Reklama

Myślałem: co mi to da, że zrobię dziesięć przysiadów więcej? Trenerzy wychowali sobie leniwego potwora

redakcja

Autor:redakcja

06 października 2016, 23:18 • 24 min czytania 0 komentarzy

Ścisła czołówka najbardziej zmarnowanych talentów XXI wieku. Ba, pewnie też wysokie miejsce w podobnym rankingu w historii całej polskiej piłki nożnej. Marcin Burkhardt papiery na granie miał jak mało kto, umiejętności kompletnie nie poszły jednak w parze z głową, mentalnością, świadomością. Ile razy sam z siebie poszedł w Polsce na siłownię? Kiedy po raz pierwszy spotkał się z dietetykiem i dlaczego było już za późno? Jakie skutki miało przychodzenie na trening po imprezie? Młodzi piłkarze, niech ten wywiad będzie dla was przestrogą. Marcin Burkhardt w bardzo szczerej rozmowie rozlicza się ze swoją przeszłością. 

Myślałem: co mi to da, że zrobię dziesięć przysiadów więcej? Trenerzy wychowali sobie leniwego potwora

Marcin, kiedy to wszystko się spieprzyło?

Dobre pytanie. Zapowiadało się, że będzie kariera, a jest przygoda, co? Sam po sobie oczekiwałem więcej, wszyscy wokół oczekiwali więcej… Wszystko zaczęło się bardzo szybko i – tak to trzeba nazwać – bardzo szybko się skończyło. Teraz już wiem, że nie tylko talent i umiejętności mają znaczenie.

Ile razy w życiu słyszałeś, że jesteś zdolny, ale leń?

Oj dużo, dużo. Nie mogę na przykład patrzeć na powtórki swoich meczów. Jak je oglądam, to wygląda, jakbym człapał po boisku.

Reklama

Może nie wygląda, jakbyś człapał, tylko po prostu człapiesz?

No ja nie mogę na siebie patrzeć. Mnie się na boisku wydaje, że biegnę szybko, a na powtórce wygląda to tak, jakbym to robił od niechcenia. Miałem duży potencjał, ale to nie było kompletnie poparte pracą. Kiedy ktoś mi mówił, że coś mam zrobić – robiłem to. Ale gdy nie mówił – sam od siebie nic nie dołożyłem. Dopiero później uświadomiłem sobie, że od siebie też trzeba wymagać. Teraz już wiem, co robić, w którym momencie sobie dołożyć, że piłkarzem trzeba być 24 godziny na dobę. To nie jest tak, że idziesz na dwie godziny na trening i kończy się twoja praca. U mnie tak to właśnie wyglądało. Nie dbałem o siebie w każdym aspekcie.

Weźmy na przykład odżywianie. Idziesz na trening i musisz zjeść dobre śniadanie. Co ja jadłem? To, co akurat było pod ręką, jakąś drożdżówkę z jogurtem na przykład. To nie jest śniadanie sportowca. Obiad? Kebaby, McDonald’s. Nie zawsze, czasem zdarzało się normalne jedzenie, ale zupełnie nie zwracałem na to uwagi, co jem. Człowiek myślał, że skoro jest najedzony, to wszystko jest OK. Kompletnie nie mieliśmy świadomości, nikt nam nie dawał wzorców. Kiedy trener Majewski zabronił pić coca-coli i jeść chipsów, byliśmy w szoku. Jak to, nie mogę jeść chipsów w drodze na mecz?! To co ja mam robić w tym autokarze?! Pierwsze spotkanie z dietetykiem miałem w 2008 roku w Szwecji. Dopiero wtedy dowiadywałem się o takich rzeczach jak to, że lepiej jeść ryż niż makaron. Teraz oczywistości, nie? W Szwecji też zacząłem regularnie chodzić na siłownię i się wzmacniać. Jak zacząłem pracować na takich obciążeniach jak szwedzcy piłkarze, po miesiącu nie dawały rady przywodziciele, po pół roku miałem przepuklinę. W pierwszych miesiącach przez treningi nie miałem siły, by grać w piłkę.

