Reklama

Jak zrobić skok na kasę z Ligi Mistrzów

redakcja

Autor:redakcja

11 listopada 2016, 15:29 • 6 min czytania 0 komentarzy

Ostatnia kolejka fazy grupowej Ligi Mistrzów 09/10, a Unirea Urziceni jedzie do Stuttgartu bronić drugiego miejsca, bronić awansu do strefy pucharowej. Trzecie miejsce i Liga Europy? Już klepnięte minimum kosztem ośmieszonych Rangersów.

Jak zrobić skok na kasę z Ligi Mistrzów

Dzisiaj ta rewelacja sprzed lat jest w ruinie. Jak to możliwe, że klub bez tradycji, pochodzący – w gruncie rzeczy – znikąd, tak dzielnie rozpychał się łokciami w Champions League? Jak to możliwe, że raptem rok po sukcesie rozsypał się jak domek z kart? Zapraszamy.

xgazj4

Screen Shot 11-11-16 at 03.06 PM

***

Reklama

Urziceni. Senna miejscowość, w której nie dzieje się nigdy nic. We wszystkich wzmiankach o miasteczku przewija się wyłącznie katastrofa lotnicza, która zdarzyła się dekady temu nieopodal – raczej słaba rekomendacja turystyczna.

Unirea była natomiast typowym klubem z miejscowości, w której nie dzieje się nigdy nic. Ot, trzecia, czwarta liga, jak ktoś kopnie piłkę prosto, to burmistrz ogłasza święto. Sukcesem wcześniej była 1/16 pucharu Rumunii w 1988, gdzie przegrali z Corvinulem Hunedoara. Ambicje? Zerowe. Ale jakie mają być, skoro tu po prostu nie ma gruntu pod dobry futbol? Nie ma zainteresowania, nie ma sponsorów, nie ma nic.

A jednak to właśnie ten klub został użyty za pistolet w napadzie na kasę z UEFA. Być może należy powiedzieć: właśnie dlatego. Gdzieś, gdzie byliby kibice – w tym wpływowi kibice – i tradycje, nie można by potraktować klubu jak zabawki, którą fajnie jest się pobawić, ale którą można bezceremonialnie wyrzucić na śmietnik, gdy się znudzi.

Dumitru Buscaru, który przejął Unireę na początku zeszłej dekady, nie był jeźdźcem na białym koniu – o tym wiedzieli wszyscy. Nie było tajemnicą, że pod koniec lat osiemdziesiątych siedział w pace. Pieniędzy dorobił się na deweloperce, a raczej na umiejętnym wykorzystaniu zmiany ustrojowej – schemat znacie też z Polski. Facet ukończył – jak to się ładnie mówi – uniwerek życia, to człowiek mądrości ulicznej, cwaniak, który znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, a szansę umiał wykorzystać.

Pieniądze, które zainwestował, musiały i odmieniły rzeczywistość Unirei. Umówmy się – aby wygrać trzecią ligę rumuńską nie potrzeba zaplecza finansowego sułtana Brunei, z drugą jest analogicznie. Dopiero tamtejsza Ekstraklasa to schody.

Rumuńską ligę sprzed kilku lat należy szanować. Oczywiście, umowy były pisane palcem po wodzie, oczywiście, szalonych prezesów i dziwnych meczów nie brakowało, niemniej ósme miejsce w rankingu UEFA ma swoją wymowę. Wyobrażacie sobie – na przykład – derby Krakowa w ćwierćfinale Ligi Europy? Chyba tylko w Championship Managerze, starym i na kodach. A przecież Rumuni przerabiali ten scenariusz w 2006. Jak na Europę Wschodnią, demonstracja siły.

Reklama

ste

Tak, to nie były najlepiej zorganizowane rozgrywki sportowe świata, nie były najlepiej zarządzane, nie grano na efektownych stadionach. Ale poziom bezsprzecznie był. Tamtej ligi nie wygrywało się z marszu, nawet mając zasobny portfel. Potrzeba było czegoś więcej.

Tym czymś więcej, a raczej kimś więcej, dla Unirei był Dan Petrescu.

***

Petrescu marzył w 2006 o prowadzeniu reprezentacji Rumunii. Przegrał dopiero na ostatniej prostej – być może w związku obawiano się jego twardego charakteru. Kim jak kim, ale Danem nie tylko nie można sterować z tylnego fotela – jedyna możliwa współpraca z nim to ta na Janasa, czyli nie wpierdalać się. Leśnym dziadkom ze związku taka wizja mogła nie być w smak.

Buscaru nie miał z tym problemu, a jeszcze dokooptował Mihaia Stoicę na dyrektora sportowego, który stworzył z Petrescu doskonały tandem. Panowie rozumieli się bez słów i wyznawali tą samą filozofię.

Petrescu pozostał tym samym człowiekiem, o którym do dziś krążą legendy przy Reymonta. Zamordysta. Wrzuca piłkarzy do wyżymaczki. Goni ich na treningach, jakby za rogiem czekał nie mecz, a turniej Mortal Kombat.

Prawdopodobne, że wyciągnął wnioski z przygody w Krakowie. Jak na dłoni widać, że rozpieszczonym krakowskim gwiazdorom, przyzwyczajonym do wygrywania meczów na trzecim biegu, taki człowiek nie pasował. Po co się tak zarzynać, skoro i tak wygramy?

