Reklama

Stoch stracił prowadzenie w Turnieju Czterech Skoczni. Kontuzja barku niegroźna

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

04 stycznia 2017, 17:19 • 3 min czytania 23 komentarzy

Co z tego, że skokami narciarskimi jara się siedem krajów na świecie? To nieważne, bo są pośród nich Polacy, a Kamil Stoch to czołowy skoczek globu. Potwierdził to również w Innsbrucku. Zawodów wprawdzie nie wygrał, ale wciąż ma szanse na triumf w prestiżowym Turnieju Czterech Skoczni. Oczywiście, o ile nie przeszkodzi mu w tym kontuzja…

Stoch stracił prowadzenie w Turnieju Czterech Skoczni. Kontuzja barku niegroźna

Czy czwartego stycznia może wydarzyć się coś wiekopomnego? Owszem, chociaż nikt nie rozpamiętuje raczej startu telewizji Fox ani dwudniowej wizyty premiera Belki w Libii. Kibice skoków mogą za to zapamiętać ten dzień na długie miesiące. A taki Stefan Kraft – na lata. Zwycięzca wczorajszych kwalifikacji wylądował bowiem w środę na zaledwie 116 metrze i raczej pogrzebał swoje szanse na końcowy zwycięstwo w niemiecko-austriackiej imprezie.

W parze z Austriakiem rywalizował Kamil Stoch. Zmagania Krafta z gorączką i kaszlem (z powodu epidemii grypy ze startu tuż przed zawodami zrezygnowali Steverin Freund i Michał Haybock) to nic w porównaniu z walką z potężnym bólem barku, którą stoczył w powietrzu reprezentant Polski.

Stoch wygrał poprzedzającą zawody serię próbną. Niestety, triumf ten okupił groźnie wyglądającym upadkiem. Jak obrazowo opisał później Adam Małysz, zeskok na Bergisel przypominał dzisiaj bardzo grubo krojącą tarkę. Polakowi przy lądowaniu wypięła się z nart linka i gwałtownie runął na ziemię.

Gdyby to nie był Turniej Czterech Skoczni, pojechalibyśmy od razu na prześwietlenie – mówił na gorąco dr Winiarski, lekarz naszej kadry. Gra toczy się jednak o wielką stawkę i Polak ostatecznie usiadł na belkę. 120,5 metra, jakie uzyskał, nie sprawiło może, że niepełnosprawni zaczęli wstawać z wózków, ale pozwoliło Stochowi pozostać w grze. Czwarte miejsce w konkursie i strata 1,7-punktu do prowadzącego w generalce Daniela Andre Tande. Norweg poszybował osiem metrów dalej od „Petardy z Zębu” i wygrał loteryjne zawody. Miejmy nadzieję, że Kamil odrobi ten dystans w piątek. Od razu po zawodach w Innsbrucku Stoch udał się do szpitala. Prześwietlenie ręki i badanie USG nie wykazało złamań. Ścięgna i mięśnie nie zostały naruszone.

Reklama

Jury zdecydowało o rozegraniu zaledwie jednej serii. Widzowie nie powinni być obrażeni na tę decyzję. Podobnie jak skoczkowie mieli pewnie dość obserwowania ślimaczących się zawodów. Należy mieć nadzieję, że mogli popijać w trakcie coś mocniejszego niż dwuprocentowe piwo. Oddanie 47. skoków trwało łącznie dłużej niż piłkarski mecz. Dlaczego tylu? Nie tylko Freund i Haybock nie wybili się w środę z progu. W powietrzu na próżno było także szukać Stefana Hubera. Opiekujący się karierą młodego Austriaka Florian Liegl, mimo zielonego światła, nakazał zejść zawodnikowi z belki. Rzucił ręcznik, bo nie chciał ryzykować zdrowia swojego podopiecznego. Wielu trenerów boksu mogłoby uczyć się od niego wyczucia chwili.

Pogoda była kapryśna, na palcach jednej ręki można wyliczyć śmiałków, którzy nie byli proszeni o zejście z platformy startowej. Były triumfator TCS Jakub Janda opuszczał belkę aż pięciokrotnie! Trzy razy z nadzieją na skok czekał Stefan Hula. Zmienność warunków na skoczni spowodowała, że do zwycięstwa w systemie KO potrzebna mu była odległość 14 metrów krótsza od rezultatu Lukasa Hlavy. Szczęśliwy los na wietrznej loterii zgarnęli też przeciętni Robert Johansson i Evgenij Klimov. Obaj mogą poszczycić się debiutanckim podium w karierze. Pozostali „biało-czerwoni” skakali na swoim normalnym, dobrym poziomie. Maciej Kot zajął szóste, a Piotr Żyła siódme miejsce (w generalce jest już czwarty!).

Drugą serię odwołano z obawy o śnieżycę, prognozy nie były optymistyczne. Pogoda po raz pierwszy w tym sezonie sprawiła skoczkom szalone problemy. Z tegorocznego Innsbrucka zapamiętamy burzliwe narady jury, marsową minę Waltera Hofera i przymiotnik „fatalne”. Komentatorzy odmieniali go przez wszystkie przypadki. Nawet Michał Kucharczyk mógłby pójść do nich na korepetycje.

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]
Polecane

Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Szymon Szczepanik
0
Zniszczoł: Skłamałbym, jakbym powiedział, że nie stresowała mnie nowa rola w kadrze

Komentarze

23 komentarzy

Loading...