W Szwecji nie wiedzieli, że jesteś fizycznie zapuszczony?

Myśleli, że skoro przyjeżdża uznany piłkarz z Polski, to jest gotowy do gry. Po raz pierwszy spotkałem się tam z takim mikrocyklem, że na drugi dzień po meczu biegniesz siedem kilometrów po lesie i to nie truchtem, a normalnym, intensywnym tempem. Wydaje ci się, że to koniec, a trener mówi ci, że jeszcze trzeba iść na siłownię. Bierzesz na nogi 140 kg, na klatkę 70-80. Mówimy o normalnym treningu, a dla mnie to był szok. Zabójstwo. Ja tam co chwilę się szokowałem. Szokiem było to, że chłopaki umawiali się na 6:30, żeby pograć sobie w golfa. O tej porze to ja się przewracałem na drugi bok. Albo taka sytuacja: byłem kontuzjowany, meldowałem się na treningu z drużyną i coś tam robiłem indywidualnie, a potem miałem iść na siłownię. Wchodzę, patrzę, a tam 12 osób. Pół drużyny. Co oni tu robią? Ja, kontuzjowany, to wiadomo. Ale oni? Sami z siebie przychodzili.

W Polsce sam z siebie nie chodziłeś?

Reklama

Coś ty.

W ogóle ani razu nie byłeś sam z siebie na siłowni?

(chwila zastanowienia) No nie, nigdy. Czasem jak była kontuzja to się poszło.

To ty kompletny wrak byłeś.

Ale też nikt mnie nie nakierował. Nikt mi nie powiedział: „hej, masz taki wzrost, musisz ważyć tyle i tyle, z czego masy mięśniowej musi być tyle i tyle”. Trenerzy woleli od razu mówić, że nie umiem grać w kontakcie, zamiast coś z tym zrobić. No nie umiem, bo nie mam masy mięśniowej. Świadomie na boisku potem tej gry w kontakcie unikałem. Wiedziałem, że każdy mnie przepchnie. Nie ma co też zwalać na trenerów, bo ja to sam powinienem wiedzieć.

Fajne jest to, że widzisz błędy u siebie, a nie w całym świecie.

Najłatwiej można powiedzieć, że tu mi nie dali tego, a tu było to. Od siebie trzeba zacząć. W Szwecji zwracali uwagę na detale. Po meczu biegli od razu do ciebie z shakem proteinowym, żebyś się nawodnił. Na dłuższą metę takie rzeczy robią różnicę, bo przez krótki czas na talencie możesz sobie pojechać. Późnej wychodzi systematyczność i praca. W Polsce trafiłem na czasy przejściowe w piłce. Starszyzna mówiła, że jak nie pijesz, to nie grasz.

A ty się zawsze umiałeś wkupić.

Na moje nieszczęście, młody umiał się zawsze wkręcić. Jeśli – jak ja się z nich śmieję – panowie z wąsami nie wypili, źle się czuli. Bardzo dużo piło się na obozach przygotowawczych. Zdarzało się, że jechałeś na sparing i byłeś jeszcze nieświeży. Młody dostawał plecak, trzeba było iść na stację benzynową i zaopatrzyć starszyznę. Adrenalinka była jak się szło z tym plecakiem, który był tak ciężki, że prawie przyciskał do ziemi. Człowiek chował się po filarach, kiedy trener nagle pojawił się na korytarzu. Przecież od razu wiadomo było, co niesiesz. Nie mówię, że to były jakieś libacje, bo też normalnie się trenowało, ale wieczorami zawsze się posiedziało do pierwszej czy drugiej. Alkohol wysusza organizm, mięsień nie jest nawodniony, nie jest elastyczny, potem są z tego kontuzje. Teraz to wiem.

