Reklama

Wypiłem w życiu sześć tysięcy litrów wódki. Teraz to mi może tylko konfetti z dupy wylatywać

redakcja

Autor:redakcja

30 grudnia 2017, 12:05 • 40 min czytania 72 komentarzy

Sprzedał najwięcej płyt w Polsce. Teksty jego piosenek były pisane przez życie, poetów, a nawet przez podwójnego mordercę. Pierwszy polski artysta w zachodnim stylu. Michał Wiśniewski zaznał hejtu, zanim zdążono poznać to pojęcie. Mówi, że nie musi pić, by być pijanym, bo w dzieciństwie pływał w beczce wódki. Jak patrzy na swój fenomen dziś, po latach? Będąc po raz czwarty mężem i mając w tyłku wszywkę?

Wypiłem w życiu sześć tysięcy litrów wódki. Teraz to mi może tylko konfetti z dupy wylatywać

Wraz z idolem waszego (i naszego) dzieciństwa porozmawialiśmy sobie szczerze o… życiu. O ojcu, który się zabił. O domach dziecka, do których przysyła się zasrane gacie. O uczuciu, jakie towarzyszy mówieniu po raz czwarty „i że cię nie opuszczę aż do śmierci”. O tym, dlaczego Ich Troje uważa się dziś za symbol kiczu. O sposobie na rozwalenie 35 milinów złotych. O zapraszaniu kamer do domu za milion dolarów. O telewizorach wyrzucanych przez okno. O koncertach w burdelu. O uciekaniu przed ojcem po prześcieradle. O sześciu tysiącach litrów wypitej wódki, które spowodowały regularne wszywki.

Michał Wiśniewski zaprosił nas do swojego gabinetu i szczerze opowiedział o swoich wzlotach i upadkach. Napisalibyśmy, że to najmocniejszy wywiad, jakiego udzielił, ale ten miał miejsce już pewnie w Radiu Łódź po amfetaminie albo w kaliskiej telewizji na totalnej bombie alkoholowej. Tak czy inaczej – zapraszamy. Naprawdę warto. 

*** 

Zastanawia nas, dlaczego akurat ty – artysta wywodzący się z muzyki garażowej, przemycający na swoje płyty rocka – jesteś uznawany za twarz polskiego kiczu?

Reklama

Powiedzcie mi, czym jest kicz.

Czymś niewartym poklasku, ale budzącym ogromne zainteresowanie.

Jesteśmy Polakami i mamy tak bogaty język, że możemy poszukać lepszego wyrażenia.

Z czym tobie kojarzy się kicz?

Z tandetą. Pytanie, czy dla Straussa aria Papageno Mozarta, najbardziej popkulturalna aria ze wszystkich, była kiczem? Dla pana, który pisał piękne walce musiała być kiczowata. Tandetna. Za prosta.

Nieraz zachowałem się w życiu jak burak, popełniłem masę błędów, ale starałem się odnaleźć w tym wszystkim kicz i mi się nie udało. Troszeczkę tak jest, że czasy i ludzie definiują ten kicz, zamiast próbować się nad nim zastanowić.

Reklama

By odpowiedzieć na to pytanie, mogę odesłać was do „Piosenki o trzech krzyżykach”. Słyszeliście? To jest coś, co mogę zostawić po sobie i co mogę każdemu pokazać.

Na początku śpiewasz tam o tym, jak duży kłopot mają niby mądre głowy, by je w ogóle nosić.

To jest intelektualny analfabetyzm. Z czasem uczę się, że nie ma najmniejszego sensu walczyć z wiatrakami. Nie masz na to czasu, zwłaszcza w erze, w której masz 160 znaków na wyrażenie myśli. Czasami czytamy słowa niektórych i wydają się mega trafione i dosadne, ale absolutnie nieprzemyślane. Ile ja takich głupot nawypisywałem… 13 milionów subskrypcji miałem na Onecie swego czasu. Trudno dawać w takich okolicznościach przykłady z Nietschego. Niech dźwigają te głowy.

Wiecie, ja jestem przede wszystkim wyjęty spod ducha warszawskiego establishmentu, bo jestem z miasta Łodzi. Więc po pierwsze – ani nie pasuję do Krakowa, do Piwnicy pod Baranami, ani do mejdżersów (duże wytwórnie płytowe – red.). Piwnica pod Baranami wypuściła masę fajnych rzeczy, ale i masę gówna. Jak ktoś mi powie, że to jest kwintesencja piosenki aktorskiej, to się puknę w głowę i jego przy okazji też. Bo naprawdę najlepsi poeci nie pochodzą z Krakowa. Pochodzą stąd.

Tylko o to chodzi z tym kiczem?

W Polsce od kiedy pamiętam tak było, że jak wyjdziesz przed szereg to jesteś zrównywany z disco polo, z tandetą. Ale to, wiecie, trzeba zdać sobie też sprawę, że tyle piosenek disco polo, ile jest śpiewanych, to żaden polski artysta w szeroko rozumianej popkulturze jeszcze nie wymyślił. Z całym szacunkiem, za tym stoją ludzie. Ciężko sobie wyobrazić, że jesteśmy na weselu, wypijamy po pół litra wódki i słuchamy nagle jazzu. Panowie…

Kiedyś na potańcówkach słuchało się także Ich Troje.

My zaczynaliśmy od „Prawa nieurodzonych” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Przecież my dzięki temu „Prawu” pojechaliśmy do Opola, sprzedaliśmy pierwszą platynową płytę. Nie dzięki „A wszystko to… (Bo Ciebie Kocham)!” czy „Powiedz”. To „Prawo” było tak naprawdę pierwszym sukcesem tego zespołu. Grano je w Muzycznej Jedynce, było na pierwszym miejscu.

Bo źle je zrozumiano. Wzięto za antyaborcyjny manifest.

Tak, ale co to za różnica? Ja się do tego przyzwyczaiłem, że nikt nie ma czasu, żeby się nad czymś najpierw pochylić, zastanowić, obejrzeć teledysk. Już wtedy nie miał.

My z tamtego teledysku zapamiętaliśmy głównie dotykające się kobiety.

Bo tam były! Naszym prawem jest bycie wolnym w miłości!

Wtedy byliście autsajderami, potem przefarbowałeś się na czerwono.

Chcę przypomnieć, że to tak naprawdę nie Michał Wiśniewski, tylko Kasia Nosowska miała pierwsza czerwone włosy.

Ale to jednak kobieta.

No tak.

Mówisz, że byłeś hejtowany, zanim jeszcze powstało słowo „hejt”.

I pewnie też w związku z tym, że byliśmy autsajderami, a nagle przefarbowałem się na czerwono i jako fan opery i musicalu chciałem, żeby na tej scenie coś się działo. Zauważcie, że przed zespołem Ich Troje nikt nie miał baleciku na scenie. Nikt tej sceny nie inscenizował. Teraz wyobrażacie sobie festiwal w Opolu bez tańca?

Ciężko.

Ja nie miałem instrumentu głosowego, który sprawdziłby się w soulu, w jazzie.

Po prostu nie jesteś Edytą Górniak.

To nawet nie chodzi o Edytę Górniak. U mnie ten instrument głosowy tworzy klimat, nie można powiedzieć, że śpiewam. Z drugiej strony, weźcie to w cudzysłów, ale oprócz niewielu występów w telewizjach śniadaniowych, ja śpiewałem zawsze na żywo. Oprócz Bajmu i Budki Suflera, my jedyni mieliśmy tyle dużych jubileuszy w Polsacie, chyba cztery. Ja tam biegam, tańczę i zbyt wielu wpadek nie zaliczyłem. Nie mam się czego wstydzić.

Śpiewasz gardłowo. Mama jednego z nas śmiała się, że możesz skończyć jak Jacek Kaczmarski, z rakiem krtani.

Może tak być. Chociaż nie męczę się, jeszcze mogę.

Masz wykształcenie muzyczne?

Nie mam, nie mam podstaw. Ja jestem głównie twórcą, piszę teksty. Odtwórczość wzięła się u mnie troszeczkę z musu. Produkowałem musical „Wielki Testament” Francoisa Villona dla Jacka Łągwy, który wystawiono w Teatrze Adekwatnym w Warszawie. I gdzieś Jacek zaproponował mi, żebym tam zaśpiewał. Kompletny przypadek.

