Reklama

Sandecja słabnie. Jednak czy to takie wielkie zaskoczenie?

redakcja

Autor:redakcja

26 listopada 2017, 15:46 • 4 min czytania 11 komentarzy

Choć Górnik był właściwie od samego początku tym bardziej chwalonym beniaminkiem, to Sandecja nie miała się czego wstydzić – ekipa Mroczkowskiego dotrzymywała kroku zabrzanom i pokazywała, że ekstraklasy nie wygrała w chipsach. Niestety, ostatnio się w tej materii dużo zmieniło i jeśli mielibyśmy wskazać ekipy, które błagają o przerwę w rozgrywkach, Sandecja z pewnością znalazłaby się w tej grupie.

Sandecja słabnie. Jednak czy to takie wielkie zaskoczenie?

Kiedy nowosączanie ostatni raz wygrywali, zimowe kurtki jeszcze leżały w szafie, a kto odważniejszy, ten paradował w krótkim rękawie – była bowiem końcówka lata, 17 września i mecz z Bruk-Betem. Od tego momentu Sandecja w najlepszym razie potrafi zremisować:

0:1 z Zagłębiem Lubin
1:1 ze Śląskiem
2:2 z Piastem
1:1 z Cracovią
1:2 z Górnikiem
0:3 z Wisłą Kraków
0:0 z Lechem
0:5 z Arką

Ten wczorajszy mecz w Gdyni to była w zasadzie kulminacja nieporadności Sandecji. Arkowcy robili, co chcieli, wjeżdżali w obronę przyjezdnych jak do siebie i jasne, mieli trochę szczęścia przy pierwszej bramce – Jurado minimalnie spalił – ale nie zmienia to faktu, że Sandecja nie istniała. Była słaba i sfrustrowana, piłkarze nie dotarli mentalnie, dowodem na to może być choćby rozmówka z Szufrynem w przerwie – obrońcę zarzekał się na wszystko, że nie dotknął piłki ręką, kiedy złamanie przepisów widzieli nawet Marsjanie. W efekcie nie wyglądał jak gość przygotowany do wykonywania swojego zawodu.

Sandecja nie przekonuje w ataku – jak wylicza portal Ekstrastats, drużyna Mroczkowskiego stworzyła sobie 28 okazji do zdobycia gola, co jest wynikiem trzecim od końca w lidze. Sandecja nie przekonuje też w obronie, dopuszczając rywala do okazji 47 razy i gorsza w tym elemencie jest tylko Lechia. Wiadomo, niby do tej pory nowosączanie nie tracili tak dużo goli – mimo ósemki w trzech meczach – nie są w czołówce dziurawych defensyw, ale to w dużej mierze zasługa dobrego Gliwy, niż obrony, która, jak widać, do najszczelniejszych nie należy.

Reklama

I jeśli ktoś jest zaskoczony takim obrotem spraw, to chyba powinien zaskoczenie odłożyć do szafy, zaraz po tym, jak przypomni sobie poprzedni sezon w ekstraklasie. Pamiętacie poczynania Arki i Wisły Płock? One też dawały radę w pierwszych kolejkach po awansie, punktowały dość regularnie i potrafiły zabrać punkty teoretycznie lepszym zespołom. Jednak obie ekipy w pewnym momencie też mocno spuściły z tonu, mówiąc eufemistycznie. Wisła po wygranej 17 września zeszłego roku nie wygrywała do grudnia, Arka po zwycięstwie 19 września też szukała ligowej wygranej do grudnia. Trudno nie doszukać się w tym wszystkim analogii.

Gdzie leży problem? Na pewno nie kupujemy historii, w której liga nauczyła się Sandecji i stąd obniżenie lotów – dajcie spokój, to jest XXI wiek, czas analityków, czas, kiedy każdy mecz jest dostępny na dwa kliknięcia myszą. Nie chce się wierzyć, że Arka wygrała z Sandecją dopiero w rewanżu, bo potrzebowała 15 kolejek, żeby poznać słabe punkty Mraza i Szufryna. Nie szukalibyśmy też wytłumaczenia w zmęczeniu – sezon temu to miało sens, bo przez Euro ekstraklasa kończyła rozgrywki dużo szybciej, ale teraz obyło się bez różnicy. Poza tym, jeśli spojrzeć na ostatni kwadrans meczu, to Sandecja ma pięć bramek strzelonych, co jest też piątym wynikiem w lidze.

Naszym zdaniem wytłumaczenie jest proste, ktoś powie, że spłaszczamy, ale trudno: Sandecja, nawet w skali ekstraklasy, to drużyna mocno przeciętna. Można było na euforii robić punkty, strasząc ligę doświadczonymi graczami, ale ileż można liczyć na gole Trochima, na parady Gliwy, środek pola zaryglowany przez Barana? Trzeba chyba spojrzeć prawdzie w oczy – Sandecja gra o utrzymanie i będzie to bój trudny, już tylko punkt dzieli ich od strefy spadkowej. Serio, czasem nie ma co szukać kwadratowych jaj, czasem futbol jest na tyle prosty, że da radę stwierdzić: z takimi materiałem ludzkim, z taką sytuacją organizacyjną (pamiętajmy – zespół jest wciąż właściwie bezdomny), seria ośmiu meczów bez wygranej nie jest wielkim zaskoczeniem.

Natomiast jak się sprzeda tę historię dalej, to już inna sprawa – wiadomo, że Mroczkowski ma w klubie swoich wrogów. A tak słaba seria, bez spojrzenia na kontekst (co w polskich warunkach normalne), jawi się jako mocny argument, by niewygodnego trenera w końcu wysadzić.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

11 komentarzy

Loading...