Reklama

Królowie na wygnaniu. Kogo chcielibyśmy znów zobaczyć na ekstraklasowych salonach?

redakcja

Autor:redakcja

10 maja 2017, 15:12 • 12 min czytania 77 komentarzy

Od pewnego czasu we środy umieszczamy na Weszło ranking tygodnia. Mieliście już okazję poznać nasze typy w kwestii najlepszych środkowych napastników ostatniego ćwierćwiecza oraz najbardziej zaskakujących półfinalistów w europejskich pucharach. Dziś z kolei ranking krótszy, ale może i ważniejszy. Mianowicie – dziesięć klubów, za których grą na najwyższym szczeblu rozgrywkowym tęsknimy najmocniej. Jedni zbankrutowali, innych przez lata trawił sportowy marazm, jeszcze kolejni są na drodze do odbudowy. Łączy ich jedno – gdybyśmy mogli decydować, już dziś wręczalibyśmy im dzikie karty na grę w najwyższej krajowej lidze.

Królowie na wygnaniu. Kogo chcielibyśmy znów zobaczyć na ekstraklasowych salonach?

Co braliśmy pod uwagę? Siłą rzeczy tego typu ranking musi być mocno subiektywny, w końcu dla jednego większą wagę mają zdobyte w latach pięćdziesiątych mistrzostwa, dla innych frekwencje w 2017 roku, a dla jeszcze innych – wspomnienia z lat dziewięćdziesiątych. Spróbowaliśmy to wszystko wyważyć, biorąc pod uwagę i obecną kondycję klubów, i ich dokonania na przestrzeni lat, i ogólne wrażenie towarzyszące tym markom.

Bez przedłużania: jakich klubów brakuje nam na futbolowej mapie Polski?

Ławka rezerwowych: Odra Wodzisław Śląski, Stomil Olsztyn, GKS Bełchatów, Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, Zawisza Bydgoszcz, Hutnik Nowa Huta, Raków Częstochowa, Radomiak Radom, Miedź Legnica, Ruch Radzionków, Stal Stalowa Wola, KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, Siarka Tarnobrzeg.

Na grafice kolejno: liczba mistrzostw, liczba pucharów krajowych, miejsce w tabeli wszech czasów, obecna liga.

Reklama

W tabeli wszech czasów wyprzedza ich kilka ekip, które i gabloty z pucharami mają cięższe, i staż w Ekstraklasie dużo dłuższy. Motor Lublin, który zniknął z futbolowych radarów w 1992 roku, od tej pory przeszedł przez wszystkie możliwe kręgi piekła – mnóstwo klubów, które błąkały się po piłkarskich zadupiach ramię w ramię z motorowcami kompletnie zginęło i dziś pozostaje po nich jedynie wspomnienie. Lublin jednak się nie ugiął. Choć sporym atutem i ułatwieniem był fakt, że na całej ścianie wschodniej dobre kluby da się zliczyć na palcach ręki jednookiego drwala – i tak nie do końca jesteśmy w stanie w to uwierzyć. Na ostatni mecz Motoru na czwartym szczeblu rozgrywkowym przyszło ponad 4 tysiące ludzi. 4 tysiące fanatyków, którzy wybrali spotkanie z Avią Świdnik, zamiast poczekać kilka dni i na tej samej arenie w Lublinie obejrzeć Ekstraklasę z udziałem Górnika Łęczna.

Motor przetrwał tułaczkę po niższych ligach, spadki z I ligi, spadki z II ligi, chwilowe błyski nadziei i momentalne wygaszanie ich przez brutalną rzeczywistość. Kilku inwestorów, właścicieli, sponsorów. Kilka zakrętów, może ze dwie proste. Teraz rywalizuje z KSZO o awans do II ligi, idąc łeb w łeb, notując serię 11 zwycięstw z rzędu. Historycznie może i ustępuje Warcie Poznań czy Garbarni, ale Warta czy Garbarnia nie mogą liczyć na takie wsparcie.