Mamy oceniać cię jako wokalistę czy…

Oceniajcie mnie jak chcecie, ale to tak, jakbyście jako wokalistę oceniali Cohena.

Czyli Michał Wiśniewski to całość poczynań scenicznych?

Wiecie, może chodzenie w kamieniach i kostiumiku Swarovskiego wydaje się kiczowate, ale ja występowałem w tym na scenie, a nie wychodziłem tak do Biedronki. Wszystko musi być prawidłowo osadzone w realiach. Nie twierdzę, że za każdym razem ta symbolika jest trafiona, bo ja bardzo często wszystko przerysowuję. Robię to na przekór wszystkim, którzy chcą być tacy niedopowiedziani. Ja chciałem, żeby coś było wyraźne, nie jestem aktorem. Gajos mówił, że żeby zagrać pijanego to nie trzeba się przewracać na scenie, bo człowiek pijany próbuje być trzeźwy. Okej. Ale ja lubię to przerysować. Mój problem bardziej polegał na tym, że nie mogłem sobie pozwolić na to, żeby spaść z tego stołu i sobie rozbić łeb.

Ja sam siebie nie byłem w stanie już przebić. Jak śpiewałem „Requiem”, to latały mi nad głową samoloty. Potrzeba było motocyklów, rajdówki, to była. Zjeżdżałem na linie z drugiego budynku na scenę. Teraz mi może tylko konfetti z dupy wylatywać…

Ale nie będzie?

Nie, bo teraz czerpię radość z piosenki poetyckiej, gdzie mogę sobie wyjść – tak jak dzisiaj jestem – w koszuli. I w interakcji z publicznością mogę ją sobie pośpiewać.

W koszuli i w czerwonych włosach. Przez moment miałeś czarne.

Grzecznie się przefarbowałem z powrotem, bo potrzebowałem pieniędzy na 20-lecie zespołu. Sponsor powiedział, że on Michałowi Wiśniewskiemu da, ale Michał Wiśniewski ma czerwone włosy. (wybuch śmiechu) Codziennie musimy iść na jakiś kompromis.

Te twoje czerwone włosy były utrapieniem hotelarzy.

Wszystkie ręczniki i fugi były przez nie czerwone. Ręczniki można było jeszcze wyprać…

W Kielcach wyrzuciłeś przez okno telewizor.

Przez moment miałem w życiu ochotę na taki, kurwa, rock and roll. Taką namiastkę lat 80. Dwóch debili połamało w pokoju ławę, wyrzuciło prysznic i telewizor. Halo, Skiba był starszy ode mnie! Mogliśmy się po prostu nachlać, obrzygać i też byłoby fajnie. Ale nie…

Ja się tego wstydzę. To zdarzenie nauczyło mnie jednak, że taki dowcip jest słaby.

W Poznaniu za straty podliczyli cię ponoć na 30 tys.

Generalnie zawsze jest tak, że wszystko idzie na Michała Wiśniewskiego. Nieważne, czy zabalowali panowie od oświetlenia, nagłośnienia, toi toi, idzie na Wiśniewskiego, bo oni gdzieś mnie tam obsługiwali.

Poznania akurat nie kojarzę. Wiecie, mogę nie pamiętać. Ale 30 tysięcy? Pamiętałbym.

Zapłaciłeś je rzekomo następnego dnia, rano. I to od ręki!

To, że od ręki niczym niesłychanym nie jest, bo to się z torby wyjmowało. Graliśmy tyle koncertów, że nie wiadomo było, jak tę kasę nosić. Masz 100 tys. za koncert, jedziesz w trasę – 180 koncertów…

Ile autografów do rozdania…

To nie tak, że kiedyś nie było kartek z autografami. One były, ale dla wyszukanych. My natomiast wychodziliśmy po koncertach i trzy godziny podpisywaliśmy ludziom te kartki. Dzisiaj każdy artysta ma ich mnóstwo, bo tego się od nas nauczyli. Cieszę się, że ożywiliśmy podejście do widza.

My byliśmy zawsze blisko. Pamiętam, jak zarobiony jeździłem swoją beemką i z bagażnika sprzedawałem kasety do każdej budki na dworcu, obok której przejeżdżałem. Dystrybucję pierwszych płyt robiłem sam. Chciałem poznać pana w kiosku, powiedzieć mu: „halo, jestem, żyję, tak się nazywam!”.

„Tak jak kiedyś zbierałem prospekty samochodowe, butelki po dobrym alkoholu czy puszki po piwie, tak nagle okazało się, że wszystko mogę mieć”.

No, tak było. Ale kto mnie zna, to wie, że nie odleciałem. Może tylko byłem bardziej niedostępny, bo na wszystko brakowało czasu.

We wspólnym wywiadzie Aleksandra Kwaśniewskiego z żoną, padły słowa: „ty nie jadłeś śniadań ze mną, jadłeś je z Moniką Olejnik”.

Coś w tym jest. Niech sobie ludzie dźwigają własne brzemienia i leczą swoje frustracje takimi osobami jak ja. Żeby była jasność – ja to wszystko przeszedłem, a w międzyczasie znalazłem czas na to, by zrobić licencję rajdową, zostać pilotem, wylaszować się na duże samoloty i śmigłowce. Realizuję się i nie do końca rozumiem ludzi, którzy nie potrafią zająć się sobą.

Patrząc na ciebie jak na zjawisko społeczne – uważasz, że było cię w pewnym momencie aż za dużo i przez to jesteś dziś pomijany, niedoceniany?

Nie mam z tym problemu. Poczucie własnej wartości musisz mieć dla siebie. Jeśli uwierzysz w siebie i będziesz konsekwentny, to na pewno będziesz czerpał z tego satysfakcję. Gdy ktoś ci będzie wmawiał, ze jesteś byle jaki i w to uwierzysz – po tobie. Mi niczego nie można wmówić. To nie jest poczucie własnej wartości pod tytułem „jestem Bóg wie kim”, absolutnie nie.  Naprawdę cieszę się, że idą święta i nie gram teraz pięciu wigilii dla firmy XYZ. Miałem to, uwierzcie.

Ile grasz aktualnie koncertów?

Promując nową płytę zagraliśmy już 12. My gramy cały czas praktycznie. A wiecie, ja już stary jestem. Oczywiście żartuję. Ja gram prywatne imprezy, tego jest więcej. Moje pokolenie słucha Ich Troje już bardziej z sentymentu. Zamawiają koncerty.

Ci ludzie chcą pewnie słyszeć te stare przeboje.

Różnie to jest. Ja zrobiłem system 3×8. 26 numerów na koncertach – w tym 8 już znanych piosenek, których mogli nie słyszeć, 8 nowości i 8 największych hitów. Działa to na zasadzie rotacji. Jak się nagrało 250 kawałków, no to kurwa, ciężko jest wybrać. (śmiech)

Seweryn Krajewski miał dosyć śpiewania po raz sto tysięczny pierwszy „Anny Marii”. Odetchnął dopiero w Stanach, robiąc nowe projekty. Ty też mówiłeś sobie „nigdy więcej”?

Mówiłem, mówiłem.

Ja w ogóle jestem abnegatem muzycznym. Słucham bardzo dużo musicalu, opery, czasami starego, dobrego punka i metalu. Dodajcie do tego, że grają z nami ludzie, którzy zdobyli Oscara polskiego jazzu. Czasem chcemy się pobawić. I robimy to, na urodzinowych koncertach. Wtedy śpiewamy „A wszystko To…” w wersji reggae. Natomiast generalnie ludzie chcą widzieć podczas tego numeru Wiśniewskiego wchodzącego na rampę. Dlatego wiadomo, że zawsze będziesz musiał dźwigać pochodnię i flagę do „Powiedz”. Zawsze będziesz pił wódkę w „Babskim świecie” i śpiewał „Keine Grenzen”.

Żyjemy wspomnieniami?

Zobaczcie, od początku Ich Troje minęło ponad pokolenie. Chłopak poderwał 20 lat temu żonę na „A wszystko To…” i zanim się obejrzą, będą świętować srebrne gody. Gdzieś zaczepili się o tę twórczość, przywiązali się do niej. Oni posłuchają czegoś nowego, owszem, ale absolutnie nie na to przyszli. Jak pójdziesz na koncert Bon Jovi, to chcesz z nimi pośpiewać coś, co znasz. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby na koncercie Lady Pank zagrało całą nową płytę. No nie.

