Reklama

Potrzebne mi są trzy mecze, żeby przebić twój cały dorobek w Bundeslidze!

redakcja

Autor:redakcja

07 grudnia 2017, 23:59 • 25 min czytania 28 komentarzy

Bogna i Artur Sobiechowie to jedna z najsympatyczniejszych polskich sportowych par. On od lat buduje swoją pozycję na niemieckich boiskach, w tym roku po sześciu sezonach w Hannoverze 96 zmienił barwy na SV Darmstadt. Ona… ostatnio przeskoczyła swojego męża w hierarchii, stając się piłkarką ręczną bundesligowego HSG Bensheim/Auerbach. Jak to jest odbywać prowizoryczny obóz przygotowawczy wraz ze swoją żoną? Czy dostosowanie swojej kariery do kariery piłkarza podgryza sportową ambicję? Dlaczego Arturowi urządzono w Hannoverze królewskie pożegnanie? Czemu jego ksywa wiąże się z żartem z kategorii 18+? Jak to jest rozbierać w szatni żonę van der Vaarta? Czy mieszkanie ściana w ścianę z Kevinem Großkreutzem niesie za sobą pewne niebezpieczeństwo? O tym wszystkim w bardzo pozytywnym wywiadzie z Bogną i Arturem Sobiechami, którzy zaprosili nas do swojego domu w Darmstadt. To jedna z tych rozmów, w której „(śmiech)” można by wstawiać w zasadzie co wypowiedź. 

Potrzebne mi są trzy mecze, żeby przebić twój cały dorobek w Bundeslidze!

Siedzę tu już u was dobrych parę minut i nie chce mi się wierzyć, że za ścianą mieszka Kevin Großkreutz. Coś za cicho!

Artur: Wbrew pozorom prywatnie jest bardzo spokojny. Nie ma tu żadnych imprez czy wyskoków, zresztą mają roczne dziecko.

Bogna: Popełnił parę błędów w życiu, łatka się przyczepiła i się ciągnie. Prywatnie jest miłym sąsiadem.

Jak po cukier wstąpicie…

Reklama

Bogna: Zawsze nam da.

Artur: Dobrze, że tylko po cukier!

Bogna: Jeżdżą razem z Arturem na trening. Oni byli pierwsi i zależało im na tym, by do bliźniaka nie przyszedł ktoś z zewnątrz. Mamy wspólny ogródek i cieszą się, że mogą dzielić go z kimś z klubu.

Artur: Bogna z Karą też dobrze się rozumieją, więc wszystko nam się zgrywa.

Poszliście już razem na miasto czy to jeszcze przed wami?

Artur: Jeszcze przed nami!

Reklama

Bogna: Ale grillowaliśmy już razem.

Bogna, nie będziesz się bała puścić Artura na taki melanż?

Bogna: Oczywiście, że nie, jak się ma do kogoś zaufanie, to obojętnie z kim niech idzie.

Artur: Ktoś musi pilnować Kevina!

Przechodząc do poważniejszych tematów, na początek standardowe pytanie – jak się poznaliście?

Artur: To może ja zacznę. Graliśmy w jednym klubie, czyli w Ruchu Chorzów – ja w Ekstraklasie, Bogna też. Trzymałem się z Maćkiem Sadlokiem i czasem razem wybraliśmy się na mecze.

Bogna: To było naturalne, bo brat Maćka był razem z jedną z zawodniczek Ruchu.

Artur: No i zobaczyłem, że na tym skrzydle biega taka jedna ciekawa… I tak się już potoczyło.

Bogna: Gdy napisał ja w ogóle nie wiedziałam, kim on jest. Widziałam tylko na zdjęciu, że ma koszulkę Ruchu Chorzów. Potem zapytałam taty, czy kojarzy takie nazwisko – tata kojarzył go z pierwszej drużyny i z tego, że koleguje się z Maćkiem. Tata tak w ogóle siedział u mnie na każdym treningu.

Artur: Tata to taki ukryty szpieg!

Bogna: Jak tu przyjeżdża do mnie na tydzień to dzień w dzień siedzi ze mną w klubie. Po pół roku już wyjechaliśmy do Warszawy. W tamtym okresie doznałam poważnej kontuzji kolana – miałam przeszczep kości udowej i stało się to właśnie w momencie, gdy Artur dostał kontrakt w Polonii. Pozwolono mi rehabilitować się w Warszawie.

Artur: To trwało rok, bo to była bardzo poważna operacja.

Bogna: Trzy w sumie.

Artur: W końcu Jacek Jaroszewski doprowadził nogę do stanu używalności.

Bogna: I gdy skończyłam się rehabilitować Artur dostał propozycję z Hannoveru i wyjechaliśmy razem.

Artur: Bogna tak naprawdę musiała zbudować markę w Niemczech od zera. Początek nie był łatwy. Rok nie grała…

Bogna: To racja, nie było łatwo. Wydawało nam się, że przyjadę i zespoły same się zgłoszą. A jednak gdy nikt cię nie zna – bo oni nie oglądają piłki ręcznej w Polsce, więc nie wiedzieli jak gram – a do tego jesteś po rocznej kontuzji… Parę klubów było zainteresowanych, ale musiałabym się przeprowadzić i nie mogłabym mieszkać z Arturem w Hannoverze.

Artur: A to był dla nas najważniejszy warunek. Chcieliśmy być we dwoje przez cały czas.

