Reklama

W Blackpool powiedziano mi: na boisku do końca i na baletach do końca!

redakcja

Autor:redakcja

08 września 2017, 14:55 • 18 min czytania 5 komentarzy

Choć to może nie być wasze pierwsze skojarzenie z Pavelsem Steinborsem, Łotysz ma naprawdę ciekawą karierę. Jako 21-latek trafił do Blackpool, gdzie przeżył szok, bo przeskok z Łotwy do Anglii pod każdym względem jest duży. Uczył się tam życia, a jedną z myśli mu przekazanych była ta: „My tu mamy tak, że walczymy na sto procent i odpoczywamy na sto procent. Nie możesz na 50 procent walczyć albo na 50 procent odpoczywać”. Potem było RPA, gdzie taktykę Steinbors wspomina słowem „tralala” a przedmeczowy rozruch polegał na tańczeniu. Następnie Cypr, konkretnie Nea Salamina, w której było 20 właścicieli i każdy z nich chciał postawić na swoim, ostatecznie stawiając klub na głowie. W międzyczasie przewija się Polska, Steinbors ma zresztą polskie korzenie i – jak mieliśmy się okazję przekonać – mówi w naszym języku bardzo sprawnie. Zapraszamy na wywiad z bramkarzem Arki Gdynia.

W Blackpool powiedziano mi: na boisku do końca i na baletach do końca!

Skąd pomysł, żeby na Łotwie grać akurat w piłkę?

Próbowałem się w wielu dyscyplinach – karate, koszykówce, tenisie… Robiłem prawie wszystko. Na Łotwie głównym sportem jest hokej, po nim kosz, a dopiero potem futbol. Mój ojczym grywał w hokeja, ogólnie był wielkim pasjonatem sportu i powiedział mi, że powinienem związać życie ze sportem, widział moje predyspozycje ku temu. Miałem warunki fizyczne, byłem pracowity, i tak dalej. Wówczas, gdy zaczynałem trenować, panowała nawet swego rodzaju moda na piłkę nożną. No i tak dalej poszło. Futbol w mojej hierarchii zawsze był na pierwszym miejscu, może zastanawiałem się, czy nie pójść w naukę, ale ze sportem szło lepiej. Ogólnie zaczynałem jako stoper, ale jak wszedłem raz do bramki, to coś mnie tam zatrzymało. Obroniłem raz, drugi, trzeci… Ojczym też powtarzał mi, że fizycznie bardziej pasuję na bramkę. W końcu mu uwierzyłem.

Jakie warunki do gry w piłkę stwarza się młodzieży na Łotwie?

Teraz są oczywiście trochę lepsze niż wtedy, gdy ja stawiałem pierwsze kroki. Z każdym rokiem widać postęp, ale wciąż nie da się tego porównać z Polską. Moim zdaniem macie tu wszystko, by kreować dobrych zawodników. Za moich czasów brzydko to wyglądało – piaskowe boiska, graliśmy bez normalnych butów…

Reklama

Kiedyś pan powiedział, że na Łotwie władza nie za bardzo chce inwestować w piłkę.

To prawda. Wszyscy są nastawieni tylko na własną wygodę. Z drugiej strony uważam jednak, że po prostu nie ma aż takiego zainteresowania futbolem. Nie zgadzam się z tym, że gdyby w Rydze stadion potrafił pomieścić więcej niż 10 tysięcy osób, nagle wszyscy zaczęliby tłumnie chodzić na mecze reprezentacji. Kiedyś graliśmy z Portugalią i obiekt się wypełnił. Tak naprawdę jednak ludzie przychodzili nie dlatego, by kibicować naszej kadrze, ale żeby zobaczyć na żywo Cristiano Ronaldo.

Może nie udało się wykorzystać tego sukcesu w postaci awansu na EURO w 2004 roku?

Mieliśmy ten awans, a później co? No właśnie – nic. Wszystko tak samo.

A nawet duży zjazd, teraz w eliminacjach Łotwę wyprzedza Andora.