Wywodzisz się z punka, a gdybyśmy zapytali na ulicy co u ciebie słychać, dziesięć na dziesięć osób wskazałoby na „Filiżankę”.

Super piosenka! Nie mam przekleństwa „Filiżanki”, bo moje życie się na niej ani nie zaczęło, ani nie skończyło, więc nie mam z nią problemu. Musielibyście zapytać Czadomena, czy będzie żył aż do końca z „Rudą tańczy jak szalona”. Ja zrobiłem troszeczkę więcej rzeczy i oczywiście, że „Filiżanka” z całym teledyskiem może genialnie nadawać się na roast, ale… Oglądaliście serial „Sliders”? Teoria równoległych rzeczywistości. To, co w tej rzeczywistości wydaje się śmieszne, w innej może być absolutnie hitowe. Jeśli posłuchacie Bobby’ego Vintona z melodią „Moja droga ja cię kocham”, to jak myślicie, jak w Stanach to odbierają? Odbiór nie zmienia jednak sytuacji, że ta piosenka jest w każdej szafie grającej w USA.

To o co chodzi z „Filizanką”?

Filiżanka symbolizuje po prostu delikatne obchodzenie się z kobietą. Jeżeli pytacie w ten sposób, to muszę przywołać tego Seweryna Krajewskiego. „Anna Maria piękną ma twarz”? Serio?

Prosty tekst.

Co mam wam odpowiedzieć?

Mówiłeś już, że nagrywaliście to po pijaku.

Utworu nie, teledysk – owszem. Do piosenki nie mam się jak dowalić, jej problem polega na tym, że przyszedł do mnie kolega i powiedział „zrobię ci klip”. Bez niego przeszłaby bez echa. Takich piosenek jest cała masa. Gdyby ktoś nagrał dzisiaj „Anna Maria piękną ma twarz” i zrobił teledysk, to byście zrywali boki. Nic się nie stało, trzeba to przegryźć. Po pijaku się zgodziłeś, po pijaku go nakręciłeś i po pijaku musiałeś z przekąsem stwierdzić: o kurwa, są miliony oglądalności. A z jakiego powodu? A, z takiego…

Mamy nadzieję, że to nie powód wszywek!

W życiu, bardzo lubię „Filiżankę”. Zastanawiałem się nawet ostatnio, czy nie grać jej na koncertach. Otoczka wokół tej piosenki jest jednak zła.

Czy mi to przeszkadza? Bardziej by przeszkadzało, jakbym nakręcił teledysk do utworu w stylu „kiedy robię siku, to co leci świecie? Jak się zdarzy wiater, to powstaje krater. Bo jestem chłopcem dwugłowym po wybuchu jądrowym”. Wszyscy by się pytali: ale o co chodzi?

„Non, Je ne regrette rien”. Nie żałuję absolutnie niczego.

A podobało ci się „Ev’ry Night”?

Podobało. Gdyby Marta nie słuchała Kanclerzowej (menedżerka wokalistki, z którą toczyła sprawy sądowe – red.), do dziś byłaby królową dance. Miała w sobie tyle charyzmy, szarmu, taką chęć… Żyła tym wszystkim! Po prostu tylko nie potrafiła śpiewać. Ale wszystko śpiewała sama. Wiadomo, że później obrabiano to komputerowo, ale naprawdę wykonała mrówczą pracę i jestem dla niej pełen podziwu. Poza tym oddajmy cesarzowi co cesarskie – bez urazy, ale sprzedała więcej płyt niż Edyta Górniak.

Ten młody chłopiec ma to, co miała ona. Weźcie tak zaśpiewajcie!

(Wiśniewski puszcza nam z Youtube’a utwór Greta Von Fleeta „Highway Tune”. Słuchamy)

Ja nie słucham takiej muzy, ale mi zaimponował. Kurwa, on tym żyje, bawi się! Można się zarazić!

(słuchamy dalej)

Wiecie co? Ja już chyba tego nie mam.

Brakuje mi, swoją drogą, ostatnio luźnych, niezobowiązujących piosenek. Oprócz „Babskiego świata” śpiewam same poważne rzeczy.

Ostatnia płyta też wydaje nam się raczej nostalgiczna.

Tak?

No, może poza „Letnią przygodą” czy „Wychylylybymy”.

Typowo pijacka piosenka, bo z Jackiem Łągwą bardzo nam brakuje wódki.

On też jest zaszyty?

Tak.

Recenzje waszej ostatniej płyty można streścić słowami: czasy się zmieniły, a Ich Troje gra to samo, co było kiedyś.

I ja mam nadzieję, że gra to samo. Super! Na tym mi zależy, wszelkiego rodzaju mariaże z nowoczesnością nie są po mojej myśli. Odbieram to więc jako komplement. Dla mnie ta płyta jest sukcesem choćby dlatego, że została wydana po dziewięciu latach.

Zaczniemy jeszcze raz. Wywodzisz się z punka.

Ale nie stać mnie na to, żeby to robić. Punk jest subkulturą, z subkultury się wyrasta. Chociaż gdzieś tam oczywiście zostaje w tobie bunt.

W pełni zrealizowałeś swój?

Nie. Nie mogę wizualizować go na koncertach tak, jakbym chciał. Ja naprawdę w „Letniej przygodzie” pozwoliłbym, żeby się ktoś puknął. Zaśpiewałbym: (Wiśniewski nuci przez zęby, jakby znajdował się w kościele) „Maryjo, jesteśmy z to-o-bą. To od nas zależy, od polskiej młodzieży, kolejnych tysiąc lat„. Śpiewam tylko od „to od nas zależy„, by nikogo nie urazić. Ja muszę iść na masę kompromisów w swojej twórczości.

Co cię blokuje?

Publiczność, zawsze. Nie budżet. „Jeanny” to piosenka o gwałcie. Całe życie chciałem to zrobić tak, że wychodzę nago na scenę, polewają mnie pod ciśnieniem szlauchem i z niej wypierdalają. Wiecie, facet zostaje wrzucony do wykafelkowanego pomieszczenia i po prostu zadaje mu się ból za to, co zrobił. Upokarza się go. No ale musiałem pójść na kompromis, bo na koncerty przychodzą dzieci. Co, mam Borysewicza udawać? (Jan Borysewicz pokazał publiczności przyrodzenie na koncercie zorganizowanym z okazji Dnia Dziecka i trafił za to do aresztu – red.). No nie, nie mogłem tego performance’u zrobić.

Na czym stanęło?

Zbudowałem klatkę, po której rzucałem się na koncertach. Była specjalnie podświetlana, żeby widać było sztuczną krew, która tryskała wszędzie.

I znów, nie zawsze ten przekaz trafiał tak, jak miał trafić. Dopiero po latach usłyszałem, co ta publiczność krzyczy, kiedy gwałcę dziewczynę. Krzyczeli: „zabij tę kurwę!„…

Nie bałeś się niekiedy ludzi, którzy wgniatają w barierki 3-letnie dziewczynki?

Dziewczynki, które śpiewały „za ten papieros tuż po i ten szampan tuż przed”…

Ale my nie jesteśmy w stanie zadbać o wszystko.

Lennon sześć godzin przed zabójstwem, podpisywał płytę swojemu późniejszemu oprawcy. Granica jest bardzo cienka.

Nie ma co wspominać, ale pogotowie odwoziło ze dwa razy spod naszej bramy, policja też ze dwa, córkę szefa działu technicznego Polskiego Radia. Chodziła po urzędach i mówiła, że jest moją żoną albo opiekunem prawnym. Trzymaliśmy się z dala dopóki nie powiedziała, że odbierze nasze dziecko ze szkoły. Byliśmy w stanie wiele znosić, ale to już było przegięcie pały.

Wracając. Wcale nie musiałeś udawać Borysewicza. Mogłeś rozebrać się na scenie na imprezie 18+.

Nie, dlatego, że my żyjemy dziś w świecie, w którym nic nie zostaje w czterech murach. I uważam, że gdzieś jest granica, której nie mogę przekroczyć. Pamiętajcie, że to ja napisałem jedną z negatywnych recenzji „Klątwy”. Dopóki finansujemy taką rzecz z prywatnych pieniędzy, nie widzę najmniejszego problemu, ale ja nie chcę dokładać do tego, żeby ktoś robił Janowi Pawłowi II loda. Albo do prac pani Nieznalskiej, pod której protestem się nie podpisałem. Dlaczego za publiczne pieniądze mamy promować subkultury, które biorą się z buntu przeciw systemom i zawsze były niezależne? Rozumiem metamorfozę myślenia, być może taki wyraz artystyczny do kogoś dociera, lecz pewnego rodzaju dyplomacja, pewien bon ton, powinny zostać zachowane, bo w innym przypadku byśmy wychodzili za mąż za 13-latki. A ludzie ewoluowali.

