Reklama

Dariusz Mioduski, czyli nowy mistrz konsekwencji

Krzysztof Stanowski

Autor:Krzysztof Stanowski

05 maja 2017, 17:36 • 5 min czytania 127 komentarzy

Wywiady z Dariuszem Mioduskim należą do tych najciekawszych – a to dlatego, że w każdym mówi coś innego i nigdy nie wiadomo, czy w Legii jest dobrze, czy jednak źle, a może wręcz beznadziejnie. Mówiąc krótko – nie wiadomo, czy klub właśnie bankrutuje, czy wręcz przeciwnie i nie wiadomo, czy odpowiada za to Mioduski, czy wręcz przeciwnie.

Dariusz Mioduski, czyli nowy mistrz konsekwencji

PO PIERWSZE – NIE WIADOMO CO Z KASĄ.

Na razie właściciel Legii idzie następującym rytmem…

Luty: „Legii może zabraknąć pieniędzy”.
Marzec: „Legia jest w dobrej sytuacji finansowej”.
Maj: „Legia wydawała więcej niż miała i nie ma kasy. Zaczynamy od zera”.

W lutym było naprawdę źle. „Jeśli tak dalej pójdzie, to może się okazać, że trzeba będzie zrobić wyprzedaż zawodników, by ustabilizować budżet” – mówił Dariusz Mioduski w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”. Widzę, że koszty urosły drastycznie. Natomiast nie widzę aż takiej poprawy jakości, która by ten wzrost usprawiedliwiała”.

Reklama

Na szczęście już miesiąc później, gdy kupił klub, okazało się, że sytuacja znacząco się poprawiła i generalnie ryzyko się opłaciło (Rzeczpospolita): „Te środki pokryły wcześniejsze zobowiązania, ale patrząc z perspektywy ostatnich lat, dziś Legia jest w dobrej sytuacji finansowej. Zobowiązania wobec stron trzecich są małe, jest stabilizacja. Natomiast brakuje nam komfortu posiadania funduszy na rozwój, które miała nam dać Liga Mistrzów. Gdybym dziś miał na to spojrzeć obiektywnie, powiedziałbym jednak, że ryzyko się opłaciło, chociaż było zbyt duże”.

Początek maja to już znacznie gorsze wiadomości. Wprawdzie 4 maja okazało się, że „w budżecie klubu są środki na dwóch-trzech takich zawodników” (zarabiających po milion euro rocznie), ale już ledwie dzień później – kasa jest pusta! „Kiedy poprzedni zarząd chwalił się rekordowym budżetem, sytuacja finansowa była tak trudna, że zarząd zdecydował o wcześniejszym spieniężeniu przyszłych rat za transfer Ondreja Dudy do Herthy. W ten sposób zgodził się na niższą kwotę niż ta, która wynikała z wartości kontraktu” – stwierdził Mioduski (Przegląd Sportowy). I zaraz potem: „Zakładałem, że w klubie będą jeszcze pieniądze na wzmocnienia… Ale ich nie ma”.

Są więc pieniądze na dwóch-trzech zawodników po milion euro rocznie (4 maja), co jest kosmosem na warunki ekstraklasy, ale nie ma pieniędzy na wzmocnienia (5 maja). No i teraz „zaczynamy od zera”, bardzo piękne stwierdzenie. Problem w tym, że nie broni się w starciu z logiką. W sezonie 2012/2013, gdy Dariusz Mioduski trafił do Legii, budżet wynosił 83 miliony złotych. Teraz oscyluje wokół 300 milionów. Trudno zestawić sytuację, w której masz 83 miliony i wydajesz 83 miliony (i masz pierdyliard długów wobec ITI) z sytuacją, gdy masz 300 milionów i wydajesz 300 milionów (i nie masz pierdyliarda długów wobec ITI) i stwierdzić, że to jedno i to samo. Ale na potrzeby wywiadu jakoś się udało. Uff.

A teraz zastanówmy się, dlaczego z kasą jest kiepsko (albo dobrze), nieważne…

WARSZAWA 19.02.2017 MECZ 22. KOLEJKA LOTTO EKSTRAKLASA SEZON 2016/17 --- POLISH FOOTBALL TOP LEAGUE MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - RUCH CHORZOW DARIUSZ MIODUSKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

PO DRUGIE – JAK TO DZIAŁAŁO?

