Reklama

Często miałem ochotę dać dziennikarzowi w mordę

Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

01 stycznia 2017, 12:48 • 13 min czytania 6 komentarzy

Dlaczego Paweł Zagumny jest podobny do Wilka z Wall Street? W jaki sposób wyprowadził z równowagi Michała Kubiaka? Czemu podczas meczu w Bahrajnie o mało nie umarł? Której części siatkarskiego treningu nie lubi tak bardzo, jak prasowania? Zapraszamy do lektury wywiadu z najlepszym polskim rozgrywającym XXI wieku. „Guma” chyba jeszcze nigdy nie był tak wylewny, po przeczytaniu tej rozmowy przestaniecie go uważać za milczka i gbura, a zaczniecie myśleć – zgodnie z prawdą – że to fajny, dowcipny gość. 

Często miałem ochotę dać dziennikarzowi w mordę

W życiu podejmujesz decyzje tak samo szybko, jak pod siatką?

Jest całkiem odwrotnie! Rzadko bywam spontaniczny. Przykładowo: zanim kupię jakiś sprzęt do domu, muszę te kwestię przemyśleć dziesięć razy. Powoli i dogłębnie.

Odwracam pytanie. Jakim cudem ktoś tak spokojny na co dzień, potrafi na parkiecie grać tak dynamicznie?

Chyba mam ten dar po rodzicach, oboje byli rozgrywającymi. Jest to też oczywiście kwestia treningu i powtarzalności. Część rzeczy da się wyuczyć i zastosować potem w ekstremalnej sytuacji, ale naturalnie równie często robię coś pod siatką instynktownie.

Reklama

Jaka inna czynność sprawia ci równie dużą przyjemność co muśnięcie piłki?

Gra na PlayStation! (śmiech).

Co jeszcze?

Całe życie zajmowałem się siatkówką. To jest moja praca, moje hobby, moje życie. Kocham to, chociaż powoli odkrywam też inne rzeczy. Lubię na przykład pochodzić na strzelnicę, grywam w tenisa.

A jak podchodzisz do zakupów?

Nie przepadam za nimi, ale jak mus to mus. Jeśli już, to preferuję przez internet, z przesyłką do domu. Choć czasem, z racji mojego wzrostu i rozmiaru stopy, lepiej iść do sklepu i coś przymierzyć, żeby się potem nie zdziwić, że przysłali za małe.

Reklama

Wasz dom wyposażyła głównie twoja żona.

Rzeczywiście, w tej kwestii nie miałem wiele do powiedzenia. Wybrałem łóżko, kanapę i telewizor, pozostałe rzeczy kupowała Oliwia. Ja nie mam czasu na dobór koloru ścian i tego typu rzeczy, a ona ma gust, więc źle na tym nie wyszedłem. Dodam, że kiedy urządzała dom, ja skupiałem się głównie na tym, żeby się dobrze wyspać między treningami i meczami.

Ponoć podczas budowy zapomniałeś o tym, żeby kibel był usytuowany wyżej niż normalnie. Oliwia się cieszyła, w jednym z wywiadów mówiła, że nie będą jej dyndać nogi, jak innym żonom siatkarzy.

Już go podnieśliśmy! Przy remoncie łazienki pogadałem z majstrem, zerknął fachowym okiem, podwyższył muszlę o 10 cm. Żona jednak nie rozpaczała, nie musi wchodzić na taboret, bo nie jest niska.

To bardzo kreatywna kobieta.

To prawda. Otworzyła szkółkę siatkarską w Olsztynie, miała też sklep z zabawkami edukacyjnymi, drewnianymi, nie chińszczyzną. Do dzisiaj mamy nimi zawalone pół garażu (śmiech). Teraz Oliwia zaczęła prowadzić blog o zdrowym odżywianiu.

Do waszej pierwszej randki doszło w kultowym warszawskim klubie „Park”.

To nie była randka, po prostu tak wyszło, że się tam spotkaliśmy. Zaiskrzyło, potem chodziliśmy tam dosyć często. Jej, teraz uświadamiam sobie, że to było dawno temu, na przełomie wieków.

Jako mąż i ojciec pewnie nie masz już czasu, żeby balować.

Zdarzają się wypady, ale zdecydowanie rzadziej. Byliśmy niedawno w greckiej restauracji Paros. Grałem w tym kraju,  do dziś dobrze mi się kojarzy, fajnie było sobie odświeżyć tamtejszą kuchnię i powspominać z menedżerem knajpy Jorgosem stare czasy. Miło było też popatrzeć jak rozbija słynne talerze.