Jako młody zresztą zostałeś wyrzucony z Amiki przez alkohol.

Tak, to było na zgrupowaniu w Austrii. Wszyscy piliśmy, ale też nie jakoś dużo. Trzy czy cztery piwa. Zostałem złapany z piwem w ręku akurat ja, więc zostałem oddalony. Oczywista głupota, nie ma co szukać winnych. Trener Skorża chciał pokazać, że nie daje zgody na alkohol, nie miał wyjścia. Trochę takie szczęście w nieszczęściu, bo zostałem zawieszony, grałem w rezerwach i zgłosiła się Legia. Gdyby nie było takiej sytuacji, w Legii pewnie nigdy bym się nie znalazł. Poszedłem na wypożyczenie i wykupiono mnie za 650 tys. euro, a wiem, że przed tą sytuacją Amica chciała za mnie dwa miliony.

Drogie to piwko.

Dobrze nawarzone!

Warszawa cię wciągnęła?

Zależy, o co pytasz. Nie przeżyłem szoku jadąc z Wronek do Warszawy, bo na co dzień mieszkałem w Poznaniu. Byłem przyzwyczajony do dużego miasta, nie zacząłem nagle szczekać na tramwaje. Czy zachłysnąłem się życiem? Zarabiałem kilka razy więcej od rodziców, trochę mi zaszumiało w głowie. Zarabiało się i się wydawało. Gdzie ja będę oszczędzał? Jakie nieruchomości? Co ty, nawet się o tym nie myślało.

Mówiło się, że Burkhardt ma w głowie tylko dobre fury i ciuchy.

Miałem takie akcje, że szedłem do najdroższych sklepów i brałem same najdroższe rzeczy. Teraz widzę, że to była największa głupota. Co do samochodów, nie miałem jakichś super wypasionych, ale też jakoś na nich nie oszczędzałem. Człowiek był młody, miał energię, chciał szaleć. Wychodziło się w weekendy po meczach, wychodziło się też w tygodniu. Niepotrzebnie. Jesteś do trzeciej na imprezie, rano masz o 10 trening, przychodzisz zmęczony, lekko skacowany. Opowiadali o nas, jaką to my nie jesteśmy z Piotrkiem Włodarczykiem czy Łukaszem Surmą grupą bankietową. Wychodziliśmy na miasto, ale wynik robiliśmy. Podobno byliśmy problemem Legii, tak zwany dyrektor Trzeciak systematycznie rozwiązywał z nami kontrakty, co raczej nie wyszło na dobre. Wiesz, największym moim problemem w Legii były kontuzje. Pół roku miałem problem z kręgosłupem, później z mięśniem dwugłowym. Trzy mecze, kontuzja. Trzy mecze, kontuzja.

Ale doskonale wiesz, że one nie brały się znikąd.

Dokładnie, wszystko składa się w całość. Odżywianie, regeneracja, trening. Nie trenowałem w dobry sposób. Wychodziłem na rozgrzewkę, trochę pomachałem nogą i tyle. Jak – powiedzmy – były podania w parach, to zrobiło się o trzy mniej. Jak trzeba było gdzieś pobiec, to nie dobiegło się do końca. Jak było rozciąganie, to nie dociągnęło się nogi tak jak trzeba. Miałem w głowie, że trener i tak nie ogarnie, skoro ma na treningu 25 zawodników. Korzystałem z tego. Myślałem: co mi to da, że przytrzymam te pięć sekund dłużej czwórkę albo zrobię dziesięć przysiadów więcej? Wszystko mi łatwo przyszło i byłem pewien, że tak będzie zawsze.

Zgrupowanie w Hiszpanii - Legia Warszawa 04.02.2008 Campoamor Marcin Burkhardt Fot. Piotr Kucza / Newspix.pl

Fot. FotoPyK

Czułeś się zagłaskany przez środowisko? Wkoło wszyscy mówili „Burkhardt, wielki talent, przyszłość polskiej piłki!”. Słuchałeś, słuchałeś, mogłeś za szybko w to uwierzyć.

