Reklama

Panowie, nie dało się lepiej uczcić stulecia istnienia klubu!

redakcja

Autor:redakcja

08 grudnia 2016, 11:32 • 4 min czytania 0 komentarzy

Smutek – właśnie to uczucie gdzieś przebijało się podczas wczorajszego jakże pozytywnego wieczoru, zarówno dla samej Legii, jak i dla całej polskiej piłki. A to dlatego, że gdzieś z tyłu głowy tkwiła jednak myśl, że właśnie kończy się coś, czego ponownie przez długie lata możemy u nas nie zobaczyć. Nie wiem, czy ponownie przez pełne dwadzieścia, ale – w obliczy zmian w rozgrywkach planowanych od 2018 roku – wcale nie jest to niemożliwe.

Panowie, nie dało się lepiej uczcić stulecia istnienia klubu!

Wczoraj Warszawa oszalała z radości i długo nie położyła się spać. Bezsporny jest jednak fakt, że właśnie zamknięty został etap pt. „polska drużyna w Lidze Mistrzów”. Znakiem rozpoznawczym najbardziej elitarnych rozgrywek jest hymn, który dumnie wybrzmiewa przed każdym spotkaniem. Tej jesieni – nie licząc meczu z Dundalk, gdzie jednak ranga wydarzenia była nieporównywalnie mniejsza – słyszałem go na Legii trzy razy. Za pierwszym razem drużyna notowała fatalne wyniki, więc hymn brzmiał złowieszczo i niejako zapowiadał kompromitację, która ostatecznie nastąpiła. Przed kolejnym spotkaniem sytuacja była zupełnie groteskowa, bo wzniosła melodia niosła się po pustych trybunach warszawskiego stadionu. I tak naprawdę dopiero wczorajsze wykonanie było tym, na które wszyscy czekali, i które podkreślało rangę najbliższych zdarzeń. Już przed meczem wiadomo było bowiem, że Legia wreszcie jest w formie, że podejmie faktyczną walkę z bardziej utytułowanym przeciwnikiem oraz – co nie mniej istotne – że wciąż będzie to mecz o bardzo dużą stawkę.

Magia – to słowo chyba najlepiej opisuje moment odegrania hymnu przed Sportingiem. Wśród kibiców na stadionie, a także po postawie samej drużyny widać było wielką wiarę w końcowy sukces. Zwycięstwo wyszarpane przeciwnikowi z gardła z pewnością smakuje wyjątkowo, tym bardziej w obliczu tej całej niedostępności rozgrywek Ligi Mistrzów. Kto wie, czy dzieciaki zgromadzone wczoraj na stadionie w Warszawie przez całą młodość nie będą wspominać tego wieczoru, tak jak my niegdyś wspominaliśmy mecze dawnej Legii czy Widzewa.

Bo wczorajszego sukcesu absolutnie nie można nie doceniać. Dla Legii było to dopiero trzecie zwycięstwo w Lidze Mistrzów (w obecnym kształcie) w całej historii klubu. Wygrana ze Sportingiem była więc fantastycznym zwieńczeniem fantastycznego sezonu na stulecie istnienia całego klubu. Gdyby odnieść tegoroczne sukcesy Legii do ostatniego ćwierćwiecza, wyszłoby że drużyna w tym okresie zanotowała dopiero:

– czwarty dublet (i szósty w całej historii)
– drugi występ w Lidze Mistrzów
– czwarty awans do wiosennej fazy europejskich pucharów

Reklama

I, skoro te wszystkie zdarzenia miały miejsce na przestrzeni zaledwie dwunastu miesięcy, trudno nie rozpatrywać 2016 roku jako jednego z najlepszych w całej historii klubu. Tuż za 1995, kiedy drużyna zdobyła potrójną koronę i wyszła z grupy Ligi Mistrzów, za 1970, kiedy zdobyła mistrzostwo i doszła od półfinału Pucharu Europy oraz za 1991, kiedy doszła do półfinału PZP. Z całą pewnością właśnie kończący się rok będzie wspominany w Warszawie przez lata.

Bo tak naprawdę czy można było zrobić coś więcej? Z wiosny wyciśnięto maksa, latem pewnie można było powalczyć o Superpuchar, chociaż jest to trofeum zdecydowanie najmniej prestiżowe. Rzecz jasna Legia mogła też wyprzedzić w grupie Real lub Borussię (ha, ha) i nie odpadać z Pucharu Polski, ale to ostatnie i tak idzie już na konto kolejnego roku. Bo przecież, gdyby Legia jednak nie odpadła, dziś i tak nikt nie traktowałby tego jako sukces. Jeżeli dodamy, że w lidze – w obliczu podziału punktów – warszawianie wciąż biorą aktywny udział w walce o tytuł, otrzymujemy okres niemal kompletny.

I, co ciekawe, jest to zasługa aż trzech szkoleniowców, którzy solidarnie podzieli się sukcesami. Czerczesow zdobył dublet, Hasi wszedł do Ligi Mistrzów, a Magiera awansował do Ligi Europy. Ostatnie sukcesy z pewnością ocieplają też całościowy wizerunek Albańczyka, bo przecież poza – było nie było – historycznym awansem, potrafił zadbać o odpowiedni poziom kadry. Ze Sportingiem rewelacyjnie wyglądał środek pola Legii, którego architektem był właśnie Albańczyk. To on ściągnął cholernie pracowitego wczoraj Moulina, to on ściągnął niesamowitego Vadisa oraz to on jako pierwszy postawił na Kopczyńskiego. Nie szukał kwadratowych jaj, nie przesuwał do pomocy środkowych obrońców (jak np. robił to Czerczesow), tylko po prostu pozwolił Michałowi grać. Jakkolwiek spojrzeć, swoimi decyzjami Albańczyk z pewnością ułatwił wejście do drużyny Jackowi Magierze.

Ale tak to już w życiu bywa, że sukces ma wielu ojców. A Legia w tym roku osiągnęła sukces naprawdę ogromny.

Michał Sadomski

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
3
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...