Reklama

Piłkarze nie doceniają tego, że są bohaterami bajki

redakcja

Autor:redakcja

21 września 2017, 08:16 • 19 min czytania 14 komentarzy

– To bajka, dlaczego tak tego nie nazywać? Zarabiasz pieniądze, z reguły dobre nawet w I lidze, za coś, co od dziecka kochasz robić. No i nie jest to szczególnie uciążliwe. Przychodzisz na trening, później masz cały dzień dla siebie. Tak naprawdę możesz prowadzić biznes, pracować, robić mnóstwo rzeczy. Ja musiałem to stracić, żeby docenić – mówi Jan Pawłowski, jeden z większych pechowców ostatnich lat w polskiej piłce. Miał wszystko, by zostać solidnym piłkarzem, ale za każdym razem, gdy zaczynał to pokazywać, dopadały go okropne kontuzje. Stanęło na kilkudziesięciu występach w lidze i kilku fajnych wspomnieniach. Więcej ma tych gorszych. Po cichu zakończył karierę i dziś jako 24-latek musi szukać pomysłu na siebie. 

Piłkarze nie doceniają tego, że są bohaterami bajki

Miałeś być drugim Tomaszem Frankowskim.

Był taki moment. Ja wchodziłem do zespołu, a Tomek teoretycznie powoli kończył w nim swoją karierę. Mówię „teoretycznie”, bo przecież w poprzednim sezonie został królem strzelców, a w kolejnym strzelił w lidze jeszcze więcej bramek. Ale wszystko się zgadzało – napastnik, chłopak stąd, który odgrywał coraz większą rolę w zespole, więc nawet samemu Tomkowi wydawało się to naturalne i powiedział w jednym wywiadzie, że mam szansę zostać jego następcą. Wiesz jak bywa z takimi stwierdzeniami – wszyscy to podchwycili i trochę rozdmuchali.

No to ustalmy, dlaczego do tego nie doszło. „Chłopak stąd” – to pewnie było kluczowe przy kreowaniu twojej osoby. Pochodzisz z Kuźnicy Białostockiej.

Dokładnie. Taka większa wioseczka przy samej granicy z Białorusią. Tam zbierałem pierwsze szlify aż do 13. roku życia. Nie tylko w piłce, bo mój tata jest nauczycielem WF-u i ganiał mnie oraz moje rodzeństwo po każdym możliwym boisku. Bardzo to sobie ceniłem. Długo równolegle uprawiałem narciarstwo biegowe, które uwielbiałem. W tygodniu pięć treningów piłkarskich, a w weekend cztery u siebie na nartach z tatą. To bardzo wymagająca dyscyplina, dlatego gdy przychodziłem do akademii Jagiellonii jako 13-latek, miałem już bazę motoryczną.

Reklama

Jeździłeś przez granicę, żeby sobie dorobić?

Mój dom rodzinny stoi 300 metrów od przejścia granicznego, ale pierwszy raz na Białorusi byłem dopiero z Jagiellonią na jakimś sparingu. U siebie nigdy się nie przeprawiałem. Oczywiście coś tam – czasem więcej, czasem mniej – się słyszało o różnych procederach, ale to była spokojna wioska. W okolicy mieszka wielu Białorusinów, co ludziom pomagało znaleźć jakiś pomysł na biznes czy na siebie.

Twój tata wychował na piłkarza nie tylko ciebie, ale też twojego brata.

Piotrek jest trzy lata młodszy. Również trafił do szkółki Jagiellonii, ale gdy kończył wiek juniora, uznał, że nie ma sensu kopać w rezerwach i pojechał za granicę. Jego narzeczona ma rodzinę w Wiedniu. Pojechali tam, by poszukać sobie pracy, a on jeszcze chciał załapać się do jakiegoś klubu. Spędził sezon w czwartej lidze, po którym zgłosiły się do niego rezerwy Mattersburga. Jest bardzo ogarnięty, więc przez rok nauczył się języka i po niemiecku zdał kurs na trenera personalnego. Dziś grę łączy z tą pracą, a także działa przy przygotowaniu motorycznym juniorów Mattersburga. Do tego dorabia jako kelner, zapracowany chłopak.

