Reklama

Okleiłem Mercedesa klasy S na taksówkę i ruszyłem w miasto. Przez noc zarobiłem 30 tysięcy

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

03 lutego 2017, 11:35 • 17 min czytania 10 komentarzy

Jest uzależniony od Facebooka, telefonu i pomagania innym, szczególnie chorym dzieciom. Nie lubi, gdy ludzie uważają go bardziej za celebrytę niż sportowca. Nie ma jednak problemu z przyznaniem, że trzech siatkarzy-środkowych w Polsce gra od niego lepiej. Nie wyklucza, że po zakończeniu kariery będzie pracował w telewizji, bo przed kamerą czuje się naprawdę swobodnie, choć nie zawsze tak było. Zapraszamy na wywiad z Andrzejem Wroną.

Okleiłem Mercedesa klasy S na taksówkę i ruszyłem w miasto. Przez noc zarobiłem 30 tysięcy

Rozmawiasz z Weszło, więc muszę spytać: czy „twoja dupa jest gotowa na lanie”?

Jest gotowa, jak najbardziej! Śledzę wasz portal, więc nie mam wątpliwości, że będzie to jeden z najmniej przyjemnych wywiadów w moim życiu (śmiech).

Zdanie, które zacytowałem, wypowiedziałeś w 2014 roku, podczas mistrzostw świata. Jego adresatem był Facundo Conte. Graliście wówczas w jednym klubie, a za chwilę czekał was mecz Polska – Argentyna. Po tym jak „zagadnąłeś” kolegę, wszyscy mówili tylko o tym. Co jak co, ale sprzedać w mediach to ty się potrafisz.

Lata praktyki robią swoje, chociaż czasem zdarza mi się przesadzić. Weźmy chociażby sytuację z Aleksiejem Spirydonowem. Rosjanin opluł kiedyś naszego kibica czy tam dziennikarza, innym razem „strzelał” z palców w kierunku fanów. Generalnie – ma z Polakami nie po drodze. Pewnego razu założył jednak koszulkę naszej reprezentacji i zrobił sobie w niej zdjęcie. Wielu się tym podnieciło i uznało, że to jednak fantastyczny gość. No to napisałem na Twitterze, żeby się tak nie jarali, bo gwarantuję, że po tym jak cyknął fotkę, to zdjął tę koszulkę i podtarł nią sobie tyłek. Po pięciu minutach wiedziałem już, że to był błąd. Rozpętała się burza. Jedni pisali, że mam racje, inni – żebym się zajął grą w siatkówkę. O, to w ogóle jest mój „ulubiony” tekst! Jeśli wypowiesz się na inny temat, niż ten „jak poszedł mecz”, to często go słyszę „graj w siatkówkę, a nie się mądrzysz!”.

Reklama

Ty jesteś bardziej siatkarzem czy celebrytą? Pełno cię poza parkietem. Twitter i Instagram – Andrzej Wrona. Snachpat – to samo. Kampanie społeczne – a jakże by inaczej, ty.

Siatkarzem, zdecydowanie! Mimo że nie widać tego w moich mediach społecznościowych, powiem ci jedno: sport zajmuje mi 80 % życia. Tylko jakbym wrzucał dwa razy w tygodniu coś z podróży, treningu i meczu, to podejrzewam, że ludzie przestaliby mnie śledzić, ponieważ to monotonne i nudne. Poza tym spotkania Plusligi wszyscy mogą zobaczyć w telewizji, w której są też komentarze i wywiady. Istnieją też portale, które szczegółowo zajmują się siatkówką, dlatego nie widzę sensu, żebym i ja to robił. Wolę zaprezentować kibicom te pozostałe 20% Andrzeja Wrony, czyli część niesportową. Te wszystkie wywiady, media społecznościowe i cała reszta naprawdę nie zajmują mi więcej czasu. Niektórzy ludzie oczywiście myślą inaczej, pewnie wydaje im się, że ja dwa razy w tygodniu skrzyknę chłopaków, poodbijamy trochę piłkę, a potem jedziemy na mecz. Niektórzy dziennikarze też tak chyba sądzą, bo piszą, że mogę wystąpić w „Tańcu z gwiazdami”. A przecież nie miałbym na to czasu! Moja koleżanka Ula Dębska brała w nim udział, więc wiem jakie to pochłaniające – uczestnicy trenują dziennie więcej niż zawodowi sportowcy.

