Reklama

Gdy usłyszałem „borelioza”, poczułem ulgę. Najgorzej nie wiedzieć, co cię niszczy

redakcja

Autor:redakcja

20 lipca 2017, 08:29 • 18 min czytania 21 komentarzy

Jeśli w trakcie wieczornej podróży po kanałach telewizyjnych trafisz na program o kleszczach lub boreliozie, zatrzymaj się na chwilę i posłuchaj. Jeśli o tym będzie traktował artykuł, który znajdziesz w prasie, przeczytaj. Jeśli zauważysz taki link w internecie, kliknij i sprawdź. Nasza wiedza o tym zagrożeniu jest zdecydowania zbyt mała. I mowa nie tylko o świadomości zwykłych ludzi, ale – co gorsze – również lekarzy. Trzeba to zmieniać.

Gdy usłyszałem „borelioza”, poczułem ulgę. Najgorzej nie wiedzieć, co cię niszczy

Skąd taki apel na portalu piłkarskim? Być może kojarzycie Sebastiana Radzio, który kilka lat temu rozegrał 8 meczów w Ekstraklasie w barwach Widzewa. Po cichutku zniknął nam z radarów, ale nie dlatego, że był tak słaby. To ciężko określić, bo przez całą karierę miał w organizmie nieproszonego gościa i nawet nie zdawał sobie sprawy z jego obecności. Boreliozę. Kleszcz ukąsił go w wieku 11 lat. Pierwsze poważne objawy pojawiły się, gdy próbował zadomowić się na naszych piłkarskich salonach. Po kilku latach ciężkiej walki wraca do zdrowia. A być może również do piłki. Poznajcie jego historię.

Wydawało się, że jesteś okazem zdrowia? 

Nie do końca. Zawsze uchodziłem za konia do biegania, ale tak naprawdę nie miałem siły, by wytrzymywać całe mecze. Po prostu jechałem na ambicji. Na testach oczywiście wychodziło to, że mam słabą wydolność, ale pomimo zakwaszenia organizmu, jakoś pokonywałem te kolejne progi. Z perspektywy czasu wiem, że to i na przykład częste problemy z brzuchem wynikały z tego, że cały czas siedziała we mnie ta choroba.

Wiesz od jak dawna? 

Reklama

Prawdopodobnie od kilkunastu lat. Kleszcz ukąsił mnie mniej więcej, gdy byłem 11-latkiem. Nie było wtedy takiej świadomości. Czyli całą drogę od trampkarza aż do piłkarza Ekstraklasy przeszedłem pomimo choroby. Po prostu nie zdawałem sobie z niej sprawy, bo borelioza ma to do siebie, że długo potrafi się dobrze maskować.

Czyli ocenianie tego, co udało ci się zrobić w piłce, jest tak naprawdę bez sensu, bo walczyłeś przede wszystkim sam ze sobą? 

Zawsze myślałem, że takie mam po prostu predyspozycje do uprawiania sportu. Muszę jeszcze mocniej trenować, jeszcze uważniej patrzeć na suplementację i tyle. Dziś jednak wiem, że to mi przeszkadzało. Ta choroba po cichu wysysa życie z człowieka.

Kiedy stan twojego zdrowia stał się poważniejszy?

Pierwszy poważny sygnał, że coś jest nie tak miałem ponad cztery lata temu w Widzewie, czyli ponad dekadę po ukąszeniu kleszcza. Na rutynowych badaniach w klubie wyszła mi arytmia serca. Wysłano mnie do kardiologa. Tam powiązano to z chorobą genetyczną – zespołem wydłużonego QT. Wyniki miałem na granicy i lekarze wahali się co do diagnozy. Ostatecznie spędziłem tydzień w szpitalu na Sterlinga w Łodzi. Nie dostałem wypisu od razu, musiałem czekać na niego przez dwa miesiące. Czyli nic nie mogłem robić, byłem zawieszony w próżni. Okazało się, że czekałem na wyrok, bo stwierdzenie tego zespołu tak naprawdę wykluczało uprawianie przeze mnie sportu. Dopiero później dowiedziałem się, że oni nie mogli tego napisać bez potwierdzenia w badaniu genetycznym, które przeprowadza się w Warszawie.