Mieliście paczkę w juniorach, zrobiliście dwa medale mistrzostw Polski. Od zawsze się wyróżniałeś?

Grzesiek Arłukowicz, Tomek Porębski, Damian Kądzior, Karol Mackiewicz, Kamil Zapolnik, no i ja – rzadko się zdarza, by tylu chłopaków z jednego rocznika powąchało gry w ekstraklasie. Ja zawsze miałem dobre warunki fizyczne, dlatego się wyróżniałem i zwracano na mnie uwagę. Na pierwszy obóz u trenera Probierza pojechałem już jako 15-latek i nie odstawałem w tym aspekcie od reszty. Oczywiście musiałem dalej pracować nad sobą. I gdy jechałem na drugi obóz, już po debiucie w ekstraklasie, nie tylko nie odstawałem od seniorów, ale byłem w topie.

Reklama

O wychowywaniu was na piłkarzy krążą dziś legendy, choćby u nas można było przeczytać soczysty materiał (KLIK).

Czytałem, nawet zastanawialiśmy się z chłopakami, od kogo to mogło wyjść. Było w tym sporo prawdy. Oczywiście, że zdarzało się bailando w internacie. Wystarczyło, że zaczął się sezon na 18-stki – przy takim środowisku, gdzie kilka roczników mieszka wspólnie i wszyscy się znają, było sporo okazji. Miałem taki głupszy moment w gimnazjum, w którym rodzice chcieli mnie z powrotem ściągnąć do siebie, ale zbuntowałem się i postawiłem na swoim. Ale też nie przesadzajmy – jeśli ktoś miał trochę oleju w głowie, potrafił znaleźć czas i na zabawę, i na treningi, i na naukę.

U ciebie ten poziom oleju się zgadzał?

Tak mi się wydaje, sodówka nigdy nie uderzyła. Tworzyliśmy jedną klasę sportową w gimnazjum, ale wybór liceum trochę pokazywał. Naukę mieliśmy kontynuować w najgorszym w mieście, część z nas nie chciała tam iść. Wyłamaliśmy się i poszliśmy do jednego z dwóch najlepszych liceów w Białymstoku. Wszyscy sobie tam poradzili, w zasadzie to ja miałem największe problemy, bo w ostatniej klasie miałem już indywidualny tok nauczania, więc musiałem się naganiać. Byłem z pierwszą drużyną, frekwencję miałem praktycznie zerową, mogę więc tylko podziękować nauczycielom, że dopuścili mnie do matury. Ją już zdałem na luziku, bo do momentu, w którym postawiłem na piłkę, byłem wyróżniającym się uczniem.

Pierwszy mecz w ekstraklasie spadł ci trochę z nieba. Miałeś jeszcze 16 lat, wtedy byłeś najmłodszym piłkarzem w historii Jagi z debiutem w lidze.

Sam byłem zaskoczony. Niby pojechałem na ten obóz, o którym mówiłem, co już było wielkim wyróżnieniem, ale w ogóle nie trenowałem na stałe z pierwszą drużyną. Telefon, że jestem w kadrze, dostałem dzień przed wyjazdem na mecz do Chorzowa. Okej, fajnie – pojadę, posiedzę sobie, ale zobaczę jak to wygląda! Tak myślałem, a tu zostałem wysłany na rozgrzewkę i na boisko na ostatnie 25 minut. Szok.

Zmieniłeś Remigiusza Jezierskiego, co pokazuje, że to było cholernie dawno temu.