Pozostańmy przy social mediach. W jednym z wywiadów otwarcie przyznałeś, że jesteś uzależniony od Facebooka.

Podtrzymuje to zdanie. Tuż po przebudzeniu, gdy już usiądę do śniadania, to odpalam fejsa i sprawdzam co się dzieje na świecie. Nie wszyscy moi rówieśnicy postępują podobnie. Znam takich, którzy rano pędzą prosto do kiosku, żeby kupić „Przegląd Sportowy” i potem kartkują go przy posiłku. To też fajne.

Jestem również uzależniony od telefonu. My, siatkarze, tyle podróżujemy, że bez niego bym nie przetrwał – jak wiadomo jestem towarzyski i lubię mieć kontakt z kibicami oraz znajomymi. Odkąd gram w Warszawie tych drugich często mogę spotykam twarzą w twarz, bardzo mnie to cieszy.

WARSZAWA 03.12.2016 MECZ 12. KOLEJKA PLUSLIGA MEZCZYZN PILKA SIATKOWA SEZON 2016/17 --- POLISH VOLLEYBALL LEAGUE MATCH IN WARSAW: ONICO AZS POLITECHNIKA WARSZAWSKA - MKS BEDZIN ANDRZEJ WRONA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Zablokowałeś kiedyś kogoś na fejsie lub parkingu, czy robisz to tylko na parkiecie?

Kiedyś mieszkałem w Częstochowie w kamienicy, do której wjeżdżało się na podwórko przez bramę. Znajdowała się przy dworcu głównym. Parkowałem swoje auto w środku i często gdy chciałem jechać na trening, okazywało się, że to ja jestem zastawiany. Zdarzało mi się wtedy np. kupić mnóstwo kartek A4. Pisałem na nich coś w stylu „jak parkujesz taki i owaki” i oblepiałem delikwentowi całą przednią szybę. Jak spadł deszcz, naprawdę ciężko było takie coś zeskrobać (śmiech). Jeszcze innym razem, gdy ktoś mnie zablokował, pomógł dozorca kamienicy. Wzięliśmy jego auto i zholowaliśmy je na środek głównej ulicy w Częstochowie. Dodam że nie wywijałem tych numerów ludziom, którzy podpadli mi pierwszy raz, a takim, którzy cały czas mnie zastawiali.

Po zakończeniu kariery widzisz siebie działającego przy siatkówce, czy na przykład jako prowadzącego „Dzień dobry TVN”?

Pijesz do tego, że ja i Marcin Prokop jesteśmy takiego samego wzrostu?

Trochę tak.

A tak serio, to lubię telewizję. Mam to chyba w genach, bo moja mama pracowała w TVP jako dziennikarka sportowa, m.in. z Włodzimierzem Szaranowiczem i Dariuszem Szpakowskim. Podoba mi się klimat panujący w TV, nie wykluczam, że kiedyś się tym profesjonalnie zajmę. Chociaż kamera często paraliżuje ludzi, miałem ten problem na początku kariery. Kiedy wiedziałem, że pokażą nas w Polsacie Sport, to nie potrafiłem się skupić i pokazać na meczu tego samego co na treningu. Z czasem przeszło i złapałem duży luz, czasem nawet za duży.

Przykład?

Po zdobyciu mistrzostwa świata poszliśmy z Karolem Kłosem do wspomnianego przez ciebie „Dzień Dobry TVN”. Prokop spytał mnie, dlaczego robimy te filmiki na YouTubie. Dalej rozmowa potoczyła się mniej więcej tak:

– A byłeś kiedyś w Bełchatowie?

– Przez chwilę.

– To wiesz, że tam nic nie ma, poza halą i galerią handlową. Jakoś musimy więc zabijać czas.

