Reklama

SuperSzwed. John Guidetti i jego zamach na przeciętność

redakcja

Autor:redakcja

01 marca 2017, 17:52 • 11 min czytania 5 komentarzy

Patrzysz na Johna Guidettiego grającego w brawach Celty i wydaje ci się taki… zwykły. Podobnie jest z jego wynikami – ma siedem goli w tym sezonie, czyli bez szału. Ponadto żaden z niego wirtuoz, za co więc jest tak kochany w Vigo? Ostatnio co prawda, w 90 minucie meczu z Szachtarem Donieck wywalczył rzut karny, który okazał się przepustką Galisyjczyków do dalszej fazy Ligi Europy, ale to za mało. Inna sprawa, że dobrze oddaje charakter Szweda. Gdyby futbol był grą RPG, posiadanie go w składzie z miejsca dodawałoby drużynie +100 do waleczności oraz charyzmy.

SuperSzwed. John Guidetti i jego zamach na przeciętność

Taka postawa sprawia, że fani Celty wybaczają mu niezbyt imponującą skuteczność. W ogóle na Estadio Balaídos przychodził nie w roli potencjalnego zbawcy, lecz uzupełnienia składu, więc nikt nie miał co do niego wygórowanych oczekiwań. Transfer nie był zbyt głośny. Atmosferę podgrzał dopiero sam Szwed. – Już nie mogę doczekać się z derbów z Deportivo! – wypalił na powitalnej konferencji prasowej, niemal od razu wkupując się w łaski wszystkich Celestes. Wsiąkł w ich środowisko od pierwszej chwili.

Po tym jak pod koniec stycznia jego drużyna wyeliminowała Real Madryt z Pucharu Króla, radość Johna uchwyciły kamery telewizyjne. – Co za stadion. Jak pięknie jest w Vigo! Kocham tu mieszkać! – wykrzykiwał w euforii. Co prawda miało to miejsce półtora roku po tym jak został zawodnikiem Celty, ale można się domyślić, iż taką opinię wyrobił sobie znacznie wcześniej, bo od dawna dawał temu wyraz. Dzień po wyżej wspominanej konferencji nie zamknął się w hotelu z padem do playstation w ręku, tylko ruszył w miasto, w pozytywnym tych słów znaczeniu. Szwed bowiem wziął wtedy udział w trwającej 24 godziny wycieczce, podczas której zwiedził Vigo oraz jego okolice. W pewnym sensie zatem Guidetti mógłby nawet stanowić wzór dla innych piłkarzy. (O ile nie mają treningu następnego rana).

Największą furorę wśród Galisyjczyków zrobiło jednak jego… mieszkanie, a konkretnie garaż. Jak łatwo się domyślić, nie korzysta z niego w standardowy sposób. Nie stoi w nim kolekcja aut ani motocykli. W zasadzie nie stoi tam nic, bo John zaadaptował pomieszczenie na pokój do gry w piłkę, stworzył swoje małe Estadio Balaídos. Podłogę wyłożył zieloną wykładziną mającą imitować murawę, zaś ściany obkleił fototapetą przedstawiającą kibiców Celty dopingujących drużynę podczas jednego z meczów.

guidetti1

Reklama

A skoro już przy meczach jesteśmy… Trzeba by się zastanowić kiedy Guidetti błyszczy bardziej – w trakcie gry czy już po ostatnim gwizdku? Sformułowania, jakich Szwed używał w rozmowach z reporterami telewizyjnymi, śmiało można wpakować do szufladki tak zwanych „instant classics”.


Dla osób które nie znają hiszpańskiego, początek dialogu idzie mniej więcej tak:

– Jak wymawia się Twoje nazwisko, jak to jest?
– Bardzo dobrze, jestem bardzo szczęśliwy…

– Ok, ale jak się wymawia? (reporterka podaje jedną z wersji)
– SuperGuidetti!

A dalej to już klasyczny spanglish ze zdaniami, które na dobre weszły do slangu wszystkich kibiców La Liga. Konia z rzędem temu, co nigdy nie słyszał językowych popisów zawodnika Celty w stylu „fiesta in the change room” czy też „best league in todo el mundo”.