Na pewno. W reprezentacjach młodzieżowych od zawsze nazywali mnie złotym dzieckiem. Grałem zawsze o dwa roczniki wyżej. Jak już nie było rocznika, do którego mogłem przeskoczyć – powołano mnie do pierwszej reprezentacji. Był Marcinek, trzeba było na niego chuchać, nic nie można mu było powiedzieć, on miał grać i wszystko miało być dobrze. Niestety nie było. Jak z dzieckiem – dasz palec, weźmie całą rękę. Za szybko mi to wszystko przychodziło. W rezerwach Amiki zagrałem w pięciu meczach i od razu szybko wzięli mnie do pierwszego zespołu. Jak już byłem w pierwszym zespole, to może 2-3 razy zagrałem w rezerwach. W piłce trzeba przejść przez pewne szczeble, wywalczyć coś sobie, ukształtować charakter. Ja dostałem wszystko za darmo, a potem zderzyłem się z murem.

Potrzebowałeś bata nad sobą?

Zdecydowanie. Bata, autorytetu, kogoś, kto by mną pokierował. Z drugiej strony, jak byłem taki rozpieszczony, to ciężko mi było znaleźć jakiś autorytet. Byłem najmądrzejszy. Obojętnie co zrobię i tak wyjdzie dobrze dla mnie. Taki obieg zamknięty.

Wychowali sobie potwora.

Leniwego potwora, tak. Ale ja nigdy nie robiłem w sumie nic przeciwko trenerom, nie rozbijałem szatni.

Jakiś trener próbował doprowadzić cię do porządku?

Trener Majewski chciał mnie ogarnąć, ale zamiast tego podłamałem się psychicznie. Wyobraź sobie, że całe życie nic nie musisz robić, a tu nagle trener ma co do ciebie wymagania. I to duże. Bałem się go. Po czasie widzę, że chciał dobrze, ale wtedy nie mogłem na niego patrzeć, serio. Nie mogłem sobie z tym poradzić, musiałem chodzić do psychologa. Byłem na dwóch sesjach, ale stwierdziłem, że nic mi to nie da.

No tak. Byłeś najmądrzejszy.

Mama mnie tam wysłała. Widziała, że chodzę przybity, nie do życia, a zawsze tryskałem energią. Cały czas mówiłem tylko, że trener się mnie czepia.

Ciebie to jarało, że cały kraj ma cię za najlepszego?

No właśnie nie. Nigdy mnie to jakoś nie łechtało, ja tego nawet nie czułem. Nawet nie byłem tego świadomy, jaką ja mam pozycję wśród młodych piłkarzy. Pamiętam taki turniej beach soccera w wakacje. Gramy, gramy, ktoś mi powiedział, że jestem proszony do wywiadu. No to poszedłem, siadłem z dziennikarzami, przyniosłem sobie piwko. Dziewiętnaście lat! Ja w ogóle nie byłem świadomy tego, że coś jest nie tak. Nie docierało do mnie, że jestem osobą medialną, że ktoś mnie rozpozna, że ktoś coś napisze, może zrobić zdjęcie. Czułem się jak normalny chłopak, który spędza akurat wolny czas. Coś dobrego o mnie napiszą? No to fajnie. Coś złego? No to chujowo. Zlewałem to wszystko.

Do tego doszła masa nietrafionych wyborów. Wyjazd z polskiej ligi do szwedzkiej – bez większego sensu.

Odszedłem tam pochopnie, ale po takich ruchach widać, jaki miałem wtedy charakter. Miałem w Legii kontuzję, trochę zostałem odstawiony na boczny tor, ale mogłem zostać jeszcze, powalczyć. Powiedziałem do menedżera:

– Eee, nie chcę walczyć. Chcą mnie w Szwecji, to tam pójdziemy.

