– Czego nie powiesz, niektórzy od razu doszukują się drugiego dna. Po czyjej ona jest stronie? Kto nią steruje? Czemu z nim rozmawia? A ja nie jestem po żadnej stronie! Marek Galiński, trener, któremu zawdzięczam najwięcej, powtarzał: – Rób swoje! I tyle wystarczy – mówi Maja Włoszczowska.

*
Jakub Marczyński: – Maja, jako mistrzyni olimpijska z Rio…
Maja Włoszczowska: – Wice.
Co?
– Wicemistrzyni.
Oj tam. Złoty czy srebrny, podobno tyle samo ważą. I w ogóle to nie o te igrzyska chcę Cię zapytać. Przekazałaś kiedyś Szlachetnej Paczce swoje kolarskie buty jako symbol zwycięstwa. Ale w tych butach medalu nie wygrałaś.
– To były buty stworzone specjalnie na igrzyska w Londynie. Nie pojechałam na nie, bo trzy tygodnie przed startem doznałam kontuzji. Przeżyłam wtedy najbardziej dramatyczne momenty w karierze. Najpierw ten wypadek, a potem dzień, w którym na igrzyskach odbywał się wyścig. Tak bardzo chciałam tam być. Miałam tam być.
Wrzuciłaś wtedy na Facebooka zdjęcie swojej nogi. Trudno było uwierzyć, że po czymś takim jeszcze kiedykolwiek wrócisz do uprawiania sportu.
– Miałam złamane kości śródstopia, a do tego zerwane praktycznie wszystkie więzadła. To była moja pierwsza tak poważna kontuzja, więc na początku myślałam, że szybko mnie poskładają, cztery, może sześć tygodni w gipsie i wsiadam z powrotem na rower. Dopiero jak ściągnęłam gips, okazało się, że to nie jest takie proste. Moja noga nie ruszała się ani na milimetr. Przez długie godziny, dzień w dzień musiałam wykonywać mozolne ćwiczenia, na granicy bólu. Albo poza nią. Po to, żeby mój staw w ogóle zaczął się ruszać. Dotarło wtedy do mnie, że to wszystko nie będzie jednak takie proste. Że miną tygodnie zanim zacznę chodzić, nie mówiąc nawet o jeździe na rowerze, a przede wszystkim o jeździe na rowerze z dawną pewnością.
Podstawowym problemem było, że nie mogłam zmieścić swojej stopy do żadnego buta. Ona była potwornie spuchnięta. A te buty stały. I pomyślałam sobie wtedy: – Nie, nie może tak być, że zostaną już na zawsze nietknięte. Ja w tych butach jeszcze wystartuję.
I wystartowałaś.
Tak, po wielu miesiącach w końcu się w nie zmieściłam! Miałam mnóstwo szczęścia, trafiłam na świetnych lekarzy i mogłam poświęcić cały swój czas na rehabilitację. Od rana do wieczora nic innego, tylko stopa, stopa i stopa. Ale się opłaciło. Buty znalazły się znowu na moich nogach i ten sezon po kontuzji był zdecydowanie jednym z najlepszych w całej mojej karierze sportowej.
Co było najtrudniejsze w powrocie?
W końcu wsiadłam na rower i byłam przeszczęśliwa. Jadę! Ale te pierwsze treningi to był dramat. Dramat! Po dziesięciu minutach nie miałam siły na nic. Nie miałam energii, w ogóle. Nie byłam w stanie podjechać pod najmniejszy, najmniejszy podjazd. Mała zmarszczka na drodze, której teraz nawet nie zauważam, a dla mnie to było jak Mount Everest. Te pierwsze treningi były mocno dołujące.
Ale nie zrezygnowałaś?
Jedyna porażka, jaką możemy w życiu ponieść, to poddać się i przestać walczyć. Ale oczywiście trzeba do tego odporności psychicznej i wiary, że się uda. Nawet jeśli niewiele racjonalnych argumentów za tym przemawia.
Miałaś wtedy na kogo liczyć?
