Reklama

Za pierwszym razem wygrałem w godzinę pięć tysięcy. Myślałem, że na ruletce zawojuję świat

redakcja

Autor:redakcja

30 czerwca 2017, 11:47 • 23 min czytania 33 komentarzy

Damiana Burasa możecie kojarzyć głównie z tajemniczym zaginięciem. Informacje o poszukiwaniach byłego wiślaka pojawiły się praktycznie na wszystkich portalach w Polsce. 23-latek wyrzucił na krakowskim dworcu telefon, wsiadł w pierwszy lepszy pociąg i wyjechał byle dalej. Uciekł. Nie poradził sobie z rosnącymi długami, piekielnie silną pokusą wrzucenia na ruletkę jeszcze kilku stów i odkucia się, wstydem, jakim byłoby przyznanie się rodzinie, że problemy z hazardem są już naprawdę poważne. Znaleziono go, gdy poszedł do banku wziąć kredyt. 23-latek rozlicza się ze swoim nałogiem, który solidnie utrudnił mu przebicie się w piłce i mówi oficjalnie: – Więcej już nie zobaczycie mnie w otoczce hazardu. Impulsem dla Burego ma być turniej w Sao Paulo, Neymar Jr’s Five, na który w nagrodę za zwycięstwo w etapie krajowym pojedzie z Kapelą Weselną. Przeczytajcie tę mocną historię byłego wiślaka, który w młodym wieku bardzo mocno się pogubił. Ta historia może mieć jeszcze happy end.

Za pierwszym razem wygrałem w godzinę pięć tysięcy. Myślałem, że na ruletce zawojuję świat

– Po Wiśle Kraków poszedłem do Unii Tarnów. Codzienne 80 kilometrów w busie było męczące, ale nie opłacało mi się jeździć autem. W drugim meczu skasował mnie Marcin Malinowski, legenda Ruchu. Ograłem go bezczelnie, w sumie to go nawet ośmieszyłem i trochę się wkurwił. Nie wiedziałem, że za mną biegnie, już miałem podawać, a tu wziął mi nogi w kleszcze i… wykręcił. Od razu czułem, ze poszły więzadła. Wróciłem po sześciu miesiącach, zaczynałem truchtać, podkręciłem tę nogę i odezwał się Achilles. Przeszedłem drugą operację, ale nic po niej się nie poprawiło. Siedem miesięcy rehabilitacji, paręnaście tysięcy złotych włożonych w dojście do siebie, bo to też nie jest taka prosta sprawa, każda jedna rehabilitacja wynosiła koło stówki. Mniej więcej w marcu wróciłem do treningów w Dalinie Myślenice. Dobrze się wkomponowałem, nawet z nadwagą jaką miałem mogłem spokojnie grać na stojąco. Znowu jednak uszkodziłem nogę. Poszedłem do nowego doktora, który powiedział mi, że poprzednia operacja była niepotrzebna i lekarz tylko pogorszył sprawę. W lipcu mam kolejny zabieg. Później będę potrzebował od 4 do 6 tygodni na rehabilitację i będę próbował wznowić karierę. Prawdopodobnie będzie to w Hutniku Kraków, bo już jestem po słowie z kapitanem, z trenerem znam się z Prądniczanki. Mam w sercu ten klub, bo pozwolił mi się wybić. Muszę przepracować zimę, schudnąć. Przez kontuzję mało się ruszam, tyle co amatorsko pogramy, złapałem dużo kilogramów. Przez ostatnie cztery okresy przygotowawcze nie robiłem zupełnie nic. Po zerwaniu więzadeł zaczął się najgorszy czas w moim życiu. Zagubiłem się. Dużo wolnego czasu… Wcześniej miałem już problemy z hazardem, ale wtedy popłynąłem już kompletnie.

Od czego zaczęły się twoje problemy?

Od przyjścia do Wisły Kraków. Podłapałem od razu z grę w pokera z chłopakami. Gwarantuję ci, że w każdej szatni gra się w pokera. Nie chcę mówić z kim grałem i zdradzać szczegółów… no ale waliłem chłopaków z sianka. Udało się na nich zarobić paręnaście tysięcy. Zawsze ryzykowałem to, że jakbym to ja przegrał, nie bardzo miałem z czego oddać. Jak na tych zawodników – byłem dobry. Przy pokerze wszyscy opowiadali o kasynie, nawet chłopaki z Młodej Ekstraklasy. W końcu pojechałem. Moją pierwszą wygraną było pięć tysięcy złotych. Doskonale pamiętam, co sobie wtedy pomyślałem.

Jakie to łatwe. Przecież ja mogę sobie tam regularnie dorabiać. Skoro w godzinę tyle zarobiłem, zwojuję świat.