Tym bardziej, że mieliśmy plan, by ze Szwecji odejść do Holandii, bo na tej linii dochodziło często do transferów. Identyczna sytuacja była w Charkowie. Trener Markiewicz powiedział w wywiadzie, że dobry ze mnie piłkarz, ale brak mi charakteru. I taka była prawda. Byliśmy na trzech obozach przygotowawczych, po trzecim wróciliśmy na Ukrainę. Był mecz ligowy, okienko transferowe zamykało się trzy dni później. Przed meczem usłyszałem, że mam iść grać do rezerw. Rozmawiamy, trener mówi, że mnie raczej nie widzi w składzie, może bym się zastanowił nad jakimś wypożyczeniem. Od razu zadzwoniłem do menedżera:

– Dobra, nic z tego nie będzie, szukaj mi klubu.

Równie dobrze mogłem powiedzieć, ale do trenera:

– Ja nie będę grał? No to zobaczysz. Pokażę ci, że się mylisz.

Nie chciałem nawet zostać tam i spróbować. Uciekałem w najprostsze rozwiązania. Szukałem strefy komfortu, bezpieczeństwa. Sportowo bym w Charkowie sprostał. Nawet trener rezerw dziwił się, że ja chcę odejść, bo umiejętności miałem dobre. Wolałem jednak iść do Jagiellonii, gdzie dostawałem osiem razy mniejszą kasę. Głupota. Mogłem zostać i powalczyć chociaż o ten kontrakt.

Twój brat – bardzo podobna kariera swoją drogą – mówił w rozmowie z Ofensywnymi z „Przeglądu Sportowego”, że jemu zabrakło autorytetu ojca. Wasz ojciec wyjechał zarabiać na rodzinę, wychowywała was mama.

Nie zgadzam się z tym, co Filip powiedział. Nie zabrakło nam ojca, bo wiem, jaki jest mój tata. Nawet jakby wychowywał nas na co dzień, nie trzymałby nas krótko. Ja dorastałem w takim bezstresowym wychowaniu. U Filipa zabrakło innych rzeczy, nie autorytetu. Nie był też tytanem pracy, też mu łatwo wszystko przychodziło, też okrzyknięto go talentem. On miał gorącą głowę. Pamiętam jak grał w Lechu i miał przyjść do Legii. Trener Wdowczyk chciał go, mówię do niego:

– Filip, chcą cię w Legii, ale spokojnie, dograją temat i może się uda.

Wiesz doskonale, jak daleko jest od momentu, jak trener wskaże zawodnika do samego jego pozyskania. Tym bardziej, jeśli mowa o młodym piłkarzu, za którego klub na bank będzie chciał duże pieniądze. Filip poszedł od razu do Smudy i powiedział:

– Trenerze! Może mnie już trener nie wystawiać w sparingu. Do Legii idę!

Jak się skończyło? Filip przestał grać w Lechu, a prezesi dopytywali, czemu nie gra. Wyszło tak, że niegrającym zawodnikiem w Legii nie byli już zainteresowani. Sam sobie rzucał kłody pod nogi.

Ale generalnie popełniał chyba podobne błędy, co ty.

Dlatego ja mu cały czas mówiłem i w sumie wciąż mówię, że powinien wyjechać zagranicę. Wyjazd kształtuje charakter. W Polsce masz poduszkę bezpieczeństwa. Komfort. Jesteś Polakiem, tu się przytulisz, tu pograsz. Tam? Jesteś obcokrajowcem, musisz zapierdalać i za to cię rozliczają. Gdybym mógł cofnąć czas, wyjechałbym wcześniej. Miałem na przykład w wieku 19 lat możliwość wyjechania do Malagi. Zawsze wyobrażałem sobie, że najpierw osiągnę wszystko w kraju, potem wyjadę zagranicę (Marcin uśmiecha się), powtarzałem, że moją ulubioną ligą jest hiszpańska (podśmiewa się już konkretnie), a ulubionym klubem Barcelona (śmieje się). Tak czy inaczej, ta Malaga była realna. Graliśmy z nimi w Pucharze UEFA, tak się spodobałem, że ich menedżer chciał mnie wyciągnąć siłą z autobusu. Poważnie! Trzymał mnie za rękę i mnie wyciągał. Dyrektor Pogorzelczyk stał w autobusie i mnie trzymał, żeby mnie nie wypchnął.