To było niesamowite. Dostałam potężne wsparcie – zarówno od moich przyjaciół, najbliższych, którzy codziennie mnie wspierali i zawsze mówili dobre słowa, podtrzymywali na duchu – ale też od kibiców. Dostałam setki mejli. Ludzie pisali, że to, że ja walczę i się nie poddaje, jest dla nich potężną motywacją. Bo moje starty i zwycięstwa dawały im mnóstwo radości. I teraz czekają, aż wrócę, bo uwielbiają oglądać moje starty. To im dało kosmicznego kopa. Ludzie z kontuzjami pisali, że jeśli ja walczę, to oni też będą. Kurczę, jak w takiej sytuacji się poddać?
Szanujmy się, tak? WPŁAĆ NA PACZKĘ. TERAZ
Nie ma mowy!
Czułam, że ten mój powrót ma jakiś głębszy sens. Że jeśli mi się uda, to będzie to pozytywny przykład dla każdego, kto przechodzi przez jakiekolwiek problemy w życiu.
Wspaniale zachował się też mój nowy team, do którego miałam przejść przed Igrzyskami w Londynie. Dogadaliśmy się, ale jeszcze nie podpisałam kontraktu. I wtedy zdarzyła się ta kontuzja. Oni liczyli na to, że zaangażują mistrzynię olimpijską – że ja w Londynie wystartuję i wygram. A ja tymczasem w ogóle tam nie pojechałam! Mieli wszelkie powody, żeby się wycofać, ale zamiast to zrobić, zaangażowali mnie na dokładnie takich samych warunkach, na jakie się umówiliśmy. Chociaż byłam kontuzjowana i nie było wiadomo, kiedy – i czy w ogóle! – wrócę do sportu. Zachowali się wspaniale, a byli przecież dla mnie obcymi ludźmi. Dostałam wsparcie od całej drużyny, bardzo pomogli mi też w pierwszych treningach po kontuzji. Ciągle słyszałam od nich: – Świetnie ci idzie, nic nie zapomniałaś, jesteś rewelacyjna, zobaczysz, dasz radę, wrócisz silniejsza. Itd. Bardzo mi to pomogło.
A buty cały czas stały i czekały?
Tak. Zdecydowałam się w nich wystartować dopiero wtedy, kiedy faktycznie poczułam, że już mogę. Stały się takim symbolem. Towarzyszyły mi przez całą tę drogę do tego największego zwycięstwa.
Ta kontuzja to nie był jedyny trudny moment w Twojej karierze. Cztery lata później, znów tuż przed igrzyskami olimpijskimi, na mistrzostwach świata w Czechach wydawało się, że nic nie może Ci odebrać srebrnego medalu. A jednak przyjechałaś na metę czwarta. Jak to się stało?
Z Polski przyjechało mnóstwo kibiców, tysiące. Tylko po to, żeby mi kibicować. Wystartowałam na luzie i w tym wyścigu wychodziło mi wszystko. Wszystko! Świetnie wystartowałam, kontrolowałam pozycję, cały czas byłam w czołówce. Jechałam za Dunką, Aniką Langvad, i nawet zaczęłam się do niej zbliżać. Trasa była tak ułożona, że cały czas podjeżdżaliśmy i wjeżdżaliśmy, górka za górką, dzięki czemu kibice mogli biec wzdłuż całej trasy i dopingować mnie dosłownie co kilkaset metrów. Jechałam i widziałam morze biało-czerwonych flag. Ludzie krzyczeli w niebogłosy, prawie cały czas miałam gęsią skórkę. Szło po prostu tak genialnie. I właśnie wtedy, kiedy wydawało się, że już nic złego nie może się zdarzyć, bo mam wystarczającą przewagę, do mety został tylko jeden zjazd, nagle poczułam: – O nie! Guma. Przebiłam tylną oponę. Defekt był na tyle poważny, że w ogóle nie mogłam jechać, oponę zerwało z obręczy. Musiałam zbiegać, w tym czasie wyprzedziła mnie jedna rywalka, spadłam na trzecie miejsce. Po drodze był box techniczny. Zatrzymałam się, żeby zmienić koło, i wtedy wyprzedziła mnie kolejna zawodniczka. Gdy startowałam z boxu, byłam czwarta. Ale miałam w sobie tyle adrenaliny, że pojechałam najlepszą końcówkę wyścigu w życiu. Naprawdę! Bo ja jestem fatalną sprinterką, nie umiem sprintować, nie mam do tego zdolności. Mój chłopak się