Zawsze obok piłki są pieniądze. Wtedy było więcej sponsorów, była kasa, teraz nikt nie chce inwestować w futbol, bo nie ma z tego zysku. Wcześniej było tak, że jeśli inwestujesz w sport, to nie musisz płacić podatku, zwalniają cię z niego. Dużo firm stwierdziło – dlaczego nie? Lepiej wydać pieniądze w ten sposób. Sponsorzy się pojawiali, była na przykład taka firma zajmująca się żelazem, największa pod w tym względzie w Europie. Jednak państwo od tej ulgi odeszło i nie ma sensu inwestować. Każda dyscyplina to odczuła, wszędzie jest gorzej, ale hokej po prostu ogląda więcej ludzi i jest większy interes w tym, by jednak sponsorować go.

Reklama

tamtych eliminacjach do Euro 2004, Łotwa pokonała Polskę. Uważaliśmy to za spory wstyd.

To nie wstyd, to po prostu piłka. Chodziłem na te mecze w Rydze i ktokolwiek przyjeżdżał, nie miał łatwo. Graliśmy z Hiszpanami czy Portugalczykami i było im ciężko. Na samym turnieju strzeliliśmy tylko jedną bramkę, ale mieliśmy w grupie Niemcy, Holandię i Czechy. Chociaż z tymi pierwszymi udało się zremisować.

Generalni da się na Łotwie wyżyć z piłki?

Można zarobić tyle, by po prostu żyć na bieżąco. Na to, żeby coś odłożyć i zapewnić sobie lepszą przyszłość, raczej nie ma co jednak liczyć.

Czyli w zasadzie możesz pójść do normalnej pracy i zarabiać tak samo, jak grając w piłkę.

Mniej więcej tak.

WARSZAWA 07.07.2017 MECZ SUPERPUCHAR POLSKI 2017 --- POLISH SUPERCUP 2015 FOOTBALL MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - ARKA GDYNIA 1:1 k. 3:4 PILKARZE ARKI PAVELS STEINBORS FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

A jak pana na tej Łotwie wypatrzyło Blackpool?

Właściciel klubu był z Łotwy. Miał taki pomysł, by każdego roku najbardziej utalentowanych graczy z Łotwy ściągać na jakiś czas do Blackpool i jeśli ktoś będzie trzymał poziom, zostawić go na stałe. No i zadzwonili do mnie któregoś dnia z klubu i zapytali, czy nie chcę przyjechać tam na tygodniowe testy. „No jasne!” – odpowiedziałem od razu. W tamtym czasie dostałem też propozycję testów w Augsburgu. Tydzień spędziłem w Anglii, a potem jechałem na tydzień do Niemiec. Znów jednak wróciłem do Blackpool, bo zdecydowali się mnie wziąć. Mój ówczesny klub, FC Jurmala, wypożyczył mnie z opcją wykupu. Potem się nie dogadali. W sumie spędziłem w Anglii pół roku.

Był duży szok po przeprowadzce na Wyspy?

Tak, kompletnie inny piłkarski świat. Ja nigdy przedtem nie doświadczyłem czegoś takiego jak prezentacja zespołu. Mieliśmy prezentację na stadionie i jak każdy zawodnik wychodził, puszczano na telebimie filmik z jego zagraniami z taką fajną muzyką. Piłkarzy wyczytywali po kolei numerami, ja miałem 21. Wychodzę, a tam puszczają nagranie z moimi interwencjami, nie miałem pojęcia, skąd oni to w ogóle mają! Co to jest?! Szok. Każdy zawodnik miał też swojego personalnego sponsora. W przedmeczowych książkach – bo to nie były książeczki z programem tylko coś rozmiaru właśnie książki – pod zdjęciami i danymi zawodników zawsze była umieszczana nazwa sponsora. Nie wiem, o co dokładnie z tym chodziło, ale było to przyjemne.

Kto był pana sponsorem?

Nie pamiętam już, ale musiałem sobie z nim zrobić zdjęcie (śmiech).

A piłkarsko czuł pan, że w jakiś sposób odstaje?

Gdybym został tam dłużej, powalczyłbym z pierwszym bramkarzem. Bronił tam wtedy Paul Rachubka, Amerykanin, wychowanek Manchesteru. Dobry bramkarz, ale był w zasięgu. Szkoda, że po końcu wypożyczenia kluby się nie dogadały w kwestii finansowej.

Brzmi trochę, jakby to ze strony łotewskiej coś poszło nie tak.

Tak. Ale też trzeba zrozumieć, że w takim kraju jak Łotwa, kiedy możesz kogoś sprzedać, chcesz go sprzedać za jak największe pieniądze, póki jest jakakolwiek okazja.

