Reklama

Chuligani zastanawiali się, czy wolą walczyć o terytorium, czy imprezować

redakcja

Autor:redakcja

05 kwietnia 2017, 08:41 • 16 min czytania 3 komentarze

Ponoć prasa umiera, a już prasa piłkarska w szczególności. Znikają kolejne tytuły, jedne okroiły drastycznie swoją objętość, inne zespół redakcyjny. I w tym momencie na rynek weszła kompletnie nowa pozycja – 70-stronicowy, drukowany na porządnym papierze magazyn o tym, co wokół piłki nożnej. Muzyka, kibice, ciuchy, gdzieś w trzecim szeregu sport, ale też raczej niszowy, a nie z El Clasico na okładce. Za wszystkim zaś stoi… 23-latek, który – jak sam mówi – pewnego dnia po prostu wstał od barowego stolika i rozesłał kilka maili. Poznajcie „Matchday Magazine” i naczelnego tej nowej pozycji czytelniczej, Dawida Szałankiewicza.

Chuligani zastanawiali się, czy wolą walczyć o terytorium, czy imprezować

Co w piłkarskim czasopiśmie robią wywiady z muzykami o muzyce czy ludźmi ze świata mody o ich działalności?
Przede wszystkim nie nazwałbym naszego magazynu piłkarskim, byłoby to zbyt duże uproszczenie. Wszystko tak naprawdę zaczęło się od muzyki i to ona była głównym tematem naszego magazynu. Nawet na okładce można przeczytać: Music – Football – Art i w takiej kolejności staramy się pisać. Po prostu czytelnik musi sobie zdać sprawę, że piłka na Wyspach jak i szeroko pojęta kultura stadionowa to dla przeciętnego Brytyjczyka coś więcej, niż pójście w weekend na mecz.

Coś więcej niż pójście w weekend na mecz – jako ludzie, którzy zjedli zęby na tamtejszych casuals – co wymienilibyście jako najistotniejsze elementy tej całej kultury?
Tutaj można byłoby pisać o tak wielu rzeczach, że pewnie zabrakłoby nam czasu. W końcu to kilkadziesiąt lat kultury, która pomijając jej obecny stan posiada ogromne tradycje i korzenie. Zanim przejdziemy do najważniejszych elementów, na wstępie trzeba zmienić postrzeganie tej kultury. To naprawdę jest ogromna przestrzeń, w której się poruszamy. Tutaj dobrze pasuje tekst Błażeja w naszym marcowym numerze, który trafnie zauważa, że każda subkultura powstawała w oparciu o trzy elementy: narkotyk, muzykę i styl. Nie inaczej było z dzisiaj tak popularną kulturą casual/football. Na przykład w naszym magazynie, czytelnik ma okazję sprawdzić i luźne newsy o których warto podyskutować przy piwku, i wywiady z muzykami z UK – głównie przedstawicielami sceny britpop. Do tego trochę nowości, trochę ze świata casualowej mody czy wyspiarskiej sceny klubowej, a za sprawą angielskich autorów wreszcie – można przeczytać o obecnej sytuacji w piłce.

Angielski kibic idzie na mecz w „specjalnych” ciuchach, po meczu słucha „specjalnej” muzyki, porusza się wokół „specjalnych” filmów i chodzi na „specjalne” koncerty? Z moich obserwacji – ten „matchday” tak naprawdę trwa u nich 7 dni w tygodniu.
Nie przesadzajmy, do roboty też muszą się czasami przejść. W końcu, jakkolwiek spojrzeć, wszystko zaczęło się właśnie od klasy robotniczej. Tym bardziej dziwią mnie głosy, wyśmiewające Brytyjczyków, że „co to za kultura w kurtkach za tysiąc złotych”. To opaczne rozumienie pojęcia casual. Wielu kibiców po sezonie można spotkać na letnich festiwalach muzycznych, których na Wyspach Brytyjskich jest cała masa. Przy okazji oczywiście to też dobry czas na wyłapanie specjalnych okazji w sklepach.

Już ten wierzchołek – festiwale muzyczne czy właśnie polowania na ciuchy – sprawia, że mówimy o kulturze szerszej, niż tylko to, co w dniu meczowym. Posłużę się kolejnym cytatem ze wspomnianego tekstu z marca. Wszystkim znany Cass Pennant, legenda Inter City Firm, sławnej grupy kibiców West Ham United, powiedział, że w pewnym momencie musieli zorganizować zebranie liderów wszystkich chuligańskich ekip, żeby ustalić czy chcą walczyć o terytoria, czy imprezować.

