Reklama

Zwrot w Marsylii. Każda rewolucja musi mieć sztandar

redakcja

Autor:redakcja

02 lutego 2017, 20:30 • 6 min czytania 10 komentarzy

Odsiewając emocje oraz nadal świeże wspomnienia z meczów West Hamu United w sezonie 2015/16 i Francji na Euro 2016 – można się zastanawiać nad sensownością tego ruchu. Olympique Marsylia, który ledwie półtora roku temu sprzedał Dimitriego Payeta za 15 milionów euro do Anglii, właśnie odkupił go 18 miesięcy starszego, bez formy i po gigantycznej awanturze u poprzedniego pracodawcy za niemal 30 milionów.  Pomijając słabe występy francuskiego pomocnika w rundzie jesiennej – dziś jego dyspozycja wydaje się zagadką, bo ostatni raz o punkty w lidze zagrał 2 stycznia. 

Zwrot w Marsylii. Każda rewolucja musi mieć sztandar

Jego ruch to jednak dla Marsylii coś więcej niż wzmocnienie zespołu. To transfer symboliczny, przy którym aż puchnie od marketingowej obudówki.

Sam Payet miał się zgodzić na obniżkę zarobków, w dodatku bez szemrania przyjął żądanie West Hamu, by zwrócić pieniądze za ostatni miesiąc, gdy „strajkował” w drużynie rezerw. Wszystko po to, by wrócić do domu, by znów zagrać w swoim kraju, w klubie, w którym przeobraził się z solidnego francuskiego ligowca w reprezentanta wicemistrzów Europy. Ale ważniejsza jest narracja samego Olympique. Prosta, chwytliwa, budząca skojarzenia ze sloganem zwycięskiej kampanii w najważniejszych wyborach świata. Make Olympique great again. Wróćmy do czasów, gdy Marsylia grała o najwyższe stawki, gdy kupowała najdroższych piłkarzy, gdy nie była jedynie montownią wypychającą klasowych piłkarzy do lepszych klubów, ale sama walczyła o trofea.

Od wielkich zakupów w sezonie 2010/11 Olympique praktycznie nie wydawał pieniędzy. Kwoty złożone z ośmiu cyfr pojawiały się wyłącznie w kontekście transferów z klubu – wypuszczono z rąk całą armię Batshuayich i Payetów, w zamian kupując młodszych graczy za frytki bez ketchupu. Od 2011 roku powyżej 10 milionów euro kosztował marsylczyków tylko jeden piłkarz – Florian Thauvin. To był namacalny efekt wszystkich ruchów pod dywanem, które można skrócić jednym slangowym słowem: zawijka. Rodzina Louis-Dreyfusów, która od dwudziestu lat zarządzała klubem z Marsylii od dłuższego czasu przygotowywała się do sprzedaży. Margarita, wdowa po Robercie, najważniejszym człowieku w klubie w latach 1996-2009, udźwignęła klub przez siedem sezonów. W ubiegłym – powiedziała dość.

Sypiące się interesy poza futbolem zmuszały do cięć budżetowych. Wyprzedaż nabrała tempa, w dodatku klub był nieco osierocony – od 2014 roku nie było w nim nawet dyrektora sportowego. Marcelo Bielsa, który miał być lekarzem z kroplówką pod pachą okazał się zbyt słaby na ogarnięcie tego bałaganu – po kiepskim sezonie i letniej wyprzedaży zrezygnował z pracy po pierwszej kolejce. Łatanie miejsca po nim, ale i po oddanych w ostatnich dwóch sezonach gwiazdach szło równie opornie jak uprzątnięcie miasta po gościnnych występach angielskich i rosyjskich kibiców na Euro. 13 miejsce po sezonie 2015/16. Najgorsze od piętnastu lat, od sezonu 2000/01, gdy Olympique zajął miejsce tuż nad kreską, utrzymując się w lidze z 15. pozycji.

Reklama

Długi. Coraz skromniejsze budżety. Coraz mniej piłkarzy na tyle dobrych, by można było z dochodu z ich transferów sklecić jakikolwiek logiczny zespół. Do tego strona sportowa i silna jak nigdy konkurencja, z wciąż mocnym Lyonem, krezusami z Paryża i Monako oraz nieobliczalną Niceą. Dawne sny o wielkich meczach z PSG czy imiennikami z Lyonu musiały ustąpić miejsca szarej jak portowe uliczki tego miasta rzeczywistości. Scenariusz na sezon 2016/17 i kolejne lata wydawał się znany – stopniowy upadek, najpierw walka o utrzymanie, potem spadek – albo sportowy, po wyprzedaniu wszystkich piłkarzy potrafiących kopnąć prosto piłkę, albo karny, za długi – gdy nie będzie kogo sprzedać i budżet się nie zepnie.