Bogna: Zresztą na początku nie znałam języka i ciężko byłoby mi podjąć decyzję o mieszkaniu gdzieś w pojedynkę. Nie byłam zadowolona. W Polsce grałam w Ekstraklasie, a tu musiałam zaczynać od trzeciej ligi.

Artur: Trzeba było zrobić dwa kroki w tył tak naprawdę.

Bogna: Grałam z dziewczynami dużo młodszymi od siebie i w dodatku wystawiano mnie na rozegranie.

Artur: Wydaje mi się, że z przebiegu czasu ci to pomogło. Rzucałaś dużo bramek, bo to był słabszy poziom i mogłaś odbudować się po tej kontuzji. Po pół roku zmieniłaś klub.

Bogna: Zgłosił się Wolfsburg z drugiej ligi. Dojeżdżałam codziennie 180 kilometrów.

Artur: I po kolejnym pół roku znów krok do przodu, gdy zmieniłaś klub na…

Bogna: …SGV Celle, gdzie zostałam trzy lata.

Artur: Zrobiłaś z nimi awans do Bundesligi i miałaś tam bardzo dobry sezon. Ponad 100 bramek, awans.

Bogna: Potem przytrafiła się kontuzja, tym razem potrzebna była operacja barku. Niestety stało się to dokładnie wtedy, gdy zrobiłyśmy awans do 1. Bundesligi. Byłam bardzo dobrze przygotowana przed pierwszą ligą, bo pomagał mi Edward Kowalczuk. Tydzień do ligi i… naderwałam mięsień. Wróciłam, rozegrałam sześć meczów w Bundeslidze i odniosłam kontuzję barku. Nie zagrałam już do końca.

Artur: Sport to zdrowie się mówi, nie? Sezon na straty.

Bogna: Zdecydowałam, że chcę stamtąd odejść.

Artur: W Hannoverze w trzeciej lidze zaczęła się budować nowa drużyna z bardzo młodych dziewczyn. Bogna w wieku 25 lat została najstarszą zawodniczką. I znów awansowały, także masz tu eksperta od awansów. Utrzymały się sezon w drugiej lidze i gdy teraz nadarzyła się okazja na najwyższym szczeblu – musiała z niej skorzystać.

sobiech2

Artur, nie gryzie cię duma gdy myślisz sobie o tym, że Bogna przeskoczyła cię w hierarchii? Teraz to ona jest w Bundeslidze.

Artur: Zasłużyła, naprawdę. Cieszę się, że gra w Bundeslidze, bo zawsze poświęcała się dla mojej przygody czy tam mniejszej kariery. Grała w trzeciej, drugiej lidze i nie było nigdy poza tym jednym sezonem w Celle okazji, by znaleźć w okolicach Hannoveru klub na najwyższym poziomie. Została nagrodzona i teraz może się spełnić. Indywidualnie naprawdę fajnie jej to wychodzi. W swojej drużynie ma najwięcej rzuconych bramek, więc jest w gazie.

Zdarzają się docinki w stronę męża?

Artur: Docinki są zawsze w obydwie strony. Muszą być!

Bogna: Artur zawsze się ze mnie śmiał: a ty ile masz bramek w Bundeslidze?

Artur: Dogoniła!

Bogna: Odpowiadałam: potrzebne mi są trzy mecze, żeby przebić twój cały dorobek w Bundeslidze!

Artur: Docinki zawsze są, ale pozytywne. Nikt się nie obraża.

Bogna: To prawda, cieszymy się swoimi sukcesami.

Bogna, nie gryzie to twoich ambicji, że musisz dostosowywać karierę do Artura?

Bogna: Trzeba było się na coś zdecydować. Jeśli jest w domu dwóch sportowców i chce się stworzyć prawdziwą rodzinę, nie taką na odległość… Niestety, ktoś musi zrezygnować. W piłce ręcznej nie zarabia się kolosalnych kwot, więc byłam spisana na straty. Na początku było ciężko, ale później się już z tym pogodziłam i czerpałam radość z tego, że Artur się spełnia i gra na najwyższym poziomie. Zawsze mówiłam sobie, że przyjdzie i na mnie czas. Byłam szczęśliwa z tego, że jesteśmy w Niemczech i w ogóle mam możliwość grania. W Anglii nie miałabym takiej opcji. Granie w piłkę ręczną po prostu sprawia mi przyjemność – obojętnie, w której lidze.

Artur: Przerzuciłaby się na nożną. Całkiem jej dobrze szło podczas ostatniego okresu przygotowawczego, gdy pozostawałem bez klubu, Bogna ubierała korki i grała mi passy, wrzutki. Cały czas nie wiadomo było, gdzie będę grał, trochę się to przeciągało, mieliśmy dużo ofert, ale czekaliśmy ze świadomością, że zawsze coś się znajdzie. W międzyczasie trzeba było coś robić.

Bogna: Robił sobie trzy treningi dziennie. Rano wychodził do lasu biegać…

Artur: Wiadomo, fizycznie musiałem jakoś wyglądać. Edward Kowalczuk rozpisał mi plan treningowy, który realizowałem. W południe szedłem na siłownię a po południu wynajmowałem sobie boisko na Stadionie Śląskim i zbierałem kumpli, by podorzucali piłki. Jeden robił za bramkarza, drugi za obronę… Symulowaliśmy trening! Ekipa była porządna, robiliśmy rzeczy typowo pod napastnika. Bognie piłka nie przeszkadzała, jako skrzydłowa szybkościowo też dobrze wyglądała. Czuję, że nie byłoby problemu ze zmianą dyscypliny.

Jeżeli Bogna jesteś ekspertem od awansów, Darmstadt powinno cię rozważyć.

