„Dekalog Nawałki” to książka, którą Marcin Feddek pisał niejako zza kulis, śledząc z bliska każdy trening obecnego selekcjonera reprezentacji narodowej. I z pewnością nie były to standardowe zajęcia, jakie obserwuje się na zgrupowaniach kadry. Nawałka ma swoje spojrzenie i swoje metody, a śledzenie jego treningów to fantastyczny sposób na zrozumienie filozofii naszego selekcjonera oraz sposobu, dzięki któremu nasza drużyna była w stanie wskoczyć na dużo wyższy poziom. Już pierwsze zgrupowanie pod wodzą Nawałki pokazało, jak piłkarze będą w najbliższych latach pracować i w jakim kierunku podążać będzie drużyna. Feddek opisuje to następująco:

„Dekalog Nawałki”: Praca u podstaw od pierwszego zgrupowania

KUP KSIĄŻKĘ DEKALOG NAWAŁKI W PRZEDSPRZEDAŻY W SKLEPIE WESZŁO

Na zgrupowanie do Grodziska Wielkopolskiego jechałem targany wieloma wątpliwościami. Po pierwsze – zżerała mnie ciekawość, jak Nawałka to wszystko poukłada. Po drugie – zastanawiałem się, jak będzie wyglądał pierwszy oficjalny trening nowego selekcjonera. Widziałem już kilkanaście takich otwartych zajęć i zwykle byłem rozczarowany. Ot, ćwiczenia jak każde. Trochę pobiegali, pograli w dziadka, postrzelali na bramkę i już. Co zrobi Adam Nawałka? Czy będzie się przyglądał piłkarzom z boku, wyciągał pierwsze wnioski, a zajęcia poprowadzą głównie asystenci? Czy raczej zdecydowanie wkroczy na plac i od razu zaprowadzi swoje porządki? Czy wyśle piłkarzom jasny sygnał, że teraz on jest tu bossem i oczekuje od nich pełnego zaangażowania i koncentracji?

Kiedy weszliśmy na stadion, można było odnieść wrażenie, że na murawie nie ma właściwie kawałka wolnej przestrzeni. Całe boisko było zastawione jak stół na Wigilię! Wszędzie gumowe talerzyki, pachołki, szereg różnych tak zwanych stacji. – Od 8.00 rano moi asystenci to przygotowywali – powie po treningu Nawałka. I to będzie standard każdego zgrupowania. No, może z wyjątkiem tej 8.00 rano. Tuż przed rozpoczęciem zajęć dowiedzieliśmy się, że Wojciech Szczęsny nie weźmie w nich udziału. Z tego co pamiętam, chodziło o jakieś problemy żołądkowe. Wprawdzie bramkarz Arsenalu pojawił się na moment przy ławce, ale wyglądał nieciekawie. Selekcjoner cierpliwie czekał, aż kadrowicze w komplecie stawią się na murawie. Jako ostatni z szatni wyszli dwaj piłkarze z Dortmundu: Kuba Błaszczykowski i Robert Lewandowski.

Ten drugi jakby lekko zaspany. Na zgrupowanie, dzień wcześniej, dotarli niemal w tym samym czasie, ale oddzielnymi samochodami. Nawałka szybko wykorzystał okazję do krótkiej konwersacji. Usiadł między Kubą i Lewym. Chwilę porozmawiali, założyli buty i wyszli na plac. Po treningu mieliśmy się dowiedzieć, kto będzie kapitanem nowej reprezentacji. Szczerze mówiąc, nie bardzo mnie to interesowało i zastanawiałem się, dlaczego ta sprawa tak elektryzowała niemal wszystkich dziennikarzy.

Selekcjoner zebrał wszystkich wokół siebie. Piłkarze, asystenci, masażyści wysłuchali, czego od nich oczekuje. Rozległy się motywacyjne brawa i… zaczęło się. Po krótkiej rozgrzewce Nawałka podzielił piłkarzy na dwie grupy. Jednej doglądał osobiście, a opiekę nad drugą powierzył swojemu zaufanemu asystentowi Bogdanowi Zającowi.