To jest prawdziwa walka o zawodnika!

O tak! Dla mnie to był szok. Wariacja. Miałem 19 lat. Myślałem, że złapałem pana Boga za nogi.

Ci z Malagi też tak myśleli jak cię trzymali.

(śmiech) Dawali konkretne pieniądze, ale nie wyszło. Po tym jak w Legii zrobiliśmy mistrzostwo, miałem kontrakt na stole z HSV. Powiedziałem, że skoro Legia wyciągnęła do mnie rękę, nie będę odchodził. Kolejny błąd. W końcu wyjechałem, ale nie w tym kierunku, co chciałem. Poziom wcale nie był większy niż w Polsce, może nawet troszeczkę słabszy. Bardziej taki fizyczny futbol. Nie mogłem się w tym odnaleźć. Miałem kontuzje, za dużo meczów nie rozegrałem, zespół spadł do drugiej ligi.

Tam się dopiero ogarnąłeś?

Tak to można ująć. Byłem daleko od znajomych z Polski, to też miało jakieś znaczenie. Z obcokrajowcami nie dogadywałem się tak szybko. Było nas pięciu, chodziliśmy wszędzie razem, ale ja po angielsku tyle co „I am” i „you are”. Miesiąc-dwa chodziłem tylko z nimi i nic się nie odzywałem. Potem coś tam zacząłem mówić. Śmiali się, bo to, wiadomo, błędy jakieś, ale potem już złapałem język i normalnie gadałem.

Kolejny dowód na brak świadomości – dziś u młodego piłkarza angielski to podstawa.

Absolutnie. Jak jedziesz zagranicę, to nawet jakieś głupie rozmowy, żarty są ważne. Musisz wejść w szatnię, żeby była jakaś atmosfera. Jak siedzisz gdzieś z boku i nic się nie odzywasz, to odbija się na twojej formie. Na początku próbują cię wciągnąć w grupę, ale jak nie znasz języka albo nie chcesz poznać, to na siłę nie będą.

Szwedzkie media pisały, że balowałeś.

Śmieszna sytuacja. Mieszkał pode mną dziennikarz sportowy. Miałem w mieszkaniu taki przenośny sprzęt grający. Nie jakiś duży, taki ze 30-40 centymetrów wysokości. Ja jestem gościem, który lubi sobie posłuchać muzyki. Wiesz, puszczam sobie, coś tam innego robię i się relaksuję przy tym. Bardzo często u mnie coś gra. Sąsiadowi się to chyba nie podobało. Dudniło, dudniło, kiedyś wjechała mi ochrona na mieszkanie.

– Coś tu gra podobno – mówią.

– Zapraszam, zobaczcie – powiedziałem i pokazałem na ten sprzęt. – Przecież to nie może grać nie wiadomo jak głośno.

Może ściany były cienkie albo coś. Z tego, co wiem, on miał z żoną jakieś problemy, może to też z tego się brało. W końcu napisał w swojej gazecie, że tylko baluję. W Polsce to podłapali.

WARSZAWA 29.04.2012 MECZ 28. KOLEJKA T-MOBILE EKSTRAKLASA SEZON 2011/12: LEGIA WARSZAWA - JAGIELLONIA BIALYSTOK --- POLISH TOP LEAGUE FOOTBALL MATCH: LEGIA WARSAW - JAGIELLONIA BIALYSTOK IVICA VRDOLJAK MARCIN BURKHARDT FOT. PIOTR KUCZA --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Fot. FotoPyK

Na Ukrainie załapałeś się na czasy pieniędzy w siatkach?

