Przeciętny człowiek ma dość po jednym kolarskim podjeździe, on przez trzy dni niemal bez przerwy zaliczył ich 824. Teraz właśnie przejechał 3,100 kilometrów wokół Polski w niespełna tydzień, co daje ponad 440 kilometrów dziennie. Za trzy lata chce wygrać podobną imprezę w USA – na dystansie prawie 5 tysięcy kilometrów. Na ręce nosi opaskę z napisem „never never give up”. Dobrze dobrana, bo jedno „never” dla Remigiusza Siudzińskiego to zdecydowanie za mało.

Ultrazajawka: 3100 kilometrów na rowerze w tydzień. Czas na sen: 8,5 godziny

Agrykola. Jeden z warszawskich parków, szczególnie lubiany przez kolarzy. Najlepszym miejscem jest 500-metrowy podjazd, o średnim nachyleniu 5,2%. Podjechanie pod Agrykolę wymaga trochę pary w nogach. Podjechanie kilka razy to wyzwanie. Remek zaliczył ponad 800 i ciągle mu mało. Wkrótce chce podkręcić rekord do tysiąca. Poznajcie ultrakolarza, czyli gościa, który potrafi przez 12 dni spać po niespełna 2 godziny dziennie i schodzić z roweru tylko na szybki masaż i michę makaronu.

Co to w ogóle jest ultrakolarstwo?

To nowa nazwa, jeszcze niedawno używaliśmy angielskiej. Ultrakolarstwo to sport, który ma swoje korzenie w wyścigu dookoła Ameryki – Race Across America (RAAM). Jedzie się z zachodu na wschód, z Kalifornii do Maryland. Kilkanaście lat temu sobie wymarzyłem, że chcę to przejechać i dopiąłem swego.

Skąd takie marzenie?

Z serca. Zawsze lubiłem jeździć na rowerze, lubiłem sport. Oglądałem wszystkie olimpiady, mundiale. Marzyłem o tym, by znaleźć się po drugiej stronie. Kiedy byłem dzieciakiem nie było mi po drodze z klubami sportowymi. Potem zaliczyłem okres imprezowy w liceum i na studiach, po czym powiedziałem sobie: ok, już nie będę sportowcem. Ale do czasu. Nagle zrobiły się popularne maratony rowerowe na rowerach górskich. Poczułem, że to coś mojego. Kiedyś we dwóch pojechaliśmy z moim wujkiem na wyprawę po Europie.

No ale od wyprawy rowerowej w wakacje do 3,100 km w tydzień jest jednak spory kawałek…

Skończyłem studia i pracowałem w korpo. Potrzebowałem czegoś innego, jakiejś zajawki. W maratonach górskich zauważyłem, że im dłuższe dystanse, tym lepiej się czuję. Tamte trasy miały maksymalnie po sto kilometrów. Zacząłem szukać czegoś dłuższego. Kupiłem sobie najtańszą szosówkę, za jakieś dwa tysiące złotych, i przerzuciłem się na wyścigi szosowe. Od początku wiedziałem, że to jest to.

Rozumiem, że zaczyna się jednak od krótszych dystansów?

Oczywiście. Zacząłem jeździć w ultramaratonach, na 200, 300, 400 kilometrów. Potem postanowiłem przejechać najdłuższy wyścig w Polsce. Wtedy to był Bałtyk – Bieszczady Tour ze Świnoujścia do Ustrzyk Górnych, 1008 kilometrów. To było coś, choć już wtedy wiedziałem, że najdłuższy na świecie jest Race Across America, który ma 4,800 km i tak naprawdę w niego od początku celowałem. Ustaliłem sobie 10-letni projekt i w 2014 roku przejechałem RAAM. Jestem jedynym Polakiem, który ukończył go w kategorii solo, czyli jeden zawodnik pokonuje całą trasę przy wsparciu swojego teamu.

RAAM to elita elity, mistrzostwa świata ultrakolarzy. Ilu was jest?

Jest podział na kategorie wiekowe, moja to 18-49, najniższa. To bardzo miłe, kiedy mając 43 lata mogę startować w najmłodszej kategorii. W 18-49 w RAAM startowało 26 osób, ja zająłem 12. miejsce. Zrealizowałem swój cel, przejechałem dystans w 11 dni, 19 godzin i 33 minuty. Limit wynosi 12 dni, więc miałem trochę zapasu. Zwycięzca do mety dojechał w niecałe 8 dni. Ale to jest Christoph Strasser, najlepszy zawodnik na świecie, prawdopodobnie jedyny, który robi to zawodowo.

kolarz 2

Da się z nim wygrać?

Taki mam plan. Moim celem jest wygrać Race Across America. To plan na trzy lata, na 2020 rok. Do RAAM trzeba się zakwalifikować, na przykład poprzez ukończenie jednego z długich wyścigów w Europie. Ale mnie to nie dotyczy, bo już ukończyłem RAAM.

