Reklama

Niepokojący przypadek Adriana Miedzińskiego. Bez hamulców jest nie tylko jego motocykl

redakcja

Autor:redakcja

21 czerwca 2017, 19:30 • 4 min czytania 25 komentarzy

Skąd tak zatrważająca liczba samobójstw u żużlowców? Trener Marek Cieślak próbując to wytłumaczyć, doszedł do prostego wniosku – na torze są herosami, a poza nim to często kompletne pierdoły. Analizując ostatnie wypadki Adriana Miedzińskiego, warto zastanowić się, czy problem nie jest nieco głębszy, a kłopoty w życiu prywatnym sportowców nie biorą się z negatywnych skutków uprawiania danej dyscypliny. Czarny sport to świat, gdzie bariera strachu nieustannie się przesuwa. Co należy zrobić, by nie dopuścić do kolejnej tragedii?

Niepokojący przypadek Adriana Miedzińskiego. Bez hamulców jest nie tylko jego motocykl

Ostatnia niedziela, jedzie najlepsza żużlowa liga świata. Na Motoarenie bijący się o fotel lidera Falubaz Zielona Góra mierzy się z plasującym się nieoczekiwanie pod koniec stawki Get Wellem Toruń. Spotkanie jest zacięte, zaraz po zakończeniu zawodów jedna z gazet nazwie je efektownym horrorem.

Czternasty bieg zmagań. Na wyjściu z drugiego łuku na trzecią pozycję wysuwa się Jason Doyle, zaraz za nim pojawia się Adrian Miedziński. Dwukrotny drużynowy mistrz świata nie chce dostrzec jadącego przed nim rywala i jak gdyby nigdy, skręcając na prostej, uderza w motocykl Australijczyka, tracąc panowanie nad własnym. Z impetem uderza głową o maszynę, wpada w dmuchaną bandę. Traci świadomość, tor opuszcza na wózku, stadion w karetce. W szpitalu lekarze stwierdzają złamanie kości łokciowej i promieniowej.

Musieli go wręcz zeskrobywać z bandy. On od roku jeździ jak świr – powiedział mi kolega, zapalony fan żużla, do którego zadzwoniłem zaraz po zdarzeniu.

Reklama

I faktycznie, jakby się nad tym zastanowić, Miedziński od początku zawodów kipiał agresją. W trzecim biegu został wykluczony, po tym, jak bezpardonowo wszedł pod ścinającego do małej Jacoba Thorssella. Dla komentującego zawody Mirosława Jabłońskiego tak niebezpieczna jazda zawodnika „Aniołów” to bandytyzm. – Nie było tam próby uniknięcia kontaktu. Z perspektywy całego sezonu Adrian jedzie najlepiej z toruńskiej ekipy, ale czasami jest wolniejszy od kogoś i próbuje w niesportowy sposób przeszkodzić rywalowi.

Wykluczenia Miedzińskiego sypią się jedno za drugim. Dziennikarz żużlowy Dariusz Ostafiński pisze wprost: – W tym sezonie nie ma meczu, w którym Adrian Miedziński nie spowodowałby jakiegoś karambolu, względnie sam nie upadł na tor.

Nie tylko on zauważa, że reprezentant Polski stracił instynkt samozachowawczy. Co jest tego przyczyną? Ludzie śledzący karierę Miedzińskiego jednoznacznie wskazują na fatalne wypadki z poprzednich sezonów. Chodzi przede wszystkim o kraksę z meczu Czechy-Polska w Pradze (Miedziński doznał wstrząśnienia mózgu, przez 30 minut nie miał kontaktu ze światem), zdarzenie w spotkaniu Swindon-Poole (dłoń Polaka dostała się w okolice zębatki, złamał trzy palce) oraz groźny upadek podczas Grand Prix Bydgoszczy. Na GP Polak wstał i próbował natychmiast kontynuować jazdę. Wyglądał jednak jak Dariusz Michalczewski po nieprzepisowym ciosie Graciano Rocchigianiego.

Po wywrotce w Bydgoszczy Miedziński próbował nie tylko wstać i dalej się ścigać, ale starał się także uciec przed ludźmi z zespołu medycznego Polskiego Związku Motorowego. Przedstawiciel PZM Piotr Stencel rozmawiał na temat żużlowca z serwisem Sportowefakty. – Od pewnego czasu obserwujemy, że dzieje się z nim coś złego. Pamiętam, jak kiedyś wkomponował Emila Sajfudinowa w bandę. Trzeba zmobilizować toruński klub, żeby dopilnował zawodnika, który powinien się kompleksowo przebadać. Może też zrobić badania psychiatryczne.

Co oznacza w tym przypadku zwrot „kompleksowo przebadać”? Stencel na myśli głownie elektroencefalografię. EEG wykonuje się najczęściej przy śpiączce, padaczce i problemach ze snem. Praca układu nerwowego Miedzińskiego, jak i zresztą innych żużlowców, może być zaburzona. W końcu wypadki na torze wydają się dużo groźniejsze dla ludzkiego mózgu niż zderzenia głowami futbolistów amerykańskich. Na przełomie dziesięcioleci doktor Bennet Omalu dowiódł związek pomiędzy urazami głowy graczy NFL a ich późniejszą depresją i samobójstwami.

Reklama

Należy w tym miejscu przypomnieć historię Roberta Dadosa. Punktem zwrotnym w karierze i życiu „Dadiego” był koszmarny wypadek motocyklowy nieopodal stadionu żużlowego w Grudziądzu. Mistrz świata juniorów z 98 r. wjechał ścigaczem w wymuszającego pierwszeństwo Poloneza. Złamał nadgarstek, żebra i obojczyk. Najpoważniejsze były jednak obrażenia wewnętrzne. Od tego momentu balansował na granicy życia i śmierci, Gdy pierwszy raz próbował popełnić samobójstwo, uratował go mechanik. Za drugim razem – żona. Trzecia próba okazała się skuteczna, powiesił się w stodole, był sam. Kilka miesięcy przed ostatecznym rozwiązaniem życiowych zawirowań wystartował w Grand Prix Danii. Uwagę obserwatorów przyciągnęło wówczas jego dziwne zachowanie po wygraniu biegu. Dados jeździł w kółko i nie chciał opuścić toru.

W środowisku żużlowym zwykło się mawiać, że jeżeli kości nie ma na wierzchu, to jedzie się dalej, show must go on. Gdy w 2012 roku na skutek makabrycznego wypadku, w szpitalu zmarł Lee Richardson – mimo protestu niektórych zawodników – kontynuowano mecz Stal Gorzów–Falubaz Zielona Góra.

Sport sportem, a życie życiem. Dlatego i my apelujemy do Miedzińskiego: Adrian, chłopie, zamiast każdorazowo oddawać książeczkę o zdolności do jazdy kapitanowi lub kierownikowi drużyny, idź dokładnie się przebadać. Ostatnio w światku żużlowym było za dużo tragedii, kolejna naprawdę nie jest potrzebna…

HK

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

25 komentarzy

Loading...