Oczywiście Karol musiał jeszcze dorzucić swoje, coś w stylu „jak się wjeżdża do Bełchatowa, to nawet nie zauważysz, a już jesteś poza miastem”. Cóż, jak się gada z Marcinem i Dorotą Wellman, to można popłynąć. Nam się to zdarzyło. Jak tylko wyszliśmy ze studia i dojechaliśmy na zgrupowanie Skry w Radomiu, w drzwiach przywitał nas prezes klubu Konrad Piechocki. Spytał „co wy żeście kurwa naopowiadali w tej telewizji, że dzwoni do mnie prezydent miasta?”. Zrobiło się gorąco, tym bardziej, że za kilka dni mieliśmy zostać jego honorowymi obywatelami.

Na szczęście udało się to wszystko odkręcić, mimo że goście związani z gieksą się na nas „szykowali”, czego specjalnie nie ukrywali na forach internetowych. I dobrze, że pożar został ugaszony. Ja naprawdę uwielbiam Bełchatów, mieszkałem w nim przez trzy lata.

Na co dzień interesują się tobą jednak fanki a nie kibic-faceci. W jakim najdziwniejszym miejscu zdarzyło ci się złożyć autograf?

Miałem kilka razy prośby, żeby podpisać się na dekolcie. Nie spełniłem ich, wcale nie dlatego, że biust był za mały, po prostu uznałem to za przesadę. Nie wyobrażam też sobie, żeby ktoś chciał autograf w jeszcze oryginalniejszej lokalizacji (śmiech).

Wiele dziewczyn w internecie pisze, że mógłbyś być modelem. Uważają, że bardzo dobrze wyglądasz.

Nawet była na to szansa! Moja mama chrzestna robi make-upy w telewizji i podczas różnych pokazów i sesji. Zna wielu fotografów. Kiedyś mieli problem, bo potrzebowali gościa do wysokiej modelki. Odezwali się do mnie, ale ja nie mogłem, bo grałem mecz. A na modela chodzącego po wybiegu jestem za wysoki.

Porozmawiajmy o siatkówce. Ilu środkowych w Polsce jest od ciebie lepszych?

Wysoki poziom utrzymuje trójka reprezentacyjna, czyli Piotrek Nowakowski, Mateusz Bieniek, który eksplodował w ostatnich latach, oraz Karol Kłos. Poza tym na mojej pozycji idzie nowe, młode. Bartek Lemański, Jakub Kochanowski – ci zawodnicy rozwijają się bardzo dobrze i pewnie z racji na wiek mają większe szanse, żeby trafić do reprezentacji.

Gdy nie znalazłeś się w kadrze na igrzyska w Rio, przyjąłeś tę decyzję ze zrozumieniem, na zasadzie „spoko, są ode mnie lepsi”, czy też czułeś żal do Stephana Antigi?

To, że nie poleciałem, przyjąłem z godnością. Za to było mi przykro, że nie dostałem nawet szansy, by powalczyć o miejsce na zgrupowaniu. Otrzymał ją np. Piotrek Nowakowski, który stracił przed Rio sporo czasu z powodu kontuzji, można nawet powiedzieć, że miał cały sezon w plecy (śmiech). Zrozumiałe, że Antiga chciał go przetestować, przez lata był najlepszym polskim środkowym, nieosiągalnym dla innych fizycznie i pod względem formy sportowej. Ale i ja liczyłem na zainteresowanie trenera, rozgrywałem przecież jeden z najlepszych sezonów w karierze.

Francuz poinformował cię, że nie lecisz do Brazylii, czy dowiedziałeś się o tym z mediów?

Stephane powiedział, że nie powoła mnie na olimpijskie kwalifikacje, ale na Ligę Światową już tak. W związku z tym całe swoje wakacje w USA zaplanowałem w ten sposób, żeby wrócić tuż przed zgrupowaniem. Kiedy przebywałem w Las Vegas, zadzwonił Antiga i powiedział, że jednak nie skorzysta z moich usług. Byłem zdziwiony, lekko zszokowany. Przyjąłem to na spokojnie, powiedziałem coś w stylu „aha, ok”. Uprzedzę kolejne pytanie: nie poszedłem odegrać się do kasyna, nie jestem z tych co to lubią. Dodam, że nadal mamy ze Stephanem dobry kontakt. Niedawno spotkaliśmy się na obiad, po raz pierwszy od dawna jako dwaj koledzy, a nie w układzie trener-zawodnik.

Twoim zdaniem to dobrze, że Antiga został zdymisjonowany?