Bogdan, podobnie jak nowy trener bramkarzy Jarosław Tkocz, pracowali wcześniej z Nawałką (najpierw w GKS-ie Katowice, potem Górniku Zabrze) łącznie przez cztery i pół roku – wystarczająco długo, aby się dotrzeć. Zająca kojarzyłem jeszcze z boiska, kiedy grał w barwach Wisły Kraków i Zagłębia Lubin. Na ławce trenerskiej siedział wówczas… Nawałka, który teraz zaprosił go do pracy w reprezentacji. Tkocza, który ochoczo zabrał się do trenowania z bramkarzami, widziałem w tej roli po raz pierwszy. Obaj sprawiali wrażenie bardzo zależnych od selekcjonera, dlatego zastanawiałem się, jak sobie poradzą. Szczególnie Tkocz, który stanął oko w oko z wielkimi osobowościami, walczącymi o bycie numerem jeden w reprezentacyjnej bramce.

Obie grupy – ta, którą obserwował Nawałka, i ta pod batutą Zająca – robiły to samo. Głównym zadaniem było zagranie piłki do partnera w taki sposób, aby ten, stojąc blisko linii, mógł ją przyjąć, szybko się obrócić i posłać do następnego kolegi. Cały szkopuł polegał na tym, aby tę piłkę podać w tempie, mocno i po ziemi. Szybko okazało, że z tym prostym elementem nasi kadrowicze mają trochę problemów. – Panowie, koncentracja, myślimy! – grzmiał Nawałka. – Dynamika i dokładność to jest to, o co nam chodzi! Nie graj mu tej piłki do wewnątrz, bo ma na plecach rywala, który zaraz mu ją wybije! – przerywał z kolei ćwiczenie trener Zając, nie bacząc na to, czy źle zagrywał Błaszczykowski, Teodorczyk, czy Krychowiak. Kolejne komendy padały jak z karabinu maszynowego: – Graj mu ją na zewnątrz, na dalszą nogę, dalej od rywala. Decydująca jest jakość podania! – słychać było kolejne podpowiedzi.

Prawdę powiedziawszy, byłem zaskoczony tymi ćwiczeniami. Zawsze wydawało mi się, że na zgrupowanie kadry przyjeżdżają piłkarze kompletni, z którymi selekcjoner pracuje tylko nad taktyką i stałymi fragmentami gry. Tymczasem Nawałka wrócił do podstaw: podanie, przyjęcie piłki, przekazanie jej w tempo do partnera. Zwracał nawet uwagę na to, czy zawodnicy zagrywali futbolówkę do odpowiedniej nogi. Momentami przypominało to trening juniorów młodszych, a nie reprezentantów Polski! Ale taka była idea – żeby zrobić krok naprzód, trzeba zejść do samych podstaw piłkarskiego rzemiosła. Na przykładzie tych prostych ćwiczeń uzmysłowić kadrowiczom, co będzie podstawą dalszych działań. Bazą, na której wyrosną solidne fundamenty.

– Na poziomie reprezentacyjnym różnicę w meczu robią detale takie jak podanie piłki – tłumaczył po treningu Nawałka. – Szczególnie to ostatnie, decydujące zagranie, bardzo się liczy. Może się okazać, że twój napastnik będzie miał w meczu tylko jedną okazję do zdobycia bramki. Jeżeli dostanie piłkę zagraną źle, nie w tempo, zmarnuje ją, a ty przegrasz mecz. Piłkarze muszą też pamiętać, którą nogę preferuje w grze jego partner: lewą czy prawą. W warunkach meczowych muszą ułatwiać sobie zadanie. Po pierwsze, jakość podania: ona jest decydująca. Po drugie, koncentracja. Tego będę bezwzględnie wymagał od samego początku!

Szybko okazało się, że z tymi podstawowymi elementami piłkarskiego rzemiosła niektórzy kadrowicze mają nie lada problem. Proste – na pozór – ćwiczenia obnażały techniczne braki poszczególnych zawodników. Nie potrafili się odnaleźć ani Teodorczyk, ani Robak – dwaj wyróżniający się w naszej lidze napastnicy. Kłopoty mieli Brzyski, Olkowski i, o dziwo, Sobota, który zawsze jawił mi się jako techniczny wirtuoz. Drobne błędy przydarzały się nawet Błaszczykowskiemu czy Krychowiakowi. Temu ostatniemu brakowało nieco koncentracji, co zresztą Nawałka wytknął mu po treningu. Na tle innych odstawał Lewandowski – różnica w jakości operowania piłką pomiędzy gwiazdą Dortmundu a naszymi ligowcami była kosmiczna. Kiedy cokolwiek zaczynało wychodzić, Nawałka podkręcał tempo. Aż do gwizdka. Z boku wydawało się, że nadszedł moment na złapanie oddechu, na małe pogawędki. Jednak selekcjoner, widząc lekkie rozprężenie, natychmiast reagował: – Panowie, jak jest gwizdek, to nie stoimy, tylko truchtem do mnie. Omawiamy kolejne ćwiczenie, zmieniamy pozycje i zaczynamy. Pamiętamy o założeniach. Skupienie i koncentracja na każdym podaniu. Aktywnie myślimy i wszystko gramy w tempie.

Nawałka i Zając pracowali jak w transie, tryskali energią, zaangażowaniem. Instruowali, pokrzykiwali. Trochę przypominało to zajęcia na poligonie, gdzie zapamiętały sierżant co chwilę grzmi na szeregowych – oczywiście w granicach rozsądku. Oprócz nadgorliwości obaj panowie nie przypominali raczej kaprala Wiadernego z kultowego filmu Władysława Pasikowskiego Kroll.

Po chwili ciszy selekcjoner eksplodował jak wulkan i zalał piłkarzy kolejnymi uwagami: – Jak mi teraz nie zagrasz dziewięć razy na dziesięć dobrze, to jak chcesz to powtórzyć w warunkach meczowych?! Dziś musisz dać z siebie 150 procent, żeby w meczu dać 100. A masażyści nie siedzą, tylko podają piłki!

Przyznam szczerze, że pierwszy raz widziałem zajęcia, w których brali udział wszyscy członkowie sztabu. Począwszy od „maserów” i kitmana Pawła Kosedowskiego przez szefa banku informacji Huberta Małowiejskiego po rzecznika prasowego Kubę Kwiatkowskiego. Wszyscy przebrani w stroje treningowe. Nawet ambasador reprezentacji z ramienia PZPN Marek Koźmiński i nowy dyrektor techniczny Tomasz Iwan od początku zajęć truchtali wokół boiska. – Marek, nie szarżuj – rzuciłem do Koźmińskiego. – Jak któryś z lewych obrońców złapie kontuzję, to muszę być pod bronią. Zbyt wielu ich tu nie widzę – odpowiedział nieco ironicznie zadyszany wiceprezes.

W narożniku trwała równie intensywna rozgrzewka bramkarzy. Tkocz zaprezentował swoim podopiecznym cały wachlarz ćwiczeń rozciągających. W dodatku większość odbywała się z piłkami, na dość dużej intensywności, co wyraźnie spodobało się nawet tak doświadczonemu golkiperowi jak Boruc. – Bardzo fajne te zajęcia. Nie pamiętam, kiedy byłem tak rozciągnięty już po rozgrzewce – zachwalał metody treningowe Artur.