Artur: Ale Darmstadt nie ma drużyny kobiet. Coś by się znalazło dopiero we Freiburgu czy Monachium.

Bogna: Wam bym pomogła! Nie możecie sobie poradzić to muszę wkroczyć!

Artur: Nie, nie, spokojnie. Najpierw to wy musicie zrobić jakieś punkty! Początek macie nie za ciekawy.

Bogna: Bardzo dobrze gramy, ale przegrywamy zwykle 1-2 bramkami.

Artur: Czasami prowadzą po 7:1, a na koniec przegrywają. Brakuje doświadczenia, wiadomo, jak to beniaminek.

Teraz Arturze jako reprezentant niższej ligi to ty powinieneś dostosowywać się do Bogny.

Artur: Haha. Na pewno Bognie nie było łatwo zrezygnować w poprzednich latach z możliwości grania na najwyższym poziomie. Były takie oferty, ale musiałaby wyjechać. Zdecydowaliśmy mieszkać razem i z przebiegu czasu oceniamy to tylko pozytywnie.

W niemieckiej prasie mówiłeś, że Darmstadt pomogło Bognie w znalezieniu klubu. Jak to wyglądało?

Artur: Zgadza się. Dzień przed podpisaniem kontraktu pojawiła się w niemieckiej prasie informacja, że możemy przejść do Darmstadt  i wtedy zadzwoniło do Bogny Mainz, klub drugoligowy z okolicy. W międzyczasie menedżer klubu z Darmstadt sam zaproponował nam, że zadzwoni do pierwszoligowego Bensheim z pytaniem, czy byliby zainteresowani Bogną. Okazało się, że chcieli ją ściągnąć już w zimie, ale liczyli się z tym, że nie ma szans, by wyjechała.

Bogna: Wypytywali o mnie w klubie, ale usłyszeli, że zimą na pewno nie wyjadę od Artura, a później może nas już nie być w Niemczech.

Artur: Mieli już tak naprawdę zamkniętą kadrę i budżet na cały sezon, ale to była sytuacja win-win dla obu stron. Długo się nie zastanawiali, spotkaliśmy się na kolacji i w jeden wieczór uzgodniliśmy szczegóły.

W Bensheim Bogna dobrze cię pamiętali.

Bogna: Jeszcze w barwach Hannoveru przyjechałyśmy do Bensheim, które miało wtedy pierwsze miejsce i żadnego przegranego meczu. Nie wiem, ile tu bramek strzeliłam…

Artur: Jedenaście, już nie mów, że nie wiesz! Nie bądź taka skromna!

Bogna: Tu panuje zwyczaj, że trener przegranej drużyny zawsze wybiera najlepszą zawodniczkę meczu i akurat zostałam wybrana ja. Dostałam szampana i później śmiałyśmy się przy podpisywaniu kontraktu z trenerką, że dobrze mnie zna. To był ich jedyny przegrany mecz w lidze.

Artur: Podczas swojego drugiego meczu na tej hali znów została wybrana zawodniczką meczu, tym razem przez kibiców. I znów dostała za to szampana.

Jeśli macie za dużo, wystarczy zapukać do sąsiada.

Bogna: No tak, ma kto wypić!

Klub dla Bogny był argumentem przy szukaniu klubu dla ciebie Artur?

Artur: Nie, w ogóle nie patrzyliśmy na to.

Bogna: Byłam przygotowana na to, że mogę być zmuszona zrobić pauzę w karierze, gdybyśmy wyjechali gdzieś, gdzie nie ma piłki ręcznej. Szczerze mówiąc nawet się już na to nastawiłam.

Artur: Ale po moich treningach była przygotowana.

Bogna: Fizycznie na pewno, ale mentalnie myślałam, że już zakończę karierę.

Artur: A tu się pojawiła taka niespodzianka – Bundesliga.

Bogna: Nie mogłam odmówić.

Artur: Wspieramy się na każdej płaszczyźnie. Oglądamy swoje mecze w miarę możliwości. Dotychczas nie mamy zgrupowań przedmeczowych – jeśli gramy w sobotę, to spotykamy się dwie godziny przed meczem i od razu idziemy na boisko. Gdy dziewczyny grają dzień wcześniej, spokojnie mogę wtedy oglądać ich mecze z trybun.

Bogna: Jesteśmy tutaj sami, więc siłą rzeczy wiemy o sobie wszystko. Pierwszą osobą, z którą rozmawiam o tym co w klubie jest Artur. Analiza meczu, analiza treningu, analiza wszystkiego.

Artur: Wszystko się kręci wokół sportu. Jak się czujesz fizycznie? Czy podkręcić trening? A może odpuścić?

Bogna: Co zmienić w diecie? Pytamy się siebie nawzajem, co możemy poprawić. Inaczej widzę na boisku sama siebie, inaczej widzi mnie Artur.

Czego się najbardziej czepia?

Artur: Ja się nie czepiam! Po prostu daję rady, wskazówki. Wszystko zależy od przebiegu meczu.

Bogna: Po każdym meczu wyciąga coś innego. Czasem coś w obronie, czasem w rzucie.

Artur: Zmień pozycję, wyjdź tam, zawęź, zbiegnij na koło.

Zaczynasz mówić jak Tomasz Hajto.

Bogna: Dokładnie! Ale zawsze te wskazówki się sprawdzają.

Artur: Staram się ich nie powielać. Jak coś powiem raz to w następnym meczu Bogna stara mi się udowodnić, że nie popełni drugiego takiego błędu.