Już nawet nie pamiętam! Z tego meczu mam tylko jakieś przebłyski. Na pewno grał Marco Reich, Kamil Grosicki, Bruno czy Thiago Cionek, czyli zamierzchłe czasy. Z wieloma z nich nie miałem za bardzo styczności, a tu nagle mieliśmy grać razem w ekstraklasie. Pojechałem, zagrałem i wróciłem do siebie, nawet za bardzo nie rozmawiałem z trenerem Probierzem na ten temat. Być może już wtedy mogłem zaczepić się w pierwszej drużynie, ale przez własną głupotę doznałem kontuzji. Poszedłem na halę w internacie i skręciłem kostkę – kilka miesięcy przerwy i na kolejną szansę musiałem czekać. Dostałem ją już od trenera Michniewicza.

Trener Probierz mówił kiedyś, że byłeś najlepszy na testach szybkościowych, a rywalizowałeś z nie byle kim, bo z Grosickim czy Kupiszem.

Kiedyś na obozie w Słowenii sprawdziłem się z „Grosikiem” na 30 metrów i wygrałem. Nie wiem tylko, na ile poważnie do tego podszedł. Później mieliśmy te testy i był taki czas, że miałem najlepsze wyniki przed Tomkiem Kupiszem czy Dawidem Plizgą. Tak jak mówiłem, motoryka zawsze była moją mocną stroną.

Pierwsza bramka w lidze też przyszła dość szybko, bo w piątym meczu.

Z Wisłą Kraków, pamiętam, że trochę przekręcili nas w tym meczu. Prowadziliśmy 1-0, w końcówce straciliśmy trzy bramki, jedną po tym, jak wepchali nam bramkarza do bramki. Wyszedłem wtedy nawet w pierwszym składzie, „Franek” wszedł za mnie od razu po golu. To była ta Wisła, w której rządziła holenderska gwardia, trenerem był Maaskant. Kurczę, fajnie to powspominać. U Michniewicza my jako młodzi czuliśmy, że trener chce na nas stawiać. Mieliśmy tylko zapieprzać na treningach, a później dostawaliśmy szanse, żeby zaistnieć. Trener poświęcał mi dużo czasu indywidualnie, a że w kadrze byli Tomek Frankowski i Grzegorz Rasiak, to już w ogóle miałem się od kogo uczyć.

Z „Frankiem” trafiałeś nawet do jednego pokoju.

To było na obozie w Turcji, przydział przyszedł z góry. Chyba ktoś uznał, że powinienem od niego jak najwięcej chłonąć. A on był bardzo w porządku. Oczywiście przy takiej różnicy wieku – bo Tomek w zasadzie mógłby być moim ojcem – ciężko o jakieś zażyłe relacje, ale normalnie się dogadywaliśmy. Nie było „przynieś, podaj, pozamiataj” – nie robiłem za frajera, choć rzecz jasna ja zajmowałem się wszystkimi obowiązkami. Żadna ujma.

W Przeglądzie Sportowym czytałem, że inny Pawłowski zaproponował „Frankowi” układ pół na pół.

 Nie dziwię się, Bartek miał taki styl. Specyficzny gość.

Podsumujmy. Masz niecałe 19 lat, dwa medale mistrzostw Polski juniorów, powołania do młodzieżowych kadr, kilka występów i gola w ekstraklasie. Trener w ciebie wierzy, otoczenie sprzyja. Jak do tej pory – bajka, każdy młody chciałby być na twoim miejscu.

Dokładnie, bajka. Na pewno wielu chciałoby być na moim miejscu, ale ja też nic nie dostałem za darmo, na wszystko ciężko zapracowałem. Kilka razy w tygodniu chodziłem dodatkowo na siłownię, mieliśmy taką spelunę w internacie w piwnicy. Nie robiłem tego z głową, ale coś robiłem, a mogłem poświęcić ten czas inne rzeczy lub po prostu leżeć do góry brzuchem. Czułem już wtedy, że to ja mogę się wybić.

A myślałeś o planie B? Może to oczywiste pytanie, ale czy piłkarze będący w twoim położeniu w ogóle to robią?