Oczywiście. Na Ukrainie kasa tylko do ręki. Wracamy z meczu, kapitan przychodzi z siatką z supermarketu i wyciąga premię. Premie tam były takie, jak dobra wypłata w Polsce. Trochę zderzenie z inną rzeczywistością. Pensji też nigdy nie dostawaliśmy na konta. Brałeś po kieszeniach i tak szedłeś do domu.

Specyfika w szatni też chyba taka, jak za twoich pierwszych lat w Polsce.

Śmieszna sytuacja, bo przez alkohol to ja się tam w ogóle znalazłem. Przyszedłem tam na miejsce Rykuna, filaru zespołu, który na obozie poszalał zbyt mocno. Zorganizowali sobie libację, a Rykun tak się nawalił, że wypadł z okna z pierwszego piętra. Złamał sobie wtedy rękę, nie mógł grać, potrzebowali kogoś na już na zastępstwo. Kiedy on już wrócił, było ciężej mi walczyć o miejsce w składzie. Gra była ułożona pod niego. Nawet trener na odprawach mówił „nie wiesz, co zrobić? Zagraj do Rykuna”. Ale nie ma co zwalać na to, mogłem powalczyć.

Też brałeś udział w libacjach?

Nie, tam był straszny podział. Grupy, podgrupy. Ukraińcy nie mogli patrzeć na obcokrajowców, bo zarabiali kilka razy mniej niż my. Nie kumplowaliśmy się z nimi, raczej trzymaliśmy się w swoim gronie. Niby nie znałeś języka, ale pojedyncze słowa wyłapywałeś i wiedziałeś, że rozmawiają w swoim gronie o tobie. Parę razy wychodziliśmy z obcokrajowcami. Pamiętam raz chcieliśmy wrócić, znaleźliśmy jakąś taksówkę, a wszystkie taksówki to były stare Łady. Nasza nie mogła odpalić, musieliśmy ją pchać na mrozie, komedia (śmiech). Bieda straszna. Miałem wrażenie, że niedawno czołgi stamtąd wyjechały.

Wszyscy myśleli, że wyjechałeś do Azerbejdżanu dla kasy, a podobno wcale tak nie było.

No właśnie nie dla kasy, bo miałem tylko troszkę wyższy kontrakt niż w Jagiellonii.

To słabo, bo wszyscy jeżdżą tam dla kasy.

Bardzo słabo.

To po co tam pojechałeś?

Taka była pierwsza umowa, że pojadę tam dla kasy. Wstępnie rozmawialiśmy o pewnych warunkach, pojechałem na obóz do Austrii i nagle były rzucone zupełnie inne kwoty. Mówimy o warunkach o 300% gorszych. Spakowałem się i powiedziałem, że wracam do domu. Prezes wydzwaniał do mnie:

– Co, jak to? Czemu ty wracasz? O co tu chodzi?

– Proszę rozmawiać z moim menedżerem.

Kolega załatwiał mi ten kontrakt. Siedziałem w Polsce i negocjowaliśmy. Jakieś porozumienie w końcu znaleźliśmy. A wyjechałem tam, bo nie miałem żadnej innej opcji.

Żadnej?

No żadnej.

To z menedżerem chyba coś nie tak, bo – nie zrozum mnie źle – w Polsce mogłeś się jeszcze powozić na samym nazwisku.

No, on mi zresztą doradził, bym zrzekł się 1,5 roku kontraktu z Jagi, bo i tak znajdzie mi w Ekstraklasie klub na podobnych warunkach. Może chodziło o to, że miałem słabą wiosnę w Jagiellonii? Słabo grałem, leczyłem kontuzję, uznano mnie za jednego z winnych porażki z Irtyszem, a w rewanżu wszedłem jak juz było 0:2. Jak wyszło – sam widzisz. Musiałem szukać klubu na własną rękę.