Jak udało się ci się ustalić, że to jednak nie to? 

Reklama

Klub pomógł mi załatwić wizytę u kardiologa sportowego w Niemczech. Zebrali tam swój zespół i od razu mi powiedzieli, że wszystko jest w porządku. Ale i tak musiałem to odkręcać w Polsce.

Chodziłeś od drzwi do drzwi, żeby ktoś wydał ci zgodę na kontynuowanie kariery?

Pół roku wyjęte z życia. Zaczęło się w lutym, a do treningów wróciłem w sierpniu. Przy okazji też trochę mi się poszczęściło, bo kosztujące kilkadziesiąt tysięcy badanie, które musiałbym opłacić z własnej kieszeni, zrobiono mi w ramach pracy naukowej. Musiała zostać przebadana moja cała rodzina. W międzyczasie jeszcze mnie trochę straszono, że diagnoza z Niemczech nie musi się potwierdzić, ale badania pokazały, że nie mam tej choroby.

Jak gdyby nigdy nic wróciłeś do normalnego życia? 

Tak. Niestety nie do gry w Ekstraklasie, bo zrezygnowano ze mnie w Widzewie, z którym miałem jeszcze rok kontraktu.  Nie wiem, czy była to decyzja władz czy trenera Mroczkowskiego, ale stwierdzono, że po takiej przerwie nie widzą dla mnie miejsca w klubie. Szkoda mi było, bo chciałem zostać. Wróciłem do Suwałk, gdzie była II liga i powoli się odbudowywałem. Trochę źle było to poprowadzone, bo wiesz – jak przychodzisz z Ekstraklasy, to wymagania wobec ciebie z miejsca są bardzo wysokie. A ja nie grałem przez pół roku, nie przepracowałem okresu przygotowawczego i ciężko było mi cokolwiek pokazać.

Ale ostatecznie pomogłeś zrobić awans do I ligi. 

Dopiero w końcówce sezonu, w dużej mierze dzięki przyjściu trenera Kaczmarka, który mi bardziej ufał. W siedmiu ostatnich meczach strzeliłem siedem bramek. Wszystkie wygraliśmy i awansowaliśmy. Pierwsze pół roku w I lidze też było bardzo fajne. A później na horyzoncie znów pojawiły się problemy.

Kolejny raz wyszło na rutynowych badaniach?

Nie, tym razem po prostu zacząłem się gorzej czuć. Przede wszystkim miałem przedziwne duszności. Trudno było mi nawet je opisać, bo pierwszy raz się takim czymś spotykałem. Grałem z tymi objawami w I lidze. Nawet więcej – to był mój najlepszy okres w karierze.

Ale wiązałeś to z kłopotami z sercem w Widzewie? 

Nie, jeszcze nie panikowałem. Ale duszności się utrzymywały. Do tego dochodziła lekka kontuzja, której jednak nie mogłem wyleczyć. Zaczął mi się też zbierać płyn pod kolanami. Trenowałem dalej, bo zawsze byłem taki, że zaciskałem zęby i pracowałem, ale tych objawów było coraz więcej. Z czasem miałem ogromne bóle i pieczenia w nogach. Kompletnie nie wiedziałem, o co chodzi.

Pomyślałeś w ogóle o boreliozie? 

Nie, jeszcze długo nie. Jest w Polsce problem z diagnozowaniem boreliozy. To choroba, która atakuje wiele układów. Nawet do końca nie wiadomo, czy to ona sama wywołuje objawy czy to nasz organizm się broni, więc atakuje własne komórki. Tak czy siak często zdarza się, że lekarze diagnozują inne choroby. Ludzie wychodzą z gabinetów z myślą, że mają na przykład stwardnienie rozsiane. Borelioza to świeża choroba. Mamy bardzo mało specjalistów. Przeciętny lekarz w ogóle się na niej nie zna. A to istotne, bo wcześnie wykrytą chorobę można bez problemu wyleczyć antybiotykami. Jeśli tak jak w moim przypadku symptomy są na tyle nieczytelne, że żyje się z nimi przez wiele lat i choroba roznosi się po całym organizmie, to taka kuracja nie pomoże.

To kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o boreliozie w twoim kontekście?

W styczniu 2015 zaczęło się na dobre. Przechodziłem rehabilitację po kontuzji, ale kompletnie nie widziałem efektów. Tydzień po tygodniu dochodziły nowe objawy, a ja popadłem w depresję. Miałem dni, w których nie chciało mi się nawet wstawać z łóżka. Nie widziałem celu. Dostałem mocno w kość. Doktor Domżalski, ortopeda z Łodzi, powiedział, że to niemożliwe, że stan zapalny utrzymuje się tak długo. A wiedział, że pochodzę z północno-wschodniej Polski, gdzie jest problem z tymi kleszczami. Wtedy pierwszy raz usłyszałem o tym w moim kontekście.

Co sobie pomyślałeś? 

Przestraszyłem się, bo wiedziałem, że to poważna choroba. Jeszcze wtedy myślałem, że nieuleczalna. Ale gdy zrobiłem badanie, poczułem ulgę.

Ulgę?

Ulgę, bo w końcu wiedziałem, co mi jest. Uwierz mi – najgorzej jest nie wiedzieć, z czym masz walczyć. Trudniej trafić rywala. Tyle tylko że później zrobiłem badanie potwierdzające, które wykazało, że jednak boreliozy nie ma.

Ucieszyłeś się? 

Trudno tak do tego podchodzić. Trzeba było dalej szukać tego, co mi jest. Jeden z lekarzy stwierdził, że to zapalenie stawów, ale od razu czułem, że to nie to – zbyt wiele objawów. Badania krwi wychodziły w normie, jak u zdrowego człowieka, a ja czułem się fatalnie. To jest w tej chorobie najśmieszniejsze. W dodatku jeszcze nie poznałem nawet diagnozy, a na leczenie wydałem już ponad 20 tysięcy z własnych oszczędności.

Aktorka Barbara Kurdej-Szatan chodziła od lekarza do lekarza i żaden nie potrafił powiedzieć jej, o co chodzi. W końcu – chyba po roku – przez przypadek przeczytała artykuł o boreliozie i zauważyła, że wiele objawów się zgadza. Można powiedzieć, że sama postawiła sobie tę diagnozę. 

Znam to. Gdy ostatecznie upadła diagnoza z zapaleniem stawów, zacząłem bardzo dużo czytać. Doktor Domżalski wysłał mnie jeszcze do znajomego psychiatry. Ten ze mną porozmawiał i szybko stwierdził, że wszystko jest w porządku i jestem normalnym człowiekiem.

Ale to było sugerowanie, że możesz sobie te objawy wymyślać?

Też, ale to szybko zostało wykluczone. Doktorzy – ortopeda i psychiatra – zaczęli analizować mój przypadek i zasugerowali, bym jednak szedł w kierunku boreliozy. Tak zrobiłem, więc to poniekąd też „samodiagnoza”. Dopiero wtedy, gdy poszerzałem wiedzę we własnym zakresie, dowiedziałem się na przykład, że nie ma sensu za bardzo sugerować się badaniami, które miały w moim przypadku potwierdzić boreliozę, a wyszło na nich, że jej nie mam. To zbyt sprytna bakteria. Przybiera różne formy, układ odpornościowy czasami w ogóle jej nie wychwytuje. Dowiedziałem się, że przez coś podobnego przechodził kiedyś Konrad Gołoś. Trener Kaczmarek załatwił mi do niego kontakt. On polecił mi z kolei panią doktor z Krakowa, która się nim opiekowała. Problem był taki, że ona ma tyle pracy, że w ogóle nie odpowiada na maile od nieznajomych. Kolega taty ze studiów jest wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim. Można powiedzieć, że na kolanach wybłagał, by pani doktor mnie przyjęła.

Pomogła ci?

