Reklama

Raczkowski jak Solskjaer w 1999

redakcja

Autor:redakcja

03 marca 2017, 21:17 • 4 min czytania 37 komentarzy

To nie był mecz na poziomie finału Ligi Mistrzów 1999. Cebula nie zagrał jak Giggs, Tymiński jak Mario Basler, a kielecki stadion to nie Camp Nou nawet po zmrużeniu oczu. Ale jedno zgadzało się idealnie: o wszystkim przesądziła jedna, zaskakująca, zabójcza akcja w samej końcówce. Problem polega jednak na tym, że jej autorem był Paweł Raczkowski, sędzia.

Raczkowski jak Solskjaer w 1999

Musimy zacząć od analizy sytuacji z 94. minuty, bo jest absolutnie kluczowa. Jest 1:1, Dejmek po wrzutce zgrywa piłkę głową w kierunku Micanskiego. Ten próbuje oddać strzał, fatalnie kiksuje, a potem się przewraca. To jest dokładnie sekwencja zdarzeń. Gerson w ogóle w niej nie uczestniczył, po za tym, że stał za Micanskim.

Akt 1. Nadlatuje piłka. Zero kontaktu Micanskiego z Gersonem, ten drugi stoi za Bułgarem.

Screen Shot 03-03-17 at 08.34 PM

Akt 2. Gerson spóźniony z interwencją. Micanski ma czystą sytuację do strzału. Stopa Gersona postawiona na ziemi. Czy kolanem przeszkadza Bułgarowi oddać strzał?

Reklama

Screen Shot 03-03-17 at 08.27 PM

Akt 3. Nie, bo inaczej Bułgar za chwilę nie mógłby wykonać soczystego zamachu nogą.

Screen Shot 03-03-17 at 08.28 PM 001

Akt 4. Micanski fatalnie pudłuje, źle obliczył tor lotu piłki. Spójrzcie na Gersona: spóźniony od początku, można go zganić za błąd w ustawieniu, ale faulu nie ma. Nawet teraz próbuje przede wszystkim uniknąć jakiegokolwiek posądzenia o jedenastkę.

.Screen Shot 03-03-17 at 08.37 PM

Akt 5. Po spartaczeniu piłki meczowej Micanski postanawia zaryzykować dostanie żółtej kartki za symulkę i przewraca się. Spójrzcie na ustawienie graczy z góry, a potem to poniżej. Jedyne wytłumaczenie – Bułgar podskoczył.

Reklama

Screen Shot 03-03-17 at 08.28 PM 002

Stopklatki: Ekstraklasa.tv

Koszmarny błąd Raczkowskiego. Pogrąża go fakt, że wszystko zdarzyło się w 94. minucie. Niepisana zasada mówi, że jeśli w ostatnich sekundach dyktujesz karnego, to musisz być go absolutnie pewien. Tutaj pewien był tylko sam Raczkowski. Zrobiło się 2:1, po którym Raczkowski może liczyć na wieniec kwiatów od kieleckich kibiców.

No dobrze, a co jeśli chodzi o futbol, a nie błędy, po których należy wyciągnąć konsekwencje? W pierwszej połowie było go jeszcze mniej, niż na powyższych stopklatkach. Możemy napisać, że strata goniła stratę, że grano w klasyczne „kopnij, ja nie dobiegnę”, że widzieliśmy reklamy proszku do prania, które miały więcej wspólnego z piłką nożną, ale w zasadzie wystarczy, że rzucimy kilkoma statystykami: do 32. minuty Górnik Łęczna wykonał 27 celnych podań. Połowa zakończyła się bilansem: 23 faule, jeden celny strzał, celność podań 57.5%. Takiego obustronnego antyfutbolu nie widzieliśmy dawno. A nawet jak coś komuś wyszło, to zaraz zawalił dwa razy bardziej – symbolem Kiełb, który przeszedł rywala efektowną ruletą, a potem niecelnie podał do ustawione parę metrów dalej Rymaniaka.

Dobrze chociaż, że piłkarze po zmianie stron przypomnieli sobie, że nie są bobsleistami siłą zagonionymi na kieleckie kretowisko. Więcej werwy mieli zawodnicy Smudy, którzy nadrabiali braki w umiejętnościach zaangażowaniem. Tego jak zwykle najwięcej miał Śpiączka, który w jednej z sytuacji wykorzystał błąd obu stoperów Korony. Umówmy się, nie jest to wielkim zaskoczeniem, kielczanie w obronie to monolit z węgla i papy – jeden stracony gol z Górnikiem Łęczna w zasadzie mieści się w granicach normy. To, co zastanawiało u gospodarzy, to że zorientowana ofensywnie Korona, grając u siebie ze słabym Górnikiem, który na wyjeździe prezentuje się wręcz dramatycznie, nie potrafi stwarzać sytuacji. A przecież Smuda w gruncie rzeczy wyszedł dwoma napastnikami, miejsca na akcje powinno być w bród! Czas mijał, Korona przegrywała, a jedyne co udało się stworzyć, to bombę Kwietnia z trzydziestu pięciu metrów.

Uwierzyli, że można odrobić, chyba dopiero wtedy, gdy Hernandez dostał drugą żółtą kartkę. Za głupotę Hiszpana musieli zapłacić koledzy, ale wydawało się, że jeden stracony gol to rozsądny wymiar kary. Akcja bramkowa w sumie dość przypadkowa, strzał Żubrowskiego trafia do Kiełba, ten wrzucił Komora na karuzelę i pewnie trafił. Ale trzeba oddać gospodarzom, że w końcówce przycisnęli i zasłużyli na remis. I tak powinien się mecz skończyć, niestety stery od meczu wziął Raczkowski.

W Koronie najwięcej dzisiejszym meczem wygrał Aankour, bo widać, jak bez niego w tym momencie kielczanie mają problemy z płynnością gry w ataku. Cebula totalnie się spalił, raczej zakopie się na ławce. Dobry mecz Kiełba nie jest zaskoczeniem – w zasadzie jedyne, co zaskakujące, to że włączył piąty bieg tak późno. Górnika też można dzisiaj umiarkowanie pochwalić, jeśli tylko skutecznie zapomni się o pierwszych czterdziestu pięciu minutach. Coś w tej drużynie obudziło się po zwycięstwie z Piastem, a obrona dziś na pewno nie pachnie sztandarowym do niedawna 0:5 Smudy. Zasłużyli na punkt? Jak najbardziej. Mieli nawet okazje na 2:0, ale Borjan wygrał sam na sam ze Śpiączką.

I  tylko wielka szkoda, że puentą będzie oczekiwanie, jakie konsekwencje spotkają Raczkowskiego…

prusak

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

37 komentarzy

Loading...