W jednym z wywiadów małżonka opisała cię tak: „Nie mówi za dużo, kiedy nie ma takiej potrzeby, więc może dlatego niektórzy odbierają go jako osobę gburowatą.”

(Zagumny milczy. Patrzy na mnie wymownym wzrokiem).

Dokładnie tak jest.

(po chwili uśmiecha się szeroko, widać, że pytanie go rozbawiło).

Uważasz się za mruka?

Nie.

Czyli jesteś po prostu typowym facetem, który nie rzuca słów na wiatr.

To zabrzmiało zbyt wyniośle! Lubię zabawiać swoje towarzystwo, przy nim się otwieram. Jeśli kogoś nie znam, nie ufam, to jestem skryty, tak to już ze mną jest.

Przyjaźnie na całe życie zawarłeś z ludźmi spoza branży, czy jednak najbliżej ciebie są ci ze światka siatkówki?

Będąc w sporcie 25 lat ciężko mieć znajomych, którzy nie są z nimi związani. Ale owszem, mam kolegów z podwórka, jednak nie spotykamy się za często, pewnie wynika to z tego, że mieszkałem przez około 20 lat poza Warszawą.

WARSZAWA 25.05.2015 KONFERENCJA PRASOWA I PODPISANIE KONTRAKTU Z NOWYM SIATKARZEM AZS POLITECHNIKA WARSZAWSKA --- AZS POLITECHNIKA WARSZAWSKA SIGN CONTRACT WITH NEW PLAYER AND PRESS CONFERENCE IN WARSAW PAWEL ZAGUMNY DZIENNIKARZE FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Zdarzyło ci się zagadać kolegów w szatni albo dziennikarza podczas wywiadu?

Słuchaj, ja generalnie się odzywam wtedy kiedy trzeba. Nie mam problemów z tym, żeby ochrzanić lub pochwalić kumpli z drużyny. Nie pcham się przed kamerę, ale w szatni funkcjonuję normalnie.

Rozumiem, że po zakończeniu kariery nie widzisz się w roli reportera, jak Łukasz Kadziewicz?

No nie, umówmy się, mam taki temperament, że bym się do tego nie nadawał. Mam nadzieję, że będę robił coś ciekawego i wykorzystam doświadczenie zdobyte w sporcie.

Na przykład?

Różne firmy zapraszają mnie na motywacyjne pogadanki z pracownikami. Opowiadam o swoich doświadczeniach i mniej lub bardziej udanych wyborach życiowych.

Proszę bardzo, okazuje się, że Paweł Zagumny to nowy Wilk z Wall Street!

(śmiech) Bez przesady, ale dobrze poprowadzony przez gospodarza danego eventu potrafię sklecić kilka ciekawych zdań.

W siatkówce nie brakuje ci czasem kontaktu? Nie miałeś ochoty sfaulować rywala?!

Faktycznie nie ma u nas spięć fizycznych, co najwyżej ktoś dostanie piłką w twarz i wtedy jest śmiesznie. Dużo więcej jest potyczek słownych pod siatką. Kamera nie zawsze to wyłapuje, a tego jest sporo. Grając jeszcze w reprezentacji lubiłem wyprowadzić rywala z równowagi.

Co najgorszego powiedziałeś pod siatką?

Nie będę tego cytował, ale zdradzę, że kilka razy z Łukaszem Kadziewiczem udało nam się kompletnie spalić przeciwników. Potrafiliśmy im tak dopiec, że nie byli potem w stanie grać, choć oczywiście nie opowiadaliśmy tak ostrych rzeczy, jak Materazzi Zidane’owi w finale mistrzostw świata.

Co najzabawniejszego?

Kiedyś odbiłem piłkę, której nie miałem prawa dotknąć, była po drugiej stronie siatki. Sędziowie tego nie zauważyli, więc dostaliśmy punkty. Traf chciał, że w drużynie przeciwnej był Michał Kubiak, słynący z mocnego charakterku. Wściekł się, nie ukrywam, że chciał wtedy zamordować arbitrów. Śmiałem się z niego później przez całe zgrupowanie reprezentacji Polski.

W jej barwach zagrałeś kiedyś niesamowity mecz w Spodku z Brazylią. Był wyjątkowy, bo temperatura w hali wynosiła… 43 stopnie. To najbardziej ekstremalne doznanie w karierze?