Trochę zepsułeś sobie CV tym Azerbejdżanem.

Tak, bo wszyscy mają w Polsce takie podejście „a, co to ten Azerbejdżan, jakieś ogórki”. A potem okazuje się, że polski klub nie potrafi dwukrotnie wyeliminować Karabachu Agdam, Azerowie leją ich jak chcą, a reprezentacja jedzie w podobny kierunek i kończy z wynikiem 2:2. Nie ma już takich przepaści jakie były kiedyś. Poziom piłki jest tam OK. Na początku zostałem propozycję przedłużenia kontraktu z Simurqiem, ale mieliśmy spięcie na linii obcokrajowcy-trener i prawie wszyscy obcokrajowcy poodchodzili. Chciałem się dostać do innego klubu, ale nie było konkretów.

Spięcie?

Wyszły ładne kwiatki. Podczas jednego meczu czuliśmy, że nie wszyscy chcieli wygrać. My obcokrajowcy graliśmy normalnie, a Azerowie do spółki z trenerem niekoniecznie. Powiedzieliśmy trenerowi, że nie przyjeżdżaliśmy tu po to, by grać w sprzedanych meczach. Idzie akcja, a obrona się rozjeżdża. Zawsze grało na obronie dwóch obcokrajowców, a trener nagle wystawił czwórkę Azerów. Żal mi tylko było Dawida Pietrzkiewicza, który musiał to wszystko ratować i wyjmować z siatki. Mecz się skończył 6:0. Walili jak chcieli. Starliśmy się z trenerem i dyrektorem sportowym. Trener szedł w zaparte. Wiadomo, że nikt ci się nie przyzna. Zrobił się kwas, gęsta atmosfera, większość obcokrajowców nie przedłużyła kontraktów.

Co pomyślałeś jak pierwszy raz zobaczyłeś, że musisz spać w koszarach?

O Jezu, na początku to chciałem brać walizkę i wracać do Polski. Nie spodziewałem się, że aż tak to będzie wyglądało. Czas się tam zatrzymał, ludzie jeździli na osłach, budynki takie jak w Polsce lat 70-tych. Wrzucaliście jakieś zdjęcia z Zaqatali i szydziliście, że trafiłem do malowniczej wioski, ale w rzeczywistości wyglądało to o wiele gorzej (śmiech). Nasza baza to była masakra. Grzyb na ścianach, budzę się, a po mnie zapieprza stado mrówek. Moja dziewczyna była u mnie w odwiedzinach, ja pojechałem na mecz, ona została na bazie. Nikt tam nie mówił po angielsku, tylko rosyjski, a ona po rosyjsku nie bardzo. Nagle doszło do trzęsienia ziemi. Ona siedzi w tym pokoiku, nie wie co robić. Wybiło szambo, zaczęło zalewać pokój, gówno – za przeproszeniem – po kolana. Dzwoni do mnie rozpłakana, ja mam grać mecz i nie wiem, co robić. Cyrki straszne.

Co tam robiliście w wolnym czasie? Zaqatala to malutkie miasteczko, od cywilizacji daleko.

Z domków wyciągaliśmy stół, siadaliśmy, kawka, karty. Na siłownię się chodziło, trochę starodawna była, ale co innego robić. Jak były wolne dni to jeździliśmy do Baku albo braliśmy taksówkę do Tbilisi. 100 dolarów płaciliśmy, na cztery osoby nie wychodziło dużo. W Baku z kolei często zostawaliśmy na dzień-dwa po meczach. Zakupy, normalne jedzenie, kawa, można było iść na jakąś imprezę, odetchnąć. Cały tydzień widzisz ciągle te same mordy, musisