Reklama

Alfabet Rolanda Garrosa, czyli tenis, krokodyl i francuski Greń

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

28 maja 2017, 15:27 • 8 min czytania 0 komentarzy

Rozpoczynający się dziś wielkoszlemowy Roland Garros to coś więcej niż gemy, sety i mecze. To także francuska kuchnia, gdzie w wielkim garze mieszają się ze sobą niecodzienne rekordy, historyczne nazwiska oraz większe lub mniejsze skandale. Zanim więc paryski turniej na dobre się rozkręci, zapraszamy do naszego alfabetu French Open. Alfabetu może nieco okrojonego (dajcie żyć), ale wciąż chyba całkiem interesującego.      

Alfabet Rolanda Garrosa, czyli tenis, krokodyl i francuski Greń

C jak czas

Co można robić przez 6 godzin i 33 minuty? Da się chociażby dojechać samochodem z Warszawy do Berlina, obejrzeć dwie części „Władcy Pierścieni”, albo jak kto woli osiemnaście odcinków „Mody na sukces”. Można też przez tyle czasu napieprzać w tenisa, jak Fabrice Santoro i Arnaud Clement. Obaj panowie, zresztą Francuzi, właśnie tyle czasu spędzili na korcie podczas Rolanda Garrosa w 2004 r. Co ciekawe, taki maraton – będący do dziś rekordem paryskich kortów – rozegrał się już w pierwszej rundzie turnieju.

Mecz, który ostatecznie zakończył się wynikiem 6-4, 6-3, 6-7, 3-6, 16-14 (!) trwał dwa dni. Chłopaki zaczęli grać w poniedziałek, ale spotkanie zostało przerwane z powodu zapadającego zmroku. We wtorek ciśnienie lepiej wytrzymał Santoro i to on przeszedł do następnej rundy. Po meczu 32-letni wówczas zawodnik przyznał, że kiedy rano wychodził z hotelu żeby dokończyć spotkanie, wziął ze sobą tylko litr wody. Myślał, że „dogrywka” potrwa 10-15, no, góra 30 minut. A zasuwał po korcie jeszcze przez około dwie godziny.

D jak doping

Reklama

O paryskich rekordach Rafy Nadala będzie później. Teraz o koksie, bo od kiedy w 2005 r. Hiszpan zaczął tam seryjnie wygrywać, ciągle towarzyszyły mu podejrzenia, że rozsmakował się w farmakologii. Niektórych zastanawiał m.in. nienaturalny ich zdaniem przyrost masy mięśniowej młodego Nadala i to, że mimo upływu lat i kilku kontuzji, długo był nie do zajechania pod względem kondycyjnym. Kiedy inni zdychali, on biegał. Podejrzenia nasiliły się, gdy ujawniono, że z usług słynnego doktora Eufemiano Fuentesa – jednego z głównych oskarżonych w aferze dopingowej w kolarstwie – mieli ponoć korzystać także tenisiści. Na ile tenisowy ślad był prawdziwy, wciąż nie do końca wiadomo. Trudno jednak uciec od wrażenia, że sprawie ukręcono łeb przy samej dupie. Rafa oczywiście zapewnia, że od zawsze był czyściutki jak łza.

Co ciekawe, francuska telewizja wyemitowała kiedyś nawet odcinek popularnego programu satyrycznego „Les Guignols de l’info”, w którym parodiowany był właśnie Hiszpan. Odgrywająca go marionetka zajeżdża na stację benzynową, kupuję wodę, łapczywie piję ją, a na koniec… odlewa się do baku samochodu. Aluzja jest oczywista.

E jak elektryka

Mecz pomiędzy Włochem Fabio Fogninim a Francuzem Gaelem Monfilsem w 2010 r. nie zapowiadał się wyjątkowo. Nie dość, że wyszło jednak z tego zajebiste widowisko, to jeszcze dodatkowo połączone z niezłym cyrkiem. Przy stanie 2:2 w setach i 4:4 w decydującej partii, Fognini zwrócił się do sędziego, aby przerwać mecz z powodu zapadającego zmroku – była już bowiem 21.30, a obiekt nie miał sztucznego oświetlenia. Na korcie zaczęła się chryja, bo arbiter ani myślał posłuchać się Włocha, nakazując mu wracać do gry. Publiczność, co zrozumiałe, trzymała z Monfilsem, który zresztą coraz bardziej nakręcał widownię przeciwko rywalowi. Chłopaki ostatecznie wrócili do gry, towarzyszyły im zapalone wszystkie możliwe światła zamontowane przy korcie, swoje lampy włączali nawet operatorzy kamer telewizyjnych. Tutaj pozwolimy sobie na trochę ryzykowny żart, ale czarnoskóry Monfils miał lekką przewagę – mógł wtopić się w coraz bardziej skąpane ciemnościami otoczenie.