To oczywiście nie był jedyny tak osobliwy wywiad. Ciekawego, choć dość kontrowersyjnego – bo przecież pomeczowe wypowiedzi to przeważnie korpopapka pomieszana z truizmami – udzielił po tym jak wraz z drużyną Szwecji wygrał spotkanie półfinałowe z Danią w Mistrzostwach Europy U-21 w 2015 roku. – Jesteśmy najlepsi w Skandynawii. Wygraliśmy z nimi 4:1, powinni być zażenowani tym wynikiem. To była najgorsza drużyna z jaką zmierzyliśmy się podczas turnieju – dokładał do pieca Szwed. Chcąc dowalić Duńczykom jeszcze bardziej, podobnych strzałów w ich stronę wysłał znacznie więcej. A na koniec to wszystko osobliwie celebrował. Ale dość spoilerów, zobaczcie i posłuchajcie sami:

Reklama

Z kolei po wygranym finale z Portugalią [0:0 i 4:3 w rzutach karnych – przyp. red.] przefarbował włosy na różowo, co było bezpośrednim efektem zakładu, jaki zawarł z dziennikarzami.

guidetti2

Jeszcze inny przykład? Te same mistrzostwa, zbliża się mecz z Anglią. Trwa konferencja prasowa, a jeden z przedstawicieli mediów zaczyna snuć porównania Johna względem Harry’ego Kane’a. Mówi, iż napastnika Tottenhamu wycenia się obecnie na 40 milionów euro, co błyskotliwie wyłapuje nasz bohater. – Chłopie, ja za to jestem tańszy od cheeseburgera! – skwitował wymownie, nawiązując do faktu, iż był akurat wolnym zawodnikiem.

* * *

Tu z kolei Szwed udowadnia, iż z wyróżnieniem ukończył kurs wodzireja. Świetnie odnalazł się w roli gniazdowego po tym jak Celta celebrowała awans do europejskich pucharów po zwycięstwie ze Sportingiem Gijón.

* * *

Trzeba przyznać, że wśród tysięcy bardziej powściągliwych piłkarzy politycznie poprawnych nudziarzy John jawi się nam jako prawdziwy oryginał. Przez to Guidettiego albo się kocha, albo nienawidzi, a z tym bywało różnie. Zakrawa to na spory paradoks, ale on sam twierdzi, iż najgorzej odbierano go w ojczyźnie. – W Szwecji mówienie o sobie pozytywnie nie jest zbyt dobrze postrzegane. U nas nie lubią osób, które mają marzenia – opowiadał na łamach Guardiana. – Gdy pytano mnie co chciałbym osiągnąć, odpowiadałem, że pragnę być najlepszym piłkarzem na świecie. «Za kogo on się uważa?!» pytali z oburzeniem. «Powinien się zamknąć!» A kim do cholery są wszyscy ci, co zabraniają mi marzyć? – pytał retorycznie.

Ludzie mówiący, że nic nie osiągniesz pewnego dnia udławią się własnymi słowami – stwierdził niegdyś. Na wszystkich zawistników ma już ułożony plan, swoją drogą całkiem oryginalny. – Kiedy zakończę karierę otworzę sklep z kwiatami. Wyślę po jednym każdemu, kto we mnie wątpił. To będzie moje podziękowanie, bo w ten sposób tylko mnie motywowali, by stawać się jeszcze lepszym – zapowiadał w tej samej rozmowie.

A że miał talent, to tylko potwierdzał fakt jak swego czasu walczył o niego Roberto Mancini. Szwed był już bardzo bliski podpisania kontraktu z Twente na zasadzie transferu definitywnego. Szejkowie wykonali całą akcję bez porozumienia z włoskim trenerem, a gdy dotarła do niego wiadomość o przenosinach swojego podopiecznego, wściekł się. Zaraz potem postanowił zainterweniować – naciskał na właścicieli Manchesteru City tak mocno, by w końcu wynajęli prawników, którym udałoby się wszystko odkręcić. No i oczywiście swój cel osiągnął.

Sceptykom i krytykantom natomiast John kilkukrotnie udowodnił iż się mylili, ale najdobitniej za czasów gry w Feyenoordzie w sezonie 2011/12. Miał wówczas mniej więcej 20 wiosen na karku, a wielu starszych i bardziej doświadczonych kolegów rozstawiał po kątach. Szczególnie bramkarzy oraz obrońców, bo w tamtej kampanii wystąpił w 23 meczach i zdobył 20 bramek. Nawet biorąc pod uwagę stosunkowo przeciętny w skali europejskiej poziom Eredivisie powinno to budzić podziw. A gdyby jeszcze powyższe cyferki was nie przekonały, należy podkreślić fakt, iż w przeciągu miesiąca potrafił strzelić hat-trick hat-tricków i to nie byle komu: kolejno oberwało się Twente, Ajaxowi oraz Vitesse. Zerknijcie na tabelę z tamtych rozgrywek, a zobaczycie, że żadna z tych ekip nie była bandą kelnerów. Co więcej, w sezonie 2011/12 Guidetti zapisał się w annałach historii Feyenoordu również pod innym względem – zapakował trzy gole Ajaksowi jako pierwszy zawodnik drużyny z Rotterdamu od 1964 roku! Fani ekipy prowadzonej wówczas przez Ronalda Koemana czekali 47 lat, by ktoś powtórzył wyczyn Hansa Vennekera.

