Reklama

Dieter Hecking i VfL Wolfsburg, czyli związek bez przyszłości

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

10 października 2016, 12:21 • 5 min czytania 0 komentarzy

Przerwa na mecze reprezentacyjne to dla wielu kibiców spora niedogodność, bo nagle okazuje się, że w weekendowe plany wkrada się chaos i pustka. No bo jak to tak – tylko jeden, góra dwa mecze do obejrzenia dziennie? Te kilkanaście dni pozwala jednak odetchnąć i spojrzeć trzeźwym okiem na ostatnie tygodnie, który, jak to w piłce klubowej bywa, toczą się w tempie olimpijskim. Nie tylko zresztą kibicom, ale i działaczom, którzy mają trochę czasu na to, by ochłonąć i ocenić czy falstart z udziałem ich zespołu to tylko chwilowa zapaść czy poważny sygnał ostrzegawczy, który zdusić może tylko roszada na ławce trenerskiej. I właśnie z takim problemem mierzą się właśnie na Volkswagen-Arena.

Dieter Hecking i VfL Wolfsburg, czyli związek bez przyszłości

Nie licząc Feliksa Magatha i czasów, gdy Wolfsburg wyskakiwał zupełnie znikąd zdobywając mistrzostwo Niemiec, wszystkie piękne chwile, których w ostatnich latach przeżywali kibice „Wilków”, kojarzyć będą im się przede wszystkim z osobą Dietera Heckinga. Puchar i Superpuchar Niemiec, fotel wicelidera, udział w Champions League i okres naprawdę fajnej gry. Kto wie – być może, w pewnym okresie, nawet najfajniejszej w całej lidze. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują jednak, że z każdym tygodniem pięknych chwil i miłosnych uniesień w relacji charyzmatycznego szkoleniowca z klubem będzie już coraz mniej. O ile w ogóle jakiekolwiek zdążą się jeszcze pojawić.

Gdy Hecking w styczniu 2013 roku trafiał do miasta Volkswagena, VfL bardziej przypominało zlepek przepłaconych gwiazdorów i indywidualistów, który nie stanowił choćby zalążka poważnej drużyny. I jeśli ktoś ówczesną zbieraninę miał złapać za mordę i postawić na nogi, to tylko człowiek, który do dziś słynie z tego, że bliżej mu do surowego ojca, który potknięcia wynagrodzi serią klapsów, niż trenera-kolegi luzującego śrubę swoim podopiecznym. Hecking to za naszą zachodnią granicą trochę odpowiednik „smutnego Waldemara”. Też wiecznie niezadowolony, rzadko unoszący kąciki ust, skory raczej do frustracji i niezadowolenia, niż dziecięcej euforii. Twarz nieznosząca sprzeciwu od początku sugerowała gruntowne porządki w klubie, który dotychczas jak magnes działał na zawodników skorych do przytulenia kilku dodatkowych zer na koncie, ale mniej chętnych do jakiegokolwiek wysiłku.

Rundę wiosenną sezonu 2012/2013 Wolfsburg rozpoczynał jako piętnasta drużyna w stawce, zaś kończył – jako jedenasta. Na pierwszy rzut oka może i nie wygląda to na nie wiadomo jaki progres, ale pierwsze porządki zostały zaprowadzone w klubie już wtedy. Świeżo upieczony trener do spółki z dyrektorem klubu, Klausem Allofsem, który na pracę w VfL dał się namówić raptem dwa miesiące wcześniej, sprawnie nakreślili plan działania, zakasali rękawy, a każdy miesiąc tylko potwierdzał, że można mieć do nich bezgraniczne zaufanie.

Wolfsburg z roku na rok stawał się coraz mocniejszy – w pierwszym pełnym sezonie pracy Heckinga zajął piąte miejsce, a już w kolejnym drugie. Wicemistrzostwo to było apogeum możliwości tego zespołu. Zespołu, który w pojedynkę nakręcał Kevin de Bruyne, a fortepian na którym grał tamtej wiosny swoje najpiękniejsze utwory, sprawnie nosili jego koledzy. Belg miał rundę życia – nawet z surowego technicznie i mimo wszystko przeciętnego Basa Dosta potrafił zrobić czołowego strzelca ligi. A opiekun zespołu tylko korzystał na nieprzeciętnych umiejętnościach Belga ustawiając drużynę tak, by wszystkie możliwe akcje przechodziły przez młodego rozgrywającego.