śmieje, że jak trzy dziewczyny sprintują, to ja jestem czwarta. A tu pojechałam genialny finisz. Ale jednak nie dałam rady jej już wyprzedzić. Zabrakło może jednego depnięcia, tyle. Ciężko mi wyobrazić sobie bardziej brutalną końcówkę. Poczułam się strasznie, ręce mi opadły. Genialny wyścig, świetna końcówka i taki pech! W dodatku to były trzecie mistrzostwa świata z rzędu, na których przed defekt zaprzepaściłam szansę na podium. – Niemożliwe, to się nie dzieje naprawdę – powtarzałam sobie. No ale się działo. I wtedy przeżyłam kolejny szok. Kibice. Byli niesamowici. Stali na mecie uradowani, skandowali moje imię i przekazywali mi same pozytywne emocje. A ja przecież przegrałam. Dotarło do mnie, że te emocje, które dostarczyłam im na ostatnich dwóch kilometrach, były dla nich więcej warte niż to, gdybym bez tej historii po prostu przyjechała na drugim miejscu. Bo była walka, niesamowita, do samej mety. Walczyłam do końca i tylko to się dla nich liczyło. To było bezcenne. Ta chwila na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Bo owszem, fajnie się odnosi sukcesy, ale znacznie fajniej jest widzieć, że ludziom daje to radość.
A mówi się, że Polacy potrafią tylko narzekać i hejtować.
Jest wiele wartości, z których możemy i powinniśmy być dumni. Przede wszystkim jesteśmy niesamowicie pracowici. Znając fachowców z różnych stron świata związanych z kolarstwem mogę bez żadnych wątpliwości stwierdzić, że na tym tle wybijamy się w świecie. I nie mówię tutaj tylko o zawodnikach, ale także o bardzo szerokim gronie masażystów, fizjoterapeutów, mechaników. Naprawdę jesteśmy liderami w światowych peletonach. Mnóstwo Polaków pracuje w najlepszych drużynach świata. Wyznaczają standardy pracy w kolarstwie górskim. To inni podpatrują, jak pracujemy, gdzie szukamy tych cennych sekund, które potem decydują o sukcesie. Jesteśmy bardzo cenieni właśnie za pracowitość, za to, że nie oceniamy innych, że potrafimy współpracować. Też za zaangażowanie, za oddanie, za lojalność. I to są cechy, które ja w Polakach lubię i cenię.
W ogóle zresztą wizerunek Polaków w świecie jest lepszy niż nam się wydaje. Ludzie nas szanują i doceniają. My też zaczynaliśmy to zauważać, niestety wydaje mi się, że w ostatnim czasie znów trochę się to zmieniło. Pojawiło się więcej hejtu, polaryzacja. Czego nie powiesz, niektórzy od razu doszukują się drugiego dna. Po czyjej ona jest stronie? Kto nią steruje? Czemu z nim rozmawia? A ja nie jestem po żadnej stronie! Ja po prostu lubię ludzi. Bo ludzie są fajni, są życzliwi i lubią sobie pomagać. Tylko trzeba im dać to pokazać.
Jak to zrobić?
Marek Galiński, trener, któremu zawdzięczam najwięcej, zawsze powtarzał: – Rób swoje! I tyle wystarczy.
To był w ogóle niesamowity człowiek. Genialny, miał w sobie tyle pasji. Gdyby nie on, nie byłabym dziś tu, gdzie jestem. Jako zawodnik był legendą polskiego MTB. Zaczęłam z nim współpracować przed igrzyskami w Londynie. Pamiętam, jak przyszedł do nas na siłownię. Wszyscy trenują, skupieni, poważni, a on wchodzi i zaczyna rzucać dowcipami. Potrafił się śmiać w każdej sytuacji. Był niesamowitym profesjonalistą, w pełni oddanym treningowi, ale równocześnie nie zapominał o tym, że to, co robimy, jest po prostu fajne. Że można się tym bawić, cieszyć. Przekazał nam wspaniałą lekcję pasji do kolarstwa, do treningu, ale i podejścia do życia. Opaskę z tym jego hasłem, „Do your job”, noszę do dzisiaj.
Marek Galiński zginął w wypadku samochodowym w 2014 roku. Jego śmierć to musiał być dla Ciebie straszny cios.