Tak, obok występu na mistrzostwach świata w Bahrajnie. Organizatorzy… zapomnieli tam włączyć klimy. Spotkanie trwało pięć setów, myślałem, że umrę. Z wycieńczenia i frustracji – piłka była non-stop mokra, ciężko w takiej sytuacji ją wystawiać kolegom. A co do Spodka: wtedy w Lidze Światowej przed starciem z Canarinhos wygraliśmy czternaście meczów z rzędu, szkoda że w tym skwarze nie daliśmy im rady i znakomita passa została przerwana.

Której części siatkarskiego treningu nienawidzisz równie mocno co prasowania?

Rozgrzewki. Kiedy wykonujemy niektóre ćwiczenia, odliczam sekundy, by się skończyły. Kiedyś też cierpiałem na siłowni ale na szczęście za czasów Raula Lozano wyeliminowaliśmy te ćwiczenia, które były mi zbędne.

To twardy facet. Słyszałem, że dziennikarze miewali z nim ciężkie przeprawy gdy prowadził reprezentację.

Podczas mundialu w Japonii wyznaczał zawodnikom dyżury na rozmowy z mediami. Każdego dnia do waszej dyspozycji przez pół godziny było trzech reprezentantów. Fajny pomysł, dzięki temu wszyscy nie sterczeli w holu opowiadając te same pierdoły (śmiech). Jako trener Lozano był bardzo skrupulatny, miał zaplanowane wszystko od a do z. Wiedziałem co robię przed, w trakcie i po treningu. Odpowiadało mi to, lubię jak trener ma wszystko zaplanowane. Z następcami Argentyńczyka różnie bywało: ktoś mówił, że ćwiczymy blok, a potem robiliśmy atak. Taka partyzantka jest trochę irytująca, ale zawsze trzeba się dostosować.

Jak byś porównał Lozano do Stephana Antigi i Philippe’a Blaina?

No ten duet uprawiał bardziej freestyle. W efekcie podczas zajęć ciężko było ustalić, kto zawalił daną piłkę i nie wiadomo było kogo opierdzielić (śmiech).

Ale chyba szkoła francuska ostatecznie okazała się lepsza. Jednak zdobyli mistrzostwo świata, a Lozano wywalczył na mundialu drugie miejsce.

To fakt, z Francuzami na czele wygraliśmy złoto, ale droga po nie zaczęła się dużo wcześniej i każdy z byłych szkoleniowców dołożył swoją cegiełkę.

Ojciec Lech to największy krytyk twoich występów? Czytałem, że kiedy nie szło ci podczas meczu, potrafił krzyczeć z trybun „Guma, zejdź z boiska!”.

Był ostry, ale do pewnego czasu. Jak już pojechałem w Polskę, to skupił się na dopingu, a nie na ingerowaniu w moją postawę na parkiecie. Może dlatego, że miał dużo zajęć, a co za tym idzie nie było zbyt wielu okazji do oglądania mnie w akcji? Jestem mu wdzięczny. Dzięki tacie zacząłem trenować, dzięki niemu zostałem rozgrywającym. Nadał temu wszystkiemu odpowiedni tor – wszyscy się pchali do ataku, a ja wiedziałem, że jestem od czego innego, mimo że byłem wysokim zawodnikiem. Ktoś mógł mnie ustawić na innej pozycji i wtedy kto wie, może skończyłbym swoją przygodę z siatkówką na poziomie drugiej ligi?

Jakich rzeczy nie może podczas kariery robić rozgrywający, by nie ryzykować połamania palców?

Nie jestem w tej materii ekspertem, miałem złamane chyba wszystkie. (śmiech) Raz dostałem na bloku, raz zderzyłem się z kolegą, raz niefortunnie upadłem. Ale oczywiście unikałem zjeżdżania na nartach czy innych ekstremalnych sportów. Zresztą nie chciałoby mi się ich uprawiać w trakcie urlopu. Jest krótki – gramy niemal przez cały rok – więc jak już go mam, to leżę jak warzywo, a nie szaleję na kitesurfingu.

Ewentualnie grasz we wspomniane wcześniej Playstation.

To fajne zajęcie, bo nie trzeba tracić czasu na wychodzenie z domu. Jak jest chwila wolnego, dzieciaki już śpią, to odpalam gry. Kiedyś bywało tak, że szalałem do 3-4 w nocy. Wiesz, skończyły się domowe obowiązki, to zaczynała zabawa. Teraz jest już spokojniej.

Jako magister historii lubisz strategię?