Bogna: Ja też czasem daję wskazówki trenera. Artur potem śmieje się „tak, panie trenerze”, „w porządku, panie trenerze”.

Artur: Tak jak w Polsce mamy 40 milionów trenerów tak tutaj jest ich jeszcze więcej!

sobiech1

Bogna, na co zwracałaś uwagę po ostatnim meczu?

Artur: Ostatnio to był chaos (rozmawiamy po przegranym meczu z SV Sandhausen 1:2 – red.).

Bogna: Oni grają bardzo defensywnie, a napastnik żyje z piłek kolegów. Oczywiście, może się lepiej zachowywać, inaczej wbiegać, ale jest uzależniony od podań. To nie tak jak u mnie, że dostanę piłkę i zrobię coś sama. Artur nie cofnie się do połowy i nie minie sześciu.

Artur: Ostatnie mecze gramy mega defensywnie i te odległości napastników do bramki są bardzo duże, mamy sporo pracować w defensywie. Jest ciężko i nie mamy w ostatnich meczach za wiele sytuacji. Mamy ciężką sytuację, ale trzeba z niej wyjść. Musimy wszystko przeanalizować, pracować jeszcze mocniej i zacząć wygrywać – nie ma innej drogi. Tylko praca, praca, praca. Jesteśmy tu już siedem lat i widzimy, że cały szacunek, jaki miałem w Hannoverze, zbudowałem wyłącznie ciężką pracą. Zawsze oddawałem serce na boisku i fajnie było to widać na pożegnaniu, jakie mi urządzili. W Polsce to nie odbiło się żadnym echem.

Bogna: Zawsze oddawał serducho.

Kupę czasu tam byłeś tak naprawdę.

Artur: I zostałem doceniony. Przeciętny kibic widział, że nigdy nie odstawiam nogi i idę do każdej piłki.

Bogna: Przez to – moim zdaniem – miał tyle tych kontuzji.

Artur: Było sporo kontuzji, ale nigdy nie było sytuacji „o Boże, teraz to się załamię”. Nie, dawaj jak najszybciej wracamy. Obojętnie ile urazów bym nie miał zawsze będzie tak, że wrócę.

Bogna: Nigdy nie było momentu, by przyszedł do domu i myślał negatywnie.

Miałeś tyle tych urazów, że musiałeś nauczyć się z nimi żyć.

Artur: Mogłoby być tak, że zawodnik kiedyś się załamie czy przeniesie swoją frustrację na innych. A ja nigdy się nie załamuję. OK, stało się, to się stało. Trzeba patrzeć do przodu. Zaczynamy od jutra rehabilitację i jedziemy z tym. Wracam za kilka tygodni i tyle. Trzeba szukać pozytywów.

Bogna:  W tym jest dobry. To ja dużo bardziej przeżywałam jego kontuzje.

Artur: Bardzo ważne jest pozytywne myślenie. Dziewczyny przegrały teraz kilka meczów, ale mówię Bognie, że przecież jest najlepszą strzelczynią. Trzeba nastawiać pozytywnie. Bogna przeniesie pozytyw na zespół i może to przełoży się na wyniki. Bogna bardzo dobrze wygląda, jak reszta się podciągnie to będą wygrywały. To sport zespołowy. Też mówimy, że napastnik ma strzelać bramki. OK, jak masz pięć sytuacji na mecz to zawsze coś wpadnie. Ale jak masz zero lub jedną…

A propos kontuzji – w 2015 roku opowiadałeś na Weszło, że dużo pozmieniałeś w diecie, skorzystałeś z rad Anny Lewandowskiej i to miało pomóc wyeliminować urazy. Z perspektywy czasu: pomogło?

Bogna: Na pewno nie zaszkodziło.

Artur: I trochę pomogło. W Hannoverze od stycznia tego roku nie miałem żadnej poważniejszej kontuzji.

Bogna: Moim zdaniem nie można przesadzać. Trzeba słuchać swojego ciała, patrzeć kiedy jesteś zmęczony i w ten sposób dostosować dietę do treningów, ale wszystko z umiarem.

Artur: W porównaniu do pierwszych lat zmieniliśmy dużo. Swój organizm jest najlepszy do testowania.

Bogna: Na początku była to bardzo rygorystyczna dieta. Ania Lewandowska bardzo nam pomagała i odstawiliśmy wszystko, zrobiliśmy dużo badań. Artur nie tolerował 70 produktów z 260. To były takie produkty jak pomidor, papryka, cały nabiał, pieczywo. Prawie wszystko. Z czasem trochę odpuściliśmy i już sami wiemy, co powinniśmy i na co możemy sobie pozwolić.

Artur: Ze względu na to, że Bogna też jest sportowcem, gotowała wszystko dla dwóch osób.

Bogna: Osiem posiłków dziennie, miałam co robić!

Opowiadałeś wtedy Artur, że nie możesz pić kawy, a siedzimy sobie przy kawce.

Bogna: Na początku nie mógł, ale miał wyznaczone, że po dwóch miesiącach może wprowadzać część rzeczy, po pół roku część, po roku część. To nie jest tak, że w ramach diety musisz zrezygnować ze wszystkiego na całe życie. Gdy przyjmowaliśmy produkt, którego nie tolerujemy, po prostu to odczuwaliśmy i wiedzieliśmy, że jeszcze trzeba go odstawić. A gdy było dobrze – powracał do naszej diety.

Artur: Musisz po prostu patrzeć, jak organizm reaguje.