Tobie państwo coś kiedyś dało?

Nie, ja uprawiam sztukę za własne pieniądze. Nikt mi 5 złotych z publicznych pieniędzy nie dołożył, tak więc mogę robić co chcę. A mimo wszystko uważam, że gdzieś jest granica, której nie mogę przekroczyć. Bo ja jeszcze mam dzieci. Oczywiście, daję ten kazus wyjścia na scenę nago, czasem chcę pójść trochę za daleko, ale zwróćcie uwagę, ja przestałem dobijać tę biedną Jeanny po strzelaninie w Paryżu. Nie wnosiłem już na scenę pistoletu. Paradoksalnie, powstrzymywała mnie właśnie ta wolność w sztuce.

Dziwi nas, że mówisz o tym akurat ty. Michał Wiśniewski uchodzi za człowieka, który odsłonił się całkowicie.

Jeżeli komuś się wydaje, że zna Michała Wiśniewskiego, wie o mnie wszystko, to jest w dużym błędzie. Ja pokażę ci tylko to, co chcę ci pokazać. Co widzimy? Widzimy tylko fasadę. O 90% rzeczy nie mogę powiedzieć.

Dlaczego?

Mówię najwyżej to, co mogę powiedzieć swoim dzieciom. Teraz mój syn ma 16 lat i wie o wiele, wiele więcej.

To troszeczkę tak, jak z tym, co chciałbym wykonać na scenie. Coś musi zostać dla ciebie, jakaś mała tajemnica. Niekiedy, żeby coś było prawdziwe, musi być wylane razem z żółcią, która zbierała się przez lata.

Można też nic nie mówić lub zwyczajnie ściemniać. 

Czasami nie mówimy wszystkiego i to też jest kłamstwo. Jak pisał Kurt Tucholski w swoim wierszu: „Wieczorami cela jest pełna słońca. Jak wrócę do domu, będą się mnie pytali, gdzie byłem. A ja będę im wtedy mógł odpowiedzieć: Wieczorami? W Słońcu„. To jest to 90%. Nie chciałbym, żebyś tak dobrze mnie poznał.

Ludziom wydaje się, że poznali twoje życie dzięki „Jestem Jaki Jestem”.

Często bez zrozumienia wypomina mi się ten program. A ja – żeby była jasność – nie jestem „Frytką”. Nie kąpałem się w wannie, moja żona nie pokazała piersi. Jakoś z tego wariata, za którego mnie wszyscy wtedy mieli, chyba niewiele zostało.

I tak, i nie. Program „Jestem Jaki Jestem” na pewno nie przypominał także jednego z odcinków „Czterdziestolatka”. Nie chowaliście się w łazience, żeby szczerze ze sobą porozmawiać. Były sceny zazdrości, kłótnie, przekleństwa, alkohol i papierosy. Nie dostrzegliśmy w tym wszystkim gry.

Gry nie było, bo nie było na to czasu.

A czy tam był jakiś skandal? Może to kwestia wieku, ale dla mnie nie do pomyślenia jest taki program jak „Warsaw Shore”. Telewizja, która kształtowała pokolenia, która jako pierwsza puściła „Thriller” Michaela Jacksona, pokazuje teraz, jak fajnie się wyjebać wypijając dwa litry wódki. Nie jesteśmy święci, każdy ma coś za uszami. Ale promować takie rzeczy? Słabe.

MTV broni to eksperymentem. Tak samo mówiło się o twoim programie. Emisja nastąpiła zaraz po sukcesie Big Brothera.

U mnie to nie był eksperyment, to była relacja w stylu – pokażemy, co się z tobą dzieje, gdy jesteś na topie.

Żeby była jasność – nie było i nigdy już nie będzie w Polsce takiego artysty, który przez sześć dni obleciał śmigłowcem największe miasta w kraju i w każdym zagrał koncert. Widzę to dopiero po latach na filmach, bo dla mnie wtedy to było normalne. Zatrzymywanie się w sześciu miastach, niesienie przesłania… Możemy się z tego napierdzielać, ale to „Powiedz” pomogło wielu ludziom. Zdali sobie sprawę, że muszą być silniejsi.

To „Powiedz” odkurzyliście po kilku latach.

Napisałem refren i odłożyłem go do szuflady. Poprosiłem Kamilę, współautorkę tekstu:

– Weź to gówno i napisz do tego zwrotki.

Miał to być numer na pierwszą płytę, poszło na czwartą. Prawda jest taka, że brakowało nam jakiejś piosenki i… po prostu daliśmy tę.

Czyli zapchajdziura.

No zapchajdziura! Czasami tak jest, że takie rzeczy wchodzą na płytę. Spójrzcie na moją półkę – to zeszyty z tekstami, które nigdy nie wejdą. Albo za mocne, albo za dosłowne. Leżą i nie wracam do nich. Kiedyś może, jak nie będę miał co robić na emeryturze, to sobie je pozbieram. Trzeba uważać, co się wypuszcza. Kiedyś po piosence Terry’ego Jacksa „Seasons in the sun” masa ludzi popełniła samobójstwa.

Bez oporów zgodziłeś się na „Jestem Jaki Jestem”?

Padła bardzo prosta propozycja, za bardzo konkretne pieniądze. Przychodzi telewizja, na poziomie, szanowana, z konkretnym formatem typu Ozzy Osbourne. I daje milion dolarów za trzy miesiące kręcenia. Ja już ten pierwszy milion miałem, lecz w dalszym ciągu byłbym idiotą, gdybym nie podniósł tych pieniędzy.

A gdybyś nie podniósł 2,5 miliona euro za grę na koncertach dla Samoobrony?

Każdy zapłaci ci tylko tyle, ile jesteś w danym momencie wart. Ja podniosłem z ziemi i te pieniądze, tak. Ale, żeby była jasność, ja nie chodziłem i nie mówiłem „głosujcie na Andrzeja Leppera”. Ja nagrałem utwór, który do dzisiaj jest aktualny – „Dokąd Idziesz Polsko”. Nie przypominam sobie, żeby tam była mowa o Andrzeju Lepperze.

Próbujesz się od tego dystansować, ale w jakiś sposób firmowałeś jego partię swoją twarzą.

To nie jest tak, że ja chcę teraz wypisać się z klubu Samoobrona. Bardzo ceniłem sobie Leppera i nie żałuję nawet jednego koncertu, który dla niego zagrałem. Spędziliśmy razem 50 dni. Zobaczyłem mega pracowitego faceta, któremu w pewnym momencie się wydało, że on naprawdę może. Przecież to taki klasyczny, typowy polski Dyzma, który – halo! – został wicepremierem! Myślę, że Dołęga-Mostowicz pisał to o nim. Mamy szacunek do wyborów czy nie?

Jak to jest grać na otwarcie burdelu?

Śmiesznie. Fajnie, sympatycznie. Ale żeby nie było – pojechałem tam z żoną.

Niezłe miejsce na randkę!

Panienki chciały zrobić swojemu szefowi prezent… No i zagraliśmy, nie było żadnych gości z zewnątrz. Co mam wam powiedzieć? Fajnie było.

Której chałtury najbardziej się wstydzisz?

Zdarzyła mi się ich cała masa i wciąż staram się o nich zapomnieć. Najgorzej było, gdy przyjeżdżałeś na koncert, czekało pięć tysięcy ludzi, a organizator nie zapewnił sprzętu. Ile razy mieliśmy sytuację, że stoją ludzie, a na sali nie ma światła.

Gdy ktoś mnie pyta o najzabawniejsze momenty z wyjazdów Ich Troje… Tyle ich było. Koniu, który jeździł z nami prowadzić koncerty, był niesamowity. Wy wiecie co się na tych imprezach działo?

Podobno jego popisowym numerem było latanie na waleta i chwalenie się najmniejszym penisem świata.

