Reklama

Siniaki zamiast medalu – upadek zaprzepaścił szanse Bodnara na dobry wynik

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

20 września 2017, 18:46 • 3 min czytania 2 komentarze

Plan idealny wyglądał tak: dziś Maciek Bodnar jedzie kapitalnie podczas czasówki na MŚ w Bergen i kończy ją w pierwszej piątce. A w niedzielę jego wyczyn przebija Michał Kwiatkowski, który drugi raz w karierze zdobywa tytuł mistrza świata ze startu wspólnego. Niestety, już wiadomo, że tak różowo nie będzie – „Bodi” zajął w Norwegii dopiero 50. miejsce. Na ten rozczarowujący wynik Polaka olbrzymi wpływ miał upadek, który zaliczył już na… pierwszym zakręcie. 

Siniaki zamiast medalu – upadek zaprzepaścił szanse Bodnara na dobry wynik

Bodnar to facet, który jest stworzony do jazdy na czas. Ma 186 cm wzrostu, 70 kg wagi, imponuje żylastą sylwetką, typową dla gościa, który szybko śmiga na rowerze w pojedynkę. O tym, że potrafi to robić przekonał kibiców nie raz i nie dwa. Rok temu na MŚ w Katarze był czwarty, 22 lipca wygrał 20. etap słynnego wyścigu Tour de France. Te znakomite wyniki rozbudziły nasze oczekiwania przed norweskim startem, chociaż było wiadomo, że dzisiejszy wyścig nie jest skrojony pod Maćka, o czym sam kolarz wspominał w rozmowie z TVP:

– Bardzo dziwna jest ta trasa, nie pamiętam, kiedy była taka ostatnio na MŚ. Na początek dwie rundy po 14 km, dosyć selektywne, cały czas góra-dół, sporo mocnych zakrętów. Do tego dojdzie pogoda, naprawdę będzie ciężko powalczyć. Końcówka, niespełna 3,5 km pod górę, mocno pod górę .

Baliśmy się tego podjazdu straszliwie, jak się okazało niepotrzebnie. Albowiem szanse na dobry wynik Bodnar stracił już na samym początku zabawy, kiedy pośliznął się na pierwszym zakręcie:

Reklama

Po takim wstrząsie Polakowi ciężko było złapać odpowiedni rytm. Zamiast walki o medal obserwowaliśmy więc walkę o przetrwanie. Udało się, obolały i poobijany Maciek dojechał do mety, a kilka chwil po tym jak zszedł z roweru rzucił krótkie i rzeczowe „Za rok poprawimy!” (dziś wyprzedził go m.in. Hamish Bond, czyli mistrz świata i olimpijski we… wioślarstwie). Bodnarowi można wierzyć na słowo – tak pracowity i sumienny facet zapewne wypruje sobie żyły, byle tylko w 2019 błysnąć w brytyjskim Yorkshire.

Dzisiejszy start większość ekspertów zapowiadała jako walkę Chrisa Froome’a z Tomem Dumoulinem. Brytyjczyk wygrał w tym roku Wielką Pętlę i Vuelta a Espana, Holender – Giro d’ Italia. Zdaniem wielu spotkało się więc dwóch najlepszych kolarzy 2017. Ich rywalizacja nie wzbudziła jednak emocji, bo Tom po prostu wytarł rywalem jezdnię. Froome stracił do niego aż 1.21.25, mało tego dał się jeszcze wyprzedzić Primožowi Rogliciowi!

Naszym zdaniem lider ekipy Sky nie dał rady swojemu wielkiemu rywalowi, bo najzwyczajniej w świecie jest przemęczony. Ma w nogach tysiące kilometrów przebyte we Francji i Hiszpanii, tymczasem Holender nie brał udziału w tych wielkich tourach, dlatego w Bergen pojawił się zdecydowanie świeższy. Swoją drogą został pierwszym przedstawicielem swojego kraju, który wygrał czasówkę na MŚ. Facet w tym roku kapitalnie się rozwinął, bez cienia przesady można napisać, że to taki Johan Cruyff tamtejszego kolarstwa.

Fot. PZKol

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...