Bogna: Po roku jelita powinny się już odbudować i możesz wtedy powoli wprowadzać wszystko.

Wspólne przygotowania, analizy, diety, razem wypoczywacie też w sposób aktywny.

Artur: Dwa rowery są w garażu, więc urządzamy sobie wycieczki. Lubimy pograć w squasha, ale powiem szczerze, że lepiej z Bogną nie grać.

Bogna: Nie umiem przegrywać!

Artur: Oj nie umie!

Bogna: Najgorsze jest to, że obojętnie w co gramy i obojętnie z kim Artur wygrywa wszystko.

Artur: Na squashu rakietka lata po całej sali. A szyby szklane. Pamiętam, że kiedyś Bogna położyła się na parkiecie i mówi, że nie zejdzie, dopóki mi nie pokaże, że wygra.

Bogna: I wygrałam! Ludzie czasami patrzą się zdziwieni, co jest grane. Potem się z tego śmiejemy, ale ciężko mi się przegrywa.

Artur: Czasami ktoś komuś przeszkodzi i też jest wesoło.

Bogna: Zdarza się, że dostanie z łokcia gdy wbiegnie w moje pole.

Artur: Ambicja sportowca działa.

Bogna. Czasem przeszkadza.

Artur: Ale zwykle działa pozytywnie – na przykład jak robimy sobie trening biegowy, to Bogna zawsze daje gaz. Puls 200, ale nie odpuści i się trzyma!

Bogna: Wiadomo, że Artur jest szybszy i biegnie przede mną, ale zaciskam zęby i gonię. Na trenera byłbyś dobry Artur.

Artur: No to może kiedyś. Na razie parę lat grania przede mną.

Bogna: Potrafi zmobilizować. Ma oko, potrafiłby dobrze ustawić drużynę. Wiedziałby, kiedy przycisnąć, a kiedy odpuścić. I miałby bardzo dobry kontakt z zawodnikami. Imponuje mi też jego pozytywne myślenie. Tak jak już mówiliśmy – nigdy nie przeniósł niczego do domu i nigdy nie załamał się po jakiejś kontuzji, co w nim podziwiam.

Artur: Życie jest jedno i trzeba je spędzić miło i przyjemnie. Nigdy nie wiesz, co się jutro wydarzy.

Co tobie najbardziej imponuje w Bognie?

Artur: Ambicja. Ma charakter ze Śląska. Śląsk to specyficzne środowisko, od małego każdy stąpa twardo po ziemi i jest nauczony pracy. Też uważam, że nie mam mega umiejętności, wszystko osiągnąłem wyłącznie ciężką pracą. Talent to jedno, praca to drugie. Nawet ci, co mają mniejszy talent mogą więcej osiągnąć, gdy dobrze pracują. Jak mówiłem – Bogna nigdy nie odpuszcza i zawsze chce wygrywać.

Ruch Chorzów też trochę kształtuje charaktery.

Bogna: To na pewno!

Artur: Oj tak. Ale nie, z przebiegu czasu tylko pozytywnie wspominamy Ruch. To nasz pierwszy klub na najwyższym poziomie, dał nam szansę zaistnienia, zawsze będziemy się wypowiadać o nim tylko dobrze.

To prawda, że Ruch ukrywał przed tobą ofertę z Polonii i jadąc do Wojciechowskiego byłeś przekonany, że jedziesz do telewizji?

Artur: Wieczorem dostałem telefon od Dariusza Smagorowicza…

Chyba powinniśmy mówić Dariusza S.

Artur: W tamtym czasie pełnił funkcję prezesa klubu. Powiedział mi, że jedziemy do Warszawy i po drodze dowiem się konkretnie po co. Miałem tylko jedno polecenie: włóż gajer. Pomyślałem, że chodzi o telewizję. Mój tata zawsze służył radą i zawsze orientował się w mojej karierze, więc zadzwonił do prezesa i zapytał wprost, gdzie jedziemy. I już dowiedziałem się, że jedziemy do prezesa Wojciechowskiego. Wychodziłem z założenia, że nie zaszkodzi się spotkać, na końcu przecież to ja muszę złożyć podpis.

Bogna: Ale nie chciałeś za bardzo tam iść.

Artur: Szczerze? Nastawiony byłem na nie, ale czasami są oferty nie do odrzucenia, a to była jedna z nich.

Bogna: Właśnie dlatego dostałeś taką ofertę, że nie chciałeś do nich iść.

Artur: Podbijałem stawkę, podbijałem…

Bogna: Czasami rzucasz taką stawkę, po której jesteś przekonany, że i tak powiedzą nie, a oni mówią tak.

Tak było?

Artur: Tak, naprawdę tak było. Pojechałem z prezesem Smagorowiczem bez menedżera. Po pięciu minutach Ruch był dogadany. Paweł Janas, czyli dyrektor sportowy, prezes Wojciechowski i ja próbowaliśmy się porozumieć w sprawie indywidualnego kontraktu. Oczywiście trochę dłużej niż pięć minut. Mówiłem cały czas „nie, nie, nie”.

Bogna: A potem wymyślił sobie kwotę z kosmosu.

Artur: Powiedzieli mi, że skoro rzucam taką kwotę to dostanę to, czego chcę. Nie miałem wyjścia. Wojciechowski powiedział, że podoba mu się mój charakter, bo nie zszedłem w dół ani złotówki. Na zakończenie mojej przygody w Warszawie już prawie wszyscy zgodzili na zamrożenie kontraktów, które Wojciechowski zaproponował, lecz ja nie chciałem na to przystać. Powiedział do wszystkich, że nie może tolerować czarnej owcy wśród białych. Wiadomo, kto nią był. Stwierdził wprost: ciebie krnąbrny zostawiłem na koniec i albo się dogadamy, albo nie.