I robi to do tej pory! Nie wiem, czy ma najmniejszego na świecie, ale rzeczywiście może startować do konkursu. Myślałem, że go w tej materii przebiję, ale niestety! (śmiech)

Każdy koncert przeżywam tak samo, niezależnie czy gram w miejscowości Mrozy koło Wyszkowa czy w Warszawie w Sali Kongresowej. Zawsze gram tak samo.

Były jakieś grube kontrakty, które odrzuciłeś? Poza „Tańcem z Gwiazdami”, do którego zapraszano cię przynajmniej 13 razy.

Oj, pewnie nieraz odrzucałem. Czasami ze względów czasowych, czasami z innych. Np. odrzuciłem całą masę propozycji filmowych. Wiecie, pewnie, że zaszczytem dla mnie byłoby zagrać u Jerzego Gruzy. Jednak to zupełnie inaczej wygląda, gdy zamiast kultowego serialu, proponują ci rolę w „Yyyreek!!! Kosmiczna nominacja”, prawda?

Prawda.

Wydaje mi się, że fajnie czasami spojrzeć w lustro i być spokojnym o siebie. Można być czerwoną małpką na łańcuchu, no ale bez przesady.

Mówiąc to, jesteś w stanie zgodzić się z poglądem, że są pieniądze, których nie powinno się odrzucać. Bo nawet, jeżeli aktor/artysta/polityk nie potrzebuje ich dla siebie, ani dla swojej rodziny, to milion za sesję dla „Playboya” zawsze przyda się fundacjom i potrzebującym?

Niech ludziom się nie wydaje, że to jest takie łatwe. To w ogóle bzdura.

Wiecie, to jest troszeczkę tak, jak z wyrokami za zniesławienie, które idą na PCK (Polski Czerwony Krzyż – red.). No nie, ci którzy mnie zniesławiają, którzy płacą karę za swoją bezmyślność, powinni płacić na mnie. To ja będę decydował na co pójdą te pieniądze.

Wróćmy do „Jestem jaki jestem”. Nie jesteś Osbournem, ale sukces programu był niewyobrażalny, zrobiliście rekordowe oglądalności.

Tak naprawdę na podglądaniu, jak nam się wtedy wydawało, mega fajnej, szczęśliwej rodziny. Taki kazus typowego yuppie, któremu się udało. Trochę na to zapracował oczywiście, trochę miał szczęścia. W tym wypadku element szczęścia odgrywa taką rolę jak w pokerze. Nie masz umiejętności, to na pewno przejebiesz.

Mówiłeś o milionie za trzy miesiące, jednak nie zapominajmy też o promocji zespołu i finansowaniu go przy okazji Eurowizji.

Wtedy TVP w ogóle nie była skłonna do jakiejkolwiek pomocy. A umówmy się, piosenka nie była jakaś szczególna, natomiast przesłanie mega ważne. Skąd „Keine grenzen”? Wszyscy – nawet do tej pory – mówią, że zespołu Ich Troje słucha Polska B, Polska C. Ludzie, których w 2003 roku trzeba było zmobilizować do pójścia na referendum akcesyjne. Nawet ministerstwo spraw zagranicznych uważało to za dobry pomysł. Dlatego cieszę się, że wtedy TVN pomógł tej piosence. No bo gdzie dziś byśmy byli, gdyby referendum okazało się nieważne?

Dzisiaj zaśpiewałbyś „Keine grenzen”?

Pewnie nie. Nie wierzę w to łączenie kultur. Próbuje się nam wmówić, że to absolutnie możliwe, kiedy przecież uchodźca a emigrant to dwa różne pojęcia. Możemy mieć przyjaciół z każdego zakątka, łączyć się w międzynarodowe rodziny. To jest asymilacja naturalna, ale nie o tym rozmawiamy. Mówimy o przyjmowaniu ludzi, którym bardzo zależy na polepszeniu swoich warunków. Którzy nie chcą pracować, bo dostają socjal, na którego nikogo nie stać. Historia oceni.

Jak oceni twoją mamę?

Właśnie, co o niej wiemy? Że jest złą kobietą. Bardzo łatwo jest wydać wyrok. A czy ktoś zadał sobie w ogóle pytanie, skąd jej dawne postępowanie? Nie, generalnie wszyscy wiedzą, że trafiłem do domu dziecka.

Twoja popularność pozwoliła się wam do siebie zbliżyć. Przy okazji kręcenia dokumentu „Gwiazdor” spotkaliście się po raz pierwszy od lat. Co, gdyby do tego nie doszło?

Moja matka by dzisiaj klejbowała. Chodziłaby po śmietnikach. Jest ciąg pewnych zdarzeń, które wpłynęły na to, że podałem jej rękę. Życie składa się z mnóstwa takich niuansów. Które tworzą naszą drogę. O których czasami nie chcesz rozmawiać, nie potrafisz. Nie ma rzeczy jednoznacznych, zerojedynkowych.

Przed chwilą twoja mama przyniosła nam herbatę. Jest jakże inną osobą niż ta, którą znaliśmy z dawnych reportaży na twój temat.

Sama sobie to zawdzięcza. Wszyscy mówią: „pomogłeś mamie”. Co ja pomogłem? To jest twoim psim obowiązkiem, żeby być wtedy, kiedy ona cię potrzebuje. Ale to była jej decyzja, że z tego wyszła. Jej.

Każdy człowiek, który wychodzi z jakiegokolwiek uzależnienia, jest roszczeniowy. Wydaje mu się, że jak kończy z nałogiem to powinien dostać medal. A nie rozkminia tego, jak bardzo komuś wcześniej spierdolił życie. Trzeba przejść jeszcze ten etap, który rodzi kolejne problemy.

Dziś moja mama mieszka ze mną, przestała pić 14 lat temu. Powiem wam więcej, zapisałem ją ostatnio na portal randkowy. Wersja premium!

Bardzo często odwiedzasz domy dziecka.

Pomagamy sobie nawzajem. Cała akcja generalnie służy nie tym zasranym paczkom po 350 złotych, tylko rozmowie. Przez te 22 lata mojego jeżdżenia, może zebrałbym dwie pełne dłonie dzieciaków, którym się udało. Na tysiące. Okej. Jeżeli tak jest, to było warto.

Trudno do nich dotrzeć?

To nie jest kwestia jednego spotkania się. Na pierwszym spotkaniu nikt ci się nie otworzy, nie ma takiej możliwości. Ja zanim przyjadę do tych dzieci, proszę je, żeby dopisały się do znajomych na moim prywatnym fejsie. I wtedy mogą najpierw napisać.

Czytam te wiadomości, maile. Tym dzieciom się wydaje, że ja jestem lekiem na całe zło. Nic bardziej mylnego. Ja mogę opowiedzieć o czymś z własnej perspektywy, a ta perspektywa jest bardzo zawężona. Nie czuję się w pełni odpowiedzialny za to, żeby decydować za kogoś.

Pamiętajcie, że w dziecku z domu dziecka jest dużo roszczeniówki. „Życie mnie skrzywdziło, musicie przymykać oko na większość moich wad, ja mam do nich prawo”. Wybijam im to z głowy, ale nie jest to łatwe, bo oni bardzo często na tym bazują.

Widzisz w twarzach tych dzieci dawnego Michała Wiśniewskiego? Tego, który chował się przed pijanym ojcem w beczce po kapuście?

Zawsze jest taki Michał Wiśniewski, zawsze…

Odwiedzając domy dziecka też widzę całą masę błagalnych spojrzeń o miłość. Oni wszyscy o nią błagają, nawet nie wypowiadając słowa. Bo czy ktoś z nas nie chce być kochanym? Ja potrzebowałem 40 lat, żeby wytatuować sobie na plecach: „I’ll never beg for love again”.

Co pamiętasz z domu dziecka? Zwykle w przypadku traumatycznych wspomnień ma się klisze, flesze, widzi się pojedyncze sytuacje. Co tobie świta?

Czekanie, aż ktoś do kogoś przyjdzie. Bo zawsze coś dostaniesz.

