Reklama

Za mistrzostwo Europy dostałem 100 tysięcy do podziału z… żoną

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

20 sierpnia 2017, 15:31 • 12 min czytania 5 komentarzy

Polscy siatkarze znają już smak mistrzostwa Europy. Pamiętny turniej w Turcji w 2009 roku to jeden z najważniejszych, ale jednocześnie najbardziej zaskakujących momentów w historii naszej siatkówki, bo poleciała tam ekipa wprost przeorana kontuzjami. Ale rozwalone barki czy pozrywane ścięgna Achillesa nie przeszkodziły drużynie Daniela Castellaniego w zgarnięciu pełnej puli. Tamten czas świetnie pamiętają Daniel Pliński i Paweł Woicki, dla których turecki wypad to jeden z najważniejszych momentów w karierze. Jak wyglądała reprezentacja od środka? Które momenty były najbardziej krytyczne? Dlaczego niektórzy zawodnicy prawie przegapili samolot powrotny do Polski? Zapraszamy na spotkanie z „Pliną” i „Małym”.   

Za mistrzostwo Europy dostałem 100 tysięcy do podziału z… żoną

*** 

W sumie możecie czuć się rozczarowani, że nie zagracie w mistrzostwach. Znaleźliście się przecież na słynnej, 62-osobowej liście zawodników, których Ferdinando De Giorgi brał po uwagę na sezon 2017.

Daniel Pliński: Śmialiśmy się z Pawłem, że goście, których tam nie było, od razu powinni kończyć z siatkówką i wieszać buty na kołku. Bo przecież tam była prawie cała liga!

Paweł Woicki: Nawet „Gardo” (Andrea Gardini, do niedawna trener AZS-u Olsztyn – red.) śmiał się, że jego tam nie ma.

Reklama

DP: A było tak blisko, nie? (śmiech) Ale już tak na poważnie, co by nie mówić o powołaniach Ferdinando De Giorgiego już na sam turniej, na pewno robi rewolucję. Przynajmniej na środku siatki. Na tej pozycji pozmieniał dosłownie wszystko, z ekipy mistrzów świata z 2014 roku nie ma tam już przecież nikogo. Ale w tej kadrze są dziś chyba faktycznie wszyscy najlepsi, których mógł wybrać. To trzeba uczciwie przyznać.

Od zwycięskich mistrzostw Europy w Turcji z waszym udziałem minęło już osiem lat. Czujecie się staro?

DP: Średnio na jeża. Mam 39 lat, zdaję sobie sprawę, że za chwilę będzie drugie życie, zupełnie inne niż siatkarskie, ale czy czuję się stary? Zauważyłem tylko, że dłużej się regeneruję po meczach i treningach. A czy skaczę dziś pięć centymetrów mniej, czy więcej? Nie ma to większego znaczenia.

Zdarza się wam jeszcze czasami wklepać w wyszukiwarce tamte mistrzostwa i trochę powspominać?

DP: Powiem ci szczerze, że nie. Ostatnio tylko byłem zainteresowany, ile meczów zagrali w kadrze inni środkowi, bo już miałem wrażenie, że przy Kłosie i Wronie to jestem już takim malutkim, kurka, siatkarzykiem. Obaj tak się angażują, jakby mieli już po 300-400 meczów w reprezentacji (śmiech). No więc patrzę, a tu jeden ma tylko ponad 30, drugi ponad 90 spotkań. Czyli jeszcze nie jest ze mną tak najgorzej.

PW: Ja do tego nie wracam. Czasami tylko syn zapyta, bo powoli zaczął już się interesować siatkówką.

Reklama

DP: Mam podobnie. Kiedy oglądamy mecz, moja młodsza córa pyta czasami, czemu już nie gram w reprezentacji. No to mówię, że tatuś jest za stary.

PW: A nie że za słaby?

DP: Wolę mówić, że za stary, bo przecież nie uwierzy w nic innego. Nie wiesz o tym, że ojciec zawsze jest dla dziecka najlepszy?

WARSZAWA 16.02.2014 MECZ 21. KOLEJKA PLUS LIGA MEZCZYZN PILKA SIATKOWA SEZON 2013/14 --- POLISH VOLLEYBALL LEAGUE MATCH IN WARSAW: AZS POLITECHNIKA WARSZAWSKA - SKRA BELCHATOW 0:3 DANIEL PLINSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Wróćmy do 2009 roku, kiedy szykowaliście się do wyjazdu do Turcji. Każdy pamięta, że tamta drużyna była trochę…

DP: Trochę lekko śmieszna.