Fot. kibole.pl

Klub, który za moment zapewni sobie awans do I ligi to kolejny z wygnańców, którzy złotą erę pokryli kilkoma warstwami żużlu ostatniego 30-lecia. O erze Antoniego Piechniczka w Opolu pamiętają już tylko najstarsi kibice. Prosty przykład: ostatnie sukcesy Odry Opole i jednocześnie ostatnie jej sezony w najwyższej lidze to gole Józefa Klose. Od jej spadku Klosemu zdążył urodzić się syn, podrosnąć na tyle, by zacząć grać w piłkę, ba, trafić do reprezentacji, ba, stać się najskuteczniejszym piłkarzem w historii niemieckiej kadry oraz w historii Mistrzostw Świata.

Reklama

Tak, bodaj najsłynniejszy obywatel Opola nie ma prawa pamiętać sukcesów drużyny tego miasta. Ale nie znaczy to wcale, że Odra zginęła. Mimo że od 1981 roku nie zagrała nawet minuty w najwyższej lidze, mimo że po bankructwie zaczynała od IV ligi siłami kibiców ze Stowarzyszenia „Oderka” – odrodziła się na tyle, by za moment znów zagościć na poziomie… No, jeszcze nie tym wymarzonym, ale już transmitowanym w telewizji. Szanujemy Odrę za kawał historii (półfinał Pucharu Intertoto przeciw Polonii Bytom), za nieugiętość (35 lat na wygnaniu, po drodze bankructwo!) i teraźniejszość, gdy pewnym krokiem idzie po awans. Kibiców też kilku się ostało – na wysłużony, pamiętający lepsze czasy stadion Odry wpada regularnie po 1,5 tysiąca widzów, pustych nie zostawia też Odra sektorów gości na stadionach rywali.

Aha, w kadrze mają czterech braci Gancarczyków. To oznacza, że mają najwięcej Gancarczyków w Polsce.

Organizacyjnie – Stal Mielec. Gdziekolwiek znajdowała się Stal, jakkolwiek grała i ktokolwiek ją budował – przez całe lata pozostawała na ustach całej Polski właśnie w charakterze najkrótszej recenzji możliwości danego organizatora. Jeśli na imprezie nie kleiła się gadka i brakowało wina – ludzie ze środowiska piłkarskiego fachowo oceniali, że to „organizacyjnie – Stal Mielec”. Podobnie działo się, gdy bankrutował Widzew (organizacyjnie Stal Mielec) czy ŁKS (organizacyjnie Stal Mielec). Oczywiście były też milsze skojarzenia – Grzegorz Lato i Henryk Kasperczak, Jan Domarski i Andrzej Szarmach, wreszcie dwa mistrzostwa Polski. Jednak skala upadku Stali musiała zostawić ślad jeszcze trwalszy niż gole reprezentantów Polski z tego klubu. W końcu od awansu jeszcze w latach sześćdziesiątych aż do 1997 roku Stal grała na dwóch najwyższych szczeblach, przez większość czasu w I lidze. Potem po prostu zniknęła. Przez rok Mielca próżno było szukać nawet w najniższych ligach, dopiero od sezonu 1998/99 mielczanie rozpoczęli wspinaczkę od V ligi, czyli właściwie od zera.

Dziś są w I lidze, dziś mają uroczy stadion na niespełna 7 tysięcy miejsc, bardzo duże szanse na utrzymanie na zapleczu Ekstraklasy, kilka tysięcy osób na każdym meczu oraz jedno z najbardziej bogatych muzeów w całej swojej lidze. No i z tego co słychać – dziś już nikt nie powie, że pod względem organizacyjnym Stal Mielec to organizacyjnie… Stal Mielec. Bez większych problemów z licencją, bez chmur na horyzoncie. Dobrze widzieć ich tak wysoko, byłoby naprawdę miło jeszcze wyżej.

Jeszcze rok temu pewnie byłaby w tym zestawieniu wyżej. Polonia, jeden z założycieli ligi, 13. klub w tabeli wszech czasów, dwukrotny mistrz Polski i dwukrotny zdobywca Pucharu Polski, wreszcie klub, który cały czas trwa mimo ogromnego rywala tuż za miedzą. Stołeczna drużyna pozostawała biedniejszym kuzynem Legii już od dawna, w dodatku splamiła honor fuzją z Dyskobolią i późniejszym sojuszem z Ireneuszem Królem, ale po pierwsze wychowała całe pokolenia warszawiaków, po drugie zaś – od zawsze stanowiła miejsce spotkań wyjątkowych mieszkańców stolicy. To na Polonii rozgrywa się akcja kultowej książki „Do przerwy 0:1”, to Polonii kibicował Jan Serce, to przez boisko Polonii atakowały oddziały powstańcze próbujące uderzyć na Dworzec Gdański.