Reklama

Z czasem uzależnienie narastało. Przegrało się pół wypłaty, potem było już więcej. Zaczęły się pożyczki. W Wiśle jeszcze było to w miarę kontrolowane, bo zarabiałem dobre pieniądze i udawało mi się jakoś te straty pokrywać. Przerwę od grania miałem na wypożyczeniach w pierwszej lidze w Brzesku i w Siarce Tarnobrzeg. W zasadzie nie zagrałem wtedy ani razu.

Dlatego, że nie było tam kasyna?

Chyba tak, ale to też zupełnie inna atmosfera drużyny, a ja byłem bardzo podatny na środowisko. Wchodzisz do pierwszej drużyny Wisły, widzisz chłopaków, których znasz z telewizji, więc chcesz być jak oni. Ale to nie dla mnie, bo ja nie umiem nad tym panować. Nie znam umiaru. Nie chcę się w to już mieszać, bo z tego nie ma żadnych korzyści. Ostrzegam wszystkich, którzy myślą, że zwojują świat i będą zarabiać w kasynie – może i się da zarobić, ale na krótką metę. Na dłuższą zawsze wszystko stracisz. Większość manipuluje samym sobą, że „a, nie jest tak źle”. Mówi się tylko o wygranych, nie przypomina się o porażkach. Oszukiwałem się. Nie umiem się kontrolować i nie chcę już nawet próbować, czy potrafię grać odpowiedzialne, czy nie. Nie potrafię i tyle. Problemy z hazardem w końcu osiągnęły duże rozmiary i nie miałem wyjścia – pojechałem na terapię.

Jak ona wyglądała?

Spędziłem pięć tygodni w ośrodku zamkniętym koło Lublina. 5-6 godzin dziennie odbywałem zajęcia w grupie, czasem zajęcia indywidualne. Wszystkie podpowiedzi terapeutów miały jak najskuteczniej wyczyścić moją głowę. Teraz raz w tygodniu chodzę do psychologa, bo jednak trzeba się komuś wygadać, a często łatwiej terapeucie – tym bardziej, jeśli wzbudza zaufanie – niż komuś w rodzinie. To nie jest takie łatwe. Czasem mi łatwiej wygadać się obcemu niż najbliższym. Terapia częściowo mi pomogła, zacząłem wprawdzie pogrywać, ale już nie na taką skalę jak kiedyś.

Cała Polska usłyszała o tobie, gdy zaginąłeś. Potem cudownie się odnalazłeś. Domyślam się, że miało to związek z twoimi problemami.

Reklama

To był okres najgorszy w moim życiu. Po zerwaniu więzadeł tylko się rehabilitowałem. Całe dnie czasu wolnego… Wtedy narobiłem problemów z długami. Czytałem wpisy, że szukają mnie a ja poszedłem w melanż – nic takiego nie było. Ta sytuacja przerosła mnie i po prostu uciekłem. Nie wiem, co chciałem zrobić. Sam do końca nie wiem jak to opisać. Działałem w amoku. Najsłabszy moment w moim życiu. Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Chciałem się ukryć? Nie wiem.

Na dworcu w Krakowie znaleziono twój telefon.

Nawet nie pamiętam, gdzie go dokładnie wyrzuciłem.

Zrobiłeś to specjalnie?

Tak, żeby nikt mnie nie namierzył. Wyjechałem byle gdzie. Wsiadłem do pierwszego lepszego pociągu. Gdybym powiedział od razu rodzicom, że mam problemy, to pewnie by mi pomogli. Ale już było mi tak wstyd, że nie potrafiłem. Ta myśl, że kolejny raz zawodzisz… Dotarłem do Poznania, gdzie zakwaterowałem się w hotelu. Po czterech dniach chciałem wziąć pożyczkę, żeby mieć jeszcze za co żyć. W Eurobanku kobieta zablokowała mój wniosek i z ciekawości wpisała w internet moje imię i nazwisko. Wyskoczyła jej cała masa ogłoszeń, że jestem poszukiwany. Zadzwoniła do mojego ojca. Rodzice na własną rękę zaczęli mnie szukać. Policja w tym temacie nie zrobiła nic, nie zajmowała się moimi rodzicami. To był chyba znak od Boga, bo mama z tatą po całym dniu poszukiwań w Poznaniu zatrzymali się akurat w moim hotelu. Nie mieli pojęcia, że tam jestem, weszli do pierwszego lepszego. Na recepcji przy meldowaniu mama spytała, bo pytała dosłownie każdego:

– Czy nie ma tu przypadkiem Damiana Burasa? Nasz syn zaginął…
– Damian Buras? Jest, pokój numer dziewięć – pani na recepcji odpowiedziała jak gdyby nigdy nic, a mama prawie po tym zemdlała.