Zdarza się, ale bardzo rzadko ktoś jest na tyle świadomy. Trafiają się bardzo rezolutne jednostki, które zakładają jakiś swój biznes. Część chłopaków z mojego rocznika poszła na studia z wychowania fizycznego. Również się na nie zapisałem, poszedłem na pierwsze zajęcia, ale szybko zrezygnowałem. Pewnie uznałem, że „po co mi one?”. Dziś trochę żałuję, ale też nie wiem jak by było, gdybym to pociągnął. Wtedy w całości poświęciłem się piłce.

W końcu zderzyłeś się z rzeczywistością, bo Tomasz Hajto nie dostrzegał w tobie tego, co widzieli poprzednicy.

Ale też zacząłem gorzej wyglądać. Nie wiem, z czego to wynikało. Po pół roku zostałem wypożyczony do Niecieczy. Trenerem był Kazimierz Moskal, fajna ekipa. Dziś dobrze to wspominam pomimo tego, że nie grałem regularnie, bo trener dużo rotował z przodu. Byłem niezadowolony, a zgłosiła się Olimpia Grudziądz, w której miałem grać więcej i zmieniłem klub. Ale w sparingu przed ligą Hachem Abbes wszedł mi ostro wkrętami. W okolicach kostki miałem rozciętą skórę na kilka centymetrów. Goiło się parę tygodni, więc to wejście miałem utrudnione. Nie wyszło tak, jak miało, choć też fajna przygoda, świetni ludzie.

Ale chyba ciężko było liczyć na poważniejszą szansę po takim okresie.

Zmienił się trener, przyszedł Piotr Stokowiec. Na początku nie był do mnie przekonany, a do grania miał Mateusza Piątkowskiego i Bekima Balaja. Chciał mnie wypożyczyć, ale postawiłem na swoim, że chcę zostać i powalczyć. Trochę mi to zajęło, ale odpowiadały mi treningi, które u Stokowca są dość mocne, rosłem z tygodnia na tydzień i w końcu złapałem rytm. Strzeliłem bramkę Legii i zacząłem wychodzić w pierwszym składzie kilka razy z rzędu. No i przyszedł feralny mecz ze Śląskiem w Pucharze. 89. minuta. Poszedłem na piłkę wślizgiem w polu karnym, murawa była sucha… Złamałem kostkę. Widziałeś to?

Widziałem zdjęcia w Fakcie, które były oznaczone znaczkiem, że to treści tylko dla ludzi pełnoletnich. Karetka na boisku. Koszmarnie do wyglądało.

Nie wiem dokładnie, jaka była mechanika, ale noga wykręciła się w dziwnym kierunku. Pech, chyba tylko mnie mogło coś takiego spotkać w takim momencie.

Zawsze byłeś okazem zdrowia?

Jak najbardziej. Kontuzji mięśniowych nigdy nie miałem, tylko jakieś mechaniczne urazy. No byłem koniem po prostu. Do tej kontuzji.

Tam poszła ci nie tylko kostka, prawda?

Więzadło, więzozrost, złamałem kość strzałkową w dwóch miejscach, co chyba było najmniejszym problemem, bo choć było blisko, obyło się bez otwartego złamania. Nogę nastawili mi we Wrocławiu, wsadzili mnie w gips, wróciłem do Białegostoku i nad ranem podjęliśmy decyzję o operacji w Poznaniu. Ciężka była, robił ją doktor Jaroszewski, trener Stokowiec pomógł to załatwić. Wróciłem po pięciu miesiącach, ale chyba popełniłem jakiś błąd w rehabilitacji, bo kostka się odzywała. Do tej pory się odzywa.

Jak zniosłeś rehabilitację?

Dobrze. Nie po takich kontuzjach piłkarze wracają. Było kilka cięższych momentów, bo akurat byłem w sztosie i czułem, że to jest ten moment, w którym mogę zaistnieć.

Kiedy dostałeś ofertę z Legii?