Niestety dla fanów „Czarnych Koszul” – przebiegająca w dobrym tempie reaktywacja, podczas której środowisko kibiców i osób związanych z futbolem zawodowo dźwignęło Polonię z IV ligi do II ostatnio nieco przystopowała. Kość niezgody? Przede wszystkim stadion, o który targują się władze miasta i klubu. Ale niedopowiedzeń jest więcej. Na jakiś czas działalność zawiesili ultrasi z Konwiktorskiej, spadły też frekwencje, zamiast zjednoczenia, które towarzyszyło pierwszym sezonom zaczęły się niesnaski i wzajemne pretensje. Pogoniono ulubieńców trybun – Emila Kota i Piotra Dziewickiego, wkrótce potem władzę w klubie przejęli Engelowie. W efekcie – a może to raczej przyczyna? – Polonia walczy dziś o utrzymanie w II lidze, co z pewnością odbiega od planu szybkiego powrotu do Ekstraklasy.

Nadal to jednak wielka marka, wielkie tradycje, wielka historia i olbrzymi potencjał. Mimo gniotącego giganta u boku – Polonia od dawna budowała własną tożsamość spokojnie kontynuując swoją działalność. Mamy nadzieję, że nie zawróci z obranej drogi i zamiast spadku z powrotem do III – już wkrótce zobaczymy na Muranowie awans do I ligi.

Tak, narzekamy na Zagłębie dość często, na to, że piłkarze dobierają sobie trenerów, że w Sosnowcu wciąż nie do końca potrafią odnaleźć się po odejściu Jacka Magiery, że organizacyjnie klub nie przypomina jeszcze kandydata do gry w Ekstraklasie a na trybunach jest mniej ludzi niż na wielu III-ligowych stadionach. Ale Zagłębie Sosnowiec to nadal firma z ogromnym potencjałem i przede wszystkim – renomą, która pozwala zapełniać stadiony. Na mecz z Zagłębiem przyszło 3,5 tysiąca kibiców w Katowicach (na mecz z Chojniczanką – 1600); na mecz z Zagłębiem Górnik Zabrze zapełnił niemal cały stadion, wyprzedając 15 tysięcy miejsc, Stal Mielec wpadła w 3,5 tysiąca, choć dwa tygodnie wcześniej i tydzień później ledwo przekroczyła granicę 2500 widzów.

Do tego dochodzi historia. Zagłębie wciąż łapałoby się do Ekstraklasy złożonej z 16 najlepszych zespołów w historii – w tabeli wszech czasów są na 14. miejscu, w gablocie zaś mają cztery Puchary Polski. Do tego dochodzi sympatyczna kolekcja medali – 4 srebrne i 3 brązowe za sukcesy w latach sześćdziesiątych – oraz wciąż spore możliwości w kwestii tworzenia atmosfery. Choć Zagłębie mobilizuje się od święta, gdy już kibice zapełniają młyn wygląda to naprawdę okazale (mecz z Arką z 2015 roku).


Fot. Dawid Juszczyk

To chyba najbardziej subiektywny wybór na całej liście. Oczywiście Polonia Bytom ma mnóstwo argumentów – piękną historię z Janem Banasiem, Janem Liberdą czy Edwardem Szymkowiakiem, dwa mistrzostwa Polski, stadion wysłużony, ale mimo wszystko dość uroczy, z tym charakterystycznym żaglem nad jedną z trybun, oddanych kibiców, kilka świetnych opowieści z lojalnym do granic Jackiem Trzeciakiem na czele. Ale to wszystko mają przecież również w Sosnowcu, po czarnej stronie Warszawy czy nawet w Mielcu. Polonia ujmuje i ujmowała nas czymś zupełnie innym.

Mianowicie: nie znamy drugiego tak gościnnego klubu. Byliśmy tam w dość interesujących okolicznościach kilka razy – m.in. przy organizacji pierwszego Pucharu Weszło, gdy do Bytomia przyjechała Polonia Warszawa Józefa Wojciechowskiego czy podczas meczu, który zadecydował o powrocie Zawiszy Bydgoszcz do Ekstraklasy. Za każdym razem odnosiliśmy wrażenie, że poloniści najchętniej zabraliby wszystkich przyjezdnych do swoich barów i pubów, po czym uwięzili nas tam wszystkich na długie tygodnie. Przy Pucharze Weszło otrzymaliśmy wszelką możliwą pomoc, a dział marketingu bytomian wykonał tytaniczną robotę, by całość stała się naprawdę sympatycznym happeningiem, przy którym świetnie bawili się wszyscy, od kibiców po działaczy. Przy przyjeździe kibiców Zawiszy z kolei poloniści udostępnili im swoją najbardziej fanatyczną trybunę, by każdy bydgoszczanin, który przyjechał świętować awans mógł spokojnie obejrzeć decydujący mecz. Utkwiło nam też w pamięci zachowanie kibiców, którzy mimo przyklepanego spadku ich drużyny wbiegli na murawę, by podziękować swoim piłkarzom za zaangażowanie do ostatniej kolejki mimo potężnych problemów finansowych.

Polonia była… Normalna. Po prostu. Podawali herbatę ludziom pragnącym herbaty i koc tym zziębniętym. Ta gościnność przesądziła, że wśród kilku równie zasłużonych klubów, to Polonia znajduje się na piątym miejscu. Aż żal ściska serce, że ten klub za moment znów może zlecieć do III ligi. Ale nie mamy wątpliwości – powrócą. Zawsze powracają.

Ech, GKS-ie, ile to już lat na zapleczu? Katowiczanie w sumie na Ekstraklasę zasługują z uwagi na ich wytrwałość – w I lidze niewielu jest w stanie wytrzymać tak długo bez bankructwa, albo desperackiej próby awansu na kredyt. Tymczasem GieKSa jak weszło do I ligi osiemdziesiąt lat temu, tak trwa w niej i dziś. A szkoda, bo GKS wciąż wzbudza bardzo pozytywne odczucia w całej Polsce. Pomijając już, że zazwyczaj to właśnie GKS-u dotyczyły najbardziej kreatywne przyśpiewki kibiców, to klub, na którego mniejszych czy większych sukcesach wychowało się całe pokolenie. Do dziś na Górnym Śląsku z rozrzewnieniem wspomina się wizytę Bordeaux, w którym występował wówczas Zinedine Zidane, o prowadzeniu 2:0 na Camp Nou (by przegrać 2:3) nie wspominając.

GKS to też kawał legend naszej młodości – Janusz Jojko, Jan Furtok, Kazimierz Węgrzyn, Adam Ledwoń, Piotr Świerczewski, wreszcie i Marian Dziurowicz z synem, ludzie, którzy bez wątpienia zmienili polski futbol. Stadion, choć stary jak Mojżesz, wciąż odwiedza się całkiem przyjemnie, czuć duszę klubu, a przede wszystkim słychać rozkołysany „Blaszok”. Co prawda na minus działa wyburzenie starego, kultowego sektora gości z charakterystyczną ścianą za plecami kibiców, ale wciąż zdarzają się mecze z taką oprawą.

Znalezione obrazy dla zapytania GKS Katowice oprawa
Fot. Gieksa.pl

Wjeżdżamy w wagę ciężką, czyli w grono dosłownie kilku najlepszych klubów w kraju, pierwszą ósemkę w tabeli wszech czasów i wieloletnie historie sukcesów na wszystkich frontach. Trójkę największych nieobecnych otwiera ŁKS Łódź, klub, który rozegrał w Ekstraklasie aż 65 sezonów, założył ligę i z krótkimi, maksymalnie kilkuletnimi przerwami trwał w niej właściwie do 2010 roku. Potem nastąpiła katastrofa, bankructwo i nowy start od IV ligi, który w tym sezonie zaczął nabierać rozpędu. ŁKS z jedną trybuną, dość pocieszną parodią stadionu, radzi sobie pod względem frekwencji – w III lidze w 2017 roku ustępuje jedynie Widzewowi, w II byłby najlepszy, w I – plasował się tuż za czołówką. Poza tym potężne wsparcie ma również na meczach wyjazdowych – ostatnio do oddalonego o ponad 250 kilometrów Nowego Miasta Lubawskiego pojechało przeszło 700 kibiców z Łodzi.