Nic dziwnego, że napastnik stał się ulubieńcem na De Kuip. – Robili sobie tatuaże upamiętniające moje osiągnięcia, naśladowali sposób celebracji goli, a nawet napisali o mnie hiphopowy kawałek. To był niesamowity okres – wspominał. Podziw wyrażał także sam Koeman. – Miał talent porównywalny do van der Vaarta czy Sneijdera – twierdził szkoleniowiec.

guidetti3

Co zatem poszło nie tak, iż John ostatecznie nie wykorzystał maksimum potencjału, jaki wtedy pokazał? W tym samym sezonie wydarzyła się historia, która zmieniła jego życie. I naprawdę była tak absurdalna, że nawet pasowałaby do tandetnego serialu paradokumentalnego o podobnej nazwie, emitowanego niegdyś przez Polsat.

Rozgrywki 2011/12 Szwed zakończył przedwcześnie, bo już w połowie kwietnia. Jego przyjaciele postanowili przygotować dla niego urodzinową imprezę-niespodziankę, ponieważ kończył akurat 20 lat. Wszystko szło zgodnie z planem, choć około północy Guidetti źle się poczuł, więc udał się do domu. Wiadomo co teraz myślicie – nie, nie popił. Podobne podejrzenia miał oczywiście Koeman, bo przez całą noc i następny dzień napastnik wymiotował i nie był w stanie trenować. Poprzedniej nocy alkoholu nawet nie tknął, lecz lekarze i tak stwierdzili zatrucie. To jednak nie ustępowało, a z czasem pojawiały się coraz dziwniejsze objawy. W pewnej chwili Szwed po prostu stracił czucie w prawej nodze. O grze w piłkę nie było mowy, bo nie mógł na niej nawet ustać, zaraz tracił równowagę. Dopiero po jakimś czasie wykryto źródło problemów Johna. Winnym został… kurczak. Okazało się bowiem, iż w mięso, które nasz bohater zjadł podczas imprezy było zainfekowane. Wirus miał natomiast ogromną siłę i zaatakował układ nerwowy Guidettiego. Resztę historii znamy wszyscy – piłkarz dochodził do zdrowia niemal przez dwa lata.

Ludzie mówili, że to koniec mojej kariery, co mnie cholernie przerażało. Bardzo tęskniłem za grą i strzelaniem goli przed niemal 50-tysięczną publicznością. To przecież uczucie na świecie! – wspominał po latach. Szwed miał jednak niebywałego pecha. Według tego co ponoć powiedzieli mu lekarze, stał się ofiarą wirusa, który statystycznie łapie jedna na milion osób.

Po latach John zupełnie inaczej podchodzi do tego co go spotkało. Wtedy był zdruzgotany i rozgoryczony, ale pasja pomogła mu się podnieść. Niejeden wziąłby słowa „życzliwych” za pewnik i się poddał, tymczasem przecież napastnik wrócił do gry na niezłym poziomie. – Może gdy będę starszy i mądrzejszy to uznam, że choroba mi się przydała. Młodzi piłkarze szybko osiągają sukces, pojawia się „efekt wow!” i od razu odlatują. Mnie choroba uczyniła silniejszym – opowiadał.

Prawdziwie odbudował się dopiero w Celtiku, choć do formy jaką prezentował za czasów Feyenoordu już nie nawiązał. Nie przeszkodziło mu to jednak w podbiciu serce fanów kolejnego klubu. Chyba nie będzie przesadą powiedzenie też, iż grając w Szkocji ponownie odzyskał pełną radość z piłki i w ogóle z życia. Potwierdzenie można znaleźć w licznych materiałach klubowej telewizji The Bhoys. Jednym z popularniejszych jest to ze zorganizowanego przez Celtic spotkania z fanami. John zdradza na nim swoje umiejętności raperskie, natomiast Virgil van Dijk wtóruje mu beatboxując:

Co ciekawe w jednym z wywiadów Guidetti bez namysłu stwierdził, że gdyby nie wyszło mu w piłce, na pewno zostałby raperem.

Wokalnych występów napastnika można znaleźć znacznie więcej. Tu na przykład, w ramach akcji świątecznej realizowanej przez Manchester City, wziął na warsztat hit Marii Carey.

