Jeden ma już ugruntowaną pozycję w świecie trenerskim, ciężką i sumienną pracą zasłużył na miano jednego z najważniejszych szkoleniowców we współczesnym futbolu. Drugi musi cały czas udowadniać, cały czas walczyć z mitem, że prowadzi samograj. Jeden powoli kończy swoją przygodę z klubem, którego stał się legendą, drugi – za wszelką cenę próbuje zasłużyć na odbudowę nadszarpniętego rozczarowaniami w tym sezonie zaufania. Obaj spotykali się na boisku, dziś spotykają się po raz kolejny jako trenerzy. Czego może nauczyć Diego Simeone młodszego od siebie o… 10 dni Luisa Enrique? Co może w starciu z Simeone wygrać trener Barcelony? W jakim momencie swoich karier znajdują się obaj 46-latkowie? Przed nami hit ligi hiszpańskiej, ponadnarodowy szlagier, mecz najwyższej wagi i jednocześnie starcie dwóch postaci równie interesujących zarówno obecnie jako trenerzy, jak i w przeszłości jako wyśmienici piłkarze. 

Simeone vs Luis Enrique, czyli historia niemal ćwierćwiecznej znajomości

24 lata, niemal ćwierć wieku. O tyle trzeba by się cofnąć, by dogrzebać się do pierwszego starcia Diego Simeone z Luisem Enrique z czasów, gdy obaj jeszcze czynnie uganiali się za piłką. Ich drogi po raz pierwszy przecięły się jednak nie w Madrycie czy Barcelonie, a w Sewilli. Bo nawet jeśli nie będzie cienia przesady w stwierdzeniu, że w żyłach Cholo płynie czerwono-biała krew, to jednak jego pierwszym klubem na Półwyspie Iberyjskim wcale nie było Atletico, lecz Sevilla, do której przeszedł z włoskiej Pisy. Lucho z kolei już od roku był wówczas piłkarzem… Realu Madryt.

290 ZŁOTYCH ZA POSTAWIONE 100! ATLETICO ODPRAWIA Z KWITKIEM BARCELONĘ?

W ciągu dwóch lat spędzonych przez Simeone na południu Hiszpanii obaj panowie spotkali się czterokrotnie (za każdym razem w lidze). Pokonać Luisa Enrique udało mu się zaś już przy pierwszym podejściu – Sevilla ograła u siebie Królewskich 2:0. W ramach ciekawostki warto też dodać, że w barwach gospodarzy w podstawowej jedenastce wyszedł tamtego dnia jeszcze jeden urodzony w Argentynie Diego. Mowa rzecz jasna o Diego Maradonie. Miał on zresztą olbrzymi udział przy obu golach.

Przy kolejnej okazji nie było już jednak czego zbierać. „Los Blancos” w rundzie rewanżowej postanowili się bowiem srogo zemścić i roznieśli Sevillę na Bernabeu 5:0. Cholo do tej pory – czy to jako piłkarz czy też już jako trener – nie przegrał wyżej z zespołem Lucho. Obecny szkoleniowiec Barcelony, choć wyszedł w pierwszej jedenastce, nie zdołał jednak ukłuć ani razu.

W koszulce Sevilli Simeone zemścić się za tamto upokorzenie już nie zdołał – w kolejnym sezonie z Madrytu udało się wywieźć bezbramkowy remis, na Sanchez Pizjuan minimalnie lepszy okazał się Real, który zwyciężył 1:0 po bramce Ivana Zamorano.
Niewielu pamięta jednak, że swego czasu blisko było tego, by Diego Simeone i Luis Enrique stali się kolegami z drużyny. Konkretniej – przed sezonem 1994/95. Real w tamtych czasach przypominał kolosa na glinianych nogach, który nie potrafił znaleźć sposobu na zdetronizowanie dream teamu Johana Cruyffa i spółki. W stolicy wpadli więc na pomysł, by ściągnąć na Santiago Bernabeu właśnie Cholo, który w zamyśle miał stać się nowym Ulim Stielike. Kimś, kto w końcu wniesie w środek pola nieco charakteru. Włodarze Królewskich usłyszeli wówczas dwie wiadomości – jedną dobrą i jedną – jakżeby inaczej – złą.
 
Tą drugą stanowiła cena, którą zaśpiewała za swojego zawodnika Sevilla. Andaluzyjczycy zażądali bowiem 600 milionów peset (około 3 miliony euro) oraz dwóch graczy w pakiecie. Dobrą nowiną było zaś to, że sam Argentyńczyk… mocno naciskał na ten transfer. Do tego stopnia, że stwierdził nawet, iż „jeśli odejdzie z Sevilli, to tylko do Realu. Jego życzenie ostatecznie rzecz jasna się nie spełniło. Jorge Valdano koniec końców postanowił ściągnąć do Chamartin innego Argentyńczyka – Fernando Redondo. Siemone wylądował zaś w Madrycie, ale po drugiej stronie hiszpańskiej stolicy.
simeone-madridista-620x439

Wycinek gazety, w którym Cholo w kwietniu 1994 roku deklaruje chęć gry dla Realu Madryt

Zamiast dzielić szatnie obu jegomościom przyszło więc stanąć po przeciwnych stronach madryckiej barykady. W derbach stolicy Hiszpanii Cholo i Lucho zmierzyli się ze sobą w sumie trzy razy. Za każdym razem lepszy okazywał się jednak Real. Tak czy owak, Diego Simeone w przeciwieństwie do Luisa Enrique może pochwalić się zdobytą bramką. Sztuka ta udała mu się przy pierwszej wizycie na Santiago Bernabeu w barwach odwiecznego rywala. Argentyńczyk strzałem z rzutu karnego ustalił wynik na 2:4. Pierwszą bramkę dla „Los Rojiblancos” zdobył zaś… Roman Kosecki.

Dzień tamten w Madrycie – a w szczególności w jego białej części – pamiętany jest również ze względu na inne wiekopomne wydarzenie. Kibice Królewskich mieli bowiem okazję po raz pierwszy ujrzeć w swojej świątyni kogoś, kto przez kolejne lata będzie systematycznie pracował na status legendy – Raula Gonzaleza, który do siatki, podobnie jak Simeone, trafił już w swoich pierwszych derbach Madrytu.

Nawet jeśli w samych derbach górą zawsze był Luis Enrique, to jednak mistrzostwami Cholo i Lucho w tamtym okresie podzielili się po równo.  W sezonie 1994/95 tytuł zdobył Real Madryt, rok później Atletico z rządzącym w środku pola Simeone sięgnęło zaś po historyczny dublet. Tak jak nikt nie przypuszczał wówczas, że Atletico jest w stanie dokonać czegoś podobnego, tak samo nikt zapewne nie podejrzewał, że oba te trofea po latach odzyska dla „Los Colchoneros” ten sam gość, który poprowadził do nich jako piłkarz.

Tak czy inaczej, zwycięstwa Królewskich 1:0 na Santiago Bernabeu i 2:1 na Calderón stanowiły dla Lucho jedynie marne pocieszenie po katastrofalnym sezonie zakończonym na siódmym miejscu w tabeli. Przy Concha Espina, jak nietrudno się domyślić, po czymś takim musiała rozpętać się prawdziwa burza. Jednym z jej efektów – przenosiny Luisa Enrique do znienawidzonej Barcelony.

WYJAZDOWE ZWYCIĘSTWO KATALOŃCZYKÓW? 240 ZŁOTYCH ZA POSTAWIONE 100!

Najbardziej pamiętny mecz z udziałem Simeone i Luisa Enrique jako piłkarzy klubów, które dziś trenują? Niewątpliwie ten z 9 listopada 1996 roku, gdy po szalonym meczu padł remis 3:3. Spotkanie to było jednak wyjątkowe nie tylko ze względu na sam przebieg. Jak pokazał czas, obaj później już nigdy nie mieli okazji zagrać przeciwko sobie na Camp Nou. Lucho w tamtej potyczce, choć przy wydatnej pomocy golkipera, strzelił też swoją pierwszą i ostatnią bramkę przeciwko drużynie z Cholo w składzie.