Mama uznaje, że to znak. Weszła do pokoju cała zapłakana, ja cały roztrzęsiony… I tak wróciłem do domu.

Zdawałeś sobie sprawę, że wszyscy cię szukają?

Czwartego dnia chciałem sprawdzić, jak Wisła poradziła sobie w sparingu. Odpaliłem internet… No i wtedy się dowiedziałem. Wcześniej kompletnie nie zdawałem sobie z tego sprawy. Rodzice wiedzieli o tym, że gram, ale nie wiedzieli, że aż na taką skalę. Nie wiedzieli o żadnych pożyczkach. Nagle się to skumulowało i dostali wielki cios w jednym momencie. Muszę to podkreślić i zawsze będę to podkreślał – to co robią dla mnie moi rodzice to coś wielkiego. Ja tego nie doceniam i to, że chcę pomóc sobie to dla mnie sprawa drugorzędna – przede wszystkim najpierw muszę coś udowodnić im. Wszyscy w rodzinie byli zdrowi, a już zaczynają już zażywać leki, tacie skoczyło ciśnienie… Nie zasługują na to. Pomogli mi finansowo. I pospłacać długi, i z operacjami. Jestem jedynakiem i wszystko szło dla mnie, ale tyle co ja ich nakłamałem… Do końca życia im tego nie wynagrodzę. Dla nich największą nagrodą nie będzie to jak im spłacę pieniądze – co chcę oczywiście zrobić jak najszybciej – ale gdy zobaczą, że się zmieniam. Oprócz tego mam kilku kolegów, których staram się w mniejszych czy większych ratach spłacać. Kilkanaście dobrych miesięcy spłat mnie jeszcze czeka. Sam sobie tego nawarzyłem, więc nie ma co  się użalać, tylko wrócić do piłki i mieć z czego oddać.

Lichwiarze zaczynali się dopominać w sposób zdecydowany?

Wbrew temu co się mówi – to nie są źli ludzie. Zwykle są uczciwi. Nie ma tak jak niektórzy mówią, że gdy się spóźnisz z oddaniem o jeden dzień, to ci połamią ręce. To też są ludzie. Zrozumieją, że nie zawsze masz na czas. Gdy jest dłuższa zwłoka – są kolejne procenty, ale idzie się z nimi dogadać. W kasynie nigdy nie podejdą do ciebie pierwsi, po prostu krążą. Mają swoich ludzi, którzy podchodzą do ciebie i mówią „spójrz, jakby ci brakowało to tam stoi lichwiarz”. Już pousuwałem te kontakty, chcę unikać tego świata, tych tematów. Na terapii nauczyłem się, że rozmowy o kuponach i hazardzie to tzw. wyzwalacze. Jak się wkręcę to zaczynają się myśli „a, może spróbować”.

19096186_1952592204766461_455920604_o-835x420

Z twojej perspektywy – da się grać i się nie uzależnić?

Da się, bo do kasyn zawsze jeździliśmy z kilkoma kolegami i byli tacy, którzy przegrali stówkę-dwie i siedzieli całą noc bez gry, mówili pas. To jak z alkoholem – wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba wiedzieć, gdzie, kiedy i ile. Próbowałem sprawdzić czy rzeczywiście tak jest, ale już przestałem dyskutować z  nałogiem. Jestem uzależniony i takie są fakty. Na treningach myślałem o tym jak zagram wieczorem. Może nie w trakcie gierki, bo gdy masz piłkę przy nodze to zapominasz o wszystkim, ale już schodząc do szatni – pojawiały się takie myśli. Daję oficjalny komunikat sobie i wszystkim: robię wszystko, żeby już nigdy nie wejść w to bagno. Stwierdzam, że nikt mnie nie zobaczy już w otoczce hazardu, w kasynie. I mówię to oficjalnie. Żadnych korzyści z tego nie ma. Fajne na chwilę, ale ranisz bliskich, tracisz zdrowie, kondycję, wszystkie sprawy idą na bok, nawet miłość do piłki idzie na bok.

Głowa zaczyna mi już dojeżdżać. Zrozumiałem, że mam 23 lata i jeszcze dziesięć lat spokojnie mogę pograć w piłkę. Żeby mieć na życie zatrudniłem się na stacji benzynowej, przez jakiś czas pracowałem też w Żabce. Wstydziłem się tego. Ktoś wchodził i mnie rozpoznawał… źle się z tym czułem. Pokory najbardziej nauczyła mnie sytuacja, gdy musiałem zatankować auto Pawłowi Brożkowi. Może nie był to mój dobry kolega, bo on raczej nie żył blisko z młodymi, ale na „cześć, cześć” byliśmy. Na stacji dostawałem dwa tysiące na rękę i dopiero tam zrozumiałem, że tyle samo to ja mogę zarobić nawet w czwartej lidze. Wyjdę sobie na trening dwie godziny, porobię to, co kocham i dostanę tyle samo. A nie po dwanaście godzin przez piętnaście dni w miesiącu.