Sędzia w końcu jednak dotarł na spotkanie z własnym mózgiem i przy stanie 5:5 przerwał mecz. Dokończono go kolejnego dnia. Wtedy Fognini ostatecznie dokopał Monfilsowi. I mógł zaśmiać mu się w twarz.

Reklama

F jak flaga

Konkretnie flaga FC Barcelony. Cel był taki, żeby zarzucić ją na głowę samego Rogera Federera. Do skandalu doszło podczas finału French Open 2009 r., w którym Szwajcar mierzył się ze Szwedem Robinem Soderlingiem. Próby wydawałoby się niemożliwego podjął się nie kto inny jak Hiszpan Jaume Marquet i Cot, znany bardziej jako Jimmy Jump, czyli gość, który od lat słynie z robienia sobie jaj z ochroniarzy największych sportowych aren na świecie. Pewnie uznał, że skoro kiedyś udało mu się już wbiec na boisko m.in. podczas finału piłkarskiego Euro 2004 czy na Santiago Bernabeu podczas El Clasico, to teraz też da sobie radę.

I dał. Kiedy Roger zbierał się do serwisu, ubrany w szwajcarski strój Jimmy przeskoczył przez barierkę, podbiegł do niego i próbował zarzucić na niego flagę. Federer jakoś się od niego wyzwolił i dopiero wtedy na korcie pojawiły się służby porządkowe. Zanim jednak intruz został powalony na ziemię, zdążył jeszcze niemalże z gracją zawodowego płotkarza przeskoczyć siatkę. Po tym incydencie mocno oberwało się organizatorom od samego Federera. Gwiazdor powiedział, że „poczuł się zagrożony”.

G jak Garros

Najbardziej zapaleni fani tenisa pewnie to wiedzą, ale pozostałym warto przypomnieć, że Roland Garros, czyli patron paryskiego kortów i całej imprezy, był francuskim pilotem podczas pierwszej wojny światowej. To jemu przypisuje się wynalezienie rozwiązania, dzięki któremu karabin maszynowy wbudowany był na stałe w kadłub samolotu, w związku z czym celowanie do Szkopów możliwe było poprzez manewrowanie maszyną. To była rewolucja, która zmieniła bitwy powietrzne. Kiedy w 1915 r. jego samolot spadł za linią wroga, Niemcy podpatrzyli wymyśloną przez niego technologię i udoskonalając wprowadzili ją również u siebie.

Garros skończył jednak kiepsko. W 1918 r. zdołał wprawdzie uciec z niewoli, ale jeszcze tego samego roku jego samolot został zestrzelony. Zginął w wieku raptem 30 lat. Jeśli chodzi o sport, tenis ponoć średnio go grzał. Trudno to dziś potwierdzić, ale był ponoć fanem rugby.

K jak Kuerten

Jedna z legend French Open i zawodnik, który stał się ulubieńcem paryskiej publiczności. Głównie żeńskiej, bo Brazylijczyk to takie trochę połączenie MacGyvera, Mateusza Kusznierewicza i Davida Luiza.

Przede wszystkim jednak był jedną z największych gwiazd Garrosa przełomu wieku. Kiedy po raz pierwszy triumfował we French Open w 1997 r., dokonał rzeczy wręcz niebywałej – wygrał turniej startując dopiero z 66. miejsca w rankingu ATP, co do dziś jest absolutnym rekordem imprezy. W erze open nie było jeszcze zwycięzcy z tak niskim rankingiem. A w turniejowej drabince nie miał wtedy wcale ogórków, bo m.in. w ćwierćfinale opędzlował zwycięzcę sprzed roku Rosjanina Jewgienija Kafielnikowa.

Kuerten wygrywał jeszcze w Paryżu w latach 2000 i 2001. To były jego jedyne tytuły wielkoszlemowe.

L jak Lacoste

Rene Lacoste, czyli gość, który z jednej strony zrewolucjonizował tenis, a z drugiej stworzył jedną z najbardziej rozpoznawalnych marek odzieżowych w historii. Rewolucja to oczywiście wprowadzenie na korty bawełnianych koszulek z krótkim rękawem, które z biegiem lat wyparły jakże sztywniackie z dzisiejszej perspektywy krochmalone koszule (wyobraźcie sobie w takich Nadala lub Federera!). Kolejny krok milowy to zaprojektowanie pierwszej niedrewnianej rakiety czy maszyny treningowej do wyrzucania piłek.

Urodzony w Paryżu Lacoste był jednym z tenisowych „czterech muszkieterów”, czyli członkiem francuskiej ekipy, która w 1927 r. zdetronizowała Amerykanów w Pucharze Davisa i wygrywała go aż do roku 1932. Oprócz niego drużynę tworzyli legendarni Henri Cochet, Jacques Brugnon i Jean Borotra. Sam Rene zapisał się w historii French Open wygrywają go trzykrotnie w latach 1925, 1927 i 1929.