To długa historia. Ale to było światełko w tunelu. A gdy jeszcze usłyszałem, że wrócę do piłki, bo mam młody i silny organizm, to już w ogóle – dawno nie czułem się tak dobrze. Zacząłem z grubej rury – od razu cztery antybiotyki. Na badaniach okazało się też mam inne infekcje odkleszczowe. Bo borelioza to tylko 1/7 tego, co przekazuje kleszcz. Do tego jest anaplazmoza, babeszjoza, bartonelloza, wirus Tahina, mykoplazma i… coś tam jeszcze, ale nie pamiętam.

I tak pamiętasz bardzo dużo terminów.

Bo mnóstwo czytałem. Gdy na coś chorujesz, staje się to trochę twoją obsesją. Przez pierwsze dwa miesiące po rozpoczęciu kuracji czułem się fatalnie. Antybiotyki zabijają bakterie, ale one wydzielają toksyny, a w związku z tym objawy powracają z podwójną siłą. Te dwa miesiące to była męka. Nie było mnie. A robiłem w tym czasie kurs trenerski, gdzie trzeba było się trochę poruszać. Masakra. Później – raz lepiej, raz gorzej. I tak przez 1,5 roku.

Wiem, że miałeś większe zmartwienia, ale powiedz – co z piłką? Zgaduję, że musiało być cholernie trudno z dnia na dzień to rzucić. 

Kompletnie nigdy nie rzuciłem. Gdy tylko lepiej się czułem, chodziłem na orlika ze znajomymi. Zalecenia były, żeby lepiej tego na antybiotykach nie robić, ale szczerze mówiąc, ja się nawet lepiej czułem, gdy się porządnie spociłem. Potem były jakieś turnieje amatorskie. Po pół roku zaczęła się liga halowa. Ciągnęło mnie do piłki. Dziesięć miesięcy po rozpoczęciu terapii o pomoc poprosił mnie trener rezerw w Wigrach Suwałki, Andrzej Spura. Świetny człowiek, któremu dużo zawdzięczam. I grałem w IV lidze na antybiotykach, praktycznie bez treningów. Niby na kartofliskach, ale sprawiało mi to niewyobrażalną przyjemność. Stawka, otoczka meczu, sama rozgrzewka… No w końcu czułem, że mam coś z życia. Miałem z tyłu głowy, że nie mogę się forsować, ale ten pociąg był silniejszy. W pewnym momencie na tych antybiotykach na boisku czułem się świetnie. Znacznie lepiej niż gdy byłem zawodowcem i trenowałem w dzień w dzień. Miałem więcej sił. Antybiotyki robią dużo złego, ale jeśli chodzi o to, to akurat pomagały, co czułem na boisku. Miałem więcej siły, jednak objawy ciągle były. Pomimo to od sierpnia, po przeprowadzce do Łodzi, zacząłem grać w Andrespolii Wiśniowa Góra. Też IV liga. Dźwignąłem chłopaków z przedostatniego miejsca na ósme! Byłem w szoku, jak zobaczyłem tamtejszą organizację i poziom. Szkoda późniejszego spadku, ale zespół był mocno osłabiony po zimie. No i zabrakło mnie!

Widzę, że pewności siebie ci dalej nie brakuje! 

Nie lubię tej fałszywej skromności, zawsze jestem szczery. Jeśli bym do tego wrócił, to spokojnie dałbym sobie radę w I lidze, więc nie będę mówił, że nie wyróżniam się w IV. Jeśli chodzi o Ekstraklasę, to nie wiem. Przy pierwszym podejściu była i choroba, i trochę źle poprowadziłem tę karierę.

Chyba też szybko zwolniono Czesława Michniewicza, który wyciągnął cię z Wigier do Widzewa. 

No tak. Gdyby został, to na pewno tych występów miałbym więcej. Ale nie chcę gdybać. Za dużym przeskokiem było przejście z II ligi do Ekstraklasy. Dla mnie Łukasz Broź, Jarosław Bieniuk czy Sebastian Dudek, z którymi trenowałem, to byli piłkarze przez wielkie „P”. Kurczę, już coraz ciężej przypomnieć sobie, kto tam grał w tym Widzewie w 2011 roku.

No to może wróćmy do leczenia.