Ile można wygrać w Race Across America?

Wygrać? Kawałek drewna i medal. Powinieneś raczej spytać: ile można wydać.

Ile?

Wpisowe to 3,5 tysiąca dolarów, a to dopiero ułamek kosztów. Jeszcze niedawno główny nurt ultrakolarstwa wyglądał tak, jak w RAAM, czyli zawodnik musiał mieć cały team. Teraz popularność zyskuje kategoria extreme, w której kolarz jest całkiem sam. Ja jeżdżę z zespołem, co jest bezpieczniejsze i pozwala osiągać lepsze wyniki. Ale oczywiście kosztuje dużo więcej.

Jak wygląda team?

Ultrakolarza wspiera cała ekipa. Są dwa samochody. Tak zwany pace car, jadący tuż za zawodnikiem oraz spy car, czyli kamper, w którym można wypocząć, zjeść i tak dalej. W pozostałym czasie spy car krąży po trasie i zbiera informacje o rywalach.

Ile osób jest w tych samochodach?

U mnie zazwyczaj siedem. Musi być masażysta, kucharz, nawigator, technik, mechanik od rowerów, szef ekipy, żywiciel, czyli gość, który dokładnie wie, kiedy mam jeść i pić, no i oczywiście szef ekipy, czyli ktoś, kto zbierze wszystko do kupy. Bo ja mogę być szefem przed wyjazdem, ale kiedy jestem na rowerze, to nie mogę się zajmować problemami. A nawet więcej, ja nie powinienem o nich w ogóle wiedzieć.

Dobry zespół to skarb.

Zdecydowanie. Ale zebranie go jest skomplikowane i wymaga dużo logistyki. Przed RAAM na przykład wynająłem psychologa. On wziął kandydatów do zespołu i zamknął ich na 48 godzin w dwóch szkolnych salach. Tam musieli współpracować, budować zespół. Ja w tym czasie kręciłem na trenażerze, a oni mieli mi pomagać. Niektórzy odpadli, inni się sprawdzili. To musi być sprawdzona, odpowiedzialna ekipa. Muszę wiedzieć, że mam ludzi, którzy ogarniają. I takich mam. W czasie Maratonu Rowerowego Dookoła Polski (RMDP) na przykład w pace carze nawalił alternator. Znaleźli mechanika, pojechali, naprawili. O wszystkim dowiedziałem się dużo później. To jest trochę jak pit stop w Formule 1. Ja zjeżdżam do boksu i jest czas na to, żeby jak najszybciej naprawić rower, nakarmić zawodnika, muszę się umyć, przebrać i tak dalej.

DSC_3332

Ile to kosztuje? 100 tysięcy złotych?

Jak policzysz wszystko, to jeszcze więcej. Wszystko kosztuje, i to niemało. Na taki wyjazd do USA miałem na przykład dwa jednakowe rowery, które już zdecydowanie nie kosztują po 2 tysiące.

Niezbędni są sponsorzy?

No, bez nich byłoby ciężko. W RAAM pomogła mi moja ówczesna firma, pomogła rodzina, przyjaciele, zrobiłem też jakieś zbiórki internetowe. Ale wciąż 50% budżetu to były moje własne środki.

I po co ci to?

A po co ludzie kupują sobie wypasione mieszkania, jachty, czy samochody za 200 tysięcy złotych? Czy to jest cel w życiu? Dla mnie przejechanie RAAM właśnie takim celem było. Uznałem, że warto. Może to się nie opłaca, ale warto.

A co żona na to?

Dla mojej Gosi na pewno są plusy i minusy. Nie jest łatwo być żoną takiego szalonego ultrakolarza, który nagle znika na miesiąc i cały dom zostawia jej na głowie. Doceniam, że mam taką dobrą żonę. Wiem, że cieszy się z moich sukcesów, przeżywa mocno starty i mocno kibicuje, a nawet jest moim wsparciem w trakcie wyścigu, kiedy przekazuje mi wyniki trackingu z internetu. Myślę, że woli szczęśliwego wariata niż gnuśnego, zgorzkniałego 40-latka, który zalega na kanapie przed telewizorem.

Ale nie utrzymujesz się z tego?

Absolutnie. Mam swoją firmę, zajmuję się analizą danych. Zresztą, wykorzystuję to także w sporcie. Mam wypasiony licznik, robię pomiar mocy, stosuję różne technologie. To bardzo pomaga. Mimo to mam pewne istotne przychody z jazdy na rowerze. Prowadzę wykłady motywacyjne dla firm, menedżerów i sprzedawców, pokazuję jak planować i osiągać duże cele.