Bogna: Rzucał papierami nawet!

Artur: Nie dogadaliśmy się, ale zachował się jak dżentelmen. Zadeklarował, że jeśli znajdzie się klub, który wyłoży za mnie tyle, by mu się ten transfer zwrócił, to mnie puści. No i tak było. Polonii jestem bardzo wdzięczny, bo tak naprawdę pomogła mi przejść do bardzo dobrego klubu. Hannover 96 był w tamtym okresie czwarty w Bundeslidze, graliśmy dwa lata z rzędu w lidze Europy. To był milowy krok naprzód.

sobiech3

Jesteście fanatykami sportu? Oglądacie razem mecze – no nie wiem – Bremy z Frankfurtem?

Bogna: To ja częściej oglądam piłkę nożną.

Artur: Lubi oglądać mecze. Ja oczywiście nie mam z tym problemu…

Bogna: …ale Artur lubi bardziej jeździć na piłkę ręczną.

Artur: Dużo akcji, zawsze coś innego. Tu mamy niedaleko Rhein-Neckar Löwen, w Hannoverze też regularnie chodziliśmy na ręczną. Często lubimy też po prostu wyjść sobie do kina czy pojechać gdzieś na dwa dni i odciąć się od tego wszystkiego.

Bogna: Artur tylko te najważniejsze mecze ogląda.

Artur: Polską kadrę zawsze.

Niektórzy sportowcy lubią totalnie się odciąć w domu. U was to może być pewien problem, bo sport stanowi wasze całe życie.

Artur: U nas wymiana zdań jest, co mamy powiedzieć o meczu to powiemy, ale nie siedzimy godzinami i nie analizujemy.

Bogna: Oglądanie sportu nam nie przeszkadza. To nie jest tak, że musimy się odciąć.

Artur: Dzisiaj o 18:30 jest Brema – Hannover. Starzy koledzy, Bogna też wszystkich zna, siądziemy razem i obejrzymy.

Bogna: Hannover to pozycja obowiązkowa.

Artur: Na koniec mojej przygody z Hanonverem padły fajne słowa, że obojętnie co by się w życiu stało, drzwi dla mnie są tam zawsze otwarte.

Bogna: Nie musieliby tego mówić.

Artur: Nie musieli też wcześniej stawiać sprawy wprost, że widzą to tak i tak, chcą ściągnąć jeszcze jednego napastnika i może być dla mnie ciężko. Powiedziałem, że sześć lat już tu spędziłem i pożegnamy się z awansem. Mimo że wszystkie strony wiedziały dużo wcześniej, że odejdę, ja w tych meczach wchodziłem i pomagałem zespołowi. Wszystko odbywało się na dużym zaufaniu. Powiedzieli wprost: wiemy, że na ciebie zawsze można liczyć, bo taką postawę pokazywałeś przez sześć lat. Może z innym zawodnikiem postąpiliby inaczej.

Bogna: Artur nigdy nie wypowiedział się źle na temat drużyny czy trenera. Mieli do niego wielki szacunek. Zupełnie inaczej postrzega się Artura w Polsce i w Niemczech. W Polsce słyszymy, że gra ogony, znowu kontuzja, nigdy nic nie osiągnął. A Hannoverze miał wielki szacunek. Artur chciał nieraz iść na wypożyczenie, ale nigdy się na to nie zgodzili.

Artur: To prawda. Miałem też opcję przedłużenia kontraktu z Hannoverem, natomiast wspólnie uznaliśmy, że po sześciu latach lepiej będzie spróbować czegoś nowego, bo czas ucieka.

Bogna: Artur był tam Lieblingsspieler, ulubionym piłkarzem kibiców. Nigdy nie spotkałam się z tym, by ktoś go zaczepił czy wypowiedział się źle na jego temat.

Artur: Zawsze zagadywali na mieście czy w restauracjach. Podczas przedostatniego meczu kibice przygotowali transparent, klub wręczył mi kwiaty i mały prezent w podziękowaniu za to, że zawsze zostawiałem zdrowie. Cały stadion pożegnał mnie oklaskami, skandowali moje imię, byłem podrzucany przez drużynę. Pod czas ostatniego meczu, który już decydował o awansie, znów zrobili dla mnie transparent „Koniec wieńczy dzieło”. Znów cały stadion skandował moje imię.

Bogna: Tak naprawdę mogli się skoncentrować na tym, że zrobili awans, a potrafili docenić też Artura. Zawsze szli za swoim Schnecke (ślimak – red.).

Artur: Mogło to być spowodowane też tym, że po spadku z Bundesligi powiedziałem od razu, że ja w tym klubie zostaję. Zostało to odebrane z ogromnym szacunkiem. Po awansie pośpiewałem z kibicami, potem impreza przeniosła się do miasta, jeden wielki bal.

Bogna: Wracaliśmy autem i kibice zaczęli na nasze auto skakać, wyciągali z niego Artura, podrzucali go.

Artur: Takiego czegoś nie można kupić. Zostało na całe życie. Ukoronowanie całych sześciu lat. Lepszego odejścia nie mogłem sobie wymarzyć. W ogóle ta końcówka była ciekawa: najpierw impreza na ratuszu, z kibicami, z drużyną, potem wraz z drużyną polecieliśmy na Ibizę, potem kawalerski, ślub…

Bogna: Mieliśmy miesiąc balu!