Aż tak może nie, raczej zebrana na wariata. Brakowało ważnych nazwisk, m.in. Mariusza Wlazłego, Michała Winiarskiego, Sebastiana Świderskiego. Jechaliście tam raczej w średniej atmosferze.

DP: „Winiar” miał rozwalony bark, „Świder” zerwał achillesa podczas sparingu z Bułgarami, a temat Mariusza W. to inna sprawa. U niego nigdy do końca nie było wiadomo, o co chodziło. Ale jak pamiętamy, właśnie dlatego Piotrek Gruszka został przesunięty do ataku. Trzeba było sobie jakoś radzić. Jechaliśmy do Turcji z Michałem Bąkiewiczem: szacunek dla niego, bo był super przyjmującym i zagrywającym, ale to był gość, który z perspektywy rozgrywającego zawsze był ostatnim wyborem. Dobrze się ułożyło, że bardzo dobry turniej zaliczył młodziutki wtedy jeszcze Bartek Kurek, chociaż jak go sobie przypominam z tamtych czasów, to był jednak zupełnie inny niż teraz. Przede wszystkim nie wymagał od siebie tak wiele. Wtedy po prostu wychodził na parkiet i bawił się.

PW: Teraz sam na siebie nakłada dużą presję. Ale on już taki jest, zresztą już wtedy lubił brać odpowiedzialność na siebie, nie bał się. Wtedy, w Turcji, wszyscy byli jednak w sztosie.

Pamiętam, że niektórzy dziennikarze przed waszym wylotem mówili, że skoro drużyna ma aż tyle kłopotów, to paradoksalnie może coś z tego być.

DP: Powiem ci jedną rzecz, a propos takich tekstów. Sam też często mówię: „A, to będzie tak” i na sto razy ze dwadzieścia może się uda. Ludzie bardzo często rzucają jakieś typy i jak czasami trafią, to potem o tym mówisz.

Opowiadałeś mi kiedyś, że ty z kolei przed wylotem powiedziałeś będącemu poza kadrą Łukaszowi Kadziewiczowi – od którego odkupywałeś buty – że wygrasz w nich mistrzostwo Europy.

DP: Dokładnie tak było, ale to wszystko w żartach, przy gorzale. Żartuję oczywiście!

PW: Ale mówisz teraz o butach, czy gorzale?

DP: O gorzale. Ale wiesz, nie raz nie dwa…

Przed wyjazdem jaki wynik był dla was wtedy najbardziej realny?

DP: Sam brałbym w ciemno każdy medal. Każdy.

PW: Zdawaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że warto wykorzystać ścieżkę, jaką mieliśmy w tym turnieju po losowaniu.

DP: Niby tak, ale na dzień dobry dostaliśmy Francuzów, którzy nigdy nam nie leżeli. Poza tym pamiętam, co było krótko przed turniejem. Przykład: przed wyjazdem wygrywamy Memoriał Huberta Wagnera, w ostatnim meczu gramy z Włochami, a Piotrek Gruszka ma skuteczność w ataku na poziomie… dziewięciu procent. Takie były nastroje. A co się dzieje później? Mija kilka tygodni i Piotrek zostaje MVP mistrzostw Europy.

PW: Ja z tych wszystkich meczów „Gruchy” w mistrzostwach najbardziej pamiętam to jego spektakularne dojście na potrójny blok w meczu z Hiszpanami. Zablokował Rodrigueza, a potem jeszcze podbił bardzo ważną kiwkę. Co ciekawe, zachodząc za blok, gdzie nigdy tego nie robił.

Pierwszy mecz grupowy z Francją wygraliście 3:1, ale w pierwszym secie dostaliście do 18. Zaczęliście więc kiepsko. 

DP: Z nimi zawsze grało się nam ciężko. Nawet jak byliśmy wicemistrzami świata i graliśmy z nimi sparingi, to potrafiliśmy przegrywać dość gładko. I tamten mecz też był bardzo ciężki. Gdyby nie wejście Kuby Jarosza, to pewnie byłyby bęcki. A on wszedł i uratował zespół. Młody chłopak.