Kontynuowałem terapię antybiotykową, ale podjąłem decyzję, że już nie mogę tego robić. Moja wątroba była w bardzo złym stanie. Organizm był coraz mocniej wyniszczony. Zagrzybiłem cały układ pokarmowy. Powiedziałem pani doktor, że muszę poszukać innego sposobu leczenia.

Czy chorując na boreliozę, można w Polsce liczyć na pomoc ze strony państwa?

Nie. Możesz liczyć na trzytygodniową kurację antybiotykową, gdzie dzienna dawka leków jest mniej więcej taka, którą ja brałem tylko rano. Śmieszne.

Dużo tych tabletek u ciebie było? 

Osiemnaście dziennie. Naprawdę końska dawka. Dziś wiem, że niepotrzebnie w to poszedłem. A gdybym nie powiedział „stop”, pewnie dalej bym brał te leki. A gdy czytam książki o boreliozie, wychodzi na to, że jeśli choroba jest głęboko w tkankach, to ona i tak nie wyjdzie z organizmu dzięki antybiotykom. A chodzi właśnie o to, żeby wychodziło. W przypadku boreliozy to po prostu widać. Popatrz na mnie. Wszędzie mam wypryski. To choroba wychodzi.

Co zrobiłeś po odstawieniu antybiotyków?

Zacząłem szukać innego sposobu leczenia. Najpierw trafiłem do lekarza z Warszawy, który zwalcza boreliozę naturalnie, ziołami. Do tego dochodzi przegrzanie organizmu. To bardzo drogie rzeczy, ale czułem się lepiej. Jeden zabieg kosztuje tysiąc złotych, trwa 2,5 godziny i polega na tym, że siada się na takim hamaczku, od spodu są fale podczerwone, a ty jesteś przykryty prześcieradłem i folią. Podgrzewają tam temperaturę ciała do prawie 40 stopni. Wtedy naprawdę poczułem, ze ta choroba we mnie siedzi. Miałem takie bóle, że nie mogłem wysiedzieć. Raz, że tak ciepło że umierasz, a dwa, że bóle takie, że zaczęło mi wykręcać nogi i ręce w różne strony. Po pierwszym zabiegu nie mogłem się podnieść przez następne pół godziny. Ale później było coraz lepiej. Jednak ta temperatura i tak jest za niska, by wybić wszystkie bakterie. Chodzi bardziej o pobudzenie układu odpornościowego. I ja w połączeniu ziołami czułem się lepiej. Nie zanudzam cię?

Nie, nie. Gdy przeczytałem, że ta aktorka dowiedziała się, co jej jest dzięki mediom, pomyślałem sobie, że trzeba mówić o tym jak najwięcej. Może teraz ktoś ma podobne objawy do twoich i dopiero sobie to uświadomi. 

Tak, bo – jeszcze raz podkreślę – nie do końca można ufać lekarzom, bo wielu po prostu nie ma odpowiedniej wiedzy. Ja byłem u kardiologów, reumatologów, ortopedów, psychiatrów, neurologów i jeszcze kilku innych specjalistów, a i tak nie dostałem gotowej odpowiedzi.

Jak trafiłeś na tę klinikę w Niemczech?

Byłem już ostro sfrustrowany. Poprosiłem znajomego z Niemczech, by sprawdził, jak zajmują się leczeniem boreliozy za naszą zachodnią granicą. Znalazł najlepszą klinikę w Bawarii. Podobno ludzie przyjeżdżają tam na wózkach, a wychodzą o własnych siłach. Tylko że koszt leczenia to około 25 tysięcy euro. Czyli gdzieś 107 tysięcy złotych. Nie miałem takich pieniędzy. Wszystko wydałem na leczenie już wcześniej. A nawet znacznie więcej niż miałem, bo cały czas pomagali mi rodzice. Wtedy Witek Kurzawa i Mariusz Rachubiński z Andrespolii postanowili coś dla mnie zrobić. I zaczęliśmy jechać z tematem zbierania kasy. Zadzwoniłem do prezesa Wigier z prośbą o pomoc, udostępnił mi konto. Pozostało to nagłośnić.

Łatwo było poprosić o pomoc?