Reklama

Moim zdaniem to właśnie siła tej kultury, że nie jest oparta tylko na jednym elemencie. Możesz sobie pogadać o powrocie The Stone Roses, ostatnim występie twojej drużyny, z zazdrością popatrzeć na nową kurtkę i zapytać, gdzie została kupiona. Jeśli chodzi o kinematografię – to wypadkowa poprzednich rzeczy. Angielski styl casual to tak barwny i szeroki świat, że nakręcenie obrazka na jego temat w pewnym momencie stało się oczywistością. Nie łączyłbym tego z tradycjami, to po prostu próba opisania głośnego zjawiska społecznego, ale z pewnością niektóre z tych filmów pozwalają lepiej zrozumieć całość tej kultury.

Skąd u nich tak dynamiczny rozwój tych wszystkich „futbolowych” rzeczy jednocześnie coraz bardziej odległych od boiska? Z czego to wynika? W Polsce pierwsze ruchy kibicowskie to też lata siedemdziesiąte, a jednak nie doczekaliśmy się na razie tak szerokiej kultury futbolowej.
Anglia zawsze potrafiła stworzyć coś nowego. Nie inaczej jest w przypadku subkultur. Na początku chodziło głównie o to, żeby rozładować emocje po ciężkim tygodniu w fabryce. Stąd tak wielkie problemy na stadionach i ogromna fala pozaboiskowych awantur. To wszystko nasiliło się po objęciu przez Margaret Thatcher stanowiska premiera i zlikwidowaniu wielu państwowych zakładów pracy, pojawiły się do tego spore ruchy społeczne i protesty. Ludzie nieutożsamiający się z rządem zaczęli tworzyć swoje własne kultury, a nie było to wtedy trudne. Punki, skinheadzi, wiele innych grup – okres tak zwanej „angielskiej choroby”, o której zresztą napisał w swoim cyklu Indetity Marcin, jeden z naszych autorów, możecie o tym przeczytać w grudniowym numerze. Oczywiście bunt i eskalacja agresji wymusiły zdecydowaną reakcję rządu i policji, dlatego żeby wtopić się w tłum, ale także by stać się bardziej rozpoznawalnymi dla samych siebie, zaczęto interesować się modą i konkretnymi markami.

Poza tym należałoby też podkreślić znaczenie reprezentacji i jej kibiców. To nie byli typowi „janusze”. Ekipy zbierały się specjalnie na mecze wyjazdowe w Europie, traktując je jako okazję na „odwiedzenie” sklepów z topowymi markami. Oczywiście w większości przypadków to były kradzieże. Za przełom można uznać Mistrzostwa Świata w 1990 roku we Włoszech, to stamtąd przywieziono po raz pierwszy takie marki jak C.P. Company czy Stone Island, które dzisiaj są kanonem tej kultury. Cały ten bunt wiązał się też oczywiście z muzyką, stąd takie historie jak Madchester, czyli okres gdzie w tym samym momencie wypłynęło kilka znaczących zespołów z jednego miasta. To tylko w dużym uproszczeniu pewne urywki z historii casual, ale wydaje mi się, że dobrze przedstawiające jej rozwój i dlaczego w pozostałych krajach tak ciężko przeszczepić ten model.

17776718_289879761449955_1165019878_oKiedyś krojono ze sklepów kurtki warte kilka tysięcy złotych, teraz kibice po prostu je kupują. Duży krok w przód.
Po prostu kiedyś trzeba było mieć szczęście i wybrać się do Londynu, żeby wzbogacić swoją kolekcję, a alternatywą pozostawały wyjazdy z reprezentacją. Dzisiaj jest taki wysyp sklepów stacjonarnych, że nie trzeba się martwić i sprawdzać w kalendarzu meczów Synów Albionu albo liczyć że nasza drużyna w europejskich pucharach trafi na Milan. Nie mówiąc już o sklepach online i ludziach, którzy są specjalistami w wyszukiwaniu dobrych ofert – to zdecydowanie najlepsza opcja zakupu w rozsądnych cenach. Oczywiście za kurtkę Stone Island nadal trzeba wydać co najmniej 600 euro, ale na początek lepiej skupmy się na klasycznym polo Fred Perry w granicach 50-60 funtów. Warto tutaj też podkreślić naszą współpracę z firmą LADRA, która w mojej opinii powinna po wejściu na rynek zgarnąć duże uznanie.