PW: Jadąc na turniej mieliśmy problemy, ale kiedy już wychodzisz na boisko, zupełnie na to nie patrzysz. Grasz po prostu kolejny mecz, koncentrujesz się na każdym następnym przeciwniku.

DP: Może to zabrzmi trochę banalne, ale podczas takiego turnieju po prostu cieszysz się, że grasz w reprezentacji z orzełkiem na piersi, chyba to jest najważniejsze. Nie spinasz się aż tak bardzo. A co z tego później wyjdzie? Zweryfikuje cię ten kwadrat liczący 91 mkw.

PW: Chyba 81.

DP: Dokładnie (śmiech)

Trenerem Niemców, z którymi graliście w grupie, był wtedy Raul Lozano. Jeszcze rok wcześniej prowadził was na igrzyskach olimpijskich w Pekinie.

PW: Już wtedy było widać, że się zmienił.

DP: Bo miał też inną reprezentację, a sam wiesz jaka jest nasza mentalność. Niemców nie musiał już tak cisnąć, oni mają ten swój ordnung i jadą z robotą. A jak Raul przyjechał do Polski, to wielu rzeczy uczył nas od podstaw. Naprawdę. Dziś wiele ćwiczeń jest dla wszystkich oczywistych, ale kiedyś tego nie było. Polscy trenerzy oczywiście się wówczas obrażali, zapewniali że też to wszystko doskonale wiedzą, tylko że w innym języku mówią… Ale Raul naprawdę nauczył nas wiele nowego. W Turcji spotykaliśmy się z nim często też na posiłkach, było bardzo sympatycznie. W ogóle mieliśmy tam fajną, zgraną ekipę.

Było też kilka charakterków. Chyba się nie nudziliście.

DP: Wiem o kim pewnie myślisz, ale te charakterki dostosowały się do grupy, każdy ciągnął ten wózek.

Zbigniew Bartman też?

DP: Zbychu był młody, narwany. Teraz nabrał doświadczenia, podejrzewam że jest już innym człowiekiem tak na boisku, jak i poza nim. Myślę, że dziś nie byłoby tak źle grać ze Zbyszkiem w jednym zespole.

Kto był przedłużeniem Daniela Castellaniego na boisku? Zagumny?

DP: Dla mnie tak. Gdybym miał drugiego rozgrywacza – nie obraź się Paweł – to pewnie byłoby zupełnie inaczej. Ty znałeś jednak swoje miejsce w szeregu, pomagałeś drużynie w ważnych momentach, nie obrażałeś się, że byłeś drugi po „Gumie”, a to jest ważne. Para rozgrywających to zawsze wyjątkowy układ, ci goście muszą się akceptować. Paweł to rozumiał i być może też właśnie dlatego to wszystko tak dobrze funkcjonowało. W drużynie ważne jest, żeby nikt się nie podgryzał, nie chodził do trenera jęcząc, że nie gra. Bo znamy jednego chłopaka, który tam był, dostał złoty medal, sporo premii, a i tak ciągle narzekał. Już nie będę mówił kto, ale o ile się nie mylę, to chyba nawet nie zadebiutował na tamtych mistrzostwach. No ale mistrzem Europy jest (mowa o Marcelu Gromadowskim – red.).

PW: Wtedy naprawdę każdy wiedział od czego jest, co ma robić na boisku. Ja wchodziłem przede wszystkim na zagrywkę.

DP: Ale nie za mnie!

PW: No jak, za ciebie też. Byłem drugim rozgrywającym, ale znalazłem swoje miejsce. Jak nie zawsze mogłem pomagać w meczu, to pomagałem na treningu, bo na takich turniejach jest niesamowicie ważne, jak zgrana jest grupa. Czasami kilku gości chce odpocząć, bo było bardzo ciężko w meczu, a że trening trzeba odbyć, to ci inni muszą to pociągnąć.

Gdansk ERGO ARENA 18.03.2017 PLUS LIGA PLPS SIATKOWKA LIGA MECZ Lotos Trefl Gdansk - Indykpol AZS Olsztyn POLISH VOLLEYBALL LEAGUE GAME Lotos Trefl Gdansk - Indykpol AZS Olsztyn NZ Woicki Pawel FOT. WOJCIECH FIGURSKI / 400mm.pl

Jaka relacja była między tobą a Pawłem Zagumnym.

PW: Bardziej mistrz i uczeń. Nie było rywalizacji jako takiej, ja przynajmniej tak tego nie odbierałem. To było raczej partnerstwo.

Przełomowym meczem był chyba ten z Hiszpanami w drugiej rundzie. Wygraliście po tie-breaku, ale to rywale mieli w górze piłkę meczową.

DP: Z każdym następnym zwycięstwem szliśmy wieczorem do pokoju i mieliśmy w głowie: „Ten mecz trzeba wygrać, bo jak nie, to trafimy w półfinale na Ruskich”. Woleliśmy grać już z Bułgarami, niż z nimi, a każda porażka zsuwała nas o miejsce niżej w grupie. I m.in. dzięki wygranej z Hiszpanią trafiliśmy na Bułgarów. Pamiętam, że jak oni awansowali do półfinału, to specjalnie przyjechali z takim irokezami na głowach. Śmiesznie wyglądali. Cóż, młodzi byli.

Pamiętam, że Bułgarzy strasznie wtedy jęczeli, że to oni mieli trudniejszą drabinkę.

DP: Ale w finale spotkały się jednak drużyny z naszej grupy. To prawda, Bułgarzy mieli w swojej Serbów i Włochów, ale z drugiej strony my mieliśmy na swojej drodze aktualnych mistrzów Europy Hiszpanów, Francuzów i na dodatek jeszcze gospodarzy imprezy. Zawsze szuka się dziury w całym, ale jak chcesz coś wygrać, to i tak musisz pokonać wszystkich. Ja wiem tylko jedno: polskiej reprezentacji jeszcze nikt w życiu nie pomógł. Zawsze jak na kogoś liczyliśmy, to na koniec i tak dostawaliśmy bęcki. Paweł, pamiętasz kwalifikacje do igrzysk olimpijskich w Pekinie, które też były rozgrywane w Turcji? Przegraliśmy wtedy ważny mecz w Holendrami, a że Raul Lozano trenował kiedyś Hiszpanię – był z nią m.in. na igrzyskach w Sydney – mówi do nas tak: „No dobra, to ja pójdę do Hiszpanów, żeby się chłopcy sprężyli na tych Holendrów”. Tyko tak nam to załatwił, że kolejnego dnia Hiszpanie wyszli rezerwowym składem. Widzisz? Mniej więcej tak nam zawsze wszyscy pomagali.

Pamiętacie odprawę Daniela Castellaniego przed finałem z Francuzami?

DP: Normalna, bez bicia piany.

PW: To była jednak generacja chłopaków, którzy zdobyli wicemistrzostwo świata. Wszyscy podchodzili do tego meczu normalnie. Po prostu kolejny mecz.

Co najbardziej utkwiło wam w pamięci z tamtego finału (skończyło się 3:1 – red.)?

PW: Ja pamiętam, że przegraliśmy wysoko seta i miecz powolutku zaczynał nam uciekać.

DP: Ja najbardziej ostatnią piłkę. Graliśmy na przewagi, kurczę… Siedziałem akurat na ławce, „Grucha” dostał taką wysoka piłę i skończył. Chwilę później wszyscy wpadliśmy na boisko. Szał.

Po finale, kiedy kamery już was nie pilnowały, też był szał?

DP: („Plina” patrzy porozumiewawczo na Woickiego) Wiesz, dużo nie brakowało, a byśmy się spóźnili na samolot. Ja, „Igła” i „Guma” byliśmy już na lotnisku, gdzie delikatnie się „leczyliśmy”, czas płynął nam tak błogo, gadaliśmy, a tu nagle samolot już startuje. Na szczęście Pawełek nasz szukał i znalazł. Działo się, ale to był już koniec zgrupowania. Była tylko prośba do wszystkich, żebyśmy jako tako prezentowali się na lotnisku, żeby nikt się nie zataczał i potrafił normalnie się wysłowić. I to się chyba udało. Zaraz po meczu siedzieliśmy głównie w hotelu, na ostatnim piętrze. Byli prezesi ze związku, przedstawiciele CEV-u, nawet niektórzy Francuzi do nas wpadali. Najpierw była kolacja, a dalej już wiadomo co…

Na lotnisku witały was tłumy, potem był przejazd autobusem z odkrytym dachem. Rzadki widok w naszym sporcie.

DP: To było fantastyczne. Dochodziło nawet do tego, że ludzie zatrzymywali się samochodami, wychodzili na pas zieleni przedzielający ulicę i klaskali. To były emocje, bo jednak jak wracaliśmy do kraju z mistrzostw świata w 2006 r., to była zima i aż takiej reakcji ludzi nie było.