Szwedowi trafiały się także mniej przyjazne przygody muzyczne, po części na własne życzenie. W kłopoty wpędził się po Old Firm Derby, nucąc w wywiadzie piosenkę, jaką fani Celticu ułożyli na jego cześć. „He’s a super Swede, and the huns are deid” – brzmi jeden z wersów. Kontrowersja dotyczy określenia „huns”, które fani Rangersów uznają za obraźliwe. – Kibice The Gers uważają je za obraźliwe wobec tworzonej przez nich społeczności protestanckiej – pisano o całym zajściu w Daily Mail. John prawdopodobnie nie znał drugiego dna owej przyśpiewki, ale to nie zmieniło faktu, iż dodatkowo dolał oliwy do ognia, kiedy stwierdził: „tak, to naprawdę dobra piosenka”. Scottich Football Association oskarżyła go potem o słowną agresję oraz jawne szyderstwo z bankructwa i degradacji Rangersów do trzeciej ligi. W skrócie: brak szacunku. Sam zawodnik nie poniósł jednak żadnych większych konsekwencji, a cała sprawa w końcu została uznana za typowy straszak.

Wizerunkowe wpadki tego typu nadgania jednak z nawiązką. Jakiś czas temu szerokim echem odbiła się historia, która przydarzyła się Szwedowi pod koniec sezonu 2014/15. Przebywał akurat w Sztokholmie, wracał do domu, gdy na ulicy zaczepił go 8-letni chłopiec. Dzieciak poznał kim jest Guidetti i poprosił go, by razem z nim pokopał pikę. Napastnik odpowiedział, że teraz akurat spieszy się na finał Ligi Mistrzów, ale jeśli po spotkaniu nie będzie jeszcze spał, to chętnie z nim zagra. Kiedy Barcelona ograła Juventus, mimo późnej pory, chłopiec i kilku jego kolegów udało się na pobliskie boisko, gdzie już czekał na nich John. – Zadzwoniłem po znajomego. Zagraliśmy we dwóch przeciwko nim. Było mnóstwo zabawy! To nic nie kosztuje, a [komuś] daje tak wiele – mówił, opowiadając w szwedzkich mediach o sympatycznym spotkaniu.

To jednak nic, w porównaniu do tego, jak bardzo Szwed zaangażowany jest w rozwój futbolu w… Kenii. John otworzył fundację mającą wspierać sportowy rozwój kraju. Dzięki niej na terenie całego państwa powstają szkoły oraz boiska do gry w piłkę.

Dlaczego obecny zawodnik Celty jest tak bardzo związany z tym miejscem? Gdy był nastolatkiem cała jego rodzina przeniosła się do Afryki. Ojciec piłkarza otrzymał tam atrakcyjną ofertę pracy w roli nauczyciela, więc państwo Guidetti na kilka lat zmienili miejsce zamieszkania. Miało to miejsce już w czasach, kiedy napastnik trenował futbol, więc naturalną koleją rzeczy było kontynuowanie tego również w Kenii, choć jak łatwo się domyślić, warunki w których przychodziło mu grać w Afryce zdecydowanie różniły się od europejskich standardów. Tu przykładowy mecz seniorskiej drużyny Ligi Ndogo, gdzie przez krótki czas występował John:

Dużo wygodniejsze i znacznie bardziej wartościowe dla rozwoju młodego wówczas Szweda musiałyby być miesiące spędzone w Mathare United, będącym częścią „Mathare youth sports association”. To organizacja, która działa w oszałamiająco biednej dzielnicy Nairobi, a jej celem jest pomoc wszystkim dzieciom wywodzącym się ze slumsów. Dzięki niej mogą one nie tylko stać się profesjonalnymi piłkarzami – kilku wychowanków MYSA zagrało nawet w reprezentacji Kenii! – ale też zdobyć podstawowe wykształcenie i zarobić trochę pieniędzy na życie. Guidetti grał w Mathare United przez rok i był ważną częścią swojej drużyny. Reprezentował barwy klubu na przykład podczas turnieju U13 w Norwegii.

Wszystkie doświadczenia jakimi za młodu nasiąkł John sprawiły, iż wciąż czuje silną więź z Kenią. – To moje ulubione miejsce na Ziemi. Wszystkim mówię, że po zakończeniu kariery chciałbym tam zamieszkać – podkreślał w rozmowie z Guardianem. Oprócz tego na ręce wytatuował sobie kontur kontynentu afrykańskiego, bo jak twierdzi czas spędzony w Nairobi pomógł mu znacznie szybciej dojrzeć.

John jest wielkim fanem sztuki tatuażu. Ma ich kilka, ale jeszcze jeden szczególnie ważny, który idealnie podsumowuje jego dotychczasową drogę, pełną momentów euforycznych, ale też trudnych. – Wszyscy płaczemy, lecz gdy łzy wysychają stajemy się twardsi – głosi napis. Historia Guidettiego to naprawdę dobra lekcja niezłomności.

Mariusz Bielski

Szczególne podziękowania dla Tomasza Pietrzyka za pomoc przy zbieraniu materiałów

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Komentarze

5 komentarzy

Loading...