Bartek Przyborek w weekend strzelił dwa dwa gole, dorzucił też asystę. Dzięki niemu Drukarz pokonał Ożarowiankę 4:1. Po meczu szatnia zwycięzców była jednak wyjątkowo cicha – bohater spotkania oświadczył kolegom, że ma raka trzustki, a wszystkie ostatnie mecze IV ligi grał ze zdiagnozowanym nowotworem.

Bartek ma dopiero dziewiętnaście lat. Myślał, że ze swoją chorobą będzie sam, tymczasem świat piłki zjednoczył się i pomógł młodemu piłkarzowi. Jego pierwsza operacja już została opłacona, a on sam dzięki słowom wsparcia zyskał mnóstwo paliwa pod walkę o swoje życie.
***
Tata zaszczepił mi miłość do piłki. Od małego zabierał mnie na boisko, kopał ze mną piłkę, poświęcał mi czas. W wieku sześciu lat pierwszy raz poszedłem na trening. Tak mi się spodobało, że przez trzynaście lat nie opuściłem żadnego.
Komu kibicujesz?
W Barcelonie zakochałem się za czasów Ronaldiho, ale bardziej imponował mi Carles Puyol. To wzór prawdziwego kapitana. Waleczny, nieustępliwy – może nie pokazywał bajecznej techniki, ale jego oddanie dla klubu i drużyny zawsze było wyjątkowe. Z kimś takim można się utożsamiać. W Polsce kibicuję Legii, tata zabierał mnie na mecze. Staram się chodzić na stadion i wspierać drużynę, a jak nie pójdę, to zawsze obejrzę mecz. Bardzo ubolewam, że odszedł Odjidja-Ofoe, ale on był na Ekstraklasę aż za dobry. Wielki szacunek dla Radovicia, ale najbardziej imponował mi Kuba Rzeźniczak. Utożsamiał się z barwami. Zawsze zostawiał serce na boisku. Czasem nie wychodziło, czasem rzucano mu kłody pod nogi, a on się podnosił. Mówiło się, że znowu spadł, a teraz gra w Lidze Mistrzów. Lubię takich ludzi, stawiam ich sobie za wzór.
W jakiej szkółce zaczynałeś?
W UKS Targówek, gdzie trenowałem cztery lata. Klub rozpadł się przez problemy finansowe, wtedy pomocną dłoń wyciągnęły Białe Orły, gdzie spędziłem osiem długich, wspaniałych lat. Białe Orły to jedna z najlepszych szkółek w Warszawie. W swoim roczniku – 98 – byliśmy na Mazowszu trzecią siłą, tylko po Legii i Polonii. A i tym drużynom potrafiliśmy narobić kłopotów. Jak pierwszy raz graliśmy z Legią, przegraliśmy 0:7. Po trzech latach tak się rozwinęliśmy, że wygraliśmy na Łazienkowskiej 1:0. U trenera Macieja Demicha drużyna chodziła jak w zegarku – jak coś powiedział to była świętość. Prezes Witold Miller był mi jak drugi ojciec, do tej pory utrzymujemy kontakt, zawsze mogłem na niego liczyć i teraz też mogę. Białe Orły nie mają jednak seniorów, więc gdy zaczęliśmy kończyć wiek juniorski, drużyna z naturalnych przyczyn się rozpadła. Niektórzy z moich kolegów już grają całkiem wysoko – Maciej Filipowicz w Radomiaku, Przemek Rybkiewicz w Legionovii.
Udawało ci się łączyć piłkę ze szkołą?
Tak, choć bywało ciężko, kiedy po długim treningu wracałeś padnięty do domu. Rodzice nie musieli mnie jednak motywować, zmuszać – ja sam chciałem się uczyć. W szkole średniej też przyniosłem do domu świadectwo z paskiem. Byłem świadomy tego, że aby się rozwijać, trzeba zgłębiać wiedzę.
Jaki przedmiot lubiłeś najbardziej?
Język polski. Bardzo lubię pisać. Wielką frajdę w szkole sprawiało mi pisanie rozprawek, nieważne na jaki temat.
Skoro język polski, to jakie były twoje ulubione lektury?
„Chłopcy z placu broni”. Tu też można było odnaleźć bliską mi postawę, hart ducha. Ogółem literatura wojenna, jak choćby „Kamienie na szaniec”. Oddanie za przyjaciół, bliskich, ojczyznę – to rusza serce.
Zastanawiałeś się czy iść na polonistykę?
Miałem taką myśl, bo chciałem iść w kieruku dziennikarstwa, które mnie interesowało. Wygrał jednak sport, bo najbardziej chciałęm zostać trenerem. Poszedłem na AWF.
Najpierw studniówka
Łączyłeś studia z grą w Drukarzu.
Gram tu półtora roku i też uważam to za fenomenalny czas. Początki były trudne – graliśmy w IV lidze, przegrywaliśmy z każdym, spadliśmy. Drużyna zmieniła się totalnie, przyszli nowi ludzie, pełni energii i zaangażowania. Zrobiliśmy awans, ale wszyscy myśleli, że w IV lidze znowu będziemy przegrywać. Tymczasem jesteśmy na czwartym miejscu i mamy trzy punkty straty do pierwszego miejsca. Trenerzy są niesamowici, poświęcają się w pełni. Trener Łukasz Staszczak potrafi nas super ustawić, a drugi trener Łukasz Jóźwiak jest specem od rozpracowywania przeciwnika. Na tym poziomie potrafi obejrzeć 6-7 meczów naszego rywala. Są w lidze kluby, które mają więcej pieniędzy, gdzie piłkarze więcej zarabiają, ale my często wygrywamy sercem. U nas każdy za drugim pójdzie w ogień. Traktujemy się tutaj jak bracia.