Śmierć Marka była tragedią przede wszystkim dla jego rodziny. Marek zostawił żonę i dwie córki, wspaniałe dziewczyny. Podziwiam je wszystkie za niesamowitą siłę. Ciężko mi o tym mówić. Zginął wspaniały człowiek, dobry człowiek. Życie bywa czasem strasznie niesprawiedliwe.
Trwa Narodowa Zrzuta. Pomagaj kompletnie, konkretnie | WPŁACAM TERAZ
Z Markiem była chyba związana większość ważnych momentów w Twojej karierze, takich punktów zwrotnych?
Tak, pierwszym takim momentem było właśnie to, że zaczęłam z Markiem współpracę. On wniósł do moich treningów i w ogóle do mojego życia niesamowitą pasję. Potem ta kontuzja, tuż przed Londynem. Mieliśmy walczyć o złoto, a tu nagle wszystkie marzenia prysły, cała praca poszła na marne. Marek bardzo mi pomógł w czasie mojej rehabilitacji, był dla mnie ogromnym wsparciem, chociaż już formalnie nie pracowaliśmy ze sobą, nie był moim trenerem, ale był przyjacielem. I wreszcie ten wypadek. Uwierzysz, że myśmy dosłownie dzień wcześniej rozmawiali? On był wtedy trenerem kadry rosyjskiej. Zbliżały się igrzyska, to był marzec 2014 roku, powiedziałam mu: – Słuchaj, a może ja wrócę do Polski? Czy jak wrócę, to zrobisz razem ze mną ekipę i zawalczymy w Rio o medal? A on na to: – Rzucasz hasło i jestem za pięć minut. Znajdę sponsorów, zmontujemy drużynę. I myśmy się wtedy umówili na spotkanie. Marek miał przylecieć z ze zgrupowania z Cypru i mieliśmy porozmawiać. I właśnie podczas tego powrotu jego auto zjechało z drogi, uderzyło w drzewo, Marek nie przeżył. To był dla nas wszystkich straszny cios. Bo Marek był dla nas wzorem, ikoną, i nawet jeśli nie pracowaliśmy z nim bezpośrednio, zawsze mogliśmy na niego liczyć. I nagle nie żył.
Jak się podnieść po czymś takim?
Myśmy się wtedy bardzo zjednoczyli. W gronie osób, które z nim pracowały, które go znały, pojawiła się jakaś niebywała moc. Stwierdziliśmy, że nie możemy pozwolić, by pamięć o Marku zgasła, nigdy. Szukaliśmy hasła, które najlepiej odzwierciedlało jego wartości, to jaki był. I uznaliśmy, że to właśnie to: Just do your job. Po prostu rób swoje.
Wiesz co, Maja? W Tobie jest jakaś niebywała energia, mądrość życiowa.
Dziękuję bardzo. Ja trochę gorzej o sobie myślę, niestety, ale miło mi, że jestem tak postrzegana.
Bo rozmawiamy przecież głównie o porażkach, o bardzo trudnych momentach, a Ty zawsze przekuwasz to na coś dobrego.
Wszystko jest w naszych głowach. Drzemie w nas potężna siła i to od nas zależy, czy z niej skorzystamy. Pewnie, kiedy nie idzie, nie jest łatwo wierzyć w swoje możliwości, w to, że można zostać mistrzem świata, mistrzem podwórka, mistrzem czegokolwiek. Wiem to po sobie, bo przecież nie jest tak, że ja zawsze mam niezachwianą wiarę w siebie. Chwile zwątpienia się zdarzają, nawet bardzo często. Ale chyba faktycznie umiem zazwyczaj wrócić na właściwą ścieżkę. Oczywiście trzeba mieć też trochę talentu i zdrowie, ale najważniejsza jest cierpliwość, ciężka praca i wiara w siebie. Bo nie jest tak, że życie nas rzuca raz w prawo, raz w lewo i na nic nie mamy wpływu. Mamy. Nasze życie jest w naszych rękach i warto szukać siły, aby nim pokierować.