Zastanawiam się często nad tym „wtopieniem się w tłum”. Pierwotna funkcja eleganckiego ubioru, czyli uniknięcie kłopotów z policją teraz już nie ma sensu – wręcz przeciwnie, Burberry chociażby narzekała na utożsamianie ze stadionowym chuligaństwem a te kultowe marki raczej przyciągają uwagę służb niż odwrotnie.
Oczywiście aktualnie ten mit wtopienia się w tłum jest obalony, bo każdy na Wyspach wie o co chodzi, a tajniacy mają nawet specjalny budżet na tego typu wydatki, żeby starać się wyglądać jak fanatyczni kibice. Jednak z drugiej strony problem z agresją jest o wiele mniejszy niż w poprzednich latach. Nie ma tak wielu akcji i zadym na stadionach, żeby wtopienie się w tłum było konieczne. Wielu kibiców z tamtego okresu może już tylko wspominać historie i awantury w jakich brali udział. Oczywiście nigdy nie będę zwolennikiem stwierdzenia, że „na zachodzie sobie poradzili” bo nadal trafiają się przypadki chorych akcji, ale nie ma co porównywać tego do początków casuals kilka dekad wstecz. Niestety, obecnie częściej chodzi jedynie o prestiż jaki niesie ze sobą posiadanie nowej kolekcji danej marki.

Reklama

Jako ludzie doskonale znający wyspiarskie realia, ale funkcjonujący w Polsce – jak oceniacie naszą „football culture”? Zaczynamy już normalnie chodzić, czy jeszcze jesteśmy na etapie raczkowania?
Nasz magazyn powstał przede wszystkim, żeby pisać o Wyspach. Dlatego nie znajdziecie u nas żadnych wrzut z polskich stadionów ani polskich wykonawców. To już zresztą daje pewien obraz na obecny poziom rozwinięcia obu tych światów. Nie jestem wielkim fanem tego co można spotkać na naszych stadionach, ale z drugiej strony: nigdy nie będzie miało sensu przeniesienie w skali 1 do 1 obrazu angielskiego kibica na polskie trybuny. Po prostu czerpmy inspiracje, ale stwórzmy je w oparciu o nasze możliwości. Niestety, przeciętnego kibica nie będzie stać na kurtkę z patką, na stadionach wciąż łatwiej spotkać ludzi w bluzach PitBulla, ale to niejedyna różnica. Nie uważam się za jakiegoś znawcę tej kultury w Polsce, ale wydaje mi się, że głównym problemem są filary na których budujemy cały ten ruch.

Nasze środowiska są bliżej polityki, prawicy, patriotyzmu i oddania barwom. Nie mówię, że to jest złe bo mamy na przykład fanatyzm i fantazję, których czasami brakuje w Anglii. Ale trzeba pamiętać, że casual na Wyspach od zawsze był wolny od polityki, to był bunt przeciwko rządowi i dlatego żadna z ekip nie zawracała sobie głowy politycznymi problemami, nie mówiła o nich i nie starała się tego wykorzystywać. Poza tym tak jak wspomniałem na początku to kilkadziesiąt lat historii, bogatej kulturowo. Tego nie da się przeskoczyć. Jak myślę o kibicach w Anglii, to nie mam przed oczami tylko ostatniego Euro we Francji, ale też ziomków którzy łykają albo opychają małą wesołą pigułkę, bawią się przy muzyce rave, spędzają lato na festiwalach, dają sobie czasem po ryju, siedzą w pubach po pracy i propsują swoje ciuchy.

Nie da się jednak ukryć, że i wy, i Polish Football Casuals, profil facebookowy, gdzie korzenie ma Matchday, przyczyniacie się do rozwoju tej kultury futbolowej w Polsce.
Oczywiście grupa Polish Football Casuals robi wielką robotę, żeby rozwinąć to, co wokół futbolu. Warto podkreślić, że na przestrzeni ostatniego roku, może nawet kilku lat trochę się zmieniło i tak jak wcześniej powiedziałeś: już raczkujemy. Mimo wszystko to nadal pojedyncze przypadki. Naszym celem jest też pokazanie innej strony tej kultury. Lekka zmiana myślenia. Oczywiście nikogo nie zmusimy do przesłuchania debiutu The Stone Roses, ale chcemy pokazywać, że bycie kibicem nie musi być związane tylko ze stadionem. Otrzymujemy sporo wiadomości, że to działa. Na przykład po ostatnim numerze jeden z czytelników napisał, że jest totalnym laikiem w tym temacie i nasz magazyn traktuje jako skarbnicę wiedzy. Tak właśnie chcemy być odbierani. Czerpcie z tej kultury jak najwięcej, bo naprawdę warto.