Nie byłem przy kadrze w ostatnich miesiącach pracy Stephana z nią, więc ciężko mi się wypowiadać. Coś tam słyszałem, ale wiadomo jak to jest – odbieranie plotek to nie to samo co oglądanie danych sytuacji na żywo. Powiem tak: reprezentacja siatkarzy do drużyna, która potrzebuje dosyć częstych zmian na stanowisku selekcjonera. One dają impuls do tego, żeby wygrywać, widać to choćby po niedawnej przeszłości, po tym, jak przychodzili Antiga, Daniel Castellani czy Andrea Anastasi.

WARSZAWA 25.09.2016 MECZ XI MEMORIAL ZDZISLAWA AMBROZIAKA PILKA SIATKOWA --- AMBROZIAK MEMORIAL VOLLEYBALL MATCH IN WARSAW: LOTOS TREFL GDANSK - LUCZNICZKA BYDGOSZCZ 3:2 ANDRZEJ WRONA STEPHANE ANTIGA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Zbigniew Bartman dzięki siatkówce zwiedził już niemal cały świat. Ty nigdy nie grałeś poza Polską. Nie korciło cię, żeby wyjechać?

Od dzieciaka marzyłem, żeby występować we Włoszech. Jako młodzik pojechałem z drużyną na turniej do Modeny. Wygraliśmy go. W nagrodę zabrali nas na mecz tamtejszego klubu. To było piąte spotkanie półfinału ligi. Grali m.in. Dante, Jakowlew, Giani – oglądaliśmy to starcie przez 2,5 h z otwartymi ustami. W drodze powrotnej do Polski nie mogliśmy spać, cały czas analizowaliśmy mecz. Minęło trochę czasu i liga włoska nie jest już aż tak atrakcyjna. Oczywiście, są tam trzy zespoły, w których występują gwiazdy, ale generalnie: jej siła nie różni się bardzo od Plusligi. Po co więc miałbym jechać do Italii? Nie mam powodu, szczególnie, że środkowi nie zarabiają kokosów. Nie wygrywamy meczów sami, więc nie chcą nam płacić wielkiej kasy. Jesteśmy od czarnej roboty, na zachód i do Azji bierze się raczej atakujących i przyjmujących, ci ludzie robią show. U nas w kraju też sprowadza się ludzi z zagranicy na te pozycje, za to pośród środkowych dominują Polacy. Jak widzisz, nie ma sensu, żeby na siłę wyjeżdżać.

OK, ale czy jako mistrz świata nie mógłbyś występować w lepszym zespole niż ONICO AZS Politechnika? Twoja drużyna nie znajduje się nawet w górnej połówce tabeli, ty nie masz 40-lat, a zatem stać cię na grę w mocniejszym teamie. Wiem, że Warszawa to twoje ukochane miasto, ale czy wybierając stolicę nie poszedłeś jednak trochę na łatwiznę?

Moim poprzednim klubem była PGE Skra Bełchatów. Kiedy jej trenerem został Phillipe Blain zagrałem na początku jego kadencji trzy możliwe sety na osiemnaście. Powiedziałem mu, że chciałbym więcej występować. Następnie spytałem, czy mam na to szanse, czy też powinienem zmienić zespół. Stwierdził, że sezon jest długi i na pewno będę potrzebny, bo przecież gramy w różnych rozgrywkach, więc trzeba rotować składem. Francuz nie lubił jednak robić zbyt wielu zmian, po naszym spotkaniu nadal nie grałem tyle, ile bym chciał, szczególnie w tych ważnych meczach. A zależało mi na regularnych występach, dzięki którym mógłbym wrócić do kadry. Postanowiłem więc odejść do Politechniki, zespołu słabszego od Skry, ale za to mającego najlepszego rozgrywającego ligi, czyli Pawła Zagumnego. Zresztą „Guma” sam namawiał mnie, żeby przyjść do „Inżynierów”. Na razie wyszło mi to na dobre – są mecze, w których punktuje na poziomie atakującego. Cóż, jak już Paweł przekonał mnie, żeby zmienić klub, to musi mi wystawiać piłki. Ale odpowiadając na twoje pytanie: nie, nie poszedłem na łatwiznę. Gdybym nie miał ambicji, to zostałbym w Bełchatowie, gdzie zarabiałem lepszą kasę. A nie zrobiłem tego, bo chciałem cały czas podnosić swój sportowy poziom.