Ale gdyby Blackpool bardzo mocno zależało, pewnie zapłaciłoby ile trzeba.

To też nie był bardzo bogaty klub. Przeciwnie – spośród wszystkich klubów w Championship był jednym z biedniejszych. Sama kwota była dogadana, chodziło jedynie o formę płatności. FC Jurmala nie zgadzało się na rozłożenie sumy na trzy raty do spłacenia w ciągu roku.

Nie miał pan o to żalu do działaczy?

Trochę tak, ale z drugiej strony byłem młody – myślałem, że zaraz i tak oferty zaczną przychodzić masowo.

W rezerwach pan chociaż trochę pobronił.

Jeździłem z pierwszą drużyną, ale grałem w rezerwach. Tam też jednak mieliśmy fajne mecze. Graliśmy na przykład z Manchesterem City czy Burnley, gdzie wtedy bronił Gabor Kiraly w swoim słynnym dresie. Przeciwko niemu akurat miałem okazję wystąpić. Fajny czas.

A samo życie w Anglii też stanowiło jakiś szok?

W jakimś stopniu na pewno. Jak tylko świeciło słońce – nieważne, mogło być 10 czy 12 stopni – wszyscy od razu wychodzili na krótki rękaw (śmiech).

Życie nocne kusiło? Był pan wtedy bardzo młody, miał 21 lat.

Jakoś nigdy nie myślałem o tym, nawet pomimo młodego wieku. Tak czy inaczej, jak już się zdarzało gdzieś wyjść, to całą drużyną. Mieliśmy kapitana, który na przykład przychodził, mówił, że za dwa tygodnie mamy dwa wolne i wszyscy jedziemy gdzieś razem. Wynajęliśmy raz autokar i ruszyliśmy do Manchesteru, koło godziny drogi z Blackpool. No i całą drużyną odpoczywaliśmy, tańczyliśmy, balety, wszystko było. Masakra! Ja tak na to patrzę i jeden z chłopaków powiedział mi: „Wiesz co, Pavels? My tu mamy tak, że walczymy na sto procent i odpoczywamy na sto procent. Nie możesz na 50 procent walczyć albo na 50 procent odpoczywać”. Na boisku do końca i na baletach do końca (śmiech).

Kiedy pan przechodził do Blackpool, był tam już jeden Łotysz – Kaspars Gorkss.

Tak, jest kapitanem naszej reprezentacji. Oczywiście, że dzięki niemu było łatwiej się zaaklimatyzować. Zawsze lepiej mieć w klubie jakiegoś znajomego na starcie.

Jednego Polaka też pan tam poznał – Bartosza Ślusarskiego.

Kojarzę, napastnik, wtedy na wypożyczeniu z West Bromu był chyba. Wiedziałem, że jest z Polski, ale jakoś nie miałem z nim zbyt wiele kontaktu.

W zarobkach różnica pewnie też mocno zauważalna w Anglii.

No jasne, ale też nie miałem jakiegoś bardzo wysokiego kontraktu. Lecz wiadomo – w porównaniu z Łotwą to dzień i noc.

A jaka jest szkoła bramkarska w Anglii?

Inna od polskiej czy łotewskiej. Mają swoje zdanie na temat szkolenia bramkarzy, zawsze patrzą w pierwszej kolejności na statystyki. Olbrzymią wagę przykłada się do gry nogami, kosztem samego bronienia. Moim zdaniem to nie jest odpowiednie podejście. Pod kątem szkolenia bramkarzy wygląda to więc dość słabo, nie zwraca się uwagi na technikę. Ktoś nawet żartował kiedyś, że w Anglii bramkarze rzucają się jak samoloty. Wystarczy zresztą spojrzeć na ich historię – był Seaman, potem długo, długo nikt i dopiero Joe Hart.

Testy w Augsburgu mocno się różniły?

Tamte testy były jak miód na serce. Zobacz, jakich bramkarzy mieli i mają Niemcy. Ale niestety ostatecznie mnie nie wzięli.

Dlaczego się nie udało?

Trener od razu podszedł do mnie i powiedział, że prezentuję poziom zbliżony do ich drugiego bramkarza, a oni szukają kogoś, kto z miejsca będzie naciskał na pierwszego. To zdecydowanie lepsze podejście niż mówienie zawodnikowi, że wszystko jest dobrze, jedź do domu i czekaj na telefon. Byli wobec mnie szczerzy.

