W tym sezonie, poza największą oczywistością – grą w grupie spadkowej, Ruch i Zagłębie połączyła – a równocześnie podzieliła – jeszcze jedna kwestia. Kamil Mazek. Skrzydłowy Niebieskich, który bardzo chciał trafić do Lubina już zimą, Miedziowi, którzy widzieli go wtedy u siebie, a także jego ówczesny klub, któremu zależało na tym, by piłkarz podpisał nową umowę i próbował zmusić go do tego wszelkimi środkami (o czym Mazek opowiadał nam TUTAJ). Wokół sprawy, doprowadzonej ostatecznie do happy endu (przede wszystkim dla piłkarza skazanego w Chorzowie na Klub Kokosa) powstało naprawdę sporo szumu. Jak się na razie okazuje – szumu o nic.
Bo 0 bramek i 0 asyst, to w najprostszych słowach właśnie „nic”.
Mazek to bowiem przypadek naprawdę ciekawy. To skrzydłowy cały czas nazywany młodym i perspektywicznym, co może dziwić – w tym roku skończy przecież już 23 lata. Dla przykładu – jego równolatek Raheem Sterling młodym i perspektywicznym był jakieś trzy-cztery lata temu, gdy z Liverpoolem sięgał po wicemistrzostwo Anglii. A który dziś ma 30 występów w reprezentacji i ponad półtorej setki w lidze.
To też zawodnik, o którego chciał walczyć Ruch, którego widziało u siebie nie tylko Zagłębie, ale też między innymi Cracovia, a więc pucharowicze z obecnego sezonu. Co także może wprawiać w niemałe zdumienie, bowiem w tym sezonie ekstraklasy znajdziemy dokładnie 56 skrzydłowych z większą liczbą bramek i/lub asyst od Mazka właśnie. W tym pewnie kilkunastu młodszych. Co zresztą trudne nie jest, bowiem jak już wspomnieliśmy na wstępie – dorobek pomocnika Zagłębia to póki co jedno, wielkie jajo.
Jedyna rubryka strzelecka, gdzie Mazek znajduje się w czołówce to natomiast ta, którą pewnie chciałby jak najszybciej opuścić, a czego nie potrafi zrobić już od ponad 20 godzin. Minut bez strzelonego gola, gdzie wśród zawodników z naszej ligi zajmuje 17. miejsce, a biorąc pod uwagę jedynie skrzydłowych – czwarte, ustępując z 1803 minutami bez zdobyczy tylko Łukaszowi Madejowi (2263 minuty), Nice Dzalamidze (2103) i Romanowi Gergelowi (1930).
Niemałym problemem jest też fakt, że Mazek ma duży problem z kreowaniem partnerów. Przyjrzeliśmy się dokładnie raportowi InStat za fazę zasadniczą sezonu 2016/17 i wśród prawoskrzydłowych jest tylko czterech zawodników, których podania kończą się strzałem partnera rzadziej niż te gracza Miedziowych.
20. Kamil Mazek (Ruch/Zagłębie) – 0,7
. Roman Gergel (Bruk-Bet) – 0,7
22. Arkadiusz Woźniak (Zagłębie) – 0,6
. Peter Grajciar (Śląsk) – 0,6
24. David Guba (Bruk-Bet) – 0,5
25. Bartosz Szeliga (Piast) – 0,4
Pozostałych – nie licząc Gergela – można jeszcze usprawiedliwiać strzelonymi bramkami czy zaliczonymi asystami. Mazek – co już wiemy – i tu ma ogromny problem. Mocną stroną gracza Zagłębia nie są też zdecydowanie zagrania w pole karne – tylko 0,9 na mecz dochodzi celu, w czym Mazek jest lepszy od tylko jednego prawoskrzydłowego – Szeligi z Piasta.
Jasne – nadal imponuje szybkością, odejściem na kilku metrach czy minięciem rywala dryblingiem, co zresztą potwierdzają liczby. Problem w tym, że gdy już narobi wiatru, to kompletnie brakuje jakichkolwiek konkretów. Piłkarskiego mięsa. Co z tego, że przekładanka sprawi, że przeciwnik dostanie oczopląsów, skoro strzał wywoła u bramkarza zajady ze śmiechu, a wybicie zagrania w pole karne będzie dla obrońców łatwiejsze niż odblokowanie telefonu.
Dlatego choć Ruch tak mocno zabiegał o zatrzymanie Mazka (a raczej – o podpis na kontrakcie, umożliwiający negocjację jego odejścia na wyższym pułapie finansowym), dziś paradoksalnie może się cieszyć, jeśli skrzydłowy zagra przeciwko byłemu klubowi. Wielkiej krzywdy zrobić mu nie powinien.
fot. 400mm.pl