Za łodzianami tęsknimy zresztą w komplecie z widzewiakami – za meczami derbowymi, które elektryzowały pół Polski, za tym kolorytem, które wprowadzały do ligi ich wieczne konflikty o każdy szczegół. Do tego jeszcze te legendy – od Władysława Króla po Marka Saganowskiego, dość unikalna lojalność, która nakazywała wspomnianemu „Saganowi” czy Wieszczyckiemu wrzeszczeć o swoim przywiązaniu do ŁKS-u nawet w barwach Legii Warszawa. Pamiętne Bodzio W. na koszulce golkipera, świetne szkolenie młodzieży – w końcu w zespole młodzieżowych mistrzów Europy z 2001 roku łodzianie mieli aż pięciu swoich ludzi, Pawła Golańskiego, Łukasza Madeja, Rafała Grzelaka, Przemysława Kaźmierczaka i Roberta Sieranta.

I kibice. Wciąż aktywni, żywi, barwni.

Fot. Jareczek

Czternastokrotny mistrz Polski, klub, w którym na każdym kroku czuć zapach wielkiej potęgi – nawet jeśli to jedynie wspomnienie dawnych, naprawdę dawnych lat. Finalista Pucharu Zdobywców Pucharów, który ograł na swej drodze m.in. Glasgow Rangers czy Olympiakos, przeszedł również (losowaniem, ale zawsze) AS Romę. Klub Ernesta Pohla, Włodzimierza Lubańskiego i Jerzego Gorgonia, klub, który wspomnieniami i legendami mógłby obdarować pół Ekstraklasy, a wystarczyłoby jeszcze na kilka zespołów z I ligi. Gdy spadał, śmialiśmy się, że rywali z Bruk-Betu Nieciecza, z którymi musiał wygrać, by myśleć o utrzymaniu mógł przekupić tytułami mistrzowskimi – oferując po jednym na każde 50 mieszkańców.

Co ważne – Górnik to nie tylko wielkie wczoraj, ale też całkiem porządne dziś. To znaczy… Wiemy, że klub jest zorganizowany w dość patologiczny sposób – bo tak to trzeba postrzegać, jeśli najważniejszym wydarzeniem dla klubu w nadchodzących miesiącach mają być wybory samorządowe. Ale nawet taki nieco ułomny, źle zarządzany i sportowo słaby Górnik może liczyć na swoich fanatyków. Do Kluczborka pojechało ich 1200, na mecz z Zagłębiem przyszło 15 tysięcy a starcie z GKS-em Tychy obejrzało blisko 18 tysięcy osób. Pozbyć się kiepskich działaczy, odświeżyć szatnię i widzimy was z powrotem. Dla rekordzisty pod względem mistrzostw i czwartej drużyny w tabeli wszech czasów po prostu nie ma innej drogi.

Rekord Polski w sprzedaży karnetów, regularnie zapełniony stadion na czwartym szczeblu rozgrywkowym, magia legend klubu jak choćby regularnie przypominającego o Widzewie Zbigniewa Bońka, do tego pamiętne mecze w Europie oraz doskonałe sezony w Ekstraklasie w czasach Wielkiego Widzewa ze Smolarkiem czy Młynarczykiem w składzie. Czy można w ogóle chcieć czegoś więcej? Widzew to marka, Widzew to wielka historia, ale Widzew to też kapitalna historia odbudowy, zresztą ramię w ramię ze wspomnianym wyżej lokalnym rywalem. Najlepsze derby w Polsce? Bardzo możliwe. Reaktywacja legendarnych starć z Legią? Oczywiście. Do tego potężny kapitał w postaci fanclubów w całej Polsce i klimat, którym w Polsce może się pochwalić naprawdę niewielu.

Tak, Widzewa bez wątpienia brakuje w Ekstraklasie, Widzewa jako piłkarskiej legendy z sukcesami w meczach z największymi na kontynencie, ale i Widzewa jako obiektu miłości tysięcy kibiców, którzy nawet teraz tłumnie walą na Piłsudskiego 138. Czekamy na nich, jak na Św. Mikołaja.

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

77 komentarzy

Loading...