Na początku nie chciałem. Bardzo bałem się reakcji. Wiem, że wielu ludzi, którzy muszą zmagać się z tym problemem, też nie ma pieniędzy. Rezygnują z leczenia, bo wiedzą, że ich nie stać. To mnie trochę wstrzymywało. Bałem się tego rozgłosu. Byłem na uboczu piłki i nie wiedziałem, jak to będzie wyglądać. Ale po cichu się nie da. Pierwszy post poszedł na Facebooku Wigier Suwałki i tak się zaczęło. Udało się zebrać bodaj 30 tysięcy. Uważam, że dużo. Tylko że ja teraz nie wiem, czy do tych Niemiec w ogóle pojadę!

Jak to?

Nie wiem, czy to dla mnie dobre. Trochę to niezręczne, bo wszystko było robione po to, bym mógł pojechać, a teraz są wątpliwości, czy będzie to z korzyścią dla mojego zdrowia. Tam również podają antybiotyki. Organizm przegrzewają aż do 42 stopni i gdybym pojechał na to i na suplementację, to okej, ale do antybiotyków mam uraz.

Ale co mówią lekarze? 

Raczej nie wchodzi to w grę bez antybiotyków. Ale tu dochodzimy do najważniejszej sprawy – gdy akcja zyskała rozgłos, odezwało się do mnie bardzo dużo ludzi. Przede wszystkim chorych. Różne to były głosy. Dużo wyrazów wsparcia – jedna pani napisała, że w tym roku nie będzie w jej rodzinie prezentów świątecznych, tylko zbiorą pieniądze i wyślą je mi. Wielu pisało mi, że im antybiotyki pomogły, ale wiadomo – każdy przypadek jest inny, są różne fazy. Były nawet takie posty, że wystarczy przez 14 dni nic nie jeść i będę wyleczony! W końcu odezwali się ludzie, którzy zostali wyleczeni za pomocą specjalnych prądów. Technika biorezonansu – tak to się nazywa. Ludzie, którzy się tym zajmują to ani doktorzy, ani żadni profesorzy. To dietetycy i specjaliści od wspomnianej techniki. Nie będę już wnikał w szczegóły, ale przyznam, że na początku byłem nastawiony bardzo sceptycznie. Myślałem, ze wyleczyć można się tego tylko dzięki specjalnym kuracjom, a nie za sprawą takiego gówienka. Ale umówiłem się na wizytę do tej samej specjalistki, która zajmuje się tą aktorką, o której mówiłeś. To był kwiecień, trwała zbiórka na mój wyjazd. Pani powiedziała, że Niemcy to zajebista sprawa, ale potwierdziła moje obawy co do antybiotyków. Później na podstawie śmiesznego badania, w którym przystawili mi jakiś metal do ręki, wskazali mi lokalizacje mojej boreliozy. A nie mówiłem im wcześniej o objawach! Żadna ściema, pokryło się. Zacząłem w to wierzyć. I zdecydowałem się na ich leczenie.

Czyli zanim udało się nazbierać kasę na wyjazd do kliniki, postanowiłeś spróbować jeszcze czegoś innego, tak?

Na szczęście mogłem opłacić to z pieniędzy, które pochodziły z tej zbiórki. Za wszystko przedstawiam faktury i muszę bardzo mocno podziękować osobom, które mnie wspomogły – wpłaciły pieniądze, urządziły licytacje lub zrobiły to w innej formie – bo nie mam kłopotu finansowego dzięki temu i mogę spokojnie kontynuować leczenie. Tak samo muszę podziękować rodzicom, żonie, teściom i wszystkim przyjaciołom, bo naprawdę mogłem na nich liczyć w trudnych chwilach.

Na dziś jaki jest twój stan?

