Reklama

„Kwiato” wiecznym pomocnikiem? Dajcie spokój, to pasowałoby jak Kwiatek do kożucha

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

19 lipca 2017, 10:47 • 7 min czytania 11 komentarzy

Kibice zmajstrowali ciekawą grafikę. Zdjęcie przedstawia pług śnieżny Teamu Sky, za kółkiem którego siedzi oczywiście Michał Kwiatkowski. Kierowana przez niego maszyna odgarnia zwały śniegu z drogi, żeby spokojnie mógł nią przejechać Chris Froome. Pod koniec tegorocznego Tour de France – który jeśli Brytyjczyk wygra, to m.in. dzięki Polakowi – coraz częściej pojawia się pytanie, kiedy to „Kwiato” dorobi się w takim wyścigu własnych kierowców z pługami. – On nie jest gorszy od dzisiejszych liderów. Potrzeba po prostu tej kropki nad „i”, kiedy Michał w końcu będzie mógł powiedzieć: „Kurde, to jest właśnie ten czas”. Wierzę, że za rok czy dwa będzie walczył w klasyfikacji generalnej. Ma już spore doświadczenie, jeździ inteligentnie i kiedyś musi podnieść rękawice – mówi Zenon Jaskuła, wicemistrz olimpijski i świata.       

„Kwiato” wiecznym pomocnikiem? Dajcie spokój, to pasowałoby jak Kwiatek do kożucha

Jeśli Froome wjedzie na żółto do Paryża, to połowę koszulki spokojnie będzie mógł oddać „Kwiato” – to jedna z wielu podobnych opinii, którą można znaleźć w internecie w ostatnim tygodniu trwania Tour de France. Kiedy piszemy ten tekst, 16. etap z Le Puy-en-Velay do Romans-sur-Isère wygrał wprawdzie Michael Matthews (Team Sunweb), ale wspomniana żółta koszulka wciąż jest na klacie Brytyjczyka. Kwiatkowski, któremu wielu ekspertów już teraz przyznaje tytuł MVP wyścigu, znów aktywnie pracował na rzecz lidera Teamu Sky. Nawet jeśli tym razem nie musiał oddawać mu swojego koła, jak w niedzielę.

Im bliżej końca TdF, tym częściej pojawiają się rozważania, czy polski mistrz świata z Ponferrady z 2014 r. byłby już teraz w stanie zostać liderem grupy i już na własne konto spróbować powalczyć o czołowe lokaty w wyścigu wieloetapowym.

No właśnie: czy jest na to gotowy? Aby spróbować odpowiedzieć na to niełatwe pytanie, zrobiliśmy mały przegląd techniczny naszej gwiazdy.

Nogi

Reklama

– Zaczął się ścigać, kiedy ja trenowałem już dwa lata (w szkolnym UKS Działyń – red.). Pamiętam, że zaczynał na góralu i praktycznie od razu wygrywał. Był lepszy nawet od rywali starszych o dwa lata. Od zawsze miał charakter, był mega ambitny i silny jak na swój wiek – opowiada w rozmowie z Weszło Radosław Kwiatkowski, starszy brat Michała.

Ma gaz. Wyliczono, że na finiszu tegorocznego zwycięskiego monumentu Mediolan-San Remo, jadąc z Peterem Saganem dosłownie szprycha w szprychę, kręcił z mocą ok. 1220 wat. Odpowiada to mniej więcej mocy średniej klasy odkurzacza. Jednodniowe klasyki to oczywiście zupełnie inna bajka niż katorżnicze, ciągnące się w nieskończoność toury, ale nie zmienia to faktu, że 27-latek jest mocny. Na razie wiadomo, że jego kolarskiego paliwa starczy do wygrywania klasyków. Kwiatkowski oprócz włoskiego monumentu, ma już na rozkładzie E3 Harelbeke, Amstel Gold Race i Strade Bianche. Nic więc dziwnego, że zapracował sobie na łatkę klasykowca. Czy jednak da się ona odpruć na rzecz etykietki zawodnika skrojonego pod wielkie toury?

Z drugiej jednak strony, światowy peleton zna przypadki kolarzy, którzy walczyli z powodzeniem na obu frontach. Przykładem może być Hiszpan Alejandro Valverde, który ma pół garażu zastawionego pucharami za wygrane klasyki, ale potrafił też zajmować miejsca na podium w klasyfikacji generalnej zarówno Vuelty (wygrana), Giro, jak i TdF.

Zenon Jaskuła, trzeci zawodnik TdF w 1993 r.: – O tym się dużo nie mówi, ale wyścig wieloetapowy to harówa, męczarnia trwająca trzy tygodnie. Wystarczy jeden błąd, zjechanie do rowu, zahaczenie o kogoś, nawet zjedzenie czegoś nieodpowiedniego, żeby wszystko przekreślić. Poza tym zawodnik już po dwóch tygodniach jest wymęczony mentalnie. Ciągle musi uważać na każdy kawałeczek etapu, bo czasami wystarczy tylko zagapienie się. A kraksy są co chwilę. One na Tour de France będą zawsze, bo tam wszyscy są nerwowi. Każdy jedzie pod napięciem, bo chce się pokazać. Dlatego trzeba mieć zimną krew i niesamowitą odporność psychiczną.

Jaskuła zwraca uwagę na konieczność poprawy jazdy w górach, bez czego sukces będzie jednak niemożliwy. – W jeździe na czas jest mocny. Góry jakoś przemęczy, ale jeśli chce walczyć o wysokie cele, musi wyćwiczyć tę specjalizację. Żeby wygrywać największe wyścigi, musi więc zmienić system przygotowań. Byli już kolarze, którzy chcieli walczyć, ale nie udawało się im. Przychodził 10-12 etap, dostawali lanie i było po balu. Ale jak Michał będzie wierzył w siebie, zostanie przygotowany i ktoś da mu szansę, to w końcu pojedzie na klasyfikację ogólną. Życzę mu, żeby znalazł się kiedyś w pierwszej trójce, a może nawet i na pierwszym miejscu – dodaje.

Głowa

Reklama

Kiedy w 2014 r. zostawał pierwszym polskim zawodowym mistrzem świata, dziennik „Polska The Times” obszerny artykuł o nim zatytułował „Michał Kwiatkowski, kolarz niebezpiecznie wręcz inteligentny”. W punkt.

Mowa tutaj oczywiście przede wszystkim o inteligencji kolarskiej. „Kwiato” należy do zawodników, którzy najlepiej czują peleton, czytają go i potrafią dobrać odpowiednią taktykę. Gdyby posłużyć się tutaj terminologią szachową, może nie jest w tej dziedzinie jeszcze arcymistrzem, ale mistrzem już na pewno. Warto przypomnieć chociażby 2014 r. i ostatnie kilometry Strade Bianche, kiedy najpierw dał się wyszumieć Saganowi uczepiając się go jak rzep psiego ogona, by w samej końcówce wykończyć go. Wyprzedził go z taką łatwością, jakby jechał BMW, a Słowak starym Oplem Vectrą.

Walka z Saganem (są rówieśnikami, dobrze znają się z czasów juniorskich), czyli jedną z największych gwiazd światowego peletonu, pokazuje też inną rzecz. Kwiatkowski nie pęka przed największymi. W jego kolarskim DNA coś takiego jak pierwiastek strachu nie występuje. Pisząc o nim nie trudno uderzać w pompatyczne tony, ale można powiedzieć, że „Kwiato” – podobnie jak Majka – jest symbolem nowego pokolenia polskich kolarzy. On nie czuje się już się na wielkich imprezach jak dekoracja. On wie, że może być tam głównym aktorem. Gwiazdy z innych krajów nie są dla niego nadludźmi, bo i on jest obywatelem świata. Jeździł we Włoszech, Hiszpanii, Belgii, Anglii, widział już wiele, zna kilka języków.

No i jest wygadany, co podoba się dziennikarzom. Przed mediami nie ucieka, mało tego, czasami je nawet wyręcza w robocie. Podczas tegorocznego Tour de France po każdym etapie przeprowadza bogatą relację live na Facebooku, podczas której dzieli się z kibicami swoimi spostrzeżeniami, opowiada o swoim dniu, odpowiada na ich pytania. A tych jest cała masa. Kibice chcą wiedzieć, o nim wszystko, włącznie z tym, co wsunął na kolację.

Ci, którzy go znają, podkreślają też jego inteligencję poza trasą. W czasach, kiedy sportowcy po treningach łomoczą godzinami w PlayStation lub szukają jak najlepszego ujęcia do selfie na wakacjach, on woli inne rozrywki. Też jest wprawdzie zapalonym gadżeciarzem, ale idą za tym praktyczne umiejętności. Pomóc naprawić sprzęt koledze? Proszę bardzo. Rozłożyć komputer i złożyć go na nowo? Spoko, robił tak już za dzieciaka z pierwszym PC-em. Jeśli ma z czymś problem, będzie kombinował, aż wykombinuje.

– Jest zadziorą. Jeśli ma coś zrobić, ale mu nie idzie, to będzie dłubał i siedział nad tym tak długo, aż sobie z tym poradzi – potwierdza brat Radosław.

Ego

Ambicja to jego drugie imię, ale kiedy trzeba, potrafi schować swoje ego do kieszeni. Doskonale widać to dziś we Francji, gdzie od samego początku jest płucami Frooma, co Brytyjczyk podkreśla praktycznie po każdym etapie. – Jeżeli ktoś mnie zapyta, czy chciałbym wygrać etap na Tour de France, to powiedziałbym: „Jasne, chcę”. Ale gdyby ktoś zapytał mnie, co chcę osiągnąć w tej edycji, to jestem tu po to, żeby pomóc w stu procentach Chrisowi – mówił kilka dni temu Kwiatkowski, chociaż większość polskich kibiców już teraz chciałaby, żeby to na niego pracowano.

kwiato

– Spójrzmy na kolarzy, którzy walczą dziś o wygraną w klasyfikacji generalnej. Każdy z nich zaczynał od roli pomocnika, Froome też pracował na Bradleya Wigginsa – dodaje Radosław Kwiatkowski. – Jeśli wszystko dobrze się poukłada, będzie moc i Tour bardziej otworzy się na kolarzy uniwersalnych, to jak najbardziej. Myślę, że jest szansa na walkę o generalkę. Dziś Michał jest przede wszystkim bardzo zadowolony z tego, że zrobił progres jeśli chodzi o jazdę po górach i ogólną wytrzymałość.

– Najpierw trzeba nauczyć się rzemiosła, żeby później być liderem. Bo liderem nikt się nie rodzi – podkreśla Zenon Jaskuła.

Ale raz porządnie oberwało się mu za – zdaniem niektórych – wybujałe ego i jazdę pod siebie. Mowa oczywiście o igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro, gdzie uciekał przez 200 km. Pierwszy trener Rafała Majki Zbigniew Klęk zarzucił mu na gorąco po wyścigu, że zamiast pomagać koledze, jechał egoistycznie. Później okazało się to bzdurą, bo taki był plan, żeby poprzez szybki atak ułatwić później sytuację Majce. Co ostatecznie zakończyło się jak wiadomo brązowym medalem Rafała wywalczonym w dramatycznych okolicznościach. I ciętą ripostą Kwiatkowskiego w mediach społecznościowych względem szkoleniowca.

Teraz dla odmiany obrywa od niektórych kibiców – oczywiście tych najmniej zorientowanych w kolarskich realiach – za to, że we Francji pracuje na sukces kolegi z teamu, zamiast na swój. „Mistrz świata robi za woła roboczego! I jeszcze jest z tego dumny. Polacy, murzyńska mentalność. Porażka…” – to jeden z przykładów.

– Czy taki ktoś w ogóle zna się na kolarstwie? Czy taki ktoś przejechał na rowerze 40 tys. kilometrów w ciągu roku? – irytuje się natychmiast Jaskuła, kiedy go o to pytamy. – Komentarze takich anonimów w ogóle nie powinny wisieć w internecie. Owszem, kibice jeżdżą na rowerach, kibicują, ale nie mają o wszystkim wiedzy. Listonosz też codziennie jeździ na rowerze, rozwozi paczki po mieście, ale czy jest kolarzem? Ja takiego nie znam.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI 

Fot. teamsky.com

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

11 komentarzy

Loading...