Opowiedz mi więcej o swojej miłości do Warszawy.

Zawsze, gdy grałem w innych klubach, starałem się wracać do stolicy jak najczęściej. Gdy już widziałem jej panoramę, uśmiechałem się pod nosem i myślałem: tak chłopie, to jest twoje miejsce na Ziemi. Mam tu znajomych, przyjaciół i rodzinę. Tu najlepiej odpoczywam. Jedni jeżdżą relaksować się w góry lub na Mazury, ja wybieram Warszawę.

W twoim mieście nie zawsze spotykały cię same pozytywne historie. „Kiedyś rozbito mi butelkę na głowie i omal nie straciłem oka”.

Warszawa dużo daje, a wtedy mogła całkiem sporo zabrać… To stało się tuż po podpisaniu mojego pierwszego kontraktu, z klubem z Częstochowy. Poszedłem z moim dobrym kumplem na piwko do Parku Saskiego. Siedzieliśmy, gadaliśmy, kilka ławek dalej przebywała większa ekipa. Nagle wstali, przeszli obok nas. Jeden odwrócił się i spytał „co wy tu kurwa robicie?”. Od słowa do słowa zrobiło się niemiło, chciałem do niego podejść. W momencie gdy się podnosiłem, okazało się, że miał w dłoni pustą butelkę. Rozbił mi ją na głowie. Momentalnie zalałem się krwią. Miałem fart: koleś trafił mnie idealnie między oczy, jakby ta butelka przeszła po siatkówce, pewnie straciłbym wzrok. Skończyło się piętnastoma szwami na czole. Dziś nie ma już nawet po tej historii blizny, udało się ją usunąć.

Milsze chwile związane ze stolicą to m.in. Bal Mistrzów Sportu. Lubisz na nim bywać.

Nie przesadzaj, wpadłem tylko dwa razy. W 2015 odbieraliśmy nagrodę za zdobycie mistrzostwa świata. Niestety, następnego dnia grałem mecz ze Skrą – zresztą w Warszawie – więc o północy, niczym Kopciuszek, zawinąłem się spać. W 2017 sobie odbiłem: dotrwałem do jajecznicy, poszedłem w ślady Łukasza Kadziewicza i kilku innych kolegów z parkietu.

Po Warszawie jeździłeś m.in. jako… taksówkarz. Jak do tego doszło?

Ja w ogóle kocham prowadzić! Kiedy kupiłem pierwsze auto, mieszkałem jeszcze z rodzicami. Czasem zrywałem się z domu nie na balety, a właśnie po to, żeby jeździć różnymi trasami, po Żoliborzu czy Sadybie. Ale wracając do pytania: lubię udzielać się charytatywnie. Stwierdziłem wtedy, że im fajniejszą akcję wymyślę, tym większe są szanse na to, że ludzie będą płacić. Moja koleżanka jest właścicielką Taxi Grosik, więc spytałem ją, czy mogłaby mi pomóc. Chętnie się zgodziła. Inny znajomy ma firmę przewozową, pożyczył mi Mercedesa klasy S, takiego, którym jeżdżą prezesi dużych spółek. Okleiłem go na taksówkę i ruszyłem w miasto. Przejazdy były licytowane na Allegro, wyszło fajnie, bo przez jedną noc uzbierałem ponad 30 000 zł. Ludzie zachowywali się wtedy wspaniale. Często gdy przyjeżdżałem na miejsce, to wcale nie chcieli jechać, tylko schodzili np. z jakiejś imprezy na dwór, pogadali ze mną, przybili piątkę, zrobili zdjęcie, wrzucili kasę do puszki i ruszali dalej na melanż.

WARSZAWA 03.08.2016 MECZ III RUNDA ELIMINACYJNA LIGA MISTRZOW SEZON 2016/17 --- UEFA CHAMPIONS LEAGUE QUALIFICATION THIRD ROUND MATCH IN WARSAW: LEGIA WARSZAWA - FK AS TRENCIN 0:0 ANDRZEJ WRONA FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

To była jednorazowa akcja, ale na niej zdecydowanie nie kończy się twoja działalność charytatywna. Wraz z Karolem Kłosem i Dawidem Konarskim założyliście stronę pomagam.pl. Skąd ten pomysł?