Kiedyś rzeczywiście się nimi emocjonowałem, teraz to głównie zajmują mnie… strzelanki.

Jak tyś w ogóle skończył te studia? Musiało być cholernie ciężko godzić je z grą na najwyższym poziomie.

Podczas gry w AZS-ie Olsztyn zapisałem się studia ze stosunków międzynarodowych – ten kierunek naprawdę mnie interesował. Mówili, że po trzech latach będzie można z niego zrobić magisterkę, niestety ostatecznie okazało się to niemożliwe. Zacząłem więc studiować historię. Chadzałem na wykłady i ćwiczenia, nie raz zajmowały cały dzień, łatwo nie było.

Ale jednak dałeś radę, dla własnej satysfakcji.

Tak. Oboje rodzice mają wyższe wykształcenie, wypadało pójść w ich ślady. Wyszło mi to na dobre. Człowiek poszerzył horyzonty, nabrał trochę ogłady.

Lubisz też rajdy WRC, byłeś kiedyś pilotem Janusza Kuliga. Jak ty, spokojny i flegmatyczny człowiek, odnalazłeś się w takim aucie?!

Zawsze kręciły mnie szybkie samochody, sam miałem kilka. Chociaż kiedy wsiadłem ze świętej pamięci Januszem do rajdówki, to po chwili zrozumiałem jedno: moje pojęcie szybkości i jego kompletnie się od siebie różnią (śmiech). Przyjemność jazdy była jednak wielka. Lubię też śmigać po torze, kiedyś zasuwałem niedaleko Opola na takim starym lotnisku.

Zazdrościsz Adamowi Małyszowi, że przeszedł płynnie z jednej dyscypliny do drugiej?

Może nie tyle zazdroszczę, co uważam, że naprawdę udało mu się osiągnąć za kółkiem sukces. Szanuję to, nie wiem czy ja bym tak  potrafił.

Żona chyba nie byłaby zachwycona, gdybyś po latach gry w siatkę powiedział: wiesz kochanie, teraz zaczynam się bawić w rajdy.

Pewnie nie, ona marzy o tym, żebym przestał w końcu wybywać na mecze i zgrupowania. Chce bym osiadł w Warszawie i zaczął już coś robić na miejscu. Ale jeszcze się na to nie zanosi!

Z kim najbardziej lubiłeś mieszkać w pokoju podczas wyjazdów?

Najpierw z Pawłem Papke, potem z Sebastianem Świderskim i Michałem Winiarskim.

Poważne persony. Dwóch z trzech piastowało prezesowskie funkcje.

Z panem prezesem Papke graliśmy razem praktycznie od liceum, w Warszawie, potem w Olsztynie, było fajnie, ciekawe wspomnienia.

Byłeś trudnym współlokatorem?

Dość.

Za co potrafiłeś opieprzyć?

Miałem problemy ze snem, wszystko mi przeszkadzało. Jak ktoś był głośniejszy niż norma przewiduje, mieliśmy pat.

Budziło cię np. otwieranie cukierków?

Nie wiem, moi współlokatorzy nie odważali się na takie szaleństwa (śmiech). Na wyjazdach zwracam uwagę na niuanse. Patrze gdzie w hotelu jest winda, jeśli mam pokój za blisko niej, to go zmieniam. Muszę się wysypiać. Różnie z tym bywa, bo i placówki, w których się zatrzymujemy, mają różny standard.

I tak macie lepiej niż kolarze, którzy w takim Tour de France muszą czasem spać w naprawdę strasznych miejscach w górach.

Ale przynajmniej nie mają tego problemu, że się nie mieszczą w łóżkach! Jeszcze kilkanaście lat temu było tak, że zawsze były za krótkie. Człowiek chce się wyciągnąć, a tu decha. Z czasem liga zmieniła się na zdecydowanie bardziej profesjonalną. Ja gram 22. sezon, jak sobie przypomnę początki, to łapie się za głowę.

Poproszę szczegóły.

Kiedy grałem w Czarnych Radom i jechaliśmy do Gorzowa, spaliśmy w hali.

Ale chyba nie na karimatach w śpiworach?!

No nie, normalne pokoje, a’ la hotel. Rano śpimy i nagle słyszymy takie: jeb, jeb, jeb, okazuje się, że to koszykarki trenują. No i trzeba było wstawać (śmiech).

Masz plan na siebie po zakończeniu kariery?