Jesteś bardzo zmotywowany by zostać profesjonalistą, chodzisz dodatkowo na siłownię, masz dodatkowe treningi.
Zawsze tak miałem, że jeśli się w coś angażuję, to na maksa. Trzeba w dzisiejszej piłce się wzmocnić na siłowni, to ważny element. Uważam, że nie mam wielkiego talentu, ale dzięki temu, że daję z siebie maksimum wypracowałem jakiś poziom. Gram na prawym skrzydle, a raczej zostałem tu ostatnio przestawiony przez trenera z obrony. Jak miałem gorszy mecz to mnie nie sadzał na ławkę, tylko ufał mi. Za takie podejście zawsze starałem się odwdzięczyć i myślę, żę też to widział.
Miesiąc temu twoje życie nagle się zmieniło.
Po meczach bolał mnie brzuch. Już wcześniej odczuwałem takie bóle, ale je ignorowałem. W końcu za namową rodziców poszedłem zrobić badania. Tam skierowali mnie na USG, ale na nie nie poszedłem, bo walczyłem o miejsce w składzie i w tym terminie miałem ważny mecz. Postawiłem piłkę wyżej i mama musiała znowu działać, żeby drugi raz USG załatwić. Gdyby nie rodzice, pewnie w życiu bym nie poszedł do lekarza, bo boję się tam chodzić. Na badaniach okazało się, że mam nowotwór, a dokładnie guz neuroendokrynny w okolicach głowy trzustki. W następnym tygodniu prawdopodobnie będę miał operację, a później lekarz powie co dalej – jakie są rokowania, jak będę się leczył.
Czyli grałeś w IV lidze z nowotworem.
Nawet jak się dowiedziałem co mi jest, trzymałem to w sobie trzy tygodnie. Diagnoza początkowo nie była stuprocentowo pewna, tylko przesłanki. Na sto procent dowiedziałem się tydzień temu po tomografii. Strasznie biłem się z myślami kiedy to powiedzieć, względnie czy w ogóle powiedzieć. Graliśmy w sobotę mecz. Strzeliłem dwie bramki, przy jednej asystowałem, wygraliśmy. W szatni wszyscy szczęśliwi, wszyscy mi gratulują. Ale musiałem im wtedy powiedzieć, bo zostałem zapisany na fundację i chciałem, by koledzy dowiedzieli się o wszystkim ode mnie, a nie z internetu. Zamurowało ich. Z miejsca nastrój w szatni się zmienił.
Fot. Polskielogo.net
FB. Drukarz Warszawa
Jak się trzymasz mentalnie?
Pierwsze dni były straszne. Zamknąłem się w sobie, z nikim nie chciałem rozmawiać, a jeśli już rozmawiałem, to nie o tym temacie. W momencie, gdy moja choroba została upubliczniona, poruszyło mnie ile osób chciało i chce mi pomóc. To nie jest niesamowite ile osób do mnie dzwoniło, napisało. Myślałem, że będę z tym się zmagał tylko ja i kilka najbliższych osób, razem będziemy się martwić jak to wyjdzie, a wsparcie ze świata piłkarskiego jest wielkie. Powstają akcje, prezes Drukarza się włączył, wydzwaniał po lekarzach, po znajomych, do związku, tak samo prezes Białych Orłów, znajomi w lidze szóstej chcą zrobić dla mnie turniej w Play Arenie. Tych akcji jest tyle, że wszystkich nie wymienię. Nie mam słów ile to dla mnie znaczy. To mnie tak napędza, że muszę wygrać tę walkę.
Jak nasi czytelnicy mogą ci pomóc?
Przede wszystkim modlitwą, dobrym słowem. Moje leczenie na operacji się nie skończy, ale Jeśli chodzi o nią to już udało się zebrać potrzebną kwotę, raptem w półtora dnia – nawet ze zwyżką, która pomoże innym osobom z fundacji. Nie do końca to do mnie dociera, nie mogę w to uwierzyć. Chciałem wszystkim podziękować. Ta cała sytuacja to był dla mnie cios, ale z takim wsparciem nie mogę się poddać, nie mogę przegrać.
Leszek Milewski
Chcesz pomóc? Fundacja „KAWAŁEK NIEBA”.
Trzymaj się!
Wygra!
To zawsze jest tragiczne kiedy na młodego, pełnego energii i planów człowieka spada taki cios.
Trzymam za niego kciuki.
Ale żeby nie było tylko smutnym to trzeba zauważyć że zmienia się obraz piłkarza. okazuje się że nie trzeba wyrosnąć w biedzie, sprawiać kłopoty wychowawcze i nie mieć na buty żeby mieć pasję i charakter. Ten chłopak ma motywację wewnętrzną, piłka stała się jego pasją.
Te słowa dedykuję tym piewcom „trudnego dzieciństwa” z Bońkiem na czele którzy twierdzą że nasza młodzież nie ma pasji i charakteru. Ma, tylko trzeba im stworzyć warunki do realizacji pasji.
Bartkowi życzę powrotu do zdrowia i czerpania radości z życia.
Wpłacać a nie tylko komentować!
Trzymaj się mordo.
Jak mawia Hajto: żeby wygrać musisz dać z wątroby! No to teraz przyszedł ten czas – wytrwałości i siły w tym meczu!
Walcz i trzymaj się kolego ! P.S. Dzisiaj moi synowie grają meczyk z Drukarzem.