Nieraz w trakcie treningów, czy nawet na samych zawodach, bywa tak ciężko, że po prostu nie mam już siły na nic. Staram się, ale zamiast do przodu, wszystko idzie do tyłu. Ale przecież nie po to ciężko pracowałam, żeby rezygnować. W końcu musi puścić. Jasne, zdarzają się wyścigi, że jednak nie puszcza, ale przynajmniej dojeżdżam do mety. Nie rezygnuję i to też jest zwycięstwo – że przetrwałam kryzys. Mogłam przecież rzucić rowerem, olać to i się nie męczyć. Ale takie zachowanie szybko wchodzi w krew. Na następnym wyścigu przecież znowu jest ciężko. I co wtedy? Znów zrezygnować? Wielu zawodników – ale to oczywiście nie dotyczy tylko kolarstwa, ani nawet wyłącznie sportu – doprowadza w ten sposób do tego, że permanentnie nie kończą wyścigów. Za to kończą karierę.
Wolę myśleć, że skoro nie idzie mi teraz, to może zacznie za dziesięć albo piętnaście minut. Albo za dwadzieścia. I kiedy to się dzieje, kiedy blokada puszcza, dostaję taki zastrzyk energii, że zaczynam wyprzedzać zawodniczki, jedną po drugiej, i kończę wyścig z dobrym rezultatem. Ale nawet jeśli nie puszcza, to wtedy też jest zwycięstwo – bo dotarłam do mety, bo się nie poddałam. W tym wyścigu było kiepsko, to może będzie dobrze w następnym. Tak samo jest z treningami. Bywa że jeden dzień jest do bani, drugi dzień jest do bani, czasem trzeba dać organizmowi trochę odpoczynku, pomyśleć, zadziałać mądrze, a nie jak automat, i w końcu przychodzi przełom, zator puszcza, włożona praca zaczyna dawać efekty.
To szalenie ważne, żebyś właśnie ty pomógł Paczce. WPŁACAM TERAZ
A inni? Powiedziałaś wcześniej, że lubisz ludzi.
Pewnie, znajdą się też tacy, którzy ci pomogą, bo wietrzą w tym jakiś interes. I tacy, którzy cię tylko kopną w tyłek. Ale to mniejszość, ich tylko bardziej widać. A większość to fantastyczni, życzliwi ludzie, którzy autentycznie chcą dla ciebie jak najlepiej. Im bardziej jesteśmy otwarci na świat, im bardziej staramy się wydobywać z siebie i innych to, co najpiękniejsze, tym łatwiej spotykamy takich ludzi.
Zawsze, w tych wszystkich najbardziej kryzysowych momentach mojego życia, o których rozmawialiśmy, zawsze jakimś cudem na takie osoby trafiałam i one pomagały mi się podnieść, znaleźć nową drogę i siłę do tego, by wytrwać.
A wierzysz w to, że moglibyśmy, jako Polacy, tak właśnie sobie pomagać, wspierać się nawzajem – no wiesz, że kiedy jeden upada, drugi podaje mu rękę?
Oczywiście. Dlatego jestem w Szlachetnej Paczce. Bo tam, pomaga się po to, by ktoś zaczął radzić sobie w życiu. Daje się innym impuls do działania. Takich Polaków było blisko milion w poprzednim roku. To chyba niezły początek. I mój udział w Paczce, tak jak każdego w ramach narodowej zrzuty, może dać potrzebującym sygnał, że nie są sami.
I jeszcze te buty…
Buty! Ale Ci się spodobały. Mam nadzieję, że będą takim motywatorem dla ludzi, którzy nie mieli w życiu szczęścia, ale mają siłę, aby to życie zmienić. Będę trzymać kciuki, żeby im się udało, i będę ich wspierać. Bo wiem z własnego doświadczenia, że to jedna z najważniejszych rzeczy – spotkać na swojej drodze życzliwego człowieka. Ale zaraz, ja przecież przekazałam Paczce nie tylko buty! Podarowałam też kask. Ten, w którym zdobyłam w Rio medal.
Z Mają Włoszczowską, dwukrotną wicemistrzynią olimpijską w kolarstwie górskim i ambasadorką Szlachetnej Paczki, rozmawiał Jakub Marczyński.