Na ratunek przybył amerykański kowboj na białym koniu z walizkami pieniędzy w siodle. Frank McCourt, były właściciel Los Angeles Dodgers i Dodger Stadium w tym mieście. Gość, który w swoich firmach obracał miliardami dolarów, a zarządzany przez siebie klub baseballowy zostawił z wartością szacowaną przez Forbes na poziom 727 milionów dolarów. Teraz zaś zapowiedział – 200 milionów euro w cztery sezony. Drżyjcie szejkowie z Paryża, drżyj Dmitri Rybołowlewie. Ale jak przekonać Marsylię, że naprawdę idzie nowe, że to naprawdę będzie wielki rozdział nawiązujący do najlepszych lat Bernarda Tapie?

Może ściągając prawdziwą gwiazdę? Może wydając najwięcej w historii? Może ściągając do siebie symbol marsylskiej jakości, tej jakości, która najwięcej radości dawała kibicom dopiero w Londynie czy Monachium?

Grubiej można było zagrać tylko przekonując do powrotu Franka Ribery’ego, ale on wydawał się od początku poza zasięgiem. Co innego Payet – doskonały symbol zmiany polityki, zbudowania tamy, która powstrzyma odpływające z klubu we wszystkie strony talenty. Jak telegram do całego świata – wyprzedaż rodowych klejnotów była błędem, zrobimy wszystko, by je odzyskać, razem z należnym Olympique’owi miejscem w tabeli. W tym świetle transakcja staje się nie tylko wzmocnieniem siły ofensywnej l’OM, ale też potwierdzeniem, że McCourt nie jest gołodupcem.

Tym bardziej, że to ostatnie wcale nie jest oczywiste. Nowy właściciel Olympique istotnie dysponuje ogromnym majątkiem, ale historia L.A. Dodgers nie jest usłana różami. Po wygraniu swojej dywizji tuż po zakupie klubu przyszedł fatalny drugi sezon, w dodatku, gdy właściciel pokłócił się ze swoją eksżoną Jamie, perypetie rozwodowe nieomal zakończyły się bankructwem zespołu baseballistów. Rozstanie kosztowało go ponad 130 milionów dolarów oraz ogromne straty wizerunkowe, gdy żona przekonywała w mediach, że jego potęga jest zbudowana na pożyczkach, które zresztą miały być zaciągane w podejrzanych okolicznościach. Kochająca małżonka używała nawet określenia „slush fund”, co w luźnym tłumaczeniu oznacza lewiznę.

Załóżmy jednak, że McCourt to faktycznie biznesmen z górnej półki, czego pierwszym dowodem zakup Payeta. Pojawia się pytanie – co z Financial Fair Play, które wymusiło na innych milionerach, choćby wspomnianym Rybołowlewie, delikatną zmianę kursu i strategii? Przecież Marsylia nagle nie wrzuci w transfery kilkuset milionów wyjętych z baseballowej czapki Amerykanina.

Reklama

Z drugiej strony – w Marsylii naprawdę tęsknili za tego typu problemami. Tęsknili za takimi nazwiskami jak Evra czy Payet, a przecież już wcześniej w klubie pojawili się też wypożyczeni Cabella czy Thauvin.

***

Pierwszy mecz po powrocie Payeta. Prestiżowe starcie z Lyonem w Pucharze Francji. Dmitri pojawia się na murawie w 4. minucie dogrywki. Kwadrans później jest już 2:1, Stade Velodrome świętuje awans. 53 tysiące kibiców dziękuje Evrze, Payetowi, Thauvinowi i reszcie bohaterów, którzy w przeciwieństwie do zespołu z ubiegłego sezonu – nie są w świecie futbolu anonimowi.

Przewodzący w tabeli Ligue 1 tercet Monaco-PSG-Nicea raczej nie da się dogonić. Ale już do czwartego miejsca, obecnie zajmowanego przez Lyon, l’OM traci cztery punkty. Piąte Saint-Etienne ma tyle samo oczek.

Sezon wydaje się do uratowania, szczególnie jeśli wypali Payet. Jeśli nawet tak się nie stanie – urodzony na wyspie Reunion zawodnik już zrobił swoje. Potwierdził, że Olympique znów aspiruje do grona grubych francuskich ryb. McCourt za 30 milionów kupił kilka miesięcy zaufania i spokoju. Wartości ponoć bezcennych.

Najnowsze

Polecane

Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Sebastian Warzecha
0
Majchrzak: Udowodniłem, że jestem niewinny. Nie należy mi się łatka dopingowicza

Francja

Komentarze

10 komentarzy

Loading...