To były inne czasy, dziś domy dziecka są zasypywane różnego rodzaju pomocą. Proszą wręcz, by nie wysyłać słodyczy czy nie robić czyszczenia szafy w domu. Wy sobie nawet nie zdajecie spawy, jaka to masakra. Domy dziecka muszą wyrzucać te rzeczy i to jeszcze ukradkiem, by nikt ich o nic nie posądził. Zdarte skarpetki? O, to damy do domu dziecka, tam się pewnie jeszcze przydadzą. Zabawki po dziecku trzy razy zarzygane i pięć razy wyprane, zdezelowane, pełne zarazków? Konik nie ma nóżki, ale dziecko z domu dziecka może takiego mieć. Ważne, że coś jest, bo mogło nie mieć nic. Wysyłają stare laptopy z usterką z przekonaniem, że dzieci sobie je naprawią. Wysyłają nawet swoje zasranie gacie. Uwierzcie, to jest bardzo przykre. To takie podejście jak to, że kiedyś wszystkim polonusom wydawało się, że jak wrócą do Polski, to za 100 dolarów kupią sobie dom.

Dlaczego tak bardzo chciałeś uciec z rodziny zastępczej i wrócić do swojej prawdziwej, jakakolwiek by ona nie była? Dwa dni po twoim powrocie ojciec popełnił samobójstwo.

Uciekłem od nich, od rodziny zastępczej. Myślę, że gdybym był w domu dziecka, to bym tam został. Chęć bycia z własnym ojcem… Każde dziecko wolałoby wrócić do rodziców.

Każde dziecko ma też chęć naprawy swojej rodziny.

Mówię o tym dzieciom z domów dziecka, że nie mogą naprawić wszystkich błędów swoich rodziców. Rodziny zastępcze chcą z kolei, by dzieci miały wszystko i robią z nich kaleki, które nie radzą sobie w życiu. Później następuje frustracja, bo wydaje ci się, że przecież dałeś wszystko… A może to dziecko nie oczekiwało tego, że dasz wszystko?

Życie w twojej rodzinie przypominało obóz przetrwania – przed ojcem musiałeś uciekać po prześcieradle albo chować się w beczce po kapuście, o czym wspominaliśmy.

Wam się wydaje to straszne, ale dla nas to była codzienność. Tata przychodził nawalony, mama była mistrzynią we wkurwianiu go i to zostaje w każdej rodzinie. Kobieta znając swojego męża doskonale wie, co go może dotknąć. Pewnie jest masa facetów, która agresję wyssała niechcący z mlekiem matki, drudzy mają ją nabytą. Brak komunikacji powoduje, że facet chodzi sfrustrowany. Patologia czy alkoholizm dotykają obydwu stron. A po alkoholu dochodzi do wybuchu, tracisz kontrolę. Dla nas to była codzienność, ale dzieciaki potrafią przeżywać jeszcze gorsze historie.

Zawsze unikałem licytacji, kto więcej przeżył. To bzdura. Co mają powiedzieć moi bracia, którzy zostali w tym wszystkim? Którzy mieli to na co dzień do samego końca? Ja zostałem zabrany, więc chyba miałem więcej szczęścia. Dziś moja mama jest moim najlepszym przyjacielem.

Potrafisz po latach zrozumieć to, co zrobił twój tata?

Nie. Przyjmuję do wiadomości, że uciekł. Przed sobą, przede mną, przed odpowiedzialnością. Nie wiem, przed czym. Po prostu uciekł. Czy chciał? Człowiek, który chce się zabić skacze z dziesiątego piętra lub rzuca się pod pociąg. Nie wiesza się, nie podcina sobie żył, nie łyka lekarstw – w przypadku każdej z tych metod są wielkie szanse przeżycia. Myślę, że to było bardziej wołanie o pomoc.

Ja oczywiście nie mam prawa, żeby go oceniać, kiedyś może z nim pogadam, jeśli na mnie czeka. Wiem, że próbował się ratować.

Podczas roastu wyśmiewano się ze wszystkich wydarzeń z twojego życia, także z samobójstwa ojca, przed tysiącem ludzi na sali i milionem na YouTube. Miało to wartość terapeutyczną?

Tak, bo doskonale zdajesz sobie sprawę, czym jest roast. Nikt mnie tam nie upokorzył nieświadomie, każdy żart był z premedytacją. Dużo macie racji w tym, że to forma terapii.

Wolimy nie zakładać, że samobiczowania.

Roast to terapia na dystans do siebie. Roastu osobie niepublicznej nie zrobisz. Gdy się na niego godzisz, masz świadomość, że albo pójdziesz po całości i wytkniesz wszystko, albo wcale.

Uważam, że te wstawki są genialne. Zresztą na moim roaście był Kuba Wojewódzki i przy okazji poznałem background, że teksty pisze mu Michał Kempa. Ja sobie wszystko pisałem sam.

Mógłbym ubierać to teraz w poetykę, jak bardzo mnie to wszystko boli. No pewnie, że boli. Jestem normalnie czującym, wrażliwym człowiekiem. Czasami potrafimy tylko udawać, że to nas nie bierze. Ale nie ma możliwości, by kolejne rozstanie na ciebie nie wpłynęło. Gdy ktoś powie na ciebie „ty kurwo”, zawsze musi cię to dotknąć.

Twoje liczne związki rozpadały się właśnie przez deficyt miłości w dzieciństwie? Kochałeś swoje żony aż za bardzo, przytłaczając je swoją osobą i tą miłością?

Miliony razy zadawałem sobie to pytanie.

(ciężkie westchnienie)

A być może ja potrafię kochać tylko bezwzględnie? Chciałbym to sobie jakoś wytłumaczyć, ponieważ tej perspektywy, którą mam, wcale nie uważam za słuszną.

Kobiety, z którymi byłeś, wiedziały o twojej homoseksualnej przeszłości?

Ale ja nie mam czego ukrywać! Ja się przyznałem, że miałem w przeszłości przeszłość.

Tak jak próbujemy na pewnym etapie życia trawki, tak staramy odnaleźć się w danej społeczności. Generalnie szukasz miłości, to ma chyba każdy z nas. I jeżeli napotykasz na pewnego rodzaju niepowodzenia, zaczynasz się zastanawiać, co jest z tobą nie tak. Dlaczego  jedna kobieta cię rzuca, druga. W moim przypadku okazało się zresztą, że nie ostatnia. (uśmiech) Próbujesz znaleźć złoty środek.

Związki heteroseksualne w twoim przypadku były burzliwe.

W przypadku homoseksualizmu trzeba sobie zdawać sprawę, czy jest on nabyty, przejściowy, czy wrodzony. Jest w nie wpisana zasada, że miłości pragnie każdy. Często wymienia się partnerów, idzie się na układy, szuka inności. To nie tak, że w środowisku hetero tego nie ma – oczywiście, że jest, nawet jest większe morze na połów. Natomiast w związkach heteroseksualnych kazus jest przede wszystkim inny. Ci, którzy czekają na tę jedną jedyną, na ślub, zdradzają, bo nie zdobyli wystarczających doświadczeń. Albo mają kompleksy i gdzieś te związki się rozpadają.

Jak jest z tobą?

Ja mogę powiedzieć, że jestem zaspokojony.

A wcześniej?

Wpadałem ze związku w związek, bo ja nie potrafię być sam.

Co się czuje, gdy czwarty raz w życiu mówi się: „i że cię nie opuszczę aż do śmierci”? Nie wierzymy, że nie miałeś deja vu albo przynajmniej nie uśmiechnąłeś się sam do siebie.

Ja zawsze mówię to szczerze, ale życie weryfikuje wszystko, co mówimy. Serce nie sługa i tak dalej – te wszystkie powiedzenia są napisane przez życie, tak samo jak prawo lotnicze napisane jest krwią, bo przepisy zmieniają się dopiero, gdy wydarzy się coś tragicznego. Na pewno mówiąc to czwarty raz nie masz tego samego wewnętrznego entuzjazmu, dostajesz w pakiecie jakąś niepewność. Ale żeby w jakikolwiek sposób było to nieszczere? Nie, na pewno nie. Jestem niepoprawnym romantykiem. Zawsze chciałem uszczęśliwiać na siłę.

Kupowałeś przyjaźń i miłość?

Oczywiście, że tak. Przecież to jasne, że będziesz miał więcej przyjaciół i poklasku, jak wydasz na imprezę 200 tysięcy. Wtedy każdy będzie cię kochał, uwielbiał, szanował i mówił ci to, co chcesz usłyszeć; alkohol zrobi swoje. To jest ludzkie. Żałosne, ale w dalszym ciągu ludzkie.