Wcześniej, jeszcze gdy naszą drużynę prowadził Michniewicz. Byłem na rozmowach w Warszawie, trenerem był Maciej Skorża, ja spotkałem się z Markiem Jóźwiakiem. Wahałem się dlatego, że chyba bardziej chcieli mnie jeszcze pod drużynę w Młodej Ekstraklasie. Jagiellonia zaproponowała nowy kontrakt i wiedziałem, że będę miał więcej szans na grę, bo tu nie będę musiał rywalizować z Ljuboją.

Z Jagiellonią jesteś związany jako kibic? Myślałem, że to też była przeszkoda.

Raczej nie. Nie chodziłem na mecze aż do momentu wyjść z resztą juniorów. Na pewno to mój klub, tu się wychowałem i dużo zawdzięczam tutejszemu środowisku, ale nie jestem mocno związany emocjonalnie z Jagą.

Pograłeś też w kadrach, powoływał cię kiedyś Marcin Dorna.

Nie byłem w tej kadrze stałym bywalcem. Więcej pograłem w U-20, w Turnieju Czterech Narodów. Pierwszy mecz z Niemcami, grałem na Mustafiego. Zastawkę zawsze miałem dobrą, ale przy nim niewiele mogłem zrobić. I już w przerwie zjazd do bazy! W młodzieżówce byłem powołany na mecze ze Szwecją i Turcją. Z pierwszej kadry zszedł Arek Milik, na wyjeździe nie mogłem zagrać, bo okazało się, że mam nieważny paszport. Ale fajne przeżycie.

Ucieszyłeś się z powrotu Michała Probierza?

Nie pamiętam. Na pewno fajnie mi się pracowało u Stokowca, ale trener Probierz też od razu powiedział, że widzi mnie w drużynie. W ostatnim meczu sezonu z Cracovią strzeliłem dwa gole. Nie wywalczyłem sobie miejsca w składzie w następnych rozgrywkach, ale byłem tym, który z reguły wchodzi na boisko z ławki. Trochę grałem na prawej pomocy, ale już w drugiej części sezonu wyszedłem w kilku meczach w ataku w pierwszym składzie. W klubie mówiło się, że Tuszyński i Piątkowski mogą odejść, więc w kolejnych rozgrywkach ta szansa dla mnie mogła być większa. Cztery kolejki przed końcem strzeliłem tę fajną bramkę z Wisłą w 90. minucie, która utrzymywała nas w grze o mistrzostwo. To najpiękniejsze wspomnienie, które zostało mi z piłki. 20 tysięcy ludzi na stadionie, święto klubu, bo Jaga obchodziła wtedy 95-lecie, po meczu były fajerwerki, a ty strzelasz gola z przewrotki w ostatniej minucie. Rewelacja! W następnym meczu wchodzę na boisku w 83. minucie.

I znów w 89. minucie trzeba było wzywać lekarza.

Zerwałem więzadła. Krótka ta moja przygoda, którą przed chwilą przeanalizowaliśmy, ale straszny roller coaster emocjonalny. Jest dobrze, wszystko zaczyna się kręcić i nagle takie coś.

Druga kontuzja wzięła się poniekąd z pierwszej?

Analizowaliśmy to z fizjoterapeutami. Nie do końca w tej kostce wszystko się zgadzało. W strzałce cały czas mam tytanowe śruby. Musieli mi je wstawić plus taką blaszkę tytanową, gdy robili mi nogę. Czułem je, trochę przeszkadzały. Po pewnym czasie próbowaliśmy je wyjąć. Lekarze mnie otworzyli i okazało się, że tych śrub nie można wykręcić. Gwint wrósł w kość. Ciężko powiedzieć, czy to błąd lekarski, czy dało się tego uniknąć, ale nie można było nic z tym zrobić. Próbował jeszcze doktor Jaroszewski, gdy już zerwałem krzyżowe, ale też nie dał rady. Poucinał tylko łebki, żebym mniej to czuł. Ale czuję cały czas. W związku z tym miałem też mniejszą mobilność w stawie skokowym. Próbowałem to rehabilitować, ale nic nie przynosiło efektu. A to ważne, bo później przez to bardziej obciążone jest kolano. Podejrzewam, że z tego powodu zerwałem więzadło w głupiej sytuacji bez przeciwnika.