Jak to się robi? Właśnie wygrałeś wyścig dookoła Polski w kategorii sport, 3100 kilometrów w tydzień. Przecież to jakiś absurd!

Możesz przejechać każdy dystans, musisz tylko dopasować prędkość. Jak ktoś nie daje rady, znaczy, że jedzie za szybko. Ale oczywiście, to nie jest zabawa dla każdego. Musisz to lubić. Mnie na przykład wyścigi cross country zupełnie nie rajcują. Nie potrafiłbym tego robić. Tu absolutnie najważniejsza jest zajawka i pasja. Jak się w to wkręciłem, zrobiłem komplet badań. Wydolność tlenowa, skład ciała, wentylacja – wszystko miałem na poziomie poniżej przeciętnej. Usłyszałem: nie ma pan predyspozycji do sportów wytrzymałościowych. Tylko się uśmiechnąłem i powiedziałem sobie: dobra, muszę robić swoje.

DSC_3629

Dużo osób to robi?

W wersji ze wsparciem teamu kilka osób w Polsce. Kilkadziesiąt osób jeździ w wersji extreme – z sakwami na rowerze, zatrzymują się gdzieś po drodze. Do mety dojeżdżają z reguły kilka dni po zawodnikach ze wsparciem. Choć teraz w wyścigu dookoła Polski jeden zawodnik z kategorii extreme dojechał godzinę i 10 minut po mnie i to jest bardzo dobry wynik.

Niestety, środowisko jest mocno podzielone. Wiele razy słyszałem, że skoro jeżdżę ze wsparciem, to znaczy jestem słabszy. Ale moim celem jest wygranie Race Across America, więc nie bardzo mnie obchodzą takie głosy.

To realny plan? Czego potrzeba do zwycięstwa?

Jak zawsze: czasu i pieniędzy, bo motywacji, wiary i zapału mam wystarczająco dużo. Gdybym miał większy budżet, mógłbym zorganizować zespół ekspertów, kupić lepszy sprzęt. Mógłbym trenować na pełen etat, a nie tylko po pracy.

A tak po robocie wskakujesz na rower i podjeżdżasz sobie pod Agrykolę.

To jeden z elementów przygotowań. Parę razy do roku robię takie dłuższe wyjeżdżenia. Rekord to 824 podjazdy pod Agrykolę.

Ja po jednym umieram…

Bo za szybko jedziesz!

Ile czasu zajmują 824 podjazdy?

Jakieś trzy doby. Z krótkimi przerwami na drzemkę, czy wpierniczenie makaronu na szybko.

DSC_3723

No właśnie, w ultrakolarstwie nie ma miejsca dla śpiochów. Czy wy w ogóle sypiacie w czasie wyścigów?

Jasne, po półtorej, dwie godziny na dobę. W RAAM 20-20,5 godziny dziennie to jazda. Reszta to masaże, jedzenie i spanie. Żeby nie marnować czasu je się w czasie masażu. Przerwa o 2:00 na 2,5 godziny, na sen, masaż, jedzenie. Potem o 11 pół godziny przerwy, następna o 18:30, też pół godziny. Sen jest ograniczony do minimum. W RAAM spałem dwie godziny na dobę, teraz w wyścigu dookoła Polski zszedłem poniżej półtorej godziny, w sumie w ciągu tygodnia przespałem łącznie 8,5 godziny.

Długo odsypiałeś?

Właśnie wcale nie. Dzień po przespałem 7 czy 8 godzin, potem powoli dochodziłem do siebie. Nie trenuję tego jakoś specjalnie. Robię 2-3 takie kilkudniowe treningi w roku i jakoś idzie.

I nie chce ci się spać za kierownicą? Nie jesteś zmęczony?

Fizycznie nie, bo jestem do tego przygotowany. Nie miałem ani razu takiej myśli: zatrzymam się odpocząć. Pod koniec wyścigu czułem się zmęczony z braku snu, musiałem robić postoje na power napy, czyli 15-minutowe drzemki.

Jak bardzo boli dupa po 12 dniach jazdy non stop w Stanach?

No pewnie, że bardzo. Ale można sobie z tym radzić. Przede wszystkim – utwardzać dupę poprzez treningi. Kluczowe są też dobre spodenki, które są moim zdaniem ważniejsze niż dobry rower. Najlepszy sprzęt ci nie pomoże, jak się poobcierasz. Ja używam dwóch par naraz, każda kosztuje jakiś tysiąc złotych.

Jak się załatwia sprawy fizjologiczne?

Dyskretnie. W kamperze, albo ustronnym miejscu. Ale w świecie kolarskim przyjęte jest, że po prostu się o tym nie mówi. To sfera intymna, podobnie jak się nie pyta piłkarzy co robią, kiedy im się zachce w czasie meczu.

A golisz się w czasie wyścigu?