Dziś mam przy sobie osobę, która mnie wspiera i pewnie nie robię błędów, które robiłem, ale popełniam za to nowe. To ciągła walka. Każdemu życzę, by odnalazł swoją miłość, ale ona nie polega na powiedzeniu drugiej osobie „kocham cię”. Dopiero na samym końcu zobaczysz, kto przy tobie zostanie. Ten moment jeszcze nie nadszedł.

Długo działałeś bardzo spontanicznie. Potrafiłeś z dnia na dzień przelać na konto Centrum Zdrowia Dziecka 3,5 miliona złotych. Nie zastanawiałeś się, że będzie trzeba później zapłacić podatek od darowizny.

No, patrzcie, jest dyplom za te miliony. Moja żona mówi, że potrafię przekuć swój największy sukces w największą porażkę.

Teraz ja was o coś zapytam. Czytaliście umowę ze swoim operatorem komórkowym?

Bardzo pobieżnie.

A z nc+?

W życiu.

Ja też nie czytałem.

Tak właśnie przepuszcza się 35 milionów?

Widzicie, to się wydaje nie wiadomo czym, bo mówimy o zupełnie innej, większej skali. A ja po prostu nie dbałem o siebie.

Żałuję tylko tego, że robiłem pewne rzeczy absolutnie nieświadomie. Głupota jest największym grzechem, nic więcej.

Czyli 35 milionów przepuszcza się łatwo?

No pewnie, że to jest łatwe. A jak myślicie? Policzmy. Te 35 milionów zarobiłem przez 10 lat.

Wychodzi po 3,5 miliona rocznie.

I co roku kupujesz sobie samochód za bańkę, a koledze dajesz poprzedni. No to, ile masz już baniek?

2,5.

To idzie oczywiście na głupoty, no bo na co możesz stracić takie pieniądze? Tu kupisz samochód, tu samolot, tam apartamenty w Tajlandii. W Tajlandii jeszcze nie jest tak drogo, ale zastanówcie się, ile kosztuje apartament w Warszawie.

Kiedy się opamiętałeś?

Myślę, że dopiero w momencie, kiedy rzeczywiście nie było na chleb. Wtedy zacząłem szanować pieniądze. One generalnie nie są ważne, ale to jak w tym przysłowiu: „pieniądze szczęścia nie dają, ale wszystko bez pieniędzy to…”. Dzięki pieniądzom możesz coś tam sobie realizować.

Żeby była jasność, ja mimo tego, że jestem w trakcie upadłości i próbuję zacząć wszystko od zera, to myślę, że mam większy skarb niż te całe pieniądze. Pieniądze przychodzą same. Jak ciężko pracujesz, to będziesz je miał. To nieważne, czy akurat pracujesz na kasie w Biedronce. To jest zawsze bardziej pytanie, jak żyjesz.

Jak ty teraz żyjesz?

Właśnie wróciłem z telewizji śniadaniowej, więc buty mam dobrane do skarpetek, ale zwykle po domu chodzę w normalnym dresie, w moich crocsach. Zawsze wychodziłem z założenia, że trzeba to wypośrodkować. Mogę zdjąć buty?

Jasne, śmiało.

Najbardziej lubię te z New Yorker’a. Mam takie białe, pokleiłem je chyba z pięć razy. Moja matka nie może znaleźć szewca, bo już nie ma takich, którzy skleją buty za 60 złotych. (śmiech)

Markowe ciuchy też są u mnie w szafie, bo je dostaję. Natomiast nie wydaję pieniędzy na takie rzeczy. Na scenę – tak! Teraz jestem w trakcie zamawiania sobie munduru. Oryginalny, amerykański z insygniami. Jeżeli chodzi o muzykę, jestem w stanie wydać każdą kwotę.

Mamy cytat z ciebie a propos tego, o czym mówisz: „Nie miałem obok siebie kogoś, kto powiedziałby mi: zdejmij te okulary i kostium Swarovskiego, pokaż, że jesteś normalnym facetem. W domu nie musisz być zawsze w cekinach, załóż kapcie”.

W domu zawsze miałem kapcie, choć w „Jestem jaki jestem” ich nie było. Niemniej zdarzały się dresowe sytuacje – jak na przykład siedzę przy symulatorze i piję whisky. Ja tam ciągle piłem w tym programie.

Też tak go zapamiętaliśmy.

I dobrze, bo tak było.

Otwarcie mówisz o swoim alkoholizmie, ale nie jesteś alkoholikiem, który zaczynał dzień od sety. Po co ci więc ta wszywka? 

Picie mi nie przeszkadzało, ale chciałem wytrącić argumenty sobie i moim znajomym, którzy od zawsze kojarzyli mnie z wódką. Naszło mnie na wszywkę z dnia na dzień. Przyszła do mnie jako do prezesa Polskiej Federacji Pokera delegacja w sprawie programu uzależnienia od hazardu. Chcieli, żebym porozmawiał z kasynami, aby uświadamiali krupierów, by ci z kolei uświadamiali graczy. Absolutnie nierealna sytuacja, bo przecież głównym zadaniem krupiera jest namawianie, a nie zniechęcanie. Zresztą hazard jest o wiele gorszym uzależnieniem od alkoholu, bo niszczysz nie tylko siebie, ale i rodzinę i bliskich. Jak już miałem tę osobę u siebie, spytałem, czy mogłaby mi pośredniczyć w kwestii alkoholu. Chciałem się dowiedzieć jak najwięcej.

I co?

Dostałem do przeczytania „Rehab” Osiatyńskiego. Dobrze opisane zostały metody wychodzenia z uzależniania w Stanach Zjednoczonych, a u nas wyglądało to bardzo podobnie. Powiedziałem sam sobie:

– Ale przecież ja to wszystko wiem. Przecież ja jestem świadomym alkoholikiem. Świadomym tego, że wypijam codziennie 0,7 wódki. A potem rano wstaję i normalnie funkcjonuję.

Nigdy nie zapijałem za dnia. Moim głównym problemem było to, że przychodziłem tutaj do biura i zapodawałem sobie whiskaczyka. Później przerzuciłem się na wódkę, bo whiskacz przestał mi wchodzić. Pracowałem sobie, tworzyłem. Z wlewanym alkoholem to tworzenie było coraz bardziej bełkotliwe, ale ja piłem dalej, a potem szedłem spać. Zapominałem jednak o tym, że moja kobieta leży sama. Przez trzy lata naszego związku codziennie chodziła sama spać. Czasami zdarzyły się wspólne imprezy, ale rzadko. Nigdy nikomu z moim piciem nie przeszkadzałem, ale tak naprawdę jakby mnie nie było. Sam sobie chciałem wytrącić ten argument z ręki.

Czy wszywka mi pomogła? Kolega mówi, że niepotrzebnie się zaszywam.

Gdy skończyła ci się wszywka, to widziałem cię może ze trzy razy żebyś się napił – zauważył.

No tak, bo już się odzwyczaiłem. Ale ja uwielbiam wódkę. Meeega.

(Michał robi rozmarzoną minę)

Kiedy się kończy obecna wszywka?

27 stycznia.

Niedługo. Jak wygląda miesiąc przed zakończeniem? Planujesz już sobie, co, z kim i gdzie?

Żona kupuje mi flachę i mówi: – Im szybciej się najebiesz, tym szybciej się zaszyjesz.

(śmiech)

Prawda jest taka, że już mi przestaje wchodzić. Znajomi, którzy mnie znają, wiedzą, że piję 0,7 i jestem dalej gotowy do działania. Rano potrafię dmuchnąć i mam 0,0.

Napiłeś się kiedyś na wszywce?

Nie, bo ja nie po to się zaszywam, żeby to przepijać. Chciałem zapytać sam siebie: halo, gdzie jest ten stopień zaawansowania alkoholowego? Czy ja naprawdę nie potrafię bez tego żyć?

Kiedyś wydawało mi się, że nie potrafię zagrać koncertu bez setki. A teraz gram na trzeźwo i mam tyle samo fanów. Jestem jak Obelix, który został kiedyś wrzucony do beczki z cudownym napojem. Ja za dzieciaka zostałem wrzucony do beczki z wódką i teraz chodzę najebany bez picia.

Na koncertach skakałeś po pijaku po rampie, co było jednym z twoich charakterystycznych znaków. A gdy raz nie przyjechałeś na koncert Jacek Łągwa chciał być jak ty i… musieli go stamtąd ściągać.

Chciał zrobić publiczności dobrze w ramach rekompensaty, że mnie nie było. To jedyny koncert, w którym dałem dupy i nie przyjechałem. A nie, był jeszcze Kalisz. Rok 1997.