Dramat?

Tak pomyślałem na początku, bo jeszcze nie zacząłem poważnej kariery, a tu już druga ciężka kontuzja. Ale zacząłem pracować nad powrotem, większość po zerwanych daje przecież radę. Byłem w dobrych rękach doktora Jaroszewskiego, rehabilitowałem się w Warszawie. Jedziemy dalej. Wszystko szło zgodnie z planem. Wróciłem na zimowe przygotowania, ale trener Probierz nie widział mnie już w drużynie. W pewnym momencie pogubiłem się, bo już nie wiedziałem, czy mam iść na wypożyczenie czy chcą rozwiązać kontrakt. Faktem było to, że zrobiło się nieprzyjemnie, bo decyzją trenera zesłano mnie do rezerw, nie mogłem pracować z pierwszą drużyną. To oznaczało, że okres po kontuzji spędziłem na sztucznej murawie, co dla mojego kolana było fatalną wiadomością. Zaakceptowałem to, że trener nie widzi mnie w drużynie, ale nie mogłem zrozumieć, dlaczego tego czasu aż to się wyjaśni, nie mogłem spędzić pracując w normalnych warunkach.

Z twoim zdrowiem w tamtym momencie było już wszystko w porządku?

Na początku czułem się nieźle. Najważniejsze, że kolano nie puchło. Była niepewność, ale to normalne po takiej kontuzji. Trafiłem na testy do Arki, gdzie wypadłem średnio. Mogłem iść do Wigier Suwałki na wypożyczenie, ale nie byłem do tego przekonany. Wolałem trafić gdzieś latem, gdy kończył mi się kontrakt. Wiedziałbym na co mnie stać i co z moim zdrowiem. I z czasem kolano zaczęło puchnąć. Przez dwa-trzy tygodnie codziennie. Nie potrafiliśmy z lekarzem klubowym – Krzyśkiem Koryszewskim, który wiele razy mi pomógł – wyjaśnić dlaczego, bo nie czułem specjalnie bólu. Doktor Jaroszewski też powiedział po badaniach, że nie widzi nic złego. I że to może być problem z chrząstką stawową. Pracowałem nad tym z Pawłem Bambrem w Enel-Sporcie na Legii. Na darmo w zasadzie, bo ta zachowawcza rehabilitacja nie przynosiła efektu. Błędne koło. Kończył mi się kontrakt, nie byłem zdrowy i nawet nie wiedziałem dokładnie, co mi dolega. Trzeba było podjąć jakieś decyzje. W lipcu kolejna operacja, naprawialiśmy tę chrząstkę. I znów rehabilitacja, tym razem trudniejsza, bo przez pierwsze dwa miesiące w ogóle nie mogłem stawać na tę nogę. W grudniu było już nieźle. Można było myśleć o powrocie i testach. Ale trochę mocniejszego treningu piłkarskiego spowodowało, że kolano znów zaczęło puchnąć. Teoretycznie było okej, ale mnóstwo godzin spędzonych na rehabilitacji nic nie dało. Mięsień zaczął zanikać. Mam trochę źle ustawioną rzepkę w stosunku do kości udowej, dlatego coś tam nie pracowało.

Leczyłeś się ciągle na swój koszt?

Tak, kontrakt mi wygasł. Ale wcześniej też, bo była taka sytuacja, że zaproponowano mi operację tutaj, ale nie przystałem na to. Coś tam mi zwrócili, ale w większości leczyłem się na swój koszt.

Kiedy pojawiły się myśli, że już nie wrócisz do piłki?