Ano może po to, że nawet nie wiecie, ile byście mogli wygrać, gdybyście osiągnęli maksimum swojego potencjału.

Petrescu wiedział, że musi mieć nie gwiazdeczki, a żołnierzy. Ludzi, którzy będą mieli naturalną motywację, by za niego umierać. Sprowadzał więc z jednej strony takich, którzy właśnie byli na fali wznoszącej i mieli sporo do udowodnienia. Byli gracze z kłopotami, byli też obcokrajowcy chcący się wypromować do najmocniejszych lig. Petrescu chciał mocne charaktery, zgraję liderów, dlatego też Stoica ściągnął mu kilku byłych kapitanów. Wszystkie zakupy były ekonomiczne, bez szastania forsą.

Grali jak stara Chelsea Jose Mourinho – po pierwsze, nie stracić, po drugie, zjeść rywali zaangażowaniem i intensywnością fizyczną, po trzecie, poderżnąć rywalom gardło skuteczną kontrą. Chelsea jest tu nieodłącznym motywem – na Stamford Bridge Petrescu spędził najlepsze lata kariery, tak Dan nazwał swoją córkę, tak wkrótce zaczęto nazywać Unireę, a nawet przemianowano stare logo klubowe na przypominające „The Blues”.

cfc

W sezonie 07/08 w lidze rumuńskiej co drugi klub marzył o Lidze Mistrzów. Steaua skończyła dopiero na piątym miejscu, za Vaslui, Cluj, Timiosarą, Dinamem Bukareszt. Na finiszu najlepsza okazała się Unirea i Champions League stała się faktem. Nigdy wcześniej klub z tak małej miejscowości nie znalazł się w europejskiej elicie.

***

Gdy „Unirea Urziceni” pokazywało się w losowaniu najlepszych klubowych rozgrywek świata, wyglądało to raczej na błąd komputera, wadę rzutnika – cokolwiek, tylko nie prawdę. A jednak wkrótce znaleźli się w grupie z VFB Stuttgart, Sevillą i Rangersami.

Grupa śmierci? Na pewno nie. Ale dla Unirei każda grupa miała być drogą przez piekło i sześcioma spektakularnymi wpierdolami. Grali poza domem, w Bukareszcie, gdzie ich nie cierpiano.

A potem szok. Ibrox zdobyte 4:1, Walter Smith nazywa porażkę z Unireą największą klęską w historii gry Rangers w pucharach. Unirea u siebie pokonuje Sevillę, zdobywa w pięciu meczach osiem punktów, jedzie na Stuttgart, wystarczy im remis. Lehmann w trakcie meczu idzie się wylać, ale i tak VFB przechodzi dalej.

Tu bajka się kończy. Awansu nie ma, choć przecież trzecie miejsce i Ligę Europy każdy brałby w ciemno, więc też nie dramat? Jednak dramat, bo odchodzi Dan Petrescu.

Jego następca przegrywa z Liverpoolem i odpada z LE. Wyciąga wiosną wicemistrzostwo, ale w walce o Ligę Mistrzów za mocny okazuje się Zenit. Na tym kończy się przygoda Unirei, właściciel postanawia wyciągnąć wtyczkę.

Jego skok na kasę się udał. Na swój sposób Bucsaru zachowuje się jak wytrawny pokerzysta, który odchodzi od stołu jeszcze mając z czym. Problem w tym, że wszystko, co zarobiła Unirea, trafia na dzikie konta, a nie to klubowe – Stoica świeci oczami przed zawodnikami, którzy choć grali w Lidze Mistrzów, choć słyszeli o rekordowych wpływach, tak od miesięcy nie dostawali ani grosza.

Biznes Buscaru się posypał. Okazało się, że kreujący się na rumuńskiego Romana Abramowicza „biznesmen” ma długi i – co wielce zaskakujące! – niejedno za uszami. Ostatnio by wiązać koniec z końcem zadłużał się nawet u Becalego ze Steauy. Tam wędrują najlepsi gracze Unirei w rozliczeniu, pozostali dostają wolną rękę w szukaniu pracodawców. Do Urziceni trafia armia rezerwistów z Bukaresztu, piłkarze drugich drużyn Rapidu i Steauy nie są w stanie uratować ligowego bytu. Bucsaru już to nie interesuje – nawet nie składa wniosku o licencję, opuszcza okręt, Unirea wędruje tam, gdzie była całe swoje istnienie – na dno piramidy ligowej. Buscaru? Skończył się dziki zachód, zaczęły problemy z prawem i paka.

Wyremontowany stadion popada w ruinę. Podobno piętro, gdzie dawniej znajdowały się gabinety, dziś zajmują bezdomni.

5

***
Czy przypadek Unirei czegoś uczy? Szczerze powiedziawszy, to jest w zasadzie wyłącznie świadectwem wariackich realiów rumuńskiej piłki. Nauka płynie z niego tylko jedna: Dan Petrescu to świetny trener. Jeśli dać mu wolność pracy i zbierze odpowiednią grupę, może osiągnąć sukces tam, gdzie nikt się tego nie spodziewa. Możemy tylko dywagować co by się stało, gdyby lata temu w Wiśle był w stanie przeforsować swoją filozofię.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...