Powrót do Łotwy – nawet pomimo zdobytego potem mistrzostwa – mógł być chyba rozczarowaniem.

Tak, ale też myślałem, że to zrobienie jednego kroku do tyłu, żeby potem postawić dwa do przodu. Niestety nie wyszło tak jakbym sobie wymarzył. W pierwszym roku nie za dużo broniłem, ale miałem dobre treningi. Potem było już jednak lepiej, grałem coraz więcej i w końcu pojechałem do RPA.

Ile zapłacił Metalurgs? Pytam, by uświadomić w jakich realiach funkcjonują łotewskie kluby.

Coś około 100 tysięcy euro.

Miał pan wtedy agenta?

Nie, nigdy nie miałem agenta na umowie. Wszystko odbywało się na zasadzie: jeśli dany agent znajdzie mi pracę, ja podpiszę umowę z klubem, to on dostanie za to pieniądze. Dziękuje – dziękuję. Nigdy nie płaciłem żadnemu agentowi na przykład 10% miesięcznie. Na Łotwie wszyscy chcą podpisać jak najwięcej piłkarzy, nie po to, by działać jak najlepiej dla nich, tylko dla siebie. To nie jest dobre, ale taka jest moda, by tego agenta mieć. My jesteśmy z Łotwy. Nie jesteśmy piłkarskim krajem. Ktoś mówi: „słuchaj, mam dobrego piłkarza z Łotwy”, a klub robi wielkie oczy i odpowiada, żeby natychmiast przyjeżdżał? Nie. Piłkarz z Hiszpanii czy nawet Polski – to jest już inne podejście. Możesz być super menadżerem, ale zawodnika z Łotwy nie wciśniesz wszędzie.

Choć są dobre przykłady, jak ten Rudnevsa.

To jest wyjątek, nie ma tak, że co roku ktoś wyskoczy. Artiom też sam sobie zbudował pozycję, z Łotwy nie pojechał nie wiadomo gdzie – najpierw były Węgry, nastrzelał dużo, potem trafił do Lecha, też nastrzelał dużo i wyjechał do Niemiec.

Skąd to wspomniane RPA? Tam prezesem pewnie już nie był Łotysz.

Miałem kolegę w Metalurgsie Lipawa, obrońcę Denissa Ivanowsa, który pojechał grać do Ajaksu Kapsztad. Pojechał, opowiadał, że super kraj, wszystko fajnie, świetny trener z Turcji, i tak dalej. Po pół roku dzwoni do mnie menedżer Denissa i mówi, że wspomniany turecki trener z RPA ma do mnie interes.

– Chcesz pojechać do RPA?

– No dobra.

– To trener przyjedzie cię obejrzeć.

– Okej, trzymaj się.

Pavels robi gest, który trudno opisać, ale który jasno świadczy o tym, że nie bardzo w całą historię o przeprowadzce do RPA wierzył

Gdzieś za dwa tygodnie znowu dzwoni ten sam menedżer i mówi, że przylatuje z trenerem obejrzeć moje dwa mecze. „CO?”, pomyślałem. Wyobrażasz sobie, żeby człowiek leciał z RPA do Łotwy oglądać mecz? No, ale przyleciał, obejrzał dwa mecze i od razu powiedział, że mnie chce. „Za tydzień widzę cię na zajęciach”. Wszystko. Jakaś masakra!

Nie bał się pan, że to jakiś żart? Że poleci pan do RPA i nikt na pana nie będzie czekał?

Nie, bo ten trener należał do osób, które od razu wysyłają pozytywne wibracje. Miałem dwóch takich szkoleniowców – jego i Adama Nawałkę. Poleciałem i wszystko już było pozałatwiane – mieszkanie, samochód, i tak dalej. Jedyna zła rzecz? Trener opuścił zespół po trzech miesiącach. Przepraszał, że mnie wyciągnął tak daleko od domu i mówił, żebym dalej walczył. Z początku po jego odejściu jeszcze broniłem, ale potem grałem już rzadziej.

A jak sam poziom piłkarski?

Technicznie nie jest najgorzej, ale na pewno jest mniejsza dyscyplina – zarówno na boisku, jak i poza nim. W Europie sukces buduje się na dyscyplinie a tam – tralalala. Przed meczami tańczyliśmy. Rozruch, a my tańczymy. Robiliśmy koło, każdy musiał wejść do środka i pokazać jakieś ćwiczenie, a reszta tańczyła (śmiech). Trzy godziny przed meczem, wyobrażasz sobie?

