Reklama

Weszło na stopa #5 – Podaj Piłkę Dzieciom w Gwatemali, w końcu!

redakcja

Autor:redakcja

24 września 2017, 19:32 • 11 min czytania 2 komentarze

Czekałem na ten moment długo. Za długo. Gdy rok temu wyruszałem autostopem do Birmy pomysł, by w podróży rozdawać dzieciom piłki miał być jedynie dodatkiem do wyprawy. Ponad 500 futbolówek rozdanych w Kazachstanie, Kirgistanie, Kambodży czy Laosie oraz tysiące napotkanych po drodze dzieci całkowicie odmieniły moją podróż. Wędrówka i poznawanie nowych kultur stały się tylko (i aż) dodatkiem i całkiem sensownym uzupełnieniem projektu „Podaj Piłkę Dzieciom”. Dziecko i piłka. Dwa słowa klucz, gdy je do siebie dodamy zawsze otrzymamy to samo. Radość, szczęście i uśmiech na twarzy. Doświadczyłem tego w Azji i zapragnąłem więcej. Więcej rozdanych piłek, więcej poznanych małych dzieci (i w pompie mam jak to brzmi i co pewnie część z was sobie teraz pomyślała) oraz więcej radości. Myślałem: Ameryka Południowa, zamykałem oczy i widziałem małego Ronaldinho biegającego po ulicy za piłką z psem i z kolegami. Widziałem fawele, biedne i obskurne, jak najbardziej paskudne podwórko na warszawskiej Pradze, ale przede wszystkim widziałem dzieci biegające za piłką! Różne: Duże, małe, w korkach, bez butów, brudne, czyste… no dobra, czystych nie widziałem. I zastanawiałem się wówczas: Jak to naprawdę będzie na miejscu?

Weszło na stopa #5 – Podaj Piłkę Dzieciom w Gwatemali, w końcu!

Autostopową podróż po Ameryce Łacińskiej planowałem długo. Nigdy jednak nie myślałem dokładnie o szczegółach akcji. Przecież na miejscu pełno jest księży z Polski, a o wolontariaty w szkołach pewnie też nie będzie ciężko. Generalnie jechałem z nastawieniem: jakoś to będzie. A cel? Jak najwięcej rozdanych piłek i jak najwięcej uśmiechów.

Pierwsze schody zaczęły się już na Kubie. Piłek szukałem kilkukrotnie. Chodziłem po bazarach, targach, wypatrywałem na ulicy straganów, bez skutku. Na Kubie piłek nie znalazłem. Poddałem się, bo przecież to dopiero początek mojej wyprawy.

21985945_1551345021592964_1173804528_o

Gdy przyleciałem do Meksyku zaskoczył mnie z kolei poziom rozwinięcia gospodarczego i cywilizacyjnego kraju, od którego tak bardzo chce się odseparować Donald Trump stawiając na granicy mur. Meksyk ukazał mi się jako duże, świetnie rozwinięte państwo pełne autostrad z całkiem bogatym społeczeństwem. Dopiero gdy pojawiłem się w Gwatemali i zobaczyłem biedne ulice Gwatemali (stolicy tego kraju, która nazywa się tak samo jak całe państwo – Gwatemala) zrozumiałem, że to właśnie tego szukałem.

Reklama

Fawela w Gwatemala City, perfekcyjne miejsce do rozpoczęcia akcji „PodajPiłkęDzieciom”!

Z zakupem piłek nie było większego problemu. Wyszedłem z hostelu skręciłem dwa razy w prawo, po dwustu metrach na oślep w lewo i za rogiem dostrzegłem kilkadziesiąt okrągłych zabawek dla dzieci wiszących na wysokości mojej głowy. Tyle ile zmieściłem zapakowałem do plecaka, resztę wrzuciłem do worków i ruszyłem w stronę hostelu. Kompletnie nie wiem czemu, ale już wracając z tymi piłkami do swojego pokoju czułem drobną pustkę. Niosłem ze sobą 60 piłek, ale potrzebowałem czegoś jeszcze. I wtedy właśnie natknąłem się na sklep z koszulkami piłkarskimi. Nie zastanawiając się długo zakupiłem po dwie koszulki Barcelony i Realu Madryt. W Ameryce Środkowej, jako iż jest to region hiszpańskojęzyczny, nie ma Liverpoolów, Manchesterów i Arsenali, o Bayernie czy szejkach z Paryża nie wspominając. Ludzie chodzą jedynie w koszulkach Barcy i Królewskich. Czasami dostrzec można jeszcze Atletico. To wszystko. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało, ale do tego wątku powrócimy jeszcze później.