Kiedy Nawałka zarządził przerwę i dał każdemu dwie minuty dla siebie, większość kadrowiczów zbiegła do ławki, by na chwilę usiąść i uzupełnić płyny. Z wyjątkiem graczy Górnika. Ci, jakby przyzwyczajeni do reżimu i tempa zajęć, zostali na placu i nadal wymieniali podania. Wtedy zrozumiałem sens powołań piłkarzy Górnika. To, że byli w formie i Nawałka doskonale znał ich atuty, to jedno. Ale Olkowski, Mączyński, Kosznik i eks-zabrzanin Pazdan mieli dać przykład, pokazać pozostałym, jak należy podchodzić do zajęć nowego selekcjonera. Sami nie mieli taryfy ulgowej. Podczas gry na małej przestrzeni Olkowski po przyjęciu piłki oddał ją z powrotem do Tomka Jodłowca, który miał już na plecach dwóch rywali, co zakończyło się stratą. Selekcjoner błyskawicznie wkroczył do akcji. – Paweł! Ile razy mówiłem, że jak stoisz na skraju boiska, przy linii, to nie zwracaj się twarzą do podającego. Stań bokiem, żebyś po przyjęciu piłki miał większe pole widzenia i mógł zagrać ją w inny sektor boiska, a nie wsadzać Tomka na „konia”. Wpuść piłkę do wewnątrz, do dalszej nogi. Będziesz mógł wtedy wybrać inne rozwiązanie. – Najpierw głośna reprymenda i postawienie piłkarza do pionu, a potem wyłożenie oczekiwań selekcjonera.

– Dla nas to nie pierwszyzna – powie mi Olkowski. – W Górniku bywało gorzej. Często trenowaliśmy dłużej, około dwóch godzin. – I tych 30 minut mi trochę brakuje – przyzna po zajęciach Nawałka.

Zastanawiałem się, czy to, co właśnie obejrzałem, nie przypominało za bardzo monotonii pracy w klubie, gdzie na wszystko jest zdecydowanie więcej czasu. Wtedy cofnąłem się myślą do pogawędki z Robertem Lewandowskim, jaką wspólnie z Mateuszem Borkiem odbyliśmy na lotnisku Heathrow w Londynie po przegranym meczu z Anglikami. Robert głośno zastanawiał się nad sensem zmiany selekcjonera, która po przegranych eliminacjach była do przewidzenia. Sugerował, że może by jednak się z nią wstrzymać. Wprawdzie dwa ostatnie mecze, z Ukrainą i Dumnymi Synami Albionu, przegraliśmy, ale w jego ocenie ten zespół zrobił postęp. Zauważył również, że jeżeli nominacje otrzyma kolejny trener z ekstraklasy, to tak jak Fornalik będzie się tej reprezentacji uczył i długo nie ruszymy z miejsca.

Waldek King, jak nazywają poprzednika Nawałki w Chorzowie, bez żadnego reprezentacyjnego doświadczenia przejął rozbity zespół tuż po Euro 2012. Miał przed sobą tylko jedną towarzyską potyczkę, z Estonią, i mentora w osobie Antoniego Piechniczka. W zasadzie z marszu ruszył na front, czyli eliminacje do mistrzostw świata. Był jak początkujący chirurg operujący na żywym organizmie. Niestety, mimo kilku optymistycznych sygnałów i reanimacji pacjent zmarł i nastąpiła prorokowana przez Roberta zmiana. Adam miał czas, którego brakowało Fornalikowi – w sumie pełne dziewięć miesięcy i zakontraktowane cztery oficjalne mecze towarzyskie, oraz dwa w krajowym składzie na zgrupowaniu w Abu Dhabi. Poza tym na osobistą prośbę prezesa Bońka od kilku dobrych miesięcy po cichu przyglądał się kadrze, co było tajemnicą poliszynela. Wstępne rozeznanie więc zdobył i chyba nieprzypadkowo na inauguracyjnej konferencji zaznaczył, że jest do swojej roli znakomicie przygotowany.

Fot. FotoPyK