Na swoich portalach społecznościowych dostaję codziennie kilkadziesiąt wiadomości z prośbą o wszelaką pomoc. Niestety, nie da się zaspokoić oczekiwań wszystkich potrzebujących. Żeby w ogóle spróbować to zrobić, musiałbym zamienić mojego Facebooka w jeden wielki słup ogłoszeń, a przecież to droga donikąd – ludzie w końcu po prostu przestaliby mnie śledzić. Usiadłem więc kiedyś z chłopakami na kawie i zaczęliśmy się zastanawiać, jakie stworzyć narzędzie do tego, żeby jak najwięcej osób mogło zebrać pieniądze na swoje szczytne cele. Uznaliśmy, że w Polsce crowdfunding jest coraz popularniejszy, dlatego warto się nim zainteresować. Daliśmy ludziom narzędzie, dzięki któremu mogą zrobić wiele dobrego. Portal z miesiąca na miesiąc ma coraz więcej użytkowników, bardzo mnie to cieszy.

Skąd u ciebie taka duża świadomość społeczna? Jesteś młodym chłopakiem, mógłbyś zajmować się głównie zmianą fur na coraz nowsze, a jednak wolisz angażować swój czas w zmienianie życia innych na lepsze.

Pamiętam o tym, jak kruche jest to co ja mam. Mało brakowało, a nie miałbym oka, o tym ci już opowiadałem. Nie mówiłem o innej sytuacji: po mojej kontuzji kolana lekarz powiedział, że daje mi 30 % szans, żeby uprawiać jakiś sport rekreacyjnie, o zawodowym nie wspominając. A jednak: od czasu tej diagnozy występuję już siedem lat i daję radę. Mimo to zdaje sobie sprawę, że jedno wydarzenie w życiu może je drastycznie zmienić. Ja mam fart, jestem zdrowy, robię to co kocham, więc dlaczego miałbym nie poświęcić energii i swoich możliwości na pomoc tym, którzy mieli mniej szczęścia?

Prawda jest taka: jak normalny człowiek chodzi po ulicy, to nie widzi tych naprawdę chorych ludzi. Oni nie mają sił, żeby wychodzić ze szpitali czy hospicjów. Ja skupiłem się na dzieciakach z fundacji Herosi, staram się im pomagać jak tylko mogę, umilić jakoś czas. Bywa, że wpadam i zaśpiewam komuś sto lat, bywa, że pójdziemy razem pooglądać konie. Kiedyś zadzwoniłem do Roberta Lewandowskiego przez Facetime’a, żeby pogadał z chłopakiem, który miał fioła na punkcie piłki nożnej. Dzieciaka tak zatkało, że nie był w stanie wypowiedzieć słowa. To są wspaniałe chwile, bezcenne dla tych małych ludzi. Nie mam żony, nie ma dzieci, więc ten czas, który mógłbym poświęcać rodzinie, spędzam obecnie pośród chorych. Kiedy wychodzę ze spotkania z nimi i wsiadam do auta, nie jestem w stanie od razu ruszyć. Muszę chwilę posiedzieć, żeby ochłonąć i przetrawić to, co się stało. Pamiętaj: ja tam nie idę, żeby użalać się nad dzieciakiem i powiedzieć mu „o Jezu, ucięli ci nogę”. Nie, ja wchodzę i robię z siebie głupa, staram się ich rozbawić, zarazić szczęściem. To nie jest proste, to czasem dużo kosztuje.

Wspomniałeś o braku małżonki. Nie boisz się, że ciężko będzie ci poznać kogoś na stałe? Tak naprawdę nigdy nie wiesz, czy dana dziewczyna zakochuje się w tobie, czy w twojej rozpoznawalności lub pieniądzach.

Rzeczywiście, to jest trochę przerąbana sytuacja. Zazdroszczę moim kolegom sportowcom, którzy poznali swoje żony w liceum. Oni wiedzą, że partnerki kochają ich za to jakimi są ludźmi, a nie za to, co posiadają, czy dlatego, bo są w miarę sławni. Wiesz, ja bardzo chciałbym już założyć rodzinę, mieć potomstwo, ale to faktycznie nie jest takie proste.