Mając w plecaku piłki i koszulki do pełni szczęścia brakowało mi już tylko znalezienia biednej dzielnicy. Gwatemala City nie jest przecież małym miastem, a perspektywa błądzenia przez cały dzień w poszukiwaniu slumsów nieszczególnie mnie zachęcała. Udało mi się jednak znaleźć artykuł po hiszpańsku na temat ilości przestępstw w poszczególnych dzielnicach miasta. Wytypowałem cztery zdaniem autora najmniej bezpieczne i zacząłem szukać ich lokalizacji na mapie. Szybko okazało się, że jedna z nich znajduje się niedaleko centrum. Wiedziałem już wszystko. Przeczekałem dobę na przyjazd Justyny, Moniki i Michasi. Trzy dziewczyny z Polski, z którymi rozstałem się w Meksyku miały dojechać do mnie, by wspólnie ruszyć w stronę najbiedniejszego rejonu w stolicy Gwatemali.

21981676_1551345804926219_1010896358_o

21985957_1551353068258826_1866253217_o

Do przejścia mieliśmy jakieś trzy kilometry. Pokonaliśmy kilkaset metrów i zobaczyliśmy małego chłopczyka, siedzącego w bramie. Monia otworzyła pierwszy worek, żeby podarować mu piłkę, ale mały się wystraszył. Po chwili jednak za jego plecami stanął starszy braciszek i obydwaj nieśmiało do nas podeszli. W kilka sekund w bramie pojawiły się kolejne dzieci, które z olbrzymią nieśmiałością, ale mimo wszystko uśmiechem na twarzy odbierały od dziewczyn piłki. Stałem za ich plecami i robiłem zdjęcia, tego dnia byłem jedynie obserwatorem, a za wszystko odpowiedzialne były dziewczyny. Szybko nawiązały kontakt z małolatami i już po chwili siedzieliśmy w środku witając się z dorosłymi. W budynku mieszkały prawdopodobnie trzy rodziny. Sporo jak na taki, powiedziałbym, zwyczajny domek.

Reklama

Po podarowaniu pierwszych dziesięciu piłek z bananami na twarzy ruszyliśmy dalej. Ale czuć było delikatną nerwówkę w grupie. To miało być nasze pierwsze w życiu wejście do faweli. A przecież każdy z nas w życiu naczytał i nasłuchał się, jak to niebezpieczne w Ameryce Łacińskiej potrafią być ichniejsze slumsy. Denerwowałem się pewnie bardziej niż dziewczyny. Cały pomysł z akcją „Podaj Piłkę Dzieciom” był przecież mój, więc czułem się odpowiedzialny. W planach nie było przecież ciągnięcia trzech dziewczyn za sobą do faweli. I nawet mając gdzieś z tyłu głowy, że przecież tam jest spokojnie, a te wszystkie opowieści są mocno przekoloryzowane to jednak dziewicze spotkanie było stresujące. Czułem odpowiedzialność i za siebie i za moje towarzyszki. Szybko jednak o tym zapomniałem, bo przecież mieliśmy ze sobą piłki. A dookoła zaczęły pojawiać się kolejne dzieci.

Mały chłopczyk bawił się sam na chodniku przed swoim domem. Dostrzegłem go i krzyknąłem z uśmiechem w jego stronę: – Hola! A młody się wystraszył i schował się do środka. Błyskawicznie zamknął za sobą drzwi. Nie minęło jednak pięć sekund i te ponownie się uchyliły. Z ciemności jaka ukazała nam się w szparze pomiędzy drzwiami a futryną dostrzegliśmy drobne, świecące się oczy. To maluch pewny, że go nie dostrzegamy wyjrzał w naszą stronę. Pierwsza w jego kierunku ruszyła Michasia: – Lubisz grać w piłkę?

Nie usłyszeliśmy odpowiedzi. Ku naszej radości drzwi delikatnie zaczęły się jednak otwierać, a w nich dostrzegliśmy nieśmiałego i wystraszonego chłopczyka. Pokazaliśmy mu piłkę, maluch wyciągnął ręce, po czym momentalnie się cofnął i zamknął drzwi. Widzieliśmy jednak to, co było niewidoczne. Każdy z nas potrafił wyobrazić sobie chłopca stojącego za tymi drzwiami. Chłopca wystraszonego, zszokowanego i nieśmiałego, ale gdzieś w głębi duszy szczęśliwego. Bo w ręku trzymał piłkę.

Idąc dalej przez favelę w pewnym momencie dostrzegliśmy chłopczyka, który machał plastikowym kijem podobnym do kija hokejowego i biegał za piłką.