Po zakończeniu kariery założył firmę Lacoste, której znakiem rozpoznawczym jest kojarzony chyba przez większość zielony krokodylek. Historia logo miała swój początek w Stanach Zjednoczonych, gdzie nazwano grającego wtedy jeszcze Lacoste’a właśnie „krokodylem”. Wszystko miało się ponoć wziąć od tego, że Francuz był właścicielem teczki ze skóry aligatora. Poza tym na korcie uchodził za naprawdę niezłego drapieżnika.

18762387_1413498612029635_796834125_n

M jak małolaty

Monica Seles w momencie kiedy wygrywała w Paryżu, w niektórych stanach USA nie mogłaby wtedy jeszcze nawet… uprawiać seksu. Kiedy w 1990 r. wznosiła do góry puchar Coupe Suzanne Lenglen, miała bowiem zaledwie 16 lat i 6 miesięcy. Do dziś pozostaje najmłodszą triumfatorką Rolanda Garrosa. Kolejnymi niepełnoletnimi dziewczętami, które wygrywały tam wielkiego szlema, były Arantxa Sanchez – 17 lat i 5 miesięcy w 1989 r. oraz Steffi Graf – 17 lat i 11 miesięcy w 1987 r.

Najmłodszym facetem – chociaż w tym przypadku chyba chłopaczkiem – był z kolei Michael Chang. Amerykanin wygrywając Garrosa w 1989 r. miał 17 lat i 3 miesiące. Czyli w świetle prawa nie mógł wtedy jeszcze nawet wychylić browarka. Oczywiście teoretycznie.

N jak Nadal

Facet, który z French Open zrobił w ostatnich latach swój prywatny folwark, zyskując tam status ikony już za życia. Między 2005 a 2014 r. wygrywał tam aż dziewięciokrotnie (absolutny rekord), w tym aż czterokrotnie lejąc w finale Federera. Szwajcar na tamtejszych kortach ziemnych nigdy nie mógł znaleźć na niego sposobu. W sumie w pewnym sensie powinien nawet podziękować Hiszpanowi, bo gdyby Nadal w 2009 r. nie wyłożył się już w czwartej rundzie w meczu z Robinem Soderlingiem, Roger być może do dziś nie miałby w swoim CV wygranej w Roland Garros.

Jeśli w tym roku Nadal znów wygra, skompletuje tenisową „La Decimę”. Zostanie pierwszym zawodnikiem w historii, który będzie miał dwucyfrową liczbę wygranych w tym samym turnieju wielkoszlemowym. Pamiętając o tym, że paryska mączka jest dla niego jak tlen, jest na to całkiem duża szansa. Nawet jeśli Nadal obecny, a ten sprzed dekady, to już nieco inni zawodnicy. – On czuje się tam jak ryba w wodzie. Nadal, zdrowy czy nie, łaknie tej ziemi jak kania dżdżu – mówił niedawno na Weszło Lech Sidor, ekspert Eurosportu. Trafnie powiedziane.

P jak prokuratura

My mieliśmy swojego Kazimierza Grenia, Francuzi mają Jeana Gachassina. Tamtejsza prokuratura wciąż trzepie byłego szefa Francuskiej Federacji Tenisa w sprawie podejrzeń o nielegalny obrót biletami na French Open. Afera wyszła na jaw w ubiegłym roku, kiedy śledczy wkroczyli m.in. do biura i domu sternika francuskiego tenisa (zasiadał w tym fotelu od 2009 r.). To jeden z największych sportowo-gabinetowych skandali ostatnich lat Francji, bo tenis to sportowa wizytówka kraju.

18766973_1413498535362976_1418913305_o

Na początku tego roku nowym prezydentem federacji został Bernard Giudicelli.

S jak sex

Bernardo Bertolucci nie bez powodu jeden ze swoich najbardziej znanych filmów – ten ze słynną „maślaną” sceną gwałtu z Marlonem Brando – zatytułował „Ostatnie tango w Paryżu”. Bo stolica Francji jest nie tylko miejscem kultowym dla fanów tenisa, ale też dla miłośników rozpusty. Nic więc dziwnego, że nie brakuje kibiców, którzy przyjeżdżających tutaj na French Open chcą tę opinię zweryfikować. W końcu nie samym tenisem człowiek żyje.

Prawdziwym zagłębiem burdeli, sex shopów i hoteli nawet niekoniecznie na godziny, jest tam m.in. Boulevard de Clichy. To ulica wciśnięta między dzielnicami 9. i 18. oraz łącząca Place de Clichy i Place Pigalle. Jeśli zechcecie się tam wybrać, najłatwiej dojechać metrem. Stacje „Pigalle” i „Blanche”. Pamiętajcie.

18745384_1413498475362982_1047645279_o

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...