Reklama

Rok później, gdy de Bruyne był już tylko mglistym wspomnieniem, a drużynie przyszło też walczyć, zresztą bardzo godnie, w Lidze Mistrzów, sezon udało się skończyć dopiero na ósmym miejscu. Mimo wszystko te dwa i pół sezonu, które Hecking przesiedział już na ławce trenerskiej „Wilków” można było podsumować tylko i wyłącznie w sposób pozytywny – klub zdobył dwa krajowe puchary, jako jeden z nielicznych potrafił, choćby przez chwilę, pogrozić palcem Bayernowi Monachium, a przecież toczył też bardzo przyjemne boje czy to z Manchesterem United, czy to z Realem Madryt.

king

I to by było na tyle. Wolfsburg Heckinga najwyraźniej dobił już do ściany. 52-latek przez ostatnie kilkadziesiąt miesięcy konsekwentnie budował zespół na swoją modłę, wyciskał, często ze zwyczajnych piłkarzy, bardzo niezwyczajne możliwości, aż w końcu widocznie wystrzelał się już ze swoich pomysłów na to jak z dynamicznego progresu nie popaść w stagnację.

Ten sezon przynosi niemieckiemu trenerowi praktycznie same troski i utrapienia. Letnie okienko w wykonaniu klubu było naprawdę niezłe i wydawało się, że wpuszczenie do zespołu sporej dawki świeżej krwi da tylko pozytywnego kopa na rozpęd. Wolfsburg jednak zamiast tworzyć się na nowo i rozwijać, dusi się we własnym sosie. Mario Gomez zamiast błyszczeć po powrocie do ojczyzny, funduje co weekend festiwal nieudolności. Julian Draxler zamiast brać na siebie ciężar gry i kreowania akcji ofensywnych, ewidentnie myślami jest już poza Wolfsburgiem (o czym zresztą bardzo ochoczo opowiadał jeszcze w trakcie trwania okna transferowego). Vieirinha jest cieniem samego siebie, podobnie zresztą jak Caligiuri. Nawet niezależnie dotychczas od okoliczności wyróżniający się Ricardo Rodriguez spuścił nieco z tonu.

Hecking ewidentnie zatracił koncepcję na to w którą stronę popchnąć zespół. Popełnia błędy taktyczne, strzela gafy w wypowiedziach, wygląda na tonącego, który próbuje się chwycić brzytwy. O tym świadczą kuriozalne rozwiązania jak choćby to, które zastosował w starciu z Dortmundem, gdy świadomie postawił na nie do końca zdrowego Daniela Didaviego, czym sprawił, że pomocnikowi odnowiła się kontuzja i teraz będzie musiał pauzować o wiele dłużej.

Choć Klaus Allofs nie zdecydował się jeszcze pozbyć z klubu Heckinga, który kontrakt ważny ma do czerwca 2018 roku, to wydaje się, że ta przerwa reprezentacyjna mogła być ostatnią, jaką niemiecki szkoleniowiec przetrwał jeszcze w klubie z Volkswagen-Arena. Dostał wotum zaufania, kilkanaście dni na to, by na spokojnie przeanalizować problemy i znaleźć remedium na wszystkie boleści drużyny. Jeśli w tym czasie nie stworzył recepty, która przyniesie zmiany, to prawdopodobnie pacjentem będzie musiał zająć się ktoś zupełnie inny.

Reklama

Marcin Borzęcki

Najnowsze

Hiszpania

Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Patryk Fabisiak
2
Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Niemcy

Niemcy

Niespodziewany trener Bayernu. W tym tygodniu ma podpisać kontrakt

Szymon Piórek
2
Niespodziewany trener Bayernu. W tym tygodniu ma podpisać kontrakt
Niemcy

Florian Wirtz nie na sprzedaż. „Jest bezcenny, nie można go kupić”

Arek Dobruchowski
0
Florian Wirtz nie na sprzedaż. „Jest bezcenny, nie można go kupić”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...