– O, ten już ma piłkę.
-Ale patrzcie na jego nogi!

Michasia pierwsza zauważyła jego schorzenie… W tym momencie dotarło do nas, co widzieliśmy. Nasze mózgi potrzebowały chwili, by ogarnąć to jak bardzo powykrzywiane nogi miał ten chłopczyk. Nie kopał piłki, bo z jego kończynami to było niemożliwe. Futbol miał jednak w sercu, więc prawdopodobnie tatuś zrobił mu kij, żeby uderzał piłkę, a następnie próbował za nią biec.

21985680_1551345928259540_1082208796_o

– Mati, a może jemu damy koszulkę?
– Oczywiście! Spytajmy się tylko jakiemu klubowi kibicuje.

To zadanie spadło na barki Justyny, która najlepiej z nas czworga mówiła po hiszpańsku. Zbliżyliśmy się do chłopczyka, a Justyna zaczęła z nim rozmawiać

– Cześć, nazywam się Justyna, jak ty masz na imię?

Chłopczyk odpowiedział niewyraźnie. Był zestresowany…

– Lubisz piłkę nożną?
– Tak…
– A jaki klub najbardziej lubisz?
Zapadła cisza.
– Real Madryt?
Pokręcił głową przecząco.
– Barcelona?
Tym razem głowa latała od góry do dołu.
– A jaki jest Twój ulubiony piłkarz? Messi?
– Tak – odpowiedział już pewniej!
– Lubię Messiego!

Patrzyłem na niego z uśmiechem, a serce rozpalone miałem do czerwoności. Wyciągnąłem z torebki malutką koszulkę FC Barcelony, zbliżyłem się do niego i podałem mu ją:

To dla Ciebie. Prezent od nas.

Mały nie wiedział co zrobić, nie wiedział co powiedzieć. Z tyłu usłyszeliśmy tylko od jego taty: – Choć do mnie! Pomogę Ci ją założyć.

Chłopczyka dwa razy zachęcać nie było trzeba. Skoczył do tatusia, a gdy ponownie obrócił się w naszą stronę jego oczy świeciły się ze szczęścia. Stał w koszulce swojego ukochanego zespołu. Mały gwatemalczyk z głową pełną marzeń i powykrzywianymi nogami teraz jednak w koszulce z nazwiskiem idola, czyli Leo Messiego. Jego oczy… Ach… to były najszczęśliwsze oczy jakie kiedykolwiek zobaczyłem.

Patrząc na niego wówczas ja również byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Jak każdy mały chłopak marzący o tym by zostać piłkarzem i grać w najlepszych klubach świata pamiętam bardzo dobrze dzień, moment, chwilę kiedy dostałem pierwszą piłkarską koszulkę. Ronaldo z Interu Mediolan! Tego starego, grubego Ronaldo z Brazylii. Ta koszulka była wówczas spełnieniem moich marzeń. Pragnąłem w niej chodzić do szkoły, jeść, modlić się, a po kąpieli nie ubierać piżamy tylko wskoczyć w koszulkę z nazwiskiem Ronaldo. Dzisiaj patrząc na najszczęśliwsze dziecko na świecie mam minimalną satysfakcję. Widząc jego krzywe nogi… zdrowia mu nei oddamy, ale cieszę się, że mogliśmy sprawić mu radość, a ta była olbrzymia. Sto metrów dalej spotkaliśmy, jak się po chwili okazało, jego brata. Podarowaliśmy mu piłkę. Poszlismy dalej i słyszeliśmy krzyczące z radości rodzeństwo.

Nasz mały przyjaciel przez pierwsze dni prawdopodobnie nie pozwoli zdjąć z siebie koszulki Barcy. Będzie w niej spał, jadł, chodził do szkoły i żył marzeniami, że któregoś dnia założy ją ponownie już jako piłkarz. Takie właśnie są dzieci, bo przecież… za marzenia nie karają! Jego marzenia na pewno były ogromne, a na pewno jeszcze większe było rozczarowanie, gdy zdał sobie sprawę, pewnie po jakiejś rozmowie z tatą, że jest chory. Ale przecież każde dziecko w marzeniach jest nie do pobicia! A uśmiech? Jestem pewny, że ten jego uśmiech zapamiętam do końca życia. Uśmiech tak szczery, tak prawdziwy i tak radosny spowodowany raptem jedną koszulką piłkarską.