Można powiedzieć, że gdyby przenieść cały zespół do Polski, nie poradziłby sobie, ale gdyby przenieść pojedyncze jednostki, to mogłoby być inaczej?

Dokładnie tak.

Samo życie w RPA jest bezpieczne? Wynotowałem sobie statystykę, że rocznie dochodzi tam do kilkunastu tysięcy morderstw rocznie. Dla porównania – w Polsce jest ich około 500.

Najgorzej jest pod tym względem w stolicy, w Johannesburgu. Tam jest dużo kryminału. Ja jednak mieszkałem w pięknym mieście, Durbanie. Żona do tej pory czule wspomina pobyt tam. Idealna temperatura, ocean, dużo zwiedzaliśmy. Bardzo dobre życie. No i fajni ludzie – lubią tańczyć, śpiewać, tylko jak dmuchają w 10 tysięcy osób w wuwuzele, to bije po uszach. Finansowo również byłem zadowolony.

WARSZAWA 02.08.2014 MECZ 3. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2014/15 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - GORNIK ZABRZE 1:1 PAVELS STEINBORS FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

A jak pan trafił do Górnika z RPA, bo nie uwierzę, że wysłali tam skauta?

Nie, nie wysyłali. Było tak – gdy miałem na rękach umowę z RPA, już wtedy zadzwonił do mnie Jarosław Tkocz. Mówi: „cześć, jestem trenerem w Górniku Zabrze, chciałbym, żebyś przyjechał na testy”. Nie wiedziałem co to za klub, powiedziałem szczerze, że mam umowę i ją podpisuję. Stwierdził, że dobra, że będziemy w kontakcie. Minął rok, przyjechałem na urlop do Łotwy, dzwoni telefon, patrzę: Jarosław Tkocz. „Cześć, co robisz?”. Zaproponował mi testy, ja wtedy szukałem klubu, a pomagał mi jeden człowiek, który mówił, że za dwa tygodnie będę miał okazję pojechać do Anglii. League One i Championship, dwa kluby wchodziły w grę. Musiałem przez ten czas podtrzymać kondycję, chodziłem do łotewskiego klubu na treningi i wtedy zadzwonił Tkocz. Przekręciłem do menadżera, mówię mu o tym, on stwierdził – jedź, potrenujesz, będziesz lepiej wyglądał i pojedziemy do Anglii. Pojechałem, nawet za swoje pieniądze, bo taki był warunek Górnika – przyjedź za swoje, jak podpiszemy umowę, to ci te pieniądze oddamy za bilet. Twoje ryzyko.

To trochę niepoważne.

Może, ale chciałem potrenować lepiej niż na Łotwie, najwyżej straciłbym przykładowe 200 euro. Trudno. Przyjechałem na zgrupowanie, one było w Zakopanem, przywitałem się z trenerem Nawałką, wtedy miałem to poczucie, o którym mówiłem. Zacząłem te testy, nic nie robiłem specjalnego, a wszystko szło łatwo. Graliśmy trzy-cztery mecze, broniłem je na zero, w treningu też wyglądałem super, sam byłem w szoku. Czasami walczysz, walczysz i nie idzie. Tutaj szło wszystko, w końcu trener podszedł i powiedział: „chcę, żebyś był w drużynie”. No i zostałem, nie mogłem powiedzieć nie, widziałem, że to są dobrzy ludzie i dobrzy fachowcy. Zadzwoniłem do menadżera, który trzymał opcje w Anglii, powiedziałem, że podpisuję tutaj.

Czyli chciał pan trochę Górnik wykorzystać na początku?

Jak już zobaczyłem jak oni trenują – masakra. Nie miałem ochoty nigdzie wyjeżdżać.

Ten pierwszy trening z Nawałką był najbardziej profesjonalnym, w jakim brał pan udział do tamtego momentu?

Wtedy tak, choć ten trener z Turcji też był podobny. Nawałkę najbardziej wyróżniała charyzma, on mówił zwykłe słowa, ale w taki sposób, że to cię dotykało.

Jak Łotysze podchodzą do gry w Polsce?

