Reklama

Kiedy się sądziliśmy, ludzie z Ruchu nawet nie przychodzili na sprawy…

redakcja

Autor:redakcja

12 grudnia 2016, 19:45 • 5 min czytania 0 komentarzy

Jak wczoraj ujawniliśmy, Ruch Chorzów przez zatajanie długów wobec piłkarzy wpadł w bardzo poważne tarapaty (WIĘCEJ TUTAJ). Jak wyglądała walka o te pieniądze? Czy Ruch w ogóle przejmował się tym, że ktoś domaga się od niego pieniędzy? Czy piłkarze mieli cokolwiek do powiedzenia, podpisując umowę z fundacją? O perypetiach z chorzowskim klubem pogadaliśmy szczerze z Krzysztofem Kamińskim, jednym z poszkodowanych piłkarzy, obecnie grającym w Japonii.

Kiedy się sądziliśmy, ludzie z Ruchu nawet nie przychodzili na sprawy…

Zadzwoniliśmy do Krzyśka akurat w momencie, gdy był świeżo po lekturze oświadczenia Ruchu (poniżej)…

ruch

źródło: ruchchorzow.com.pl

– Wszystko skierowali przeciwko „Babiemu”, co jest naprawdę słabe. Dokumenty złożyło przecież wielu chłopaków, a nie tylko on. Wygląda to tak, jakby nakierowali wszystkie działa w wychowanka, żeby wskazać kibicom winnego całego zajścia. A przecież to oni zawalili. Zawalili… Powinienem powiedzieć to o wiele brzydziej.

Reklama

Ale i tak kibice generalnie – co się nie zdarza często – atakują w tej aferze raczej klub, a nie dziennikarzy czy piłkarzy.

Zależy, gdzie się ucho przystawi. Słyszałem też głosy, że zawodnicy chcą pogrążyć klub dla paru groszy… Przecież tu chodzi o sprawiedliwość i dotrzymywanie umów. Od dłuższego czasu Ruch się ślizga po tych licencjach i boli ich pewnie to, że radzili sobie już z dużymi kwotami, a mieliby się wyłożyć o takie frytki.

Miałeś już moment, że spisałeś te pieniądze na stratę?

Powoli świtały mi myśli, że tych pieniędzy nie ma sensu rozplanowywać. Będą – super. Nie będzie – trudno. Ale czy spisałem na straty? Oczywiście, że nie. Liczę, że uda się jeszcze je odzyskać. Po pierwszym roku w Japonii Tomek Ćwiąkała w rozmowie na Weszło pytał mnie, czy mam zaległości w Ruchu. Za każdym razem otwarcie mówiłem – oczywiście, że zaległości są. W Lidze+ Ekstra znów było pytanie, czy Ruch ma wobec mnie zaległości. Powiedziałem prawdę. Po tym programie dostałem telefon z Komisji Licencyjnej z prośbą, czy mogę powiedzieć coś więcej. Wyjaśniłem, jak wyglądała i wygląda cała sytuacja.

Próbowałeś odzyskać te pieniądze przez te wszystkie lata?

Oczywiście. Cały czas. Wielokrotnie próbowaliśmy rozwiązać to polubownie. Najśmieszniejsze jest to, że za każdym razem czuliśmy ze strony Ruchu bezczelność. „Jeśli chcecie, to walczcie, macie różne organy, narzędzia, PZPN”. Biła od nich pewność, że niczego im nie zrobimy, w żaden sposób nie zmusimy ich do zapłacenia należności. Po kilku próbach pozostało tylko uzyskanie wyroku i próbowanie ściągnięcia tego przez komornika. Wyrok uzyskałem bez najmniejszego problemu. Ruch się nawet nie interesował tym, że się z nimi sądzę. Nikt nawet nie przychodził na rozprawy. Oddawali to walkowerem. Komornik jakoś te pieniądze odzyskiwał, ale szło trochę jak krew z nosa.

Reklama

Ile udało ci się odzyskać?

Początkowo Ruch – co można zobaczyć w dokumentach u was na stronie, więc nie jest to tajemnica – zalegał mi 48 500 złotych. Przez komornika udało mi się odzyskać z tego 15 tysięcy złotych. Do tego dochodzi premia za trzecie miejsce i Ligę Europy. Problem polega na tym, że nie miałem tych premii na papierze. Zawodnicy, którzy zostali w klubie po jakimś czasie odzyskali mniejsze czy większe pieniądze. Ja z racji tego, że odszedłem zimą, zostałem pominięty. Na podstawie dokumentów piłkarzy Ruchu mogę dochodzić swoich praw. Będzie to ciężkie, ale nie niemożliwe.

Wiedzieliście, że Ruch zrobił przekręt na taką skalę i przez to co zrobił może wręcz nie dostać licencji?

Wiedzieliśmy, że większość zawodników coś takiego ma i jeśli zebrać to w jedną całość wychodzi pokaźna suma pieniędzy. Ale nie, nie sądziliśmy, że będzie można podpiąć to pod licencję. Gdyby przedłożyli te dokumenty na Komisji Licencyjnej, jestem pewien, że pieniądze byśmy odzyskali. Wszystko byłoby wypłacone maksymalnie w marcu. Zawsze potrafili znaleźć pieniądze na początku roku. Podeszli jednak do tego tak, że nie muszą niczego regulować, bo nikt im tego nie udowodni.

Nie zapalała ci się lampka, kiedy podpisywałeś umowę z fundacją?

To był warunek. Nie było czegoś takiego, że „jeśli chcesz, to zrobimy tak”. Nie, zero dyskusji. Został podsunięty papier i tyle. Podpisujemy. Powiedziałem, że pierwszy raz się z czymś takim spotykam, a oni zbyli temat i powiedzieli, że tak to u nich wygląda i mam podpisać taką umowę, jaka jest. Nie było czegoś takiego, że jedno będzie na sto procent, a drugie na pięćdziesiąt. Pieniądze z obu umów miały być na sto procent. Przeczytałem też w kontekście „Babiego”, że to zawodnik poprosił o taką umowę, żeby inaczej rozliczać się z podatkiem, co jest bardzo słabym zachowaniem. Jeśli Ruch spadłby z ligi, to nie przez zawodników, ale przez własne błędy. Nie będę miał sobie nic do zarzucenia, co najwyżej oni będą mogli czegoś żałować, czego oczywiście im nie życzę. To nie jest tak, że zawodnicy chcą odegrać się na Ruchu. Klub ma jeszcze mają czas, by naprostować pewnie rzeczy, pałeczka jest po jego stronie.

Z racji, że byłeś zatrudniony jako marketingowiec…

Oczywiście, że nie! Wypieram się tego, byłem specjalistą od organizacji i szkolenia.

I co organizowałeś, kogo szkoliłeś?

Miałem kilka spotkań z dziećmi z akademii, bardzo chętnie na nie chodziłem.

A co organizowałeś?

No… organizowałem dzieciakom czas podczas szkoleń (śmiech).

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...