Kilka miesięcy później skrzyżowali ze sobą rękawice jeszcze ten jeden, ostatni raz – w ćwierćfinale „Copa del Rey”. Pierwszy mecz na Vicente Calderón skończył się 2:2, jednak kapryśny los chciał, by Simeone przegapił rewanż będący prawdopodobnie najlepszym widowiskiem, jakie stworzyły między sobą obie ekipy:

Po zakończeniu rozgrywek Diego odszedł do Włoch, a na jego powrót na Vicente Calderón trzeba było poczekać aż siedem lat. Sezon 2003/04 był zresztą ostatnim Luisa Enrique jako piłkarza. Tak czy owak, do sentymentalnego spotkania po latach nie doszło – Simeone nie zagrał w żadnym z bezpośrednich starć z Barceloną. Lucho natomiast wystąpił tylko w pierwszej, zremisowanej 0:0, ligowej potyczce, w której miał jednak okazję zmierzyć się z kimś, kto dziś jest prawą ręką Cholo – Mono Burgosem.

mono-atletico-tri

To, co historia zabrała przed trzynastoma laty, prędzej czy później musiała jednak oddać. Choć Diego Simeone i Luis Enrique futbolówkę kopią od dawna już co najwyżej rekreacyjnie, ich taktyczne boje stanowią dziś jedną z ozdób La Liga. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że patrząc na ich statystyki, więcej do – choć nie wiemy, czy to właściwe słowo – udowodnienia będzie miał Cholo. Nie jest bowiem tajemnicą, że w trenerskich potyczkach z Lucho idzie mu co najwyżej mocno średnio.

Na 13 spotkań udało mu się wygrać zaledwie trzy. Odkąd Luis Enrique jest szkoleniowcem „Blaugrany”  – już tylko raz. Było to jednak zwycięstwo, którego Simeone nie zamieniłby prawdopodobnie na tuzin mniej istotnych. Wyeliminowanie sezon temu Barcelony w ćwierćfinale Ligi Mistrzów jest bowiem jak do tej pory jego największym triumfem nad Luisem Enrique. Dziś zaś po raz pierwszy stanie przed szansą na pokonanie go w lidze. Stawka będzie jednak jeszcze większa niż zazwyczaj. Ewentualna porażka już raczej na dobre pogrzebałaby bowiem szanse Atletico na mistrzowski tytuł.

Zaniolo: – Zostałem wyrzucony z Romy, bo nie przyjąłem oferty z angielskiego klubu

Arek Dobruchowski

100 ZŁOTYCH ZA 100 ZŁOTYCH NA ELIMINACJE EURO 2024!

Paweł Paczul

Cel na mecz z Albanią: pokazać właściwą mentalność

Kamil Warzocha

Southgate: – Praca z tymi piłkarzami to sama przyjemność

Arek Dobruchowski

Oficjalnie: Antonio Conte zwolniony z Tottenhamu

Arek Dobruchowski

Simon Kjaer po porażce z Kazachstanem: – To było żenujące

Arek Dobruchowski

Kessie. Od mema do bohatera

Kamil Warzocha
12

Kręcidło: Koniec ze świętymi krowami. Hiszpanie żegnają się ze złotym pokoleniem

Jakub Kręcidło
5

Europa dla Realu, ale Hiszpania już dla Barcelony?!

Jan Mazurek
64

Cudotwórca z Vallecas. Cieszmy się Iraolą, póki chce mu się pracować

Jakub Kręcidło
7

Kręcidło: Zrozumieć Barcę Xaviego. Dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze?

Jakub Kręcidło
13

Kręcidło: Miał być projekt na lata, po pół roku Gattuso powiedział „basta”. Dlaczego?

Jakub Kręcidło
22