To są dla nas trzy kroki do przodu. Kraj, który lubi piłkę, ludzie chodzą na mecze, kluby mają swoją historię. Dobra organizacja. Jest super.

To musiało być dziwne, zamienić słoneczne RPA na Zabrze.

Nie wiedziałem co to jest za miasto, tylko że tam było kiedyś dużo kopalń. Szczerze mówiąc to jest szare miejsce – Zabrze, tak samo Gliwice, bo tam mieszkałem. Nie narzekałem, ale po prostu to było dla mnie dziwne, że umyjesz samochód, zostawisz na noc i rano auto jest pokryte czarną warstwą smogu.

Pana ojciec biologiczny był Polakiem, prawda?

Tak, mam polskie korzenie, tak samo zresztą jak moja żona. I ja, i ona jesteśmy półkrwi Polakami. Może dlatego żyjąc tu, nie czuję, bym znajdował się poza domem. Kiedy mieszkałem w innych krajach zawsze czułem pewną obcość, w Polsce – nie.

Języka polskiego uczył się pan od małego czy dopiero po przyjeździe?

Kiedy trafiłem do Zabrza, nie znałem po polsku ani jednego słowa. Znałem angielski, ale na Śląsku ludzie raczej mało gadają w tym języku. Przychodziłem do sklepu, a ekspedientka takie oczy robi (śmiech). Ale szybko złapałem polski. Po trzech miesiącach już wszystko rozumiałem, jeśli chodzi o piłkę. W Gdyni właścicielka mojego mieszkania była nauczycielką języka polskiego. Poprosiłem ją od razu o pomoc, bo chcę nie tylko rozmawiać, ale umieć też posługiwać się językiem w piśmie. Z czytaniem jest okej, tylko właśnie w pisaniu jeszcze nie jest tak, jak bym chciał. Nauka języka wynikała nie tylko z potrzeby, lecz przede wszystkim z własnej chęci. Wolny czas po treningach po prostu chciałem pożytkować w jak najbardziej konstruktywny sposób. Wolałem zająć się czymś rozwojowym niż siedzieć i grać na Playstation. Nauka języków nigdy nikomu nie zaszkodziła.

Na Cyprze, gdzie grał pan po Zabrzu, pewnie lepiej się żyje?

Trochę, przez pierwsze dwa-trzy miesiące na pewno lepiej, ale im dłużej, tym gorzej. Chodzi o klimat. Mieliśmy treningi o szóstej rano i szóstej wieczorem, bo o ósmej rano już 35 stopni było latem. Potem to zelżało, ale i tak o 10 jest patelnia. Pamiętam, że mieszkałem w domu i nie mogłem włączyć klimatyzacji, bo rano potem miałem zawsze katar. W nocy 33 stopnie, nie wiedziałem w jaki sposób spać, masakra. W końcu wziąłem łóżko do okna, otworzyłem, nogi wykładałem na zewnątrz i spałem. Musisz się do tego wszystkiego przyzwyczaić.

To był wyjazd, żeby zarobić czy ze sportowych ambicji?

Kiedy byłem w Górniku, nie wiem skąd to się wzięło, ale pojawił się w internecie czy gazecie artykuł, że Pavels Steinbors odchodzi, by zarobić. Chciałbym zapytać tego człowieka, skąd to wziął. Było tak, że Górnik chciał, bym został, ale za połowę tego co zarabiałem dotychczas. Natomiast na Cyprze dostawałem mniej więcej to samo co w Zabrzu przed obniżką, a nie jakiś ogromny kontrakt. Dlatego podjąłem tę decyzję.

Jakie tam jest podejście do zawodu? Trochę płatne wakacje?

Zależy od człowieka. Jeśli jedziesz jako piłkarz pracować, to pracujesz, jeżeli jedziesz odpocząć, to odpoczywasz. Tam jest zainteresowanie futbolem, są kibice. Natomiast nie ma porządku – w Nea Salamina, gdzie grałem, było 20 właścicieli. Każdy chciał powiedzieć, że jest najważniejszy, że on jest prezesem. Ciągnęli klub w swoją stronę.

Jeden właściciel zwalał na kolejnego, żeby ten drugi zapłacił pensję?

Pierwsze pół roku – wzór, co miesiąc przychodziły wypłaty. Później nie dostawałem pieniędzy przez pół roku i niestety, ale musiałem złożyć sprawę w UEFA. Wygrałem, po roku zapłacili wszystkie należności.