Taki, że prawdopodobnie nie trzeba będzie w ogóle jechać do tych Niemiec. Powiem nawet więcej – jestem już prawie wyleczony. Ciągle mam objawy, ale wynikają one z tego, że jestem osłabiony. Ale w 70% już zeszły. Zamówiłem do domu specjalną maszynę. To taki komputerek z wbudowanym procesorem i z wgranymi programami. Od tego odchodzą takie kabelki i to wytwarza prądy. Są specjalnie programy na dane bakterie. Trzeba używać jej systematycznie. Okazało się, że bardzo fajnie to ze mnie schodzi. Na badaniach wychodziło to nadspodziewanie dobrze, a i ja sam czułem się o wiele lepiej. Wróciła energia życiowa. Wystarczyło sześć tygodni – niesamowita sprawa! A mówią, że będę czuł się jeszcze lepiej…

Jak teraz stoisz z hajsem? 

Nie ma się co oszukiwać – potrzebuję. Dziś odebrałem przesyłkę za 500 złotych, wszystko to sporo kosztuje. Ale naprawdę czuję, że jestem już blisko. Zbyt długo chorowałem, by nie czuć.

Teraz walczysz o powrót do zdrowia czy również o powrót do futbolu?

Żyłem z takimi objawami jak: bóle kości, sztywność kończyn, takie okropne szczypania po całym ciele, pieczenia… Trudno tak funkcjonować, również jeśli chodzi o psychikę. W pierwszej kolejności cieszę się, że pozbędę się tych „znajomych”. Ale jeśli wrócę do zdrowia, to nic nie będzie stało na przeszkodzie w powrocie do piłki. Mam 26 lat. Dużej kariery już nie zrobię, ale stopniowo mógłbym wracać.

W trakcie tej wymuszonej przerwy zacząłeś wdrażać plan B?

Mam kursy trenerskie i dwa lata stażu w pracy z dziećmi. Na jesieni zaczynam kolejny kurs. Szczerze mówiąc, nie widzę się w przyszłości nigdzie indziej niż przy piłce. Całe życie przy niej byłem, więc powinienem iść w tym kierunku. Uważam, że kiedyś mogę być o wiele lepszym trenerem niż piłkarzem. Mam głowę na karku. Na studia nie poszedłem tylko dlatego, że robiłem karierę. Chciałbym kiedyś pracować z seniorami, ale wiem, że muszę przejść pewną drogę.

Lubiłeś życie piłkarza?

To przyjemne życie, ale ono nigdy nie było moim celem. W piłkę grałem dla mojego brata. Zmarł w wypadku, gdy byliśmy nastolatkami. Trener Bartka powiedział mi na jego pogrzebie, żebym osiągnął coś dla niego. Zawsze o tym myślałem, gdy wychodziłem na boisko. Może dlatego potrafiłem zawsze jechać na ambicji, gdy choroba dawała o sobie znać? Oczywiście robiłem to też dla siebie, bo od małego kochałem grać, ale gdyby Bartek żył, to pewnie kopałbym w III lidze, jednocześnie coś studiując. Nigdy nie byłem kozakiem, ale dziś mocno żałuję, że zachorowałem. No bo jeśli już wskoczyłeś na poziom Ekstraklasy, to możesz być pewien, że te szanse w przyzwoitych klubach będą. Dziś mógłbym być w fajnym miejscu.

Masz ustną umowę z Wigrami, że jeśli wrócisz do zdrowia, to dostaniesz tam szansę?

Kiedyś miałem, gdy dyrektorem sportowym był Jacek Zieliński. Wigry trochę zrobiły dla mnie, ja zrobiłem trochę dla nich, więc myślę, że gdybym poprosił o tę szansę, to umożliwiono by mi stopniowe przebijanie się. Prezes Mazur dużo mi pomógł, więc pewnie tym razem też mółgbym na niego liczyć. Myślę jednak, że nie tędy droga. Najważniejsze bym wyzdrowiał, a wtedy poszukam swojej. Ciągle liczę, ze najlepsze dopiero przede mną.

Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI

PS Jeśli chcecie pomóc Sebastianowi ostatecznie rozprawić się z tym cholerstwem, poniżej podajemy nr konta.

Fundacja Akademia Piłkarska Wigry Suwałki
ul. Zarzecze 26, 16-400 Suwałki
Tytuł przelewu: Sebastian Radzio
30 93670007 0010 0050 0920 0004

ROKI KONIEC

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

21 komentarzy

Loading...