Lokalnie sprzedawaliśmy zwykle bardzo dużo biletów. Robiliśmy to sami – czasem braliśmy pięć zeta, czasem dwanaście. Przyjeżdżamy do Kalisza, a tam… siedem osób. A sala na 600. Rozdano dodatkowe dziesięć biletów, więc szykowało się 17 osób. Byłem tak sfrustrowany, że najebałem się od razu. Tam gdzie zwrotki śpiewałem refreny, nawet uczestnicy koncertu mówili, że to gruba przesada. Na końcu udzieliłem jeszcze lokalnej telewizji wywiadu. Na drugi dzień otrzymałem telefon od pracownika, który zresztą był gejem.

Michał… Ja cię tak lubię, że tego nie puszczę.

Zwyzywałem ich wszystkich w tym wywiadzie. „O wy kurwa, nie znacie się na sztuce” i tak dalej. Takie były moje wywiady. Pierwszego wywiadu w życiu udzielałem Radiu Łódź po amfetaminie. Mój stan czuć było nawet podczas rozmowy, bo Jacek z Magdą się ze mnie zdrowo napierdalali. W radiu nie wiedzieli potem, jak to zmontować.

Specjalnie wciągnąłeś przed wywiadem?

Nie. Bawiliśmy się wtedy bardzo często w Jeffersie, gejowskim klubie w Łodzi. Spędzaliśmy tam wieczory nie na tańczeniu czy zabawie, a na gadaniu. To był etap 2-3 miesięcy, akurat wbiło się to w ten czas. Tak, spróbowałem w życiu i amfy, i LSD, ale nigdy mnie to nie wciągnęło. Do nosa zresztą nie wciągałem nigdy, koki też nie spróbowałem. Teraz ta koka się jakaś modna zrobiła jako korporacyjna używka. Wbrew pozorom nie widziałem wielu znajomych artystów, by brali.

Może się z tym nie uzewnętrzniają?

Może. Ja jestem pilotem, więc muszę robić badania. Jakby mi cokolwiek wykryli – nie mam licencji. Narkotyk utrzymuje się 90 dni w organizmie, więc od dziewięciu lat nie brałem zupełnie nic.

W czasach naszego prosperity urodził mi się syn i to zmieniło bardzo dużo. Alkohol został, ale epizody z resztą używek chyba mógłbym policzyć na dwóch łapkach. Nawet nie jaram maryśki, bo po prostu średnio na mnie działa. Pięć minut się pośmieję a potem chce mi się spać. Może ze trzy razy w życiu zapaliłem? Cztery? To nie moja bajka. Alko tak. Ja najlepiej piję ze sobą. Towarzystwo nie jest mi do niczego potrzebne. Nie mam potrzeby stukania się kieliszkami czy wznoszenia toastów. Nigdy nie miałem w sobie łazika, nie wychodziłem z domu, żeby się napić.

Samemu pijesz na smutno czy wesoło?

Ja piję dla samego picia, a nie po to, by sobie poprawić nastrój. Niby do pracy, ale popracujesz na wysokich obrotach dwie godziny, ale co ty możesz potem zobaczyć na komputerze jak jesteś po trzeciej secie? Zapętlasz się. Zaczynasz puszczać muzykę.

I to właśnie czas na kokainę.

Możliwe, ale ja zawsze miałem poczucie obowiązku i dlatego nie biorę.

Jack Nicholson brał LSD, bo dzięki niemu był w stanie nie tylko wrócić do dzieciństwa, ale i przypomniał sobie swoje życie płodowe.

To ciekawe, co mówicie.

Ja być może chciałbym przeżyć w życiu odlot, który bym zapamiętał szczególnie, nie wiem. Jak popatrzysz, jaką cenę płacą inni za to, szkoda mi moich dzieci i mojego życia. Podziwiam Ryśka Riedla, ale gdy zaczniemy dawać takich ludzi jako przykład i nosić ich na koszulkach… Kurwa, to nie będzie dobrze. Źle się czuję to mówiąc, bo uwielbiam to, co zrobił, a ale jaką on cenę za to zapłacił? I cała jego rodzina? Może przez to nigdy nie będę kultowy, ale nie byłbym w stanie zapłacić za to takiej ceny. Zobaczcie, u góry wisi zdjęcie mojego taty. Był jednym z najlepszych kopistów na świecie, ale gdzieś się zagubił. Był za dobry i musiał za to zapłacić.

Twój kawałek „Nie pij tato” opowiada o uczuciach dziecka, które błaga ojca, by odstawił butelkę i już nie pił. Usłyszałeś coś takiego od któregokolwiek ze swoich dzieci?

Tak. I to główny powód, dla którego zainteresowałem się wszywką. Tak jak wam mówiłem, mój syn ma 16 lat i na te 16 lat tylko raz zdarzyła mi się sytuacja, że się przy nim wywaliłem. Akurat niosłem na górę po schodach spaghetti. Przyszedł do mnie, zobaczył mnie w takim stanie…

To był powód, dla którego przestałem pić. Kropka. Nie ma w tym wielkiej filozofii i sam nie chciałbym jej dorabiać.

Jest jedna rzecz, w którą nie chce nam się wierzyć. W „Uwadze” powiedziałeś, że nigdy nie rzygałeś po alkoholu.

Nigdy.

Jak to możliwe? Alkoholik z wszywką, siódemka dziennie i ani jednego bełta?

Nie wiem, z czym jest to związane. Może nigdy nie wypiłem za dużo? Chociaż to głupi argument, bo ostatnio z kolegą liczyliśmy, ile w życiu wypiłem.

I co wam wyszło?

Sześć tysięcy litrów czystej wódki.

O rany. Niezły przebieg.

Kolega sobie pije, ja wącham.

Nie kusi cię? – pyta.

– Eee, nie, przyjdzie czas to się napiję. Przy mnie i tak każdy wysiada.

Zwykle jest tak, że ja siedzę i kończę litra, a reszta koniec. Teraz będę miał jeszcze lepszą kondycję, bo jak nie piję, to przemiana materii tylko się poprawia, regeneruje.

Wraz z kolegą podliczyliśmy też, przez ile dni w życiu piłem alkohol. Wpadliśmy na to, że wystarczy zajrzeć do mojej książki lotów i dzięki temu można obliczyć dokładny bilans. W książce zapisanych mam 800 godzin nalotu, czyli 247 przelatanych dni. Można to pomnożyć razy dwa, bo dzień przed lotem nigdy nie piję. To tyle mojej abstynencji przez 22 lata. Mogę doliczyć do tego jeszcze, że kilka razy byłem na antybiotyku, więc wtedy też nie piłem. Ale nie myślcie sobie, że antybiotyk mi w czymkolwiek przeszkadzał – bardziej gorączka, przy której nie masz siły pić, nie masz w ogóle na nic ochoty. Poza tymi dniami zawsze miałem ochotę.

To musisz mieć niesamowite zdrowie, po takim przebiegu ludzie kończą z wątrobą nadającą się na śmietnik.

Jestem stworzony do picia!

Powiedziałeś kiedyś, że twoja kariera zacznie się dopiero po pięćdziesiątce i mamy nadzieję, że nie chodziło ci o pięćdziesiątkę wódki. Jak ją sobie wyobrażasz?

Mam w zasadzie tylko jeden plan. Polega on jedynie na tym, że teraz będę się podnosił po to, by zebrać pieniądze i na stare lata prowadzić porządny teatr burleskowy. Marzę, by kupić całą kamienicę i przerobić ją na gentelmens club. Ale nie taki, jak myślicie. Typowy angielski lokal dla dżentelmenów, gdzie można spotkać się, napić, pogadać, gdzie oczywiście panie też są mile widziane, jeśli są zaproszone. Miejsce bardziej przypominające mieszkanie niż nowoczesny klub. Koncerty, występy, striptizy, wszystko w stylu Berlina lat 30-tych. Burleska to frywolność. Nie trzeba robić od razu Moulin Rouge, ale jeśli mieć pióra w dupie, to porządne.

Czego ci brakuje z czasów świetności?

Kasy.

(chwila ciszy)

Dziś bym jej już tak nie rozpierdolił.

Rozmawiali HUBERT KĘSKA i JAKUB BIAŁEK

Najnowsze

Męski świat

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

72 komentarzy

Loading...