Reklama

Ekstraklasa z największym przyrostem obcokrajowców w Europie. Pora bić na alarm?

Michał Sadomski

Autor:Michał Sadomski

07 listopada 2017, 14:52 • 7 min czytania 59 komentarzy

Gołym okiem widać, że polska ekstraklasa staje się coraz mniej polska. Liczba obcokrajowców z roku na rok rośnie i raczej nie zapowiada się, by zaistniały trend miał się odwrócić. Do dziś w formie negatywnego przykładu wspomina się brazylijską Pogoń Antoniego Ptaka, chociaż już niedługo liczba obcokrajowców zebranych wtedy w Szczecinie przestanie kogokolwiek dziwić. Wiosną 2007 roku w kadrze Pogoni znajdowało się 17 Brazylijczyków, natomiast w obecnych kadrach Wisły Kraków, Korony i Lecha znajduje się po 15 zagranicznych piłkarzy, rzecz jasna głównie z krajów Unii Europejskiej. Być może więc już w następnej rundzie pod względem liczby obcokrajowców ktoś u nas zawstydzi samego Antoniego Ptaka.

Ekstraklasa z największym przyrostem obcokrajowców w Europie. Pora bić na alarm?

Wiadomo, że futbolowy świat się zmienia, i że migracje piłkarzy będą się tylko nasilać. Wiadomo też, że Polska jest dosyć atrakcyjnym kierunkiem dla obcokrajowców, zwłaszcza tych z trzeciego czy czwartego poziomu. Raz, że mamy relatywnie atrakcyjne płace, bo przykładowy Jakub Kosecki co miesiąc inkasuje w Śląsku większe pieniądze, niż chociażby 44 piłkarzy z klubów Serie A (za raportem „La Gazzetta dello Sport”). Dwa, mamy piękne stadiony i w wielu miejscach świetnych kibiców. I trzy, nie mamy zbyt wygórowanych oczekiwań co do piłkarskich umiejętności. Siłą rzeczy w najbliższym czasie chętnych na kopanie u nas brakować nie powinno.

Pytanie jednak, czy właśnie nie doszliśmy do momentu, w którym trzeba bić na alarm. Jak wynika z demograficznego opracowania szwajcarskich analityków z „CIES Football Observatory”, już 41,6 procent piłkarzy z klubów ekstraklasy stanowią obcokrajowcy. Tu od razu słowo wyjaśnienia – autorzy opracowania uwzględniali tylko zawodników, którzy byli obecni w kadrach naszych klubów 1 października, czyli już po zamknięciu się okienka transferowego we wszystkich europejskich ligach. Przy analizie brani pod uwagę byli jedynie gracze, którzy w obecnym lub dwóch poprzednich sezonach zaliczyli ligowy występ w pierwszym zespole. Jedynym wyjątkiem od tej reguły byli bramkarze, których z każdego klubu wzięto minimum trzech, niezależnie od tego, czy zagrali już w dorosłej drużynie.

Pod względem procentowego udziału obcokrajowców nasza ekstraklasa plasuje się w pierwszej dziesiątce spośród 31 najlepszych lig Europy. Przed nami są tylko kraje piłkarsko o wiele bardziej rozwinięte (Anglia, Włochy, Niemcy, Portugalia, Belgia, Turcja), kraje południowe (Grecja, Cypr) oraz Szkocja. Natomiast mniejszym procentem obcokrajowców mogą się pochwalić nawet takie ligi, jak hiszpańska, francuska, rosyjska, holenderska czy szwajcarska:

Reklama

Co prawda ciężko wyciągać daleko idące wnioski z samego porównania procentów obcokrajowców w ligach, bo wszędzie mamy inne uwarunkowania – geograficzne, polityczne czy historyczne. Znacznie bardziej miarodajne będzie pokazanie trendów, jakie w ostatnich latach panują w poszczególnych rozgrywkach. I tu dochodzimy do meritum – na przestrzeni dwóch ostatnich lat spośród 31 najlepszych lig Europy to właśnie nasza ekstraklasa zanotowała największy przyrost obcokrajowców. Od 2015 roku ich liczba wzrosła o 14 punktów procentowych, co jest u nas wynikiem zupełnie bez precedensu. Pomiędzy 2015 i 2016 rokiem grupa obcokrajowców zwiększyła się w Polsce o 8,5 punktu procentowego (najwięcej w całej stawce), a pomiędzy 2016 i 2017 rokiem o 5,5 punktu procentowego (2. wynik, tuż za Białorusią). Sumarycznie jesteśmy więc na pierwszym miejscu:

Porównywalne przyrosty do tych, jakie zanotowała ekstraklasa, można znaleźć jedynie na Wschodzie – na Białorusi i w Turcji. W pozostałych krajach przyrost obcokrajowców na przestrzeni ostatnich dwóch lat nie przekroczył 6 punktów procentowych. W tym kontekście wynik ekstraklasy bardzo mocno odstaje oraz każe się zastanowić, czy to już aby nie jest jazda bez trzymanki. Co ciekawe, lawinowy przyrost zagranicznych piłkarzy w naszej lidze przypadł akurat na okres wprowadzenia u nas limitu obcokrajowców spoza Unii Europejskiej. Przepisy weszły w życie w sezonie 2015/16 i pozwalały jeszcze na równoczesną grę trzem zawodnikom bez unijnego paszportu. Wtedy też – na początku października – mieliśmy w lidze 27,6 procent obcokrajowców. Przez dwa kolejne sezony limit spadł do dwóch, a procent obcokrajowców skoczył do rekordowego poziomu 41,6. Co więcej, tak w Polsce, jak i w całej Europie, rola obcokrajowców jest jeszcze większa, jeżeli – zamiast ich liczby w kadrach zespołów – weźmie się pod uwagę minuty spędzone na boisku. Wygląda to następująco:

Można powiedzieć, że – tak jak w innych dziedzinach życia – skrajne zaostrzenie przepisów nie przynosi rezultatów. Tak się bowiem składa że mamy najniższy limit graczy non-EU w całej Unii Europejskiej oraz największy wzrost obcokrajowców w całej Unii Europejskiej. Obowiązujące u nas przepisy można punktować na wiele sposobów, ale tak naprawdę najgorszy jest tutaj fakt, że są one tylko pozornym działaniem, które nie rozwiązuje żadnego problemu. Z wprowadzeniem tego limitu jest bowiem jak z ogrzewaniem domu w środku zimy. Kiedy zamyka się tylko połowę okien (kraje spoza Unii), a drugą połowę pozostawia otwartą na oścież (kraje unijne), efekt końcowy nie może być pozytywny.

Brakuje więc faktycznych działań, które mogłyby powstrzymać napływ obcokrajowców. Limit piłkarzy spoza Unii z pewnością temu nie służy (i właściwie nie wiadomo, czy służy czemukolwiek), tak jak i wprowadzony niedawno Pro Junior System, który miał wspierać polskich młodzieżowców. Na poziomie ekstraklasy to jednak nie wychodzi, co przyznał ostatnio nawet sam prezes Boniek. A o swego rodzaju kapitulacji świadczy między innymi fakt, że niedawno podniesiono stawki wypłacane w niższych ligach, a w ekstraklasie nie. Na najwyższym poziomie maksymalna premia z PJS wciąż wynosi „jedynie” 1,4 miliona złotych i z pewnością nie jest wystarczającą motywacją dla klubów, które kilkukrotnie wyższe kwoty wyciągają z samych praw telewizyjnych.

Reklama

Lawinowy przyrost obcokrajowców łatwiej byłoby przeboleć, gdyby wraz z nimi trafiała do nas piłkarska jakość. Tak się jednak nie dzieje. Jakkolwiek spojrzeć, po raz pierwszy od wielu lat wszystkie nasze zespoły wyleciały z pucharów jeszcze latem, przez co trafiliśmy do wąskiej grupy krajów z peryferiów poważnego futbolu. Przypomnijmy tę mapę wstydu, gdzie na pomarańczowo zaznaczone są kraje wciąż biorące udział w europejskich pucharach, a na szaro kraje, których od dawna już w nich nie ma.

