tym zarobił, bo nikt charytatywnie tego nie organizował. Może też przez to, że Lechia była drużyną Wałęsy, chciał sobie zrobić reklamę, ale nie wiem, nie chcę dorabiać historii. Dla nas to był istotny wyjazd, ponieważ to nie te czasy co dziś, że każdy może wsiąść w samolot i wylecieć, to była wtedy przygoda.

On podobno uratował drugi mecz, który wisiał na włosku. Chodziło o 80 centymetrową przerwę pomiędzy barierkami a trybunami, przez którą kibice mogli dostać się na plac gry i zakłócić zawody. Zaproponował rozwieszenie w tym miejscu reklamy papierosów marki Marlboro.

To już bardziej sprawy techniczne, nie wgłębiałem się w nie, na pewno były jakieś perturbacje. Ale poza tym, stadion był w opłakanym stanie i przed meczem z Juventusem dzień i noc wylewali trybuny betonem, także dzięki temu spotkaniu ten stadion przetrwał do dzisiaj – praktycznie się nie zmienił, dorobiono jedynie krzesełka plastikowe. Wyremontowano nawet dzięki temu spotkaniu także szatnie, myśmy swoją nawet oddali Juventusowi, bo była większa i lepsza, sami poszliśmy do mniejszej.

Z jakim nastawieniem można pojechać do Juventusu na takie spotkanie?

Reklama

Co będę dorabiał – z takim, że jedziemy do drużyny, gdzie gra siedmiu mistrzów świata, Boniek i Platini, a my tydzień wcześniej graliśmy z materiałami – Wełną Rogożno i Elaną Toruń. Kwestia wyniku była zamknięta, wiadomo kto awansuje, ale mieliśmy zamiar się pokazać, odłożyć na bok wszystkie obawy, choć one oczywiście też były. Jesteśmy tylko ludźmi i każdy z nas się martwił, żeby nie było 15-20:0, bo przyjeżdża drugoligowa drużyna do Juventusu. Przede wszystkim chcieliśmy zaprezentować się godnie, żeby ludzie przyszli na mecz w Gdańsku. O tym się nie mówi, ale po przyjeździe z wynikiem 0:7 tutaj czekało na nas kilkaset kibiców, czyli zostaliśmy przyjęci jak zwycięzcy, a nie przegrani. Doceniono to, o co nam chodziło, a więc podjęcie walki. Patrząc z perspektywy na te bramki, które traciliśmy – można było ich uniknąć, ale wynik był ustalony i tak.

Boniek po meczu przebierał się i kąpał w waszej szatni?

Tak, ja miałem też tę przyjemność, że grałem przez krótki czas ze Zbyszkiem w jednej drużynie, w Zawiszy Bydgoszcz,. Boniek wszedł do szatni, przywitał się, poszedł do chłopaków, wykąpał i przebrał, przyjemny gest. Myślę, ze mogę nazywać go Zbyszkiem, pan prezes się nie pogniewa.

Początek był niezły, Maciej Kamiński nawet prawie strzelił gola.

Przez 20 minut oni byli zaskoczeni, że nie mieli żadnej sytuacji – Gentile grał z lewej strony i co chwile podbiegał do Trapattoniego, żeby porozmawiać. Staraliśmy się podjąć walkę, ale pierwszą bramkę straciliśmy po zderzeniu Tadzia Fajfera i Andrzeja Salacha, wtedy się posypało.

Udało się też obronić jedenastkę.

Tak, Fajfer obronił karnego Rossiemu. To też jest znamienne, że bardziej niż wynik pamięta się tę sytuację, kiedy reprezentant Lechii obronił jedenastkę przeciwko reprezentantowi Włoch.

Bo wydaje mi się, że – choć to małe sukcesy – to przy okazji takiego meczu można je przypominać.

Zdecydowanie, dlatego tak doceniam to przyjęcie od kibiców, bo nie spodziewałem się karcenia, ale czegoś bardziej w myśl – drużyna przegrała 0:7, przyjeżdża i tyle. A ludzie późną porą, koło północy czekają na nas i chcą podziękować za walkę.

*

Jeszcze raz sto lat i jak najszybszego powtórzenia dwumeczu Lechii z Juventusem gdzieś w europejskich pucharach!

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...