Więcej o projektach:
– w wywiadzie z księdzem Jackiem Stryczkiem (KLIK)
– w felietonie Krzysztofa Stanowskiego (KLIK)
– w wywiadzie z Wojciechem Szczęsnym (KLIK)
Fot. FotoPyk
w porządku dziewczyna moja żona chodziła z nią do szkoły.
spoko, mnie zona zostawila zabierajac ze soba dzieci…
BUhahahahaha
711dronow – wygrał dziś internety.
to masz farta , kumpla zostawiła z dziećmi , w dodatku nie jego
a i jeszcze miałem przyjemność wynajmować mieszkanie pewnemu bardzo sympatycznemu małżeństwu (raz gościa zapytałem czy ogląda mecz to powiedział ,że jest zbyt zakochany i woli przytulać żonę), przestali płacić , laska zniknęła , gościu został z dzieckiem i też uciekł , później okazało się ,że takich jak on zostawiła trzech ze swoimi dziećmi , wcześniej w/g policji pracowała w słonecznej Italii jako prostytutka , obecnie prawdopodobnie udziela się charytatywnie
Żona z Jeleniej? A do Żeroma czy podstawówki z nią chodziła?
do podstawówki
tak z jeleniej
A to nie znam.
czemu wywiad nie zostal przeprowadzony przez REDAKTORA Gapinskiego ja się pytam?!
Ech młodość ,wspaniale być tak naiwnym , też całe życie byłem życzliwy i miły dla ludzi , bo też byłem tak głupi ,że ich lubiłem , a doświadczenie uczy mnie tylko tego ,że dobroć jest zwykłym frajerstwem i można spodziewać się tylko cynicznego wykorzystywania i braku szacunku w zamian za dobre chęci i to przeważnie w tych najgorszych momentach , kiedy tak bardzo przydałby się cud. Zdarzają się wyjątki , ale to mniejszość i to zdecydowana , większość to kurwy , szmaciarze i gównojady. Laska jest młoda i nie rozumie jeszcze ,że jak ktoś jest dla niej miły , to zwyczajnie albo na nią leci albo chce ogrzać się w blasku jej sławy lub w inny sposób wykorzystać . Niektórzy jak widzą kogoś znanego dostają pierdolca i z wrednej kreatury co na co dzień znęca się nad dziećmi czy zwierzętami , parkuje dla niepełnosprawnych , wyrzuca śmieci do lasu czy takie paczki szlachetne kradnie przy każdej okazji, itp itd nagle staje się najmilszą osobą na świecie. Ludzie to kurwy i nie zmienią tego żadne zrzutki ( skurwysyny dają grosze żeby uspokoić sumienie ,lub zabłysnąć w czyiś oczach ,a nie żeby komuś pomóc ) , Maja też się o tym przekona , bo nie zawsze będzie atrakcyjna i znana.
Spotkałem Majkę na zawodach w Polkowicach jak miała ten gips o którym mówiła, szalenie sympatyczna dziewczyna ,nawet autograf z dedykacją dostałem ale żoną moją zostać nie chciała
Heros polskiego sprtu
Treść usunięta
herosem polskiego sprtu jest krzysztof stnowski
http://victorybetpoland.blogspot.nl/ – Trafili wczoraj kurs 178 i skan mają juz na blogu! polecam ich! sam gram z nimi od juz ponad tygodnia i trafiam!
Pamiętam ten nieszczęsny 2012 rok. Jak dowiedziałem się, że igrzyska są tak blisko, postanowiłem pojechać. Pytanie, jaką dyscyplinę wybrać do oglądania? Oczywiście jakąś, gdzie Polska ma szanse medalowe. Jako że panią Maję bardzo ceniłem i wówczas i cenię dziś (no dobra, wiadomo, i podobała mi się bardzo :)), postanowiłem wybrać się na kolarstwo górskie, bo w stawce, która pojawiła się na igrzyskach, uchodziłaby za mega faworytkę do złota.
Przeżyłem niemniej dramatyczne chwile jak pani Maja, gdy okazało się jednak, że nie wystąpi w Londynie. Na szczęście było kogo dopingować, bo pani Aleksandra Dawidowicz też nieźle się spisała (zajęła 7. miejsce), a sama impreza wypadła bez zarzutu. Tutaj moja relacja video z samej trasy: https://www.youtube.com/watch?v=IQiKQlS0Skk
Pani Maju, kibicuję Pani z całych sił, bo jest Pani wzorem prawdziwego sportowca, jakich wciąż u nas za mało.