Reklama

Dzemaili zrywa pajęczynę, a „Bereś” wjeżdża z kluczowym rajdem

redakcja

Autor:redakcja

12 lutego 2017, 20:28 • 3 min czytania 6 komentarzy

Wyobraźcie sobie, że przyjmujecie u siebie 1:7. Pierwsza reakcja? Jak najszybciej powrócić na plac i zmazać tę plamę. Przychodzi więc kolejne spotkanie, a sytuacja meczowa układa się coraz lepiej – po 30 minutach rywale grają w dziesięciu, po godzinie już tylko w dziewięciu i wydaje się, że gol to kwestia czasu. Koniec końców w kompromitujących okolicznościach przegrywacie 0:1. Aż w końcu do trzech razy sztuka – ciśniecie gospodarza, macie wynik i… karny, kolejny gong minutę później, samobój na 1:3, porażka. Aż się żyć może odechcieć.

Dzemaili zrywa pajęczynę, a „Bereś” wjeżdża z kluczowym rajdem

Nie zdziwimy się więc, jeśli zawodnicy ze Stadio Renato Dall’Ara urżną się dziś w trupa. Sampdoria generalnie przez długi czas była bowiem apatyczna i niezbyt groźna. Gospodarze zaskakująco łatwo dali się od początku zdominować przez rywala. Bologna już na starcie dała jasny sygnał, że chce wreszcie odbić się od dna i zapomnieć o starciach z Napoli i Milanem. Atakowała odważnie, skrzydłami, starała się zdominować środek. Na efekty nie trzeba było zresztą długo czekać, choć trafienie Dzemailiego nie było efektem jakiejś koronkowej akcji, a po prostu strzałem życia. Potężna bomba z dystansu, piłka trafiająca prosto w okienko. Nie było co zbierać.

Niezbyt otrzeźwiająco zadziałała ta bramka na ekipę z Genui, a niewielką różnicę robili też Polacy. Dobra wiadomość jaka płynęła dla nas po pierwszych 45 minutach była bowiem taka, że zarówno Karol Linetty, jak i Bartosz Bereszyński na placu pojawili się od samego początku. Zła – obaj zagrali co najwyżej przeciętne trzy kwadranse, a pierwszy z nich po tym czasie mógł już wskakiwać pod prysznic.

1

Reklama

Były pomocnik Lecha Poznań nie robił różnicy, nie brał na siebie ciężaru rozgrywania piłki i dał się zdominować w okolicach koła środkowego. „Bereś” natomiast często zostawiał na boku wolne korytarze, więc i Bologna starała się atakować jego stroną. 24-latek mocno jednak ogarnął się po zmianie stron, podobnie zresztą jak i jego koledzy. Gospodarze w przerwie musieli:

– usłyszeć kilka mocnych słów
– porozmawiać po męsku
– wziąć się w garść

I tak dalej. W każdym razie rozpoczęła się konkretna jazda – z każdą minutą napór Sampy rósł, a Bologna coraz głębiej cofała się w stronę własnej bramki. Na gole wciąż trzeba było jednak czekać.

Przełamanie nastąpiło dopiero w ostatnich 10 minutach – najpierw Bereszyński wywalczył rzut karny, kiedy jego rajd i dośrodkowanie zatrzymał ręką przeciwnik. Chwilę później Schick urwał się obrońcom i trafił do siatki, a na domiar złego własnego bramkarza pokonał efektownym wślizgiem Mbaye. Reasumując więc trudno szukać pozytywów w występie Linetty’ego, zaś Bereszyński – zwłaszcza po przerwie – pokazał się już z korzystnej strony.

No i oczywiście w tej sytuacji nie byłby sobą rządzący Sampdorią Massimo Ferrero, który obwiązany szalikiem wariował przez pełne 90 minut na trybunach.

Reklama

Sampdoria – Bologna 3:1 (0:1)

Sampdoria: Viviano – Bereszyński, Silvestre, Skriniar, Regini – Linetty (46′ Djuricić), Torreita, Praet – Fernandes (58′ Schick) – Quagliarella, Muriel

Bologna: da Costa – Torosidis, Gastaldello, Maietta (13′ Mbaye), Masina – Pulgar, Donsah, Dzemaili – Verdi (85′ Di Francesco), Destro (45+2′ Umar), Krejci

0:1 Dzemaili 18′

1:1 Muriel 81′ (rzut karny)

2:1 Schick 83′

3:1 Mbaye 88′ (samobój)

Najnowsze

Weszło

Komentarze

6 komentarzy

Loading...