Reklama

Dzień podwójnie derbowy. Dzień pełen niepokoju

redakcja

Autor:redakcja

01 października 2017, 11:13 • 6 min czytania 19 komentarzy

– Po dziesięciu kolejkach będziecie nad Legią. A i tak nie będziecie ani liderem, ani wiceliderem, a przed wami będzie nawet ligowy beniaminek – usłyszeli przed sezonem kibice Lecha i parsknęli śmiechem.

Dzień podwójnie derbowy. Dzień pełen niepokoju

– Po dziesięciu kolejkach będziecie na siódmym miejscu z czterema porażkami na koncie, przed wami będzie Wisła, Śląsk, Górnik, Zagłębie… – na te słowa z kolei rozbawieniem zareagowali kibice Legii.

– Nie tylko będziecie za Górnikiem, nie tylko będzie on liderem ekstraklasy, ale dzielić was będzie od niego trzynaście innych drużyn – kibice Piasta również nie mogli nie zareagować szyderczym uśmiechem.

Legia znajdująca się niemal na skraju grupy mistrzowskiej, Lech na skraju podium, na którym i tak nie było dwóch z trzech rywali do tytułu z poprzedniego sezonu, Piast w strefie spadkowej, ledwie dwie punkty nad ostatnią Cracovią (to stan sprzed startu kolejki). Czarne scenariusze, w które nikt przed startem rozgrywek w Warszawie, Poznaniu ani Gliwicach raczej nie chciał wierzyć, po 1/3 sezonu zasadniczego zaczęły się iścić. Może nie wszystko – toć ostatecznie te zespoły nie stanowią najgorszej trójki ligi – ale bardzo wiele poszło najgorszą z możliwych dróg.

Lech dwa razy w krótkim czasie gruchotał sobie kości wpadając w wilczy dół. Najpierw odpadając z Ligi Europy po dwumeczu z Utrechtem, chwilę później jedną ze ścieżek powrotu do tych rozgrywek kończąc na starciu z Pogonią Szczecin. Priorytetem w tamtym momencie ustanowione zostało mistrzostwo kraju. I choć dziś do lidera Lech w tabeli traci zaledwie jeden punkt, to w świadomości wszystkich racjonalnie patrzących na ligę kibiców traci znacznie więcej. Górnika wszyscy jak jeden mąż mianują najatrakcyjniej grającą ekipą ligi, od patrzenia na mecze Lecha – szczególnie te w ostatnim czasie – po prostu bolą oczy.

Reklama

Legia również przystępuje do ligowego hitu mocno poobijana. Bo czy potraficie sobie przypomnieć sytuację, w której klub z Warszawy jedzie na mecz do Poznania mając po pięciu wyjazdach cztery porażki w delegacjach na koncie? Ale i nie wchodząc w statystyki widać gołym okiem, że jest źle. Gdyby nie było, pracy nie straciłby Jacek Magiera. Gdyby nie było, co i rusz nie wypływałyby historie z klubowych gabinetów. Jak ta o delegacji zawodników, którzy mieli zażądać zwolnienia „Magica”, a której wczoraj zaprzeczał na łamach „Przeglądu Sportowego” Michał Pazdan.

Dzisiejsza wygrana nie pozwoli więc znów stanąć na nogi i jawić się jako okaz zdrowia, a raczej przyprawić największego rywala o kilka dodatkowych stłuczeń, siniaków, może nawet złamań. W meczu, który kilka, może kilkanaście tygodni temu, wydawał się być niekwestionowanym hitem rundy jesiennej, a który dziś wygląda jak starcie dwóch bokserów o dużych nazwiskach, którzy jednak przystępują do bitki zaraz po kilku przegranych walkach ze sparingpartnerami. Normalnie pokonywanymi jedną ręką.

Co jednak w takiej sytuacji powiedzieć może zespół Piasta Gliwice, który dziś również rozgrywa najbardziej prestiżowy dla kibiców mecz rundy? Gliwiczanie leżą na deskach, dźwignąć z nich nie potrafili się nawet po zmianie trenera. W środku tygodnia, na domiar złego, dostali dwa szybkie ciosy od Chrobrego Głogów, które znów nakazały im raz jeszcze wrócić do pozycji leżącej. By kolejną próbę podniesienia się podjąć przeciwko piekielnie atrakcyjnie grającemu liderowi. Na stadionie, na którym dziesięciu wcześniejszych rywali zwyciężyć nie potrafiło i skąd w 2017 roku trzy punkty potrafiło wywieźć tylko Zagłębie Sosnowiec.

Na stadionie, z którym dodatkowo wiąże się najbardziej przykre wspomnienie z wicemistrzowskiego sezonu. Bo tak, Piast zajął w nim miejsce na ligowym podium i tak, Górnik spadł wtedy z ligi. Ale ukoronowaniem tych wszystkich wydarzeń, które rozradowały serca kibiców Piasta, mogło – i powinno – być zwycięstwo w Zabrzu. Ostateczny dowód na dominację nad słaniającym się wtedy na nogach Górnikiem. Parafrazując klasyka: „miał być wpierdol i był, tylko w drugą stronę”. Roman Gergel, dziś pozostający bez gola od 2114 minut zagrał wtedy mecz 10/10, strzelając cztery gole ówczesnemu liderowi, a zabrzanom wychodziło na boisku – szczególnie w drugiej połowie – absolutnie wszystko.

Wtedy dla zabrzan tamten mecz mógł być punktem zwrotnym sezonu. Właściwie do końca rozgrywek spotkanie z Piastem było tym, które dawało nadzieję. Że Górnik potrafi grać efektownie, że potrafi wygrywać przekonująco. Nadzieję, która umarła dopiero w Niecieczy, w 37. kolejce. Tuż po zwycięstwie nad gliwiczanami Górnik ograł przecież także Jagiellonię w Białymstoku i Zagłębie w Lubinie. Największą krzywdą było dla niego to, że runda po pokonaniu „Miedziowych” się skończyła, a zabrzanom zabrano możliwość dalszego pójścia za ciosem.

Piast będzie liczyć na coś podobnego. Na wiktorię, która zainspiruje do wyjścia z marazmu. Inaczej czterech porażek z rzędu nazywać się zwyczajnie nie da. Dla Górnika z kolei będzie to o tyle trudny mecz, że musi. Pierwszy raz w tym sezonie jest tak klarownym, tak oczywistym faworytem. Pierwszy raz przystępuje do swojego spotkania z pozycji lidera ligi, a brak wygranej będzie tak ogromnym zawodem.

Reklama

Dlatego też wyniki, które padną dziś i w Zabrzu, i w Poznaniu, będą mieć tak ogromne znaczenie. Bo jednym mogą dać pozytywnego kopa, który napędzi zespół na kilka następnych kolejek, a dla drugich być jak skórka z banana pojawiająca się znienacka na drodze bohatera kreskówki. A odpowiedź na pytanie: czy zwycięży strach przed prestiżową porażką, czy może wola napędzającego zwycięstwa, będzie równocześnie odpowiedzią na inne: czy zobaczymy dziś dwie derbowe partie szachów, czy może kompletnie nieprzystające do nudnej kolejki efektowne widowiska.

***

Oprócz wyznaczających rytm dzisiejszego dnia z ekstraklasą starć derbowych, w tym samym czasie, gdy w Zabrzu napięcie i natężenie kibicowskich wyzwisk sięgnie zenitu, liga serwuje nam typowe starcie pod tytułem: „poniedziałek, 18:00”. Nadchodzi jednak przerwa reprezentacyjna, trzeba było upchnąć drugi mecz w niedzielę o 15:30. Mecz płockiej Wisły z Bruk-Betem.

Jedyne, co może skłonić do oglądania tego starcia zamiast śląskiego pojedynku o lepsze samopoczucie przed jutrzejszą wizytą w pracy, gdzie – jak to na Śląsku – najczęściej mieszają się fani różnych klubów z regionu, są ostatnie wyniki płockiej Wisły. Do szóstej kolejki – najtrudniejszej w odbiorze ekipy ligi, w której meczach ani razu nie padły więcej niż dwa gole (a i to tylko dwa razy). W ostatnich czterech meczach zaś notującej średnią czterech goli na mecz z jej udziałem. Dobić do niej spróbuje Bruk-Bet, który po przejęciu drużyny przez Macieja Bartoszka dwa razy uczestniczył w spotkaniach, w których padły po trzy gole. 2:1 z Lechią i 1:2 z Chojniczanką.

Gdybyśmy jednak mieli typować jedno spotkanie, które nawiąże do wczorajszego festiwalu nudy – cóż, wybaczcie panowie piłkarze z Płocka i Niecieczy, ale pieniądze postawilibyśmy właśnie na was. Oczywiście licząc po cichu na to, że udowodnicie, jak bardzo się myliliśmy.

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

19 komentarzy

Loading...