Tak, zaczynam działać w fundacji Aleja Gwiazd Siatkówki, z którą organizujemy mecze gwiazd. Niedawno zrobiliśmy w Spodku moje zakończenie reprezentacyjnej kariery, wyszło fajnie, to pierwsze spotkanie z serii. Na kolejne mamy kilka ciekawych pomysłów: chcielibyśmy zagrać przed Polonią w Stanach Zjednoczonych, spróbujemy też zaistnieć na rynku brazylijskim.

A nie zamierzasz bawić się w trenerkę?

Chcę tego uniknąć za wszelką cenę!

Na razie grasz jeszcze w warszawskiej Politechnice. Jej trener Jakub Bednaruk na pytanie jak Zagumny zmienił drużynę, odpowiedział: teraz mamy więcej siwych włosów w szatni na metr kwadratowy.

No tak, do jego siwych doszły moje, a wiadomo, że we dwójkę zawsze raźniej. To młoda, fajna drużyna. Z racji różnicy wieku na początku pobytu w niej niektórzy chłopcy mieli do mnie dystans.

Mówili „mistrzu”?

Nie, ale mało brakowało, by zaczęli się zwracać na „pan”. Czasem powiedzą też do mnie ”dziadek”, ale rzadko. Na szczęście już się nie krępują, śmiało pytają mnie o różne rzeczy. Przez te dwadzieścia lat w szatni mogę śmiało stwierdzić,że młodzież się zmienia…

WARSZAWA 09.12.2016 SNIADANIE PRASOWE ONICO AZS POLITECHNIKA WARSZAWSKA --- ONICO AZS POLITECHNIKA WARSZAWSKA PRESS BREAKFAST IN WARSAW PAWEL HALABA PAWEL ZAGUMNY BARTOSZ KWOLEK FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Czego ważnego poza mistrzostwem Polski nie zdobyłeś w karierze?

Mistrzostwa olimpijskiego…

Na igrzyskach nie udało się wywalczyć nawet medalu.

Bolało, ale chyba już mi to przeszło, bo jednak sięgnąłem po kilka ważnych trofeów.

Można o nich poczytać w twojej autobiografii „Życie to mecz”. Zareklamuj ją.

To prawdziwa, ciekawa historia, jest w niej bardzo mało ubarwień. Zawarłem szczegóły na temat tego co przeżyłem w siatkówce i nie tylko. Być może część rzeczy została pominięta, ale to tylko dlatego, że o niektórych przypomniałem sobie dopiero po oddaniu książki do druku (śmiech).

Jej współautor Cezary Kubaszewski musiał z tobą spędzić wiele godzin. Jak tyś wytrzymał tak długo obecność dziennikarza obok siebie?

Wiesz, my głównie rozmawialiśmy… przez skype’a. Czarek mieszka w Warszawie, ja byłem wtedy w Kędzierzynie, więc spotkań w cztery oczy było zaledwie kilka. Mimo to robota szła nam nieźle. Mówił mi, że na przykład jutro rozmawiamy o tej i tej części kariery, a ja się do tego przygotowywałem. Całe szczęście, że żona robiła mi przez jakiś czas kronikę z wycinkami, co bardzo mi pomogło.

Miałeś taki moment w życiu, że chciałeś dać dziennikarzowi w mordę…

… o, często!

… bo po raz setny spytał cię: kiedy wrócisz do reprezentacji?

Nie tylko za te pytanie! (śmiech). Ale to konkretne rzeczywiście było wyjątkowo męczące. Co ciekawe, także rodzina je zadawała. W końcu nie wytrzymałem i powiedziałem, że jak jeszcze raz usłyszę o kadrze, nie przyjadę do domu na święta. Przestali pytać.

Co poza mediami i za krótkimi łóżkami najbardziej wkurza w codziennym życiu faceta, który ma dwa metry?

Niewygodne siedzenia w samolotach. Fruwanie to było dla mnie wiele lat męki. Bardzo długo miałem też problem z kupnem butów. Mam stopę 48.5, swego czasu w Polsce po prostu nie było tak dużego rozmiaru. Co ciekawe, jak pojechałem do Atlanty na igrzyska, to oszalałem z wrażenia. Poszedłem do sklepu, myślę, kurcze, jest mój numer, niemożliwe. Pani pokazała całą półkę, na fali entuzjazmu zakrzyknąłem: biorę wszystkie!

ROZMAWIAŁ KAMIL GAPIŃSKI

Fot. FotoPyK

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
3
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Inne sporty

Polecane

Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]

Jakub Radomski
1
Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach [WYWIAD]

Komentarze

6 komentarzy

Loading...