Od kilku tygodni nie uczestniczę w niczym i już nie będę uczestniczyć. Regularnie spotykam się z terapeutą, powoli czyści mi głowę i już nie mam tak zaprzątniętej jak miałem. Kocham piłkę, kocham się bawić piłką. Gdy czasami widzę, jacy piłkarze zza granicy dostają szansę w Ekstraklasie…

Myślisz sobie: to mogłem być ja.

No mogłem. Ale nie dałem od siebie za dużo. Chciałem, wymagałem, obrażałem się, ale byłem głupi. I tego nie ukrywam.

Jak wyglądało twoje wejście do pełnej gwiazd szatni Wisły?

Zagrałem świetną drugą rundę w czwartej lidze w Hutniku i pan Marcin Kuźba, który obserwował nasze mecze polecił mnie trenerowi Probierzowi. Pojechałem na sparing Wisły i już wtedy było to mega przeżycie, bo mimo że grali głównie młodzi, to był Małecki, Jirsak, Iliev. Sama gierka przedmeczowa – cieszyłem się jak dziecko. Spełnienie marzeń. Po drugim meczu trener Probierz powiedział mi, że jest na tak. W sobotę grałem mecz z Lotnikiem Kryspinów, a w następny piątek wchodzę do szatni z Meliksonem, Ilievem, Wilkiem, Genkowem, Gargułą, Boguskim, Jaliensem. Przy niektórych zawodnikach chodziło się sztywno, taki był respekt. Na przykład przy Arku Głowackim. Dużo mi pomagał Łukasz Garguła. Miałem dobry kontakt z Łukaszem Burligą, z Alanem Urygą, bo to kolega z Huty, z Bogusiem. Piłkarsko najbardziej imponował mi Iliev. Taki luz, taka bezczelność – ja to lubię. Melikson też był kotem, ale on bardziej szarżował, a Iliev bardziej pieścił tę piłkę.

A propos – jak się żyje na Nowej Hucie?

Kiedyś zabili mi kolegę, do dziś się bardzo przyjaźnię z jego bratem. Biegał z nożami. Zabił go mój inny kolega, z którym grałem kilka lat w Hutniku. Teraz trochę się to uspokoiło, bo ważniejsze osoby leżą, czyli siedzą w więzieniu, niektórzy też pouciekali. Ostatnio znowu był incydent, gdy na Hucie zabili chłopaka. To jest chore, czasem nie możesz spokojnie iść przez Hutę. W biały dzień cię zagazują, pobiją, potną. Jeśli tylko zagazują – możesz się cieszyć. Gorzej jak dostaniesz dziurę. Miałem kilka głupich tekstów kibiców Hutnika, że zdradziłem klub, ale ci kibice którzy się znają na piłce rozumieją, że musiałem pójść do Wisły. Przychodzi po ciebie klub z Ekstraklasy i to na miejscu – jak masz nie spróbować? Każdy chce zrobić krok do przodu. Dostałbym wtedy ofertę Cracovii – poszedłbym do Cracovii.

To była naprawdę mocna Wisła, a tydzień wcześniej tylko oglądałem ich w telewizji i co najwyżej mogłem postawić na nich kupon. Po moim odejściu była afera, że dali za mnie tylko za osiem tysięcy. Z tego co wiem Hutnik krzyknął jakąś straszną sumę, później za innych chłopaków też taką krzyczał. Chyba padło raz nawet coś w okolicach 300 tysięcy. Szok. Pan Bednarz chciał zachować się w porządku i zaproponował Hutnikowi 20 tysięcy, co już i tak było niezłą kwotą. Hutnik powiedział, że nie i odwoła się do sądu. Nie mam stu procentowej pewności, że tak było, ale z opowieści pana Bednarza i ludzi, którzy byli w tym sądzie – dostali zamiast dwudziestu właśnie osiem. Sąd ustalił też, że w momencie debiutu Hutnik dostaje 40 tysięcy.

Co pewnie nie pomogło ci w debiucie, którego w Wiśle nie zaliczyłeś.

Miałem informację, że w przedostatniej kolejce w Zabrzu wyjdę od początku, ale w końcu nie zagrałem. Nie wiem, czemu nie zadebiutowałem. Byłem w dobrej formie i wtedy wszyscy z naszej kadry poza mną dostali szanse. Wszyscy. Byłem na trzech meczach na ławce. Najsmutniejszy moment był w Poznaniu, gdzie Wisła grała już o nic. Przegrywaliśmy 0:1 i trener Kulawik nie zrobił trzeciej zmiany, mimo że byłem jedynym ofensywnym piłkarzem na ławce. Pomyślałem: skoro tu już nie zadebiutowałem, no to kiedy? Gdy jechaliśmy na Podbesikdzie było tylko 18 zdrowych piłkarzy, a i tak mnie nie wzięli, woleli jechać w 17.

Jak wspominasz trenera Probierza? Młodzi za nim nie przepadają, ale gdy dostosujesz się do jego metod – dużo na tym wygrasz.

Świetny trener. Gdyby nie podał się do dymisji, szybko bym zadebiutował. Dobrze wyglądałam w treningach a on by się nie przejmował ekwiwalentami. Fajnie jak młody zawodnik czuje się ważny u trenera. U niektórych trenerów młodzi są po to by towarzyszyli starszym przy gierkach. Niekiedy było tak, że gdy młodzi odzyskiwali na gierce piłkę, to i tak musieli oddawać starszym, bo to oni mieli ćwiczyć na nas. A trener Probierz traktował wszystkich tak samo. Miał wysłać kogoś na Młodą Ekstraklasę – nie miał skrupułów, by wysłać doświadczonego. Jak trzeba było zjebać starego – zjebał. Jak trzeba było pochwalić młodego – pochwalił. Początkowo w Wiśle czułem się zagubiony. Ważyłem 80 kg i trener Probierz od razu na pierwszym treningu mnie zjechał:

 – Kurwa, jak ty z trzykilowym workiem chcesz zdążyć do pressu?!

Ale to nie tylko krzyki, bo od razu się mną zajął. Zobaczył mnie doktor, na obóz przyjechał dietetyk. Później po dwóch tygodniach ważyłem już 76,5 kg. Innym razem w Wiśle nagle powiedział:

– Bury i Głowa, chodźcie potrenować rzuty wolne.

I nie wiedzieć czemu trenowałem wolne z Głowackim. Na gierkach pozwalał mi wykonywać rzuty rożne. Takie coś buduje młodych, czujesz się ważny. Jakby kiedyś było mi dane – chciałbym pracować z trenerem Probierzem. Słyszałem przez znajomego, że dobrze się kiedyś o mnie wypowiadał.

Do rozmowy włącza się kolega Damiana z Kapeli Weselnej, Łukasz Stupka, prywatnie kibic Wisły Kraków, zawodowo odpowiada za skauting w Górniku Łęczna: – Ale nie pójdziesz do Cracovii. Nie zrobisz mi tego! 

Rok temu jak już dochodziłem do siebie po pierwszej operacji pojawił się temat rezerw Cracovii. Nie wiem, czy bym poszedł, ale już w ogóle miałbym gorąco w Krakowie. Hutnik, Wisła, Cracovia… Nie myślę o tym.

Trenowałeś też u Smudy, który słynie z tego, że młodzi mają u niego bardzo pod górkę.

Było słynne podlewanie krzaczków. Na obozie nie dawaliśmy rady i szliśmy wymiotować w krzaki, a trener żartował, że je podlewamy. Ale nie chcę się źle o trenerze wypowiadać, bo go szanuję. Zawsze miałem problemy z defensywą i trener Smuda tego nie lubił. Wymagał pracy a ja miałem siły raczej tylko do przodu. Mimo wszystko wyglądałem dobrze, strzeliłem kilka bramek. Wiedziałem jednak, że mam małe szanse na debiut. Dostałem ofertę wypożyczenia z pierwszoligowego Okocimski Brzesko i skorzystałem.

Tam nałapałeś już jakieś minuty.

Byliśmy słabą drużyną, w pierwszej rundzie zdobyliśmy 7 punktów. Początek miałem dobry, ale z Łęczną miałem setkę do pustej, Prusak już leżał i trafiłem prosto w niego. Jak na złość to był jedyny mecz Brzeska pokazywany w telewizji. Trener później odsunął mnie. Brakowało mi tam statystyk. Tworzyłem kolegom dużo sytuacji, ale liczb nie było. Później poszedłem na wypożyczenie do Siarki, gdzie zdarzył się cud, bo tak trzeba mówić o tym, że nie awansowaliśmy. Wszyscy myślami byli już w pierwszej lidze. Trener Tułacz mówił, żebym został, bo u Smudy nie mam szans, ale ja znowu poczułem się mocny i wolałem zadzwonić do Smudy 30 czerwca:

– Damian Buras.
– Ohohohoho, kto to dzwoni!
– Pamięta mnie trener?
– No jak mam nie pamiętać!

Zaczął się śmiać i spytałem się, czy mam się stawić na trening. Powiedział, że nie, mam zacząć od trzeciej ligi. Wkurzyłem się i mówię, że to niesprawiedliwe. Młodzi z juniorów pograją, a ja wracam z wypożyczenia i nie zagram. Ale mimo to nie chciał bym przychodził, choć zdecydowałem się jednak przyjść, chociaż po to, by pogadać twarzą w twarz. W swoim biurze Smuda powiedział mi, że będzie się mi przyglądał w trzeciej lidze i zobaczymy. W rezerwach byłem zawodnikiem wiodącym i wykręciłem dobry sezon. Cieszyłem się, że muszę wejść w końcu do pierwszej drużyny, ale… nic. Przez pół roku nic. Później debiutowali – oczywiście nie jestem zły na to i cieszę się, że dostali szansę – chłopaki, którzy w rezerwach grali mniej niż ja. Naprawdę mogło to denerwować, każdy ma swoje ambicje. Ale zdaję sobie sprawę, że to też pokłosie tego, że już powoli rozluźniałem się w rezerwach. Było kilka kilogramów za dużo, na trzecią ligę to wystarczało, ale na Ekstraklasę nie musiało.

Mogłem odejść z Wisły, w Puszczy zaoferowali mi lepsze warunki i kontrakt na trzy lata. Być może to był punkt zwrotny, ale naiwnie wierzyłem, że w tej Wiśle dostanę jeszcze szansę i odmówiłem. Tata był na mnie zły. Nie zawsze go słuchałem, a tata bardzo zna się na piłce i jego rady zwykle były dobre. Zostałem w piłce dziecinnej, bo trenując z chłopakami młodszymi o 3-4 lata nie rozwijasz się. Poza tym mecze w trzeciej lidze to piłka półamatorska. Byłem pewien, że dostanę jeszcze rok przedłużenia w Wiśle, ale pan Kapka powiedział mi wprost, że nie jestem tam po to, by być gwiazdą rezerw, a by stanowić o sile pierwszej drużyny. Spytałem go złośliwie: „Jak miałem to zrobić, skoro nikt mi nie dał szansy?”. Bo tak naprawdę nie dostałem szansy. Odszedłem do Unii, zostałem skasowany i od tej pory nie wróciłem na boisko.

19074661_1952592211433127_1027553195_o

Odnajdziesz się w Sao Paulo, gdzie lecisz z Kapelą Weselną reprezentować Polskę na światowej edycji Neymar Jr’s Five.

Brazylia to dla mnie impuls. Pomyślałem sobie, że to jest ważny moment. Jeśli teraz nie poświęcę się, nie zadbam o siebie – a chcę, naprawdę chcę – to już mi się nie uda. Będzie mijał czas, motywacja będzie mniejsza. Lecę do Brazylii reprezentować kraj – jakakolwiek piłka by to nie była, to dla mnie duma. Nie pompuję się bardzo, ale chcemy wykręcić jak najlepszy wynik. Atmosfera jest, trenujemy, może nie wychodzi nam to jeszcze tak dobrze jak chcemy, ale dyscyplina się poprawia. Może coś się uda ugrać. Fajna przygoda, która może się już nikomu z nas nie przytrafić. W Brazylii piłka to religia, to jest piękne.

Byłeś na eliminacjach jedynym gościem z w miarę poważną przeszłością piłkarską?

Był jeszcze gość, który gra w trzeciej lidze na Śląsku. Bródno w finale tylko dawało loby i nic więcej, ale dostosowali jednak taktykę do turnieju. To cud, że jedziemy do Brazylii, bo gość od nich miał sytuację z pięciu metrów do pustej i trafił w kant bramki.

Czyli robiłeś tam za gwiazdę.

Nie. Ja to tak nie lubię jak ktoś mnie tak pompuje. Wkurza mnie to. Wolę być sobie gdzieś tam z boku. Po tym turnieju chcę wrócić do zawodowej piłki. Jeszcze raz chcę to podkreślić – jestem bardzo wdzięczny moim rodzicom, bo robią dla mnie coś wielkiego. Tyle razy ich okłamałem, oszukałem, a oni wciąż mi wierzą. A mi wierzyć… Kurwa, ciężka sprawa. Chcę podziękować też wszystkim kolegom, którzy mnie szukali. Mama mówiła, że pod blokiem było ich kilkudziesięciu i stawali na głowie, by mnie znaleźć. Chodzili po dworcu, pytali… Jestem im za to bardzo wdzięczny. Moim wiernym kibicem jest także babcia, za co jej też dziękuję i moja wartościowa dziewczyna, którą też zawiodłem jak większość, ale chcę udowodnić, że potrafię się zmienić. Jestem osobą dorosłą i sam muszę ponieść konsekwencję. Nie chcę, żeby rodzice mi pomagali, bo to do niczego nie doprowadzi. Głowa w końcu dojechała na swoje miejsce i jest czysta. Wreszcie jestem w stanie zadbać o siebie i udowodnić wszystkim, że jeszcze mogę zagrać na jakimś poziomie. Gdybym nie czuł się mocny – pewnie by mi się już nie chciało. Ale mam 23 lata i wiem, że jeszcze umiejętnościami dam radę. Nie wstydzę się tego, co robiłem. Ludzie mogą mi cisnąć. Zagubiłem się i tyle. Zdaję sobie sprawę, że wielu będę się kojarzył tylko z hazardem i ucieczką. To już czas, by wrócić do piłki.

Łukasz Stupka: – Jeśli Bury dojedzie mentalnie i zrzuci kilogramy, jestem pewien, że jeszcze zagra w Ekstraklasie. Mogę założyć się o 100 tysięcy złotych. 

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Damian będzie miał 7-8 lipca okazję wraz ze swoją ekipą, Kapelą Weselną, wygrać międzynarodowy turniej Neymar Jr’s Five w Sao Paulo. Razem z Karolem będziemy śledzić to wydarzenie prosto z ich szatni. 

***

Damian podesłał mi kilka akcji jego autorstwa. Co tu kryć – talent widoczny gołym okiem. Szczególnie w akcji, w której dalej lob a’la Berbatow (ostatni filmik).






***

Zapraszam także do moich poprzednich wywiadów.

Bartosz Iwan opowiedział mi jakiś czas temu ze szczegółami o swoim problemie z hazardem, z którego szczęśliwe wyszedł. Mówiłem, że idę na zakupy i nie było mnie trzy godziny. Liczył się tylko moment, gdy przed oczami migały owoce.

 

Z7Rx5RM

Fragment:

Tak w ogóle co w tym ekscytującego? Grałem ze dwa razy na maszynie i dla mnie to kompletna nuda. Ale ty masz zupełnie inną perspektywę.

(Bartek uśmiecha się) Ciężko w sumie powiedzieć. Chyba ta adrenalina. Coś się dzieje. Możesz szybko wygrać dużo pieniędzy. Trafię pięć siódemek i mogę mieć w pięć minut dwa tysiące złotych. Hazardzista cokolwiek trafi, dostaje bodziec, że jest fajnie. Ja jeszcze miałem tak, że zawsze przebijałem. Nigdy nie brałem tego, co jest, ale grałem do końca, do cna, ile się dało. Nieraz trafiłem dwieście złotych i chciałem zrobić z tego tysiąc.

Miałbyś tysiąc, chciałbyś zrobić dwa.

Tak, dokładnie.

Jak te punkty wyglądają od środka, jaka jest specyfika tych miejsc? Kasyna kojarzą się ekskluzywnie, z drinkami, kasą, luksusem.

Takie kanciapy. Małe lokaliki, piętnaście metrów kwadratowych, trzy maszyny, pani za ladą. Siedzisz i klikasz. Jedni przychodzili dla przyjemności, inni byli tacy jak ja. To było widać, że ktoś przychodzi rekreacyjnie. Wygrał pięćdziesiąt złotych, brał to, wychodził i już się nie pojawiał. Niektórzy byli jeszcze gorsi ode mnie. Wsadzali dużo pieniędzy, po pięciu minutach nic nie mieli, szli do bankomatu, znowu wpłacali. Hazardzista hazardzistę zawsze pozna.

Znałeś już stałych bywalców?

Nie, może ze dwie osoby. Nie lubiłem nawet z nikim rozmawiać podczas gry. Denerwowało mnie, gdy ktoś mnie zaczepiał. A doradcy się zdarzali.

– Zmień stawkę! Zagraj inaczej, bo ci nie idzie! Zaufaj!

Mają jakieś swoje taktyki i myślą, że da się oszukać maszynę, ale nie ma na nią żadnego sposobu. Kiedy ma dać – da. Kiedy ma zabrać – zabierze.

***

Przemysław Trytko opowiedział o piłce w Kazachstanie, czytaniu niesamowitej liczby książek i… butach, w których zadebiutował w Bundeslidze. To jedna z najbardziej romantycznych historii, jaką mają do zaoferowania polscy ligowcy. Zapraszam na boisko. Od jutra można zostać piłkarzem.

kB0c2hu-835x420

Pogadaliśmy o książkach, to zakończmy historią jak z książki. Opowiedz o swoim debiucie w Bundeslidze i o butach, w jakich zagrałeś. Szczerze powiedziawszy – nigdy nie słyszałem od polskiego ligowca romantyczniejszej historii.

To były Mercuriale II. Całe czarne z czerwoną piętą. W juniorach mieć Mercuriale – teraz każdy je ma – to było coś pięknego. Dostałem je używane od kogoś. Myło się je, pastowało, wychodziło się w nich tylko na mecze, by jak najdłużej wytrzymały. Gdy pięta nie uformowała odpowiednio do stopy, psuła całą nogę i zawsze trzeba było grać w plastrach. Ale to były Mercuriale, w których grał Patrick Kluivert. Nawet jeśli nogi odpadały – trzeba było w nich grać. Zdobyłem w nich z Gwarkiem Zabrze mistrzostwo Polski, więc miały ogromną wartość sentymentalną. Poza tym, ja się w nich dobrze czułem. Po prostu – te buty to mój ideał.

W Bundeslidze nie było najmniejszych problemów z butami. Kiedy zawodnik chciał jakieś konkretne buty – szedł do kierownika i mówił, jakie jest zapotrzebowanie, dostawał kartki i szedł sobie zamawiać. Poniosło mnie wtedy trochę i nakupowałem dużo dziwnych butów. Chciałem posprawdzać. Żadne, które kupowałem za paręset złotych czy euro nie pasowały mi tak, jak te moje Mercuriale z Zabrza. Już w Gwarku musiałem kleić je taśmą klejącą, żeby nie odeszła podeszła. Wiedziałem, że jeżeli kiedykolwiek zagram w Bundeslidze, to właśnie w tych butach. Trenowałem w innych, rozgrzewałem się w innych, mało kto o tych butach w ogóle wiedział. Gdy trener zawołał mnie, bym szykował się do wejścia, poprosiłem masera o tejp. Myślał, że chcę – jak wszyscy – obwinąć ochraniacze. A ja zacząłem oklejać tym tejpem buty, żeby podeszwa nie odpadła. Wszyscy z tej ławki rezerwowych zaczęli patrzeć na mnie jak na wariata, bo te buty się już w ogóle nie trzymały. Ale w żadnych innych butach się tak dobrze nie czułem i nie chciałem zagrać w żadnych innych.

Ubzdurałeś sobie, że lepiej w nich zagrasz czy to tylko wartość sentymentalna?

To i to. To były moje pierwsze Mercuriale. Pierwsze! Młodzi nie grali wtedy w Mercurialach. Musiałem je od kogoś odkupić używane. Mój kolor, strasznie mi się podobały. Ideał. Top. Czasem patrzysz na coś i mówisz sobie, że to jestem ja. Miałem tak patrząc na te buty. Piękne. Czarny z czerwonym… Nigdy się z nimi nie chciałem rozstać, zresztą mam je do dziś i nigdy ich nikomu nie oddam. Gdy już wiedziałem, że jest szansa na debiut, wiedziałem, że jeden mecz dadzą radę. Było trochę śmiechu, było trochę wstydu, ale afery nikt nie robił.

***

Mateusz Bąk opowiedział o swojej drodze z A-klasy do Ekstraklasy i miana ikony Lechii Gdańsk. Dostawaliśmy po sto złotych premii. Niby mało, a dla nas to był cały tydzień w Sopocie!

sQyhq8h-835x420 (1)

Jak wyglądała A-klasa i okręgówka? Jakie pierwsze obrazy przychodzą ci do głowy?

Amatorka. Nie ma nawet porównania z tym, co teraz. Teraz mamy dwa boiska, a wcześniej trenowaliśmy na żwirze.

Na żwirze?!

No tak. Na Traugutta za trybuną były boiska piaskowo-żwirowe. Mówiliśmy na to boisko Sahara.

To przecież ty musiałeś być dzień w dzień cały poobdzierany.

Wyobraź sobie trening w lato. 30 stopni, ja sam jako bramkarz. Piach, żwir, beton… I musisz włożyć na siebie dwie pary spodni i dwie bluzy, by nie skończyć z kamieniami w kolanach. Amatorka kompletna. Jeździliśmy na wiochy. Krowy obok boiska, kibice stojący wokół. Pamiętam sytuację, gdy jakiś durny kibic krzyknął sobie po drugiej stronie boiska: „Arka Gdynia!”. Nagle zobaczyliśmy jak pięćset osób nie zważając na nic przebiega przez środek i leci za tym gościem a cała wioska ucieka. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak na filmikach Kartoflisk. Pamiętam jedno zdarzenie szeroko opisywane w lokalnej prasie. Na wieś Siwiałka przyjechało z Gdańska bardzo dużo osób i – jakby to nazwać, żeby było politycznie poprawnie… – przejęli wioskę wzdłuż i wszerz. Od domów, przez sklepy, po stodoły. My graliśmy mecz, ale dookoła krzyki, bieganie. Wzięli z jakiegoś gospodarstwa dwie krowy i przyprowadzili je na boisko. Jeden sklep miał zafundowany przez naszych kibiców remanent. Po Siwiałce żaden zespół nie chciał nas przyjmować. Wszystkie mecze graliśmy u siebie, bo żadna wioska nie zgadzała się, by do nich przyjechało tysiąc czy dwa kibiców z Gdańska.

Najnowsze

Cały na biało

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

33 komentarzy

Loading...