Wspomnieliście, że Artur miał wśród kibiców ksywę Ślimak. Skąd geneza? Piłkarsko ta ksywa nie kojarzy się z niczym dobrym.

Artur: Na pierwszym obozie byliśmy w Austrii i każdy nowy zawodnik musiał zaśpiewać, opowiedzieć kawał bądź zatańczyć. Dobra, to wybieram kawał. Zawołałem Edwarda na środek, opowiadam, on tłumaczy, tłumaczy…

Bogna: Edward popłakał się ze śmiechu, gdy opowiadał. Ale tego kawału nie dało się przetłumaczyć dobrze na niemiecki. Próbował, ale nie potrafił. I oni wszyscy też płakali, ale niczego nie rozumieli.

Artur: No dobra, chyba mogę go sprzedać.

Bogna: Nie, nie opowiadaj tego!

Artur: Czemu nie? Będzie wesoło. Przychodzi facet do baru i zamawia trzy ślimaki. Patrzy do skorupy…

(Artur udaje, jakby wsysał ślimaka)

Ale dobry! Ciągnie drugiego…

(Artur znów udaje, jakby wsysał ślimaka)

Jeszcze lepszy! Zajebisty! Ciągnie trzeciego, a tu nie chce wyjść. Wsysa, wsysa – no ale nic! Patrzy do muszli, a ślimak siedzi z rękami za głową jak luzak:

– Ciągnij, ciągnij!

Bogna: Wiesz, jak jest w szatni, takie kawały robią furorę. Ale Edward płakał ze śmiechu i nie potrafił powiedzieć, co ten ślimak zrobił.

Artur: Ale i tak wszyscy płakali. Zostałem pozytywnie odebrany przez zespół i to też jest ważne. Zapytali się mnie, czy mogę zostać Ślimakiem, bo ubaw był niezły.

Bogna: Ja byłam przez to Schneckerinią! Ślimakową!

Żeby pozostać w klimacie – mieliście bardzo fajny system motywacyjny, by awansować do Bundesligi.

Artur: Przygotował go bramkarz wraz z jednym z fizjoterapeutów. Mieliśmy angielski tydzień – mecz w sobotę, środę, sobotę. Skołowali plakat Sylwii van der Vaart – żony tego van der Vaarta, to znana modelka w Niemczech – i poprzyklejali jej różne części ubrania. Za każdy punkt w nagrodę ściągaliśmy jedną część. Zrobiliśmy trzy – poszła czapka, szalik i coś jeszcze. Na końcu tygodnia w Würzburgu zrobiliśmy tylko jeden punkt, więc nie udało się rozebrać jej do końca.

Im bliżej końca sezonu, tym większy strach puszczać Artura na mecze, co Bogna?

Artur: Nieee no, mamy do siebie zaufanie, przez lata je budowaliśmy.

Bogna: Papierową kobietę może jeszcze oglądać!

W ręcznej też tak się motywujecie?

Bogna: Właśnie nie, kurde. Chyba muszę coś zaproponować.

Artur: Może w końcu zrobicie pierwsze punkty!

Artur, mam wrażenie, że przez całą karierę brakuje ci jednego sezonu-petardy, w którym wreszcie rozwijasz skrzydła. Twój dorobek w Bundeslidze wygląda tak sobie i wydawało się, że ta 2. Bundesliga spada ci z nieba, no ale… znowu nie wystrzeliłeś z formą.

Artur: Hannover zawsze wiedział, że może na mnie liczyć. Gdy sprowadzali za duże pieniądze zawodnika, to najpierw on wychodził w pierwszym składzie, ja musiałem czekać na swoją szansę. Gdy widmo spadku zajrzało głęboko w oczy i nie było co ratować, wzięli trenera z drużyn młodzieżowych – Daniela Stendela – który postawił na zawodników oddających serce dla klubu. Okazało się to strzałem w dziesiątkę – ostatnie mecze wygrywaliśmy. W siedmiu meczach strzeliłem pięć bramek. W 2. Bundeslidze zostałem wicekapitanem drużyny, w pierwszej kolejce zrobiłem dwie bramki. Pomiędzy majem a sierpniem byłem w mega gazie, a w drugiej kolejce… doznałem kontuzji.

Bogna: Tak było za każdym razem. Jak już dochodził do formy, pojawiała się kontuzja.

Artur: Znów wracaliśmy do punktu wyjścia. Rehabilitacja, leczenie, powrót do treningów, przeskoczenie w hierarchii napastników. Przez te sześć lat nigdy jednak nie odpuściłem i zawsze dostawałem swoje szanse. Wpieprzę się i nie odpuszczę, nawet jeśli to wiąże się z pauzą. Z doświadczeniem przyszło mi jednak to, że czasami cofnę tę nogę.

Bogna: Moim zdaniem w sytuacjach, w których nie musi, nie powinien bez sensu wkładać nogi. Z każdą kolejną kontuzją wszyscy mówili: o Boże, znowu kontuzja. No ale to jest sport i to jest normalne. Trochę się do niego łatka przyczepiła. Gdy patrzymy po Hannoverze, było paru piłkarzy, którym przytrafiały się dużo częściej niż jemu. Nigdy nie były to poważne urazy, raczej wiele mniejszych.

Artur: W tym roku – odpukać – od stycznia jest wszystko OK. Jedenaście miesięcy zdrowie dopisuje. Trzeba szukać pozytywów!

Po tych wszystkich urazach masz wiedzę na poziomie fizjoterapeuty?