Pytacie się mnie często co dają mi takie spotkania z dziećmi. Jak je opisać? Jak opowiedzieć to, co czuję rozdając piłki i wreszcie skąd mam do tego motywację?Motywacja przychodzi od dzieci. Widząc ich uśmiech, strach, nieśmiałość, a czasami dziką radość widzisz, że to co robisz ma sens. Każde spotkanie z dziećmi to inna, osobna historia i inna lekcja z tego płynąca. Tą z gwatemalskiej faweli z dzieckiem marzącym o koszulce Barcelony zapamiętam na bardzo długo. Czasem, żyjąc w normalnych warunkach i zdrowiu, nie rozumiemy, że coś, co jest dla nas małe, dla innego może być wielkie. Że tak drobna rzecz nabyta jaką jest koszulka piłkarska może być najcudowniejszym prezentem dla dziecka kochającego futbol. Dziecka z powykrzywianymi nogami…

Następnym, którego spotkaliśmy był około 8-letni chłopczyk, który wspólnie z mamą zarabiał na ulicy sprzedając tacos. Jego mama pracując przez większość dnia prawdopodobnie nie miała z kim zostawić swojego syna i zabierała go ze sobą. A młody starał się pomagać mamie jak potrafił. Zobaczyliśmy go, jak zamiatał ulicę. Nie zastanawiając się długo wręczyliśmy mu piłkę. Na pewno jest wiele smutniejszych zjawisk na tym świecie niż dziecko zmuszane do pracy. Nie mniej jednak taki widok na pewno nie należy też do najprzyjemniejszych. Tym większą czuliśmy satysfakcję wręczając mu piłkę, bo po prostu tak zwyczajnie uznaliśmy, iż na nią zasłużył.

21952589_1551345131592953_322832535_o

Historii takich jak te opisane tutaj przeze mnie jest naprawdę sporo, bo przecież i piłek, które podarowaliśmy maluchom mieliśmy więcej. Przed wejściem w fawelę kupiłem ich 60. Jak możecie się domyślać nie była to wystarczająca liczba. Gdy w pewnym momencie nieopodal lokalnej szkoły dopadły się do dziewczyn dzieciaki nie zastanawiając się chwili obróciłem się na pięcie do ucieczki.

– Ile ma pan piłek? – wbiegłem do pobliskiego sklepu.
Dwadzieścia cztery – odpowiedział po przeliczeniu.
To poproszę wszystkie!

22015267_1551346214926178_1512494794_o

Gdy wróciłem dziewczyny stały już z pustymi rękami, a dzieci… jakby się pomnożyły. Nawet nie podwoiły, a co najmniej potroiły. Wiedziałem już, ze i te 24 to będzie za mało. Prędko udałem się więc do kolejnego sklepu, a tam kupiłem kolejne 18. Tak oto w faweli w Gwatemala City rozdaliśmy w końcu 102 piłki. Jak Rudy 102 i czterech pancernych! Nas też było przecież czworo. Ja, Justyna, Monia, Michasia i 102 piłki!

Wracając do domu w woreczku mieliśmy jeszcze trzy koszulki. Dwie Realu i jedną Barcelony. Wiedzieliśmy, że jeśli chcemy je komuś podarować musimy znaleźć maksymalnie trójkę dzieci, a to nie było łatwe. Maluchy bowiem, gdy coś rozdajesz mają niesamowite zdolności magiczne. Pojawiają się jak za dotknięciem zaczarowanej różdżki często nie wiadomo skąd, a najgorsze możliwe uczucie to takie gdy trzy sztuki, a chętnych kilka razy tyle. Jakie kryterium zastosować? Komu dać, a komu nie? W pewnym momencie zauważyliśmy chłopca siedzącego i bawiącego się pomiędzy dwoma samochodami. Wyglądał na smutnego. Podeszliśmy do niego i rozpoczęliśmy dyskusje. Rzecz jasna początkowo przestraszył się nas, ale już po kilku sekundach odpowiadał na pytania:

– Lubisz piłkę?
– Tak.
– A lubisz Real Madryt?

Cisza…

– A Barcelonę?
– Tak, lubię!

Wyciągnąłem kolejny raz koszulkę Barcelony i założyłem na niego. Momentalnie się uśmiechnął. A ja nic już więcej dzisiaj na ten temat nie powiem. Do futbolu po gwatemalsku jak i również odwiecznej wojenki pomiędzy Barceloną i Realem wrócimy za tydzień. Dzisiaj bowiem miało być tylko o „Podaj Piłkę Dzieciom”. Za tydzień opowiem wam co nieco o futbolu w Gwatemali. Po więcej zapraszam na swój fanpage na Facebooku: Autostopem w Świat Sportu.

Z Gwatemali, Mateusz Koszela

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

2 komentarze

Loading...