Gdy miałem tę operację chrząstki. To ciągle jedna noga. Gdy dwa stawy nie funkcjonują na 100%, jest średnio. W grudniu byłem już trochę zrezygnowany, ale ciągle wierzyłem. Pod koniec stycznia spotkałem się z doktorem Jaroszewskim. Powiedział, że jest mu mnie szkoda, ale nie wie, co ze mną zrobić. Rehabilitacja nie pomagała, w grę wchodziła kolejna operacja. No i możliwość przestawienia tej rzepki, ale to dość ryzykowny zabieg. Wtedy się poddałem. Przestałem widzieć w tym sens. Straciłbym kolejne pół roku, kolejne pieniądze, a nie było żadnej gwarancji, czy wrócę i na jaki poziom. Dałem sobie spokój.

Jak wyglądało samo podjęcie tej decyzji?

Nie było tak, że usiadłem pewnego dnia i powiedziałem: „koniec”. Dojrzewało to we mnie od dłuższego czasu.

Co radzili twoi bliscy?

Wszyscy mnie wspierali. Rodzice, żona czy koledzy, bo gdy rehabilitowałem się w Warszawie, mieszkałem u Grześka Arłukowicza, który też już nie grał w piłkę i jeszcze jednego kumpla. Widzieli co się święci, ale nie rozmawialiśmy o tym otwarcie. Sam musiałem dojść do tej decyzji.

To był trochę wybór pomiędzy karierą a ewentualnym kalectwem?

Trudno powiedzieć, ale chyba niekoniecznie. Chociaż chrząstka nigdy nie regeneruje się na 100%, trochę inaczej z więzadłem. Gdybym przesadził, pewnie mógłbym mieć problemy. Może kojarzysz historię Batistuty.

Prosił lekarzy, by amputowali mu nogi.

Miał problemy właśnie z chrząstkami od przeciążeń. Oczywiście mój przypadek nie jest aż tak skrajny. Po prostu się poddałem. Może mógłbym spróbować. Może jeszcze to zrobię. Ale wtedy nie widziałem takiej możliwości, choć miałem sygnały z pierwszej ligi.

Masz jakiś żal do Jagiellonii?

Do klubu nie mam. Mogę mieć tylko żal do trenera Probierza, że nie mogłem pracować z zespołem, bo to mógł być ten kluczowy moment. Rozmawiałem z prezesem Kuleszą, ale to było nie do przeskoczenia. Z samym trenerem nie dało się za bardzo dogadać.

Dzisiaj jesteś normalnym 24-latkiem?

Dobre pytanie. Raczej nie, to nie jest życie normalnego 24-latka. Ktoś taki z reguły kończy studia, próbuje się odnaleźć w swojej profesji. Ja na razie nie mam wykształcenia, szukam pomysłu na siebie. Na szczęście jeszcze całe życie przede mną. Jestem na tyle zdrowy, że mogę robić wszystko, jest wiele opcji. Nie można się załamywać. W czerwcu wziąłem ślub, założyłem rodzinę, teraz pora na kolejne kroki.

Jakie one będą?

Jeszcze nie wiem na 100%. W Enel-Sporcie spotykałem Norberta Misiaka, z którym też zrobiliście wywiad. Mogę powiedzieć tak jak on – nigdy nic innego w życiu nie robiłem, nawet nie wiem co lubię poza piłką. Niełatwo sobie w takiej sytuacji odpowiedzieć na to jedno, zajebiście ważne pytanie. Lekarzem już raczej nie zostanę, ale możliwe, że pójdę na studia, przy czym oczywiście muszę też w tym czasie pracować. Na razie zrobiłem kurs i dziś jestem licencjonowanym trenerem personalnym.

Dlaczego o tym pomyślałeś?

Robią to moi przyjaciele, Grzesiek Arłukowicz i Michał Szóstko. Też grali w reprezentacjach, przebijali się, ale musieli chwycić się planu B. Jest związek ze sportem, a dodatkowo ja przez ostatnie dwa lata nabyłem sporo doświadczenia w trakcie pracy z fizjoterapeutami. Kurs był porządny a nie, że po weekendzie dostajesz papierek. Jeździłem na niego przez kilka miesięcy. Powoli zaczynam działać w tym kierunku. Poza tym, fajnie byłoby otworzyć coś swojego, choć oczywiście nie dysponuję za bardzo kapitałem.

No domyślam się, że na piłce się nie dorobiłeś.

Miałem trochę odłożonych pieniędzy z piłki. Wyleczyłem się, zorganizowaliśmy wesele, kupiliśmy z żoną mieszkanie na kredyt.

Niezły start.

Na szczęście tego nie przepuściłem. Nigdy nie ciągnęło mnie do hazardu, nigdy nie obstawiłem meczu u bukmachera. Nawet jak już mogłem to robić, nie czułem takiej potrzeby. Nie balowałem jak szalony. Jak miałem pieniądze, to lubiłem sobie coś kupić, ale w granicach rozsądku. W szafie nie mam ciuchów od projektantów.

Brakuje ci szatni?

Trener Artur Woroniecki, z którym zdobyliśmy mistrzostwo juniorów, prowadzi swoją szkółkę i zespół w IV lidze. KS Wasilków. Trenuję sobie dwa czy trzy razy w tygodniu, ostatnio zagrałem pierwszy mecz. Wszystko czysto rekreacyjnie. Zaczynam też prowadzić treningi z dziećmi. Ktoś może powiedzieć, że to taki półśrodek byle tylko być przy piłce, ale mi się to bardzo podoba. Jak dzieciaki celebrują każdą bramkę na treningu, buzia się cieszy.

Wykluczasz dziś powrót?

Nie wiem. Odpocząłem przez pół roku, miałem też wiele spraw na głowie choćby z weselem, bo żona jest architektem i powymyślała kilka rzeczy! Na razie kolano mnie nie boli. Czasami gdy wracam do domu, czuję coś a la reumatyzm, ale myślę, że będzie okej. Pojawiło się światełko, ale się nie napalam.

Szybkość została?

Trochę uciekło, ale musiałbym zrobić regularny trening, żeby to przetestować.

Piłką się interesujesz?

Ekstraklasy nie oglądam, ale wiem, co się dzieje. Jestem za to wielkim fanem Premier League, katuję ją od lat. Kibicuję Manchesterowi United.

Medal wisi gdzieś w domu i przypomina o starych czasach?

Chyba go nawet nie mam. Miałem kontuzję, gdy rozdawali, byłem kilka dni po operacji i nikt mi go nie przekazał. A ja nie przywiązuję do takich rzeczy wielkiej wagi, więc też wypadło mi z głowy, żeby się po niego zgłosić. Gdyby był złoty, pewnie bym się pofatygował!

Kilku niezłych piłkarzy całe życie łupie w tej lidze i nie osiąga nawet tego.

Możliwe, że trochę tego nie doceniam. Fajna sprawa. Piłkarze generalnie kompletnie nie doceniają tego, że są bohaterami bajki.

Bajki?

Dlaczego tak tego nie nazywać? Zarabiasz pieniądze, z reguły dobre nawet w I lidze, za coś, co od dziecka kochasz robić. No i nie jest to szczególnie uciążliwe. Przychodzisz na trening, później masz cały dzień dla siebie. Tak naprawdę możesz prowadzić biznes, pracować, robić mnóstwo rzeczy. Ja musiałem to stracić, żeby docenić.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI

Poprzednie odcinki cyklu znajdziesz TUTAJ.

Najnowsze

Weszło

Polecane

Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]

Jakub Radomski
4
Aleksander Śliwka: Po igrzyskach czułem się, jakbym był chory. Nie mogłem funkcjonować [WYWIAD]
Ekstraklasa

Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”

Jakub Radomski
10
Droga Kapralika wiedzie przez Górnika. „Może być wart więcej niż 10 milionów euro”
Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Komentarze

14 komentarzy

Loading...