Reklama

Opowieści barwnej treści RadoMatu

redakcja

Autor:redakcja

22 sierpnia 2017, 10:16 • 3 min czytania 2 komentarze

Był taki czas, gdy czwartkowe felietony pisał dla was Radosław Matusiak. Dokładnie cztery lata temu ukazał się pierwszy wpis byłego kadrowicza, który później zasłynął w Stanie Futbolu jako „kolega Cavaniego”, a jego słowny ping pong z Pawłem Zarzecznym to klasyka pierwszych odcinków. 

Opowieści barwnej treści RadoMatu

Nigdy by do nich nie doszło, gdyby nie pełne anegdot, przepełnione atmosferą szatni czwartkowe wpisy. Dokładnie cztery lata temu ukazał się pierwszy z nich. TU CAŁOŚĆ, natomiast poniżej najlepsze fragmenty.

Na początek historia z pewnym agentem i pewnym rosyjskim klubem. W czasach kiedy byłem jeszcze w sztosie. Owy klub miał w zarządzie wiceministra gospodarki Rosji. Tak przynajmniej twierdził owy agent. Co więc nie oznacza, że tak było naprawdę. Swoją droga, dobrze, że nie chodziło o ministerstwo obrony narodowej. Strumień, a raczej rzeka zielonych dodawała mocno uroku temu stosunkowo niedużemu i dość młodemu klubowi.

Siedzimy więc z dwiema decyzyjnymi osobistościami z klubu w jednym z łódzkich hoteli. Rozmowa po angielsku. Mój menedżer jakoś sobie radzi, choć słychać, że życie ustrzegło go od dłuższego pobytu w ojczyźnie Szekspira. Angielskiego uczyłem się od przedszkola, więc konwersacje rozumiem.

Padają zapewnienia o pięknej bazie, nowym stadionie, trenerze, który się we mnie zakochał. Padają też oczywiście sumy. Ostatecznie staje na milionie dwieście za podpis i trzyletni kontrakt na łączna sumę 2,5 mln dolarów. Propozycja niezła, a nawet dobra. W dalszej części jest mowa o prowizji dla agenta, która ma być osobną sprawą między klubem a agentem właśnie.

Reklama

Po kilku kurtuazyjnych zapewnieniach o obustronnych chęciach, żegnamy się. Na drugi dzień dzwoni do mnie wspomniany menedżer.

– Ale propozycja, co? Masakra. Zwaliło cię chyba z nóg wczoraj…
– Rzeczywiście, dobra – mówię.
– Dobra?! – wali zdziwiony menago. – Milion za podpis i dwie i pół bańki nazywasz dobrą ofertą? – nie może się nadziwić.
– Milion? – pytam. – Słyszałem, że miało być milion dwieście.
– Dwieście trzeba im odpalić – słyszę w odpowiedzi.

Po tych słowach rozłączyłem się. Akurat to był czas, że nikomu odpalać nic nie musiałem. Na drugi dzień menedżer znów dzwoni. – Nie bądź głupi – mówi. – To jest okazja twojego życia. Twoje dzieci będą jeszcze z tego żyły. 800 tysięcy za podpis i 2,5 kontraktu to kosmos!
– 800??? Wczoraj mówiłeś, że milion.
– Tak, ale nasza prowizja przecież jeszcze…

Wkurwiłem się nie na żarty. Odłożyłem słuchawkę. Widać było, że menago chce przyciąć solidnie z każdej strony. Od tego momentu nie chciałem mieć kontaktu z tym agentem. Nie lubię dziadostwa. Później jeszcze przez pośredników próbował mnie nakłonić do podpisania umowy w tym klubie. Nawet kwota za podpis wróciła do początkowych rozmiarów. Lecz moja droga prowadziła już do słonecznej Italii. Ale o tym już następnym razem.

Mam nadzieję, że nie zanudziłem was, i że historia była chociaż odrobinę ciekawsza od ostatniego odcinka „Na Wspólnej”. Może w kolejnym wpisie zaserwuję wam historię o pewnym polskim trenerze, który obliczał średnią wzrostu zawodników poszczególnych zespołów. A może jednak wydarzy się coś ciekawego w naszej kolejce ligowej? W każdym razie – będzie śmiesznie.

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...