Jasne, to mógł być jedynie wypadek przy pracy, ale chyba bliżej prawdy jest teza, że masowe sprowadzanie przeciętnych obcokrajowców obniża poziom naszej ligi. Jak temu zaradzić? Sposoby z pewnością istnieją, bo wystarczy wziąć przykład z krajów, które ten problem już rozwiązały. Jednym z nich jest Austria, która aktualnie plasuje się na 11. miejscu w rankingu UEFA (dającym mistrzowi kraju bezpośredni awans do LM), i która zajmuje szóste miejsce od końca pod względem procentowego udziału obcokrajowców w kadrach zespołów. Funkcjonuje tam opisywany już przez nas system, wedle którego dostęp do połowy środków wypłacanych klubom z praw mediowych (powiększonych o dodatek z austriackiej federacji) można sobie zapewnić jedynie poprzez stawianie na Austriaków lub młodzieżowców (czyli graczy poniżej 22 lat, którzy zostali zarejestrowani w Austrii przed 18. rokiem życia). Jeżeli w każdym ligowym meczu dany klub ma w kadrze przynajmniej dwunastu takich piłkarzy, bierze udział w podziale tej potężnej puli.

W Austrii kluby mogą więc same decydować, czy wolą zabiegać o dużo wyższą premię pieniężną, czy jednak chcą stawiać na zagranicznych piłkarzy – to ich suwerenny wybór. Ale najczęściej wybierają to pierwsze. Jak pokazują wieloletnie badania, system jest skuteczny, bo w sezonie 03/04 austriaccy piłkarze stanowili jedynie 54 procent wszystkich zawodników w lidze, a w rozgrywkach 15/16 – między innymi dzięki przyjętym rozwiązaniom – ta wartość wyniosła już 74 procent. A przy tym udało się też zrealizować cele sportowe.

Jak taki system wyglądałby w naszych realiach? Po sezonie 2016/17 z tytułu praw mediowych Ekstraklasa wypłaciła klubom 145,2 miliona złotych. Połowa tej kwoty to 72,6 miliona złotych, a gdyby – tak jak w Austrii – dorzucił się tu jeszcze PZPN (np. poprzez przesunięcie 3 milionów złotych z PJS), byłaby to kwota, o udział w której niemal każdemu opłacałoby się bić. Tylko najbogatsze kluby mogłoby sobie pozwolić na dobrowolną rezygnację z tych środków i oparcie kadry na większej liczbie obcokrajowców.

Wiadomo, trudno byłoby u nas taki pomysł przeforsować, bo na przykład biedniejsze kluby oparte na obcokrajowcach (m.in. Piast, Bruk-Bet, Korona) pewnie stawiałyby opór. Być może też przyjęcie progu 12 Polaków lub młodzieżowców w meczowej kadrze sztucznie forowałoby naszych przeciętnych piłkarzy i również prowadziło do patologicznych sytuacji. Dlatego też tego typu system należałoby dopasować do naszych warunków, dobrać odpowiednie wartości, solidnie przemyśleć i przetestować. Tak naprawdę jednak austriacki przykład pokazuje przede wszystkim jedno – tylko rozwiązanie podparte solidną motywacją finansową może okazać się skuteczne.

MICHAŁ SADOMSKI

* * *

W październiku nie było „Rozliczenia”, ponieważ w rodzinie autora nastąpił 33-procentowy wzrost liczebności. Z kolei liczba samego potomstwa podniosła się aż o 100 procent, co okazało się wzrostem naprawdę znaczącym. Od listopada cykl powinien się już pojawiać w każdy wtorek (za co autor serdecznie przeprasza).

Najnowsze

1 liga

Duży zastrzyk gotówki dla Motoru Lublin. 400 tys. zł od województwa

Szymon Piórek
0
Duży zastrzyk gotówki dla Motoru Lublin. 400 tys. zł od województwa

Ekstraklasa

Komentarze

59 komentarzy

Loading...