17797028_289881621449769_39989722_o

W takim razie skupiając się już na magazynie i waszej historii – skąd w ogóle pomysł na tego rodzaju wydawnictwo? Prasa ponoć umiera.
Tutaj trzeba wrócić do wspomnianego Polish Football Casuals. Około półtora roku temu, jako fan tej kultury pisałem do nich w kwestiach muzycznych po czym zaproponowali mi dołączenie do zespołu. Zacząłem od krótkich postów przedstawiających nowych artystów z UK. O dziwo spotkało się to z pozytywnymi reakcjami. Jako, że dosyć dobrze znałem środowisko muzyczne na Wyspach, zacząłem pisać do zespołów/menadżerów z prośbą o wywiady, po cichu tworząc pierwsze dłuższe teksty. Tak po kilku miesiącach powstał pomysł na „magazyn”, a tak naprawdę kilka stron mojego autorstwa, z pewnie dwoma czy trzema tekstami i krótkim wywiadem. Graficznie – toporne strasznie, no ale zdecydowałem się to upublicznić i spotkałem się z masą pozytywnych komentarzy. Popchnęło mnie to do nieco bardziej intensywnej pracy, a przy okazji zgłosił się do mnie Maciek Rogało, który dzisiaj odpowiada za oprawę graficzną magazynu. W momencie, kiedy pomysł na magazyn zaczął się rozwijać, rozstaliśmy się z chłopakami z PFC, ale i tak zawsze będę wdzięczny chłopakom za daną szansę.

Wszystko zacząłem budować od podstaw: profil, markę i zespół. Na ten moment nie traktuję tego jako biznesu, to bardziej realizacja pasji, więc postanowiłem poszukać ludzi bliskich tej zajawce. I tak dzisiaj Matchday tworzy kilkanaście osób, związanych z piłką, kibicami, ale też muzyką, filmem i designem. Po prostu paczka ludzi ze wspólnymi zainteresowaniami i chęcią, by przekazać je dalej. Niektórzy swój wolny czas spędzają na imprezach i chlaniu, a my wolimy napisać tekst, stworzyć grafikę, ubrać to w całość i pokazać ludziom. A że przy okazji to się im podoba i mamy jakichś fanów – to tylko popycha nas do dalszej pracy. Chciałbym też bardzo wyraźnie podkreślić: nie uważamy się za nieomylnych albo jakiś zamknięty krąg. Jeśli jest ci bliska ta kultura, masz pomysł na konkretny tekst – napisz do nas, może w następnym numerze wrzucimy twoją pracę.

Dość zaskakujące dla mnie jako czytelnika było dotarcie do bardzo nieoczywistych postaci ze świata muzyki czy mody. Nie poszliście w stronę przepisywania angielskiego Internetu, ale od początku staraliście się o unikalne materiały takie jak rozmowy z nimi.
Dzień zaczynam głównie od sprawdzenia brytyjskiej prasy, między innymi Guardiana, ale to nie oznacza że muszę przepisywać ich teksty. Nadal mam wrażenie, że bardzo mało ludzi zdaje sobie sprawę nad ogromem, nad faktycznymi rozmiarami tej kultury. Przygotowując grudniową edycję, usłyszałem: czy aby na pewno będziemy mieć tematy na kolejne numery? W takiej sytuacji mogę się jedynie zaśmiać. To kilkadziesiąt lat historii, rozwijającej się wielotorowo, setki artystów, marek odzieżowych, postaci. Główną pracą jaką wykonuję jest więc research. Konta na Twitterze, Facebooku, Instagramie, całe media społecznościowe są pełne ludzi z pasją, którzy żyją blisko tej kultury. Odszukiwanie ich jest sprawia mi największą przyjemność, a przy okazji potrafi solidnie zaskoczyć.

W ostatnim „Let’s talk”, gdzie rozmawiałem z młodym zespołem z Walii (TRAMPOLENE), można dowiedzieć się, że ich lider grał w szkolnej drużynie Swansea City i trzy lata z rzędu zdobywał puchar w swoim roczniku. Myślę, że właśnie takie historie, mniej znanych i mniej oczywistych osób są bardziej wartościowe dla czytelnika niż pisanie o oczywistych rzeczach, ale dodając do tego nazwisko piłkarza czy muzyka rozpoznawanego na całym świecie.