Reklama

To w ogóle szok, że Legia jakoś funkcjonowała i to jeszcze raz za razem zdobywała trofea. Od środka – obraz nędzy i rozpaczy. Chociaż można odnieść wrażenie, że to kwestia tylko tego, w jaki sposób zada się pytanie. Gdyby zapytać, skąd te wszystkie trofea, Mioduski odpowie: – Jam tam był! Ale gdyby zapytać, skąd dziura w budżecie, odpowie: – Mnie tam nie było!

Generalnie okazuje się, że była dupa i to z majonezem.

„Klub funkcjonował sprawnie, ale tylko pozornie. W rzeczywistości nie było planu, organizacji pracy. Aby podjąć decyzję, zawsze trzeba było przyjść do prezesa lub wiceprezesa i oni mówili: „Zrobimy tak albo inaczej”. Działali intuicyjnie, bez odpowiedniego przygotowania” – powiedział Mioduski („Przegląd Sportowy”). „Byłem zszokowany, że niektóre działy nie mają budżetu. Tak można prowadzić mały klub w grupie 20–30 ludzi. Klubem, w którym pracuje kilkaset osób, do tego tak skomplikowanym jak Legia, nie da się skutecznie zarządzać w taki sposób. Nie ma czasu i możliwości, by każdą decyzję podejmowała jedna osoba po chwilowej konsultacji z drugą”.

60-procentowy właściciel klubu i wieloletni przewodniczący Rady Nadzorczej był „zszokowany”, jak funkcjonuje klub. Przynajmniej w maju. No bo w lutym, kiedy sukcesy przypisywano Leśnodorskiemu, odgryzał się (Rzeczpospolita): „Fakty są takie, że dzisiaj ten klub, to w dużej mierze jest Legia według mojej wizji. Tak sobie ją wymyśliłem, a to że byłem z tyłu i koncentrowałem się na innych elementach, to nie znaczy, że to nie miałem wpływu na rozwój klubu. Jestem przecież większościowym udziałowcem”.

W lutym (First Eleven) mówił też: „Wcześniej, przed wybuchem konfliktu, pracowałem nad strategią dotyczącą rozwoju sportowego i komercyjnego. Czymś, co musi powstać, żeby wszyscy w klubie wiedzieli, w którą stronę idziemy i jak zamierzamy tam dojść. Przy tej pracy odbyłem niezliczoną ilość spotkań i mniej lub bardziej formalnych rozmów na różnych szczeblach w klubie, do którego przychodziłem kilka razy w tygodniu. (…) Jestem większościowym właścicielem i choć nie wnikałem w szczegóły operacyjne, to we wszystkie strategiczne procesy decyzyjne byłem włączony. Zawsze też bardzo angażowałem się w sytuacjach kryzysowych. Po pamiętnym meczu z Jagiellonią albo wpadce z Celtikiem, byłem na pierwszej linii frontu, występowałem publicznie w imieniu klubu i pukałem do wszystkich drzwi, aby rozwiązać nasze problemy. Choć nigdy nie starałem się wchodzić w rolę prezesa, to zajmowałem się też kilkoma sprawami operacyjnie”.

Klub działał wedle jego wizji, a on sam dużo działał operacyjnie na różnych szczeblach – tak było jeszcze w lutym. W maju natomiast okazuje się, że to nie jest klub wedle jego wizji, tylko jakaś popierdółka.

Ale ogólnie trudno nadążyć, bo z jednej strony Mioduskiego irytują publiczne wypowiedzi na temat stanu sportowego Legii, a za moment w tym samym wywiadzie mówi: „Mamy poważny problem z napastnikami”.

Czekamy na więcej.

Na koniec perełka, że z punktu widzenia finansowego nie opłaca się zdobyć mistrzostwa Polski. Chcielibyśmy poznać, w jaki sposób Excel po doliczeniu premii dla klubu za tytuł od Ekstraklasy SA, po doliczeniu premii od sponsorów ujętych w kontraktach, po doliczeniu zysków generowanych przez zadowolonych kibiców, na koniec wypluwa wynik: lepiej było zająć drugie miejsce! Jeszcze moment, a wyjdzie na to, że Legia nie zdobędzie mistrzostwa, bo tak naprawdę od początku go nie chciała.

Fot. FotoPyk

Założyciel Weszło, dziennikarz sportowy od 1997 roku.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

127 komentarzy

Loading...