Miał pan doświadczenie, w końcu w Górniku też były problemy z wypłatami w terminie.

Tak, ale tam nie składałem żadnych papierów. Wiedziałem, że jest trudno, ale wierzyłem, że wszystko będzie dobrze i wszystko zostanie wyrównane. Tak się stało, w jeden dzień w końcu wszystko zapłacili. To jest kwestia podejścia czysto ludzkiego.

Z tych czterech krajów – Anglia, RPA, Polska i Cypr, który jest do życia najlepszy? Bo do piłki to wiadomo.

Z żoną się zgadzam, że RPA, tam było najpiękniej.

Teraz, w Arce, mam wrażenie, że zaczął pan dobrze bronić po tym błędzie z Wigrami.

Tak wszyscy mówią, może tak jest.

Co tam się stało?

Popełniłem błąd, nie zauważyłem tego gościa, on zachował czujność do końca i strzelił bramkę. Bolało mnie to, ale tylko jeden dzień, potem puściło. Wszyscy popełniają błędy jako zawodnicy i ludzie w życiu. Dobrze, że ta pomyłka nie miała wpływu na końcowy wynik, czyli nie wyeliminowała nas z Pucharu. Gdyby tak się stało, wtedy tak, to byłaby inna sprawa. A weszliśmy do finału i go wygraliśmy. Przed finałem o tym błędzie już nie myślałem.

To był taki moment kulminacyjny, kiedy Arka grała fatalnie.

Mieliśmy taki okres, że nie szło. Trener chciał jak najlepiej, ale czasami w piłce tak jest, że nie idzie. Dlaczego? Nie wiem. Wtedy chyba jest czas na zmiany, trzeba zmienić albo cały zespół, albo trenera. Częściej zmienia się trenera, teraz tak się też stało, przyszedł trener Ojrzyński i poszło. Nie pomogliśmy Nicińskiemu – ktoś kiedyś powiedział, że wygrywa drużyna, a przegrywa trener.

Niciński stracił szatnię?

Mogę powiedzieć tylko za siebie. Jeżeli trener powie coś trafnego, to to we mnie zostanie, jeśli mówi jakieś „bla, bla, bla”, to ucieka. Nie było tak, żeby Niciński mówił jakieś głupoty. Nie wiem, lepiej zapytać o to wszystko chłopaków, których prowadził dłużej, ze mną pracował mniej niż rok. Złego słowa nie powiem, że coś zrobił źle i dlatego był słaby wynik. Jak zaczęliśmy? Dobrze, a później coś się popsuło. Może, jak zostanę trenerem, to będę wiedział co.

Potem przyszedł dobry czas dla pana w Arce, bo Puchar, Superpuchar i europejskie puchary, ale w sumie nie przekłada to się na reprezentację, jest pan drugim bramkarzem.

Pierwszy raz dostałem powołanie, jak byłem w Górniku. My mamy taką filozofię bramkarską, że jeden bramkarz musi bronić 150 lat. Teraz broni Andris Vanins, przed nim był Aleksandrs Kolinko. Taka jest filozofia, nie rotują bramkarzami, chyba, że jest kontuzja. Jak zaczął bronić, to będzie bronić. Grałem w Górniku cały czas, nieważne jak wyglądałem, a jak wyglądał tamten bramkarz, on był numerem jeden. Na Cyprze drugie pół roku nie broniłem, lecz i tak dostawałem powołania, bo trenerzy wiedzieli kim jestem. Mamy taką specyficzne podejście w stosunku do bramkarzy.

Czyli jak on skończy, to wchodzi pan?

Mam nadzieję, ale nie wiadomo ile on będzie bronił. Teraz ma 37 lat, w Zurichu broni regularnie, wcześniej był w Sionie przez sześć-siedem lat.

Pan też chciałby być długowieczny?

Chciałbym, oczywiście, ale to zależy od wielu rzeczy. Czy będę potrzebny, czy będę miał zdrowie. To są sprawy na które nie do końca mam wpływ. Natomiast po karierze chcę skończyć kurs trenera bramkarzy. Miałem dobrych trenerów, lubię podpowiadać młodszym bramkarzom. To byłaby dla mnie fajna droga.

ROZMAWIALI PAWEŁ PACZUL I JANUSZ BANASIŃSKI


Fot. FotoPyk

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

5 komentarzy

Loading...