Zdecydowaliście się też na dość unikalny krok, czyli tworzenie artykułów w dwóch językach na przestrzeni jednego numeru. Skąd taki patent i jak to wpływa na odbiorców?
To akurat wiąże się z umieszczaniem tekstów autorów z Wysp. Na przykład w ostatnim numerze znajduje się duży tekst gości z Anglii, którzy odwiedzają niższe ligi i czują pewne rozczarowanie obecną sytuacją we współczesnej piłce. Próba przetłumaczenia tego na polski mija się z celem. Oczywiście jest to możliwe, ale nie ukrywajmy, pewne zwroty i specyficzne określenia brzmią komicznie jeśli chciałoby się to przenieść na polski grunt. Dlatego też zostawiamy je w wersji oryginalnej, tak samo jest w przypadku wywiadów. Tutaj jednak dajemy czytelnikowi możliwość porównania tekstu polskiego i angielskiego. Po prostu autorem wywiadów najczęściej jest Polak, dlatego łatwiej dojść do tego „co autor miał na myśli”. Jeśli chodzi o odbiór to jest różnie, spotkałem się z opinią żeby tworzyć wersję magazynu w dwóch językach, ale jednocześnie kilka osób pisało że to rozwiązanie jest bardzo dobre i optymalne. Nie ukrywamy też, że chcielibyśmy jeszcze mocniej skierować się w stronę Wysp, żeby łatwiej nawiązywać kontakty. Jeśli rozmawiam z menedżerem jakiegoś zespołu albo po prostu osobą, z którą chce przeprowadzić wywiad, albo zaproponować napisanie artykułu, to zdecydowanie łatwiej jest go przekonać prezentując już gotowy magazyn, w którym chociaż część tekstów bez trudu zrozumie.

Kolejna rzecz przykuwająca uwagę – oprawa graficzna, w tym okładki. Kto za to odpowiada i jak go namówiliście, bo nie jest tajemnicą, że to gość współpracujący z olbrzymimi firmami.
Zgadza się, z tego jesteśmy najbardziej dumni. Cała szata graficzna prezentuje się wyśmienicie. Podczas tworzenia zespołu prześwietliłem pewną stronę gdzie studenci, młodzi artyści, wrzucają swoje prace. Spędziłem naprawdę długie noce, żeby znaleźć odpowiednie osoby i jestem z nich obecnie bardzo zadowolony. Dla nich to też część promocji własnej osoby, w końcu to towarzystwo międzynarodowe. Mamy grafików z Indonezji czy z Norwegii. Poza tym całość skleja wspomniany wcześniej Maciek Rogało, dobry chłopak i zdolny grafik, którego prace też są publikowane na naszych łamach. Przy okazji pozwolę sobie na odrobinę prywaty – Maciek, jeśli to czytasz to proszę, odpisuj częściej!

Inaczej jest w przypadku okładki i rzeczywiście odpowiedzialny jest za nią człowiek znany w środowisku casuals: Marcus Reed. Grafik i artysta z Londynu, który do tej pory współpracował między innymi z Le Coq Sportif, MTV, Major League Baseball czy Original Casuals. Swoje prace pokazywał od stolicy Anglii aż po Tokio. Do dzisiaj nie jestem w stanie zrozumieć jak na samym początku, nie mając żadnego wsparcia, udało się go do tego namówić. Na pewno ogromne znaczenie ma fakt, że jest to osoba związana bardzo blisko z tą kulturą i zafascynowana nią, chociaż głównie aspektem muzycznym. Oprócz okładki zaproponowaliśmy mu także stały cykl, gdzie spisuje swoje kolejne podróże i zdaje nam relację z ciekawych miejsc. Ostatnio był to Londyn i głośne wydarzenie: The Massimo Osti Rachive Exhibition. Przy okazji, jeśli komuś przypadną do gustu nasze okładki, to szczerze zachęcam do odwiedzenia jego strony i zapoznania się z pozostałymi grafikami. Jest też autorem kilku książek, jeśli ktoś sobie ceni design to naprawdę osoba warta śledzenia.


Ceny jednej z kultowych firm casualowych. Nie do końca dla klasy robotniczej.

A sam zespół redakcyjny? Jak to się rozwijało na przestrzeni numerów, skąd się ci ludzie wzięli, jak ich zebrałeś?
Przede wszystkim to nadal początek naszej drogi. Nie uważamy siebie jeszcze za oficjalne wydawnictwo i nie mamy stałego zespołu. Każdy z nas to po prostu osoba związana z jakimś elementem tej kultury. To moim zdaniem powoduje, że fajnie czyta się nasz magazyn jako całość. Jest Błażej, który świetnie zna scenę klubową, Marcin, niektórzy pewnie będą kojarzyć go jako rapera EMAS’a, ale niewielu zdaje sobie sprawę z jego wiedzy na temat kultury casual. Jest Kuba piszący w swoim cyklu The Captain o wybitnych kapitanach klubów angielskich, są teksty o designie czy to Maćka czy Marcusa. Po prostu każdy z nich ma wnosić coś innego. Poza tym większość to raczej nieznane szerszej publice nazwiska, ale osoby którym zaufałem i jak do tej pory nie rozczarowałem się.

Oczywiście większość pracy muszę wykonywać sam. Wywiady, pilnowanie terminów, kontakty, research i tak dalej. Ostatni nasz numer ma ponad 70 stron. I za każdą z nich jestem w jakimś stopniu odpowiedzialny. W stałe cykle wspomnianych wyżej osób staram się nie mieszać, ale cała reszta jest na mojej głowie. Mimo wszystko nie czuję się przez to jakoś lepszym. Ostatnio nawet mieliśmy zabawną sytuację: próbowaliśmy złapać Andrew Shima – to gwiazda filmu i serialu „This Is England”, kultowego w UK, ale chętnie oglądanego nawet w Polsce. Zdobyłem kontakt do jego menedżera, mamy ustawiony wywiad, aż tu nagle dostaję wiadomość, że gość jest w Hiszpanii i jeśli chcę zrobić wywiad, muszę w tej chwili do niego zadzwonić. Schowałem własne ambicje do kieszeni, odezwałem się szybko do piszącego u nas Kuby, przesłałem mój research, pytania i tematy i poprosiłem o zrobienie wywiadu. Jasne, cała moja praca „poszła na marne”, bo sam wywiad, czyli wisienkę na torcie zgarnął Kuba, ale rozmowa mogła się ukazać w piśmie. Czasami warto po prostu zaufać ludziom, a na końcu otrzymamy od nich coś cennego. Poza tym nie jesteśmy jeszcze firmą, żeby stosować jakieś korporacyjne rozwiązania.

Sam redaktor naczelny też dość młody. Jak to się stało, że w tak młodym wieku postanowiłeś – ot tak – wydać 70-stronicowy drukowany magazyn?
Zawsze się śmieje jak widzę pierwszą stronę naszego magazynu i tytuł redaktora naczelnego przy moim nazwisku, wygląda to dziwnie. No, ale jakkolwiek spojrzeć – to w końcu był mój pomysł. Dzisiejszy świat nie ma ograniczeń, wystarczy tylko chcieć. Przed rozpoczęciem prac nad magazynem, nie miałem żadnego doświadczenia. Dziennikarstwo to nawet nie był mój kierunek studiów – to może dziwić, ale w tej chwili będę bronił magistra na budownictwie i specjalizacji mostowej. Czasami żartuje, że pomiędzy projektowaniem mostów, piszę o kulturze stadionowej i nie jestem w stanie uwierzyć, jak to jest w ogóle możliwe. Dwa odległe światy, ale… zawsze dążyłem do zrobienia czegoś swojego. Aktualnie magazyn pochłania każdą moją wolną chwilę. Widzę jak wielu moich znajomych spędza weekendy w klubach albo na marnowaniu czasu przy piwie i rozmowach o niczym. Kiedyś oczywiście też tak robiłem, ale po kolejnym razie jak siedzisz z piątką osób, a kolejny dzień ucieka ci nad rozmową, co by było gdyby, stwierdzasz, że czas coś zmienić. A jeśli zaczniesz ciężko pracować, to ludzie i pomysły same się zjawią. Naprawdę. Do dzisiaj nie jestem w stanie uwierzyć, że to wszystko się udało. Jeszcze rok temu nawet nie myślałem o tym i nie planowałem swojego magazynu, a dzisiaj mamy swoich fanów i dobrze rozwijający się zespół. Wystarczyło wstać od stolika w sobotni wieczór i wysłać parę maili.

Matchday Magazine możecie śledzić na Facebooku
Ostatni numer znajdziecie W TYM MIEJSCU

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

3 komentarze

Loading...