No skąd, szkoda czasu. Ale zęby myję na rowerze regularnie. To ważne, bo żele i batony energetyczne są słodkie, to się osadza na zębach. Na kąpiel w czasie jazdy nie ma czasu, ale umycie zębów daje poczucie świeżości.

Jazda, jazda, jazda, drzemka, masaż, jazda. Także nocą. Czy to jest bezpieczne?

W Europie i USA samochód jedzie tuż za mną i oświetla mi drogę. Ja do tego mam oczywiście dodatkową, mocną lampkę na rowerze. W USA bardzo duży nacisk kładzie się na bezpieczeństwo. Na samochodzie jest na przykład napis: „Uwaga, kolarz”, żeby nikt przy wyprzedzaniu nie potrącił zawodnika. Regulamin ma blisko 100 stron, wiele z nich dotyczy bezpieczeństwa i są bezwzględnie respektowane. W wyścigu dookoła Polski przepisy zmieściły się na 2 stronach, a i tak nie były w pełni przestrzegane. Generalnie wyścigi w wersji extreme, bez wsparcia, są dużo bardziej niebezpieczne. W trzech ostatnich dużych wyścigach były trzy przypadki śmiertelnych potrąceń przez samochody.

Czy to nie jest nudne?

Nie, może tylko końcówka, kiedy wiesz już na którym miejscu i mniej więcej z jakim czasem ukończysz, wtedy się dłuży. Ostatnie sto kilometrów jest ciężkie i bardzo męczące. Reszta trasy jakoś leci. Mam słuchawki, mogę komunikować się z zespołem, odbierać telefony. Mam też mnóstwo muzyki, jakieś audiobooki, plus kazania takiego fajnego księdza Olszewskiego, których sobie słucham. Na podjazdach najlepsze są… piosenki dla dzieci. Ustawiasz sobie „Witajcie w naszej bajce”, uśmiech na gębie i jedziesz.

Dojechanie do mety daje dużą satysfakcję?

Ogromną. Jak przejechałem pierwszy raz tysiąc kilometrów, czułem się jak bohater. No bo jak tu powiedzieć, że jesteś zmęczony po pracy i chce ci się spać, skoro pokonałeś tysiąc kilometrów. Zmęczenie to często stan psychiczny.

Jaka jest atmosfera pomiędzy zawodnikami na dużych wyścigach? Raczej rywalizacja, czy wspieranie się?

Jest rewelacyjna. Kiedy przejeżdżasz koło kampera, członkowie innej ekipy klaszczą, coś wołają. To miłe. Gdy wyprzedza się kogoś, można chwilę pogadać. W RAAM jest cała wielka prezentacja przed startem. Każdy każdemu życzy przede wszystkim, żeby bezpiecznie dojechał, jak na rajdzie Dakar. W Polsce jest inaczej. Ja startuje w innej kategorii, więc przez niektórych jestem traktowany jak intruz, niektórzy kolarze ekstremalni uważają, że do przejechania RAAM wystarczy tylko trochę kasy. Nie bardzo mam ochotę z tym dyskutować, bo wiem też, że wielu z nich także chciałoby wystartować w takim wyścigu. Szanuję ich wysiłek, podziwiam osiągnięcia i lubię z nimi rozmawiać, bo startujemy w pokrewnych dyscyplinach. Wolę jednak bezpośredni kontakt niż komentowanie wpisów w internecie, wynikających z negatywnych emocji.

ROZMAWIAŁ JAN CIOSEK

więcej na temat ultrakolarstwa oraz Remka Siudzińskiego znajdziecie na jego stronie oraz fanpejdżu.

Fot. Zbigniew Myśliński

Santos: – Mecz z Niemcami to bezużyteczne spotkanie

Szymon Piórek

Fernando Santos powołał kadrę na mecze z Niemcami i Mołdawią

redakcja

Ten Hag o de Gei: – Nie daje mi tego, czego chcę

redakcja

56 błędów w całym sezonie. W „Niewydrukowanej” Pogoń byłaby na podium

Damian Smyk

Oficjalnie: Świerczok opuścił Zagłębie. Odeszło też trzech innych graczy

redakcja

Benjamin Pavard opuści Bayern Monachium

redakcja

Piątek w Weszło.FM!

redakcja
3

Hejt Park – LIVE OD 21! Michał Pol i Edward Durda odpowiadają na telefony

redakcja

Gdyby można było biegać w kosmosie, pewnie bym się zapisał

Rafal Bienkowski
4

Absolutna dominacja. Kenia i spółka opanowały biegi na długim dystansie

Sebastian Warzecha
10

Świat biegów w szoku. Amatorka podbiła Boston


Kamil Gapinski
17

Jestem jak żołnierz – chcę jak najlepiej wykonać powierzone mi zadanie

Kamil Gapinski
3