Rok temu moja gęba pojawiała się na większości bilboardów w Polsce, jak pewnie pamiętasz reklamowałem pewną sieć komórkową. W kwestii poznania dziewczyny do poważnego związku raczej mi to nie pomogło, w innych zresztą też nie. Przykład? Kiedyś wpadł do mnie dostawca jedzenia, popatrzył i powiedział: „O, pan z tej reklamy!”. No tak, a przy okazji gram jeszcze w siatkówkę, ale o tym nie wspomniał.

Ewentualnie możesz wymyślić jakiś fortel, by znaleźć partnerkę, pomysł na zasadzie tego z pomagam.pl.

Już wiem! Będę chodził po ulicy, zaczepiał dziewczyny i pytał „cześć, kojarzysz mnie?” Jak któraś powie, że nie, to wtedy zaproszę ją na kawę (śmiech).

Ta żona przydałaby ci się też od strony praktycznej – nie lubisz przecież gotować.

Nie sprawia mi to frajdy – jak mam stać po treningu zmęczony przy garach przez godzinę, a potem jeść to samemu przez pięć minut, to dziękuję bardzo, wole spotkać się ze znajomymi w restauracji. Albo w barze mlecznym. Lubię domowe jedzenie, więc często do nich wpadam. Zresztą m.in. po to, żeby nie jeść samemu, wymyśliłem aplikację, która jest już w fazie testów w App Storze i Google Play. Nazywa się „Together – Let’s meet”, można ją ogarnąć na stronie www.apptogether.net. Gdy byłem na konferencji „Sport w biznesie, biznes w sporcie” została nazwana Tinderem sportowym. Według mnie to jest komplement, bo jeśli rozwinie się podobnie, to mam już plan na siebie po zakończeniu kariery. To apka do znajdowania ludzi dookoła, którzy mają podobne zainteresowania kulinarne, kulturalne czy sportowe. Np. kiedy jestem na zakupach w galerii i chcę zrobić sobie przerwę na obiad, wrzucam wydarzenie „lunch za kwadrans” i zaznaczam obszar jednego kilometra. Ta wiadomość wyświetla się wszystkim tym, którzy wcześniej odhaczyli w profilu, że chcieliby coś z kimś zjeść w pobliżu. I albo klikają, że dołączają, albo nie. Jeśli chcą, to otwiera nam się czat i możemy się umówić. Podobnie rzecz działa z kinem czy innymi wydarzeniami.

Spotykamy się w Warszawie, ale nie w knajpie czy twoim mieszkaniu, a w hotelu, w którym akurat stacjonujesz. Jak do tego doszło?

Otóż mam u siebie remont łazienki. Na jego czas nie przygarnęła mnie żadna koleżanka, bo moje towarzystwo ciężko byłoby wytrzymać przez trzy tygodnie. Z rodzicami lubię spotkać się na cały dzień, ale jakbym miał znowu mieszkać z nimi przez około miesiąc, to jednak nie. Stwierdziłem więc, że po raz kolejny sprawdzę moc mediów społecznościowych. Napisałem, że wysoki siatkarz szuka lokum w Warszawie i okolicach, zaznaczyłem, że chętnie pomogę z wymianą żarówek czy też z położeniem domowych sprzętów na górne półki. No i oprócz kilku propozycji matrymonialnych pojawiły się też inne, np. „Zapraszam do Gdańska. Wpadaj do Szczecina. Kraków cię przyjmie”. No fajnie, ale czytajmy ze zrozumieniem, jednak szukałem czegoś w stolicy. W końcu odezwał się hotel, w którym teraz jesteśmy, powiedzieli, że udostępnią mi apartament. Zabawne, że na co dzień widzę go z okien mojego mieszkania, zatem już bliżej nie mogłem się przeprowadzić.  W sumie dobrze mi tu się żyje. Schodzę z pokoju na stołówkę, żarcie już czeka. Wracam – wszystko posprzątane. Bycie kawalerem ma jednak swoje zalety!

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Fot. FotoPyk

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Sebastian Warzecha
1
Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Inne sporty

Polecane

Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]

Jakub Radomski
1
Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]

Komentarze

10 komentarzy

Loading...