PW: W ogóle lata 2008-2009 to był chyba największy boom na siatkówkę. Wszystko zaczęło się po Japonii, ale dopiero wzbudzaliśmy zainteresowanie opinii publicznej. Potem wszyscy się tym interesowali, oczekiwali coraz lepszych wyników.

DP: I zobacz jakie przewrotne bywa życie. Przecież w 2007 r., kiedy apetyty były już tak rozbudzone, pojechaliśmy na mistrzostwa Europy w Rosji w najmocniejszym składzie i wyszło… jedenaste miejsce. A w Turcji byliśmy tak osłabieni. Nic nie przewidzisz. Dzisiaj twierdzę nawet, że gdybyśmy pojechali tam najmocniejszym składem, to tego mistrzostwa by nie było. Jest jednak coś ważniejszego niż nazwiska. To wytarty slogan, ale tak jest. Czasami lepiej mieć trzech-czterech teoretycznie słabszych zawodników, ale takich, którzy robią wszystko pod grupę. Bo nie każdy gwiazdor byłby w stanie zaakceptować, że gra na przykład Gruszka, czy Kurek, że jeden dostaje więcej piłek od drugiego. A w tej drużynie była harmonia.

Kiedy nasi piłkarze jadą na duży turniej, z reguły wiadomo, jaką mają dostać premię za dobry wynik. W przypadku siatkarzy raczej się o tym nie mówi. Ile zarobiliście za mistrzostwo?   

DP: Siatka to nie piłka, ale trochę zarobiliśmy. Dostaliśmy po 100 tysięcy złotych na głowę. To znaczy do podziału z żoną (śmiech). Pierwotnie miało być zdecydowanie mniej, ale sponsorzy dorzucili później trochę pieniędzy.

PW: Gdybyśmy narzekali na to, co działo się wtedy w siatkówce, naprawdę grzeszylibyśmy. Nie mogliśmy narzekać.

Śniadanie u Donalda Tuska smakowało?

PW: Wiesz, tam w ogóle wynikła chyba jakaś afera, bo pierwotnie mieliśmy pójść do prezydenta. Wybuchło zamieszanie, nikt nie wiedział o co chodzi, bo w końcu poszliśmy do premiera. Chyba chcieli nas trochę wmieszać w politykę.

DP: Potem było nas pełno w mediach, zapraszano nas dosłownie wszędzie. Byliśmy nawet u Kuby Wojewódzkiego i Tomasza Lisa, w samych topowych programach. Każdy chciał się z nami spotkać, pokazać się. Pamiętam jak dziś, jak Lis mówi (Pliński zmienia głos): „No jak to jest, że wy możecie, a piłkarze nie?”. Takie mądre pytanie dostałem. Oczywiście grzecznie odpowiedziałem, że oni pracują tak samo ciężko jak my i po prostu na razie im nie udaje się. Ale zobacz: mija kilka lat i nasi są na piątym miejscu w rankingu FIFA. I pięknie.

Ekipę Ferdinando De Giorgiego też stać na tytuł?

DP: Będzie chyba strasznie ciężko powtórzyć wynik z 2009 r. Bez dwóch zdań. Co by nie mówić o naszym sukcesie, nawet najsłynniejsza reprezentacja z lat 70. nie ma na koncie mistrzostwa Europy. Gdzie – nie ujmując niczego nikomu – nie było wtedy aż tylu ekip do grania w Europie co dziś. Owszem, to wciąż nasi wielcy mistrzowie – bo prawdopodobnie w najbliższej dekadzie czy dwóch nasza reprezentacja nie zdobędzie mistrzostwa olimpijskiego – ale my też coś wygraliśmy, mamy czym się pochwalić. Zwykle się tym nie chwalimy, ale jak dzisiaj nas zaprosiłeś, to jednak wspomnienia wracają. To był naprawdę świetny czas.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ BIEŃKOWSKI  

Fot. 400mm.pl/volleywood.net

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]

Jakub Radomski
1
Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]
Polecane

Pierwszy krok zrobiony. Jastrzębski Węgiel o dwa sety od finału Ligi Mistrzów

Sebastian Warzecha
1
Pierwszy krok zrobiony. Jastrzębski Węgiel o dwa sety od finału Ligi Mistrzów

Komentarze

5 komentarzy

Loading...