Bogna: Jak przychodzę z kontuzją to myślisz, że do kogo pierwszego się zwracam? Do mojego fizjo? Nie, do Artura.

Artur: Niektórzy fizjo nie mają takiej wiedzy co ja z własnego doświadczenia. Wiem, jak w danym momencie się zachować. Gdy coś się stanie u Bogny w drużynie, pyta się mnie, co dana koleżanka może mieć. I często jest tak, że to co powiem się sprawdza.

Bogna: Ja jestem w gorącej wodzie kąpana. Gdy coś mnie boli, to bym trenowała i trenowała. Artur zawsze mówi: zrób sobie jeden dzień pauzy.

Artur: Spokojnie, zobaczysz jak się zachowa, powoli wejdziesz, jeśli się dobrze będziesz czuć.

Bogna: Sprowadza mnie trochę na ziemię. Tobie się wydaje „czemu mam odpuścić?” a potem może się okazać, że przerodzi się to w dwa tygodnie pauzy.

Artur: Nieprzypadkowo jest takie powiedzenie, że człowiek uczy się na własnych błędach.

sobiech4

Do Darmstadt dołączyłeś w zasadzie tydzień przed ligą, bardzo długo zwlekałeś z podpisaniem kontraktu, ale z tego co wiem opcji nie brakowało.

Artur: Telefon dzwonił cały czas. Było dużo możliwości. Szczerze muszę powiedzieć, że miałem wrażenie, że moja agencja menedżerska kieruje mnie do podpisania kontraktu w Niemczech. Tak naprawdę mogłem iść do dziesięciu klubów 2. Bundesligi. Dochodziły szczegóły: gdzie miałbym szanse gry, kto oferuje jakie zarobki… Wiadomo – dużo czynników trzeba było wziąć pod uwagę.

10 ofert z 2. Bundesligi?! Bardzo dużo.

Artur: Bardzo dużo. Gdybym poczekał może coś jeszcze lepszego by się wyklarowało, ktoś by odniósł kontuzję, gdzieś bym wskoczył…

Bogna: Tak jak Pizzaro.

Artur: No, na przykład w ten sposób. Ale my już nie chcieliśmy czekać, więc zdecydowaliśmy się na Darmstadt.

Brałeś w ogóle pod uwagę powrót do Polski?

Artur: Raczej nie myślałem o powrocie, natomiast jeden klub kontaktował się z moją agencją, ale nie było szans na spełnienie warunków finansowych.

Mówimy o Legii?

Artur: Tak.

Bogna: Byliśmy otwarci na wszystko.

Artur: I mieliśmy różne opcje. Zgłosiło się kilka klubów z Holandii, Belgii, Grecji.

Bogna: W Niemczech mamy większy komfort życia, znamy już język, mamy tu znajomych.

Artur: No i znają mnie, mamy jakąś renomę. Związałem się dwuletnią umową, ale wydaje nam się, że kolejnego kontraktu już nie podpiszemy w Niemczech. Myślimy o tym, by zmienić otoczenie – poznać nowy język, poznać inne środowisko. Nigdy nie mów nigdy, ale będziemy chcieli spróbować czegoś nowego.

Dla ciebie Bogna to może oznaczać koniec kariery.

Artur: My też chcielibyśmy kiedyś powiększyć rodzinę, a dopóki Bogna gra…

Bogna: Jeśli siedzielibyśmy cały czas w Niemczech, do końca życia powtarzałabym, że „jeszcze rok, jeszcze rok”.

Artur: Póki co w Niemczech nie możemy sobie na to pozwolić. Jak mówię – zmiana kraju mogłaby się wiązać z powiększeniem rodziny.

Sebastian Mila powiedział kiedyś – bardzo przepraszam, ale to cytat dosłowny – że najważniejsza w karierze piłkarza jest baba. Potwierdzacie?

Bogna: Zgadza się. Takie ciepło domowe, które sprawia, że nie masz problemów…

Artur: A jeżeli są problemy to trzeba je wspólnie jak najszybciej rozwiązać i wiesz, że druga osoba ci pomoże.

Bogna: Możesz się wyżalić, opowiedzieć o swoich problemach, zawsze mamy do siebie zaufanie.

Artur: Podpisuję się pod tym. No co mogę więcej powiedzieć? Baba jest bardzo ważna.

Bild podsumowując przygodę Artura z Hannoverem napisał, że jesteście jak nieudane małżeństwo – niby każdy wie, że nie jest dobrze, ale żadna ze stron nie chce się do tego przyznać. Jak rozumiem to prawdziwe małżeństwo jest o wiele bardziej udane.

Artur: Tak, prawdziwe jest bardzo udane. Pisali tak, bo raz grałem, raz nie, ale gdy potrzebowali kogoś, kto pomoże, zawsze wiedzieli, że mogą na mnie liczyć.

Bogna: Czyli jak w małżeństwie! Widzisz, w sumie się to zgadza. Dobrze to ujęli.

Rozmawiał w Darmstadt JAKUB BIAŁEK

***

Sprawdź moje poprzednie wywiady.

Marcin Kamiński: – Przebyłem naturalną drogę do Bundesligi.

poK2A6d-835x420

Jan Mucha: – Myślałem, że umiem grać w piłkę. W Anglii zobaczyłem, że jestem amatorem.

TbBfDzN

Gino Lettieri:- Gdy po raz pierwszy zobaczyłem drużynę Korony też pomyślałem sobie: o mój Boże.

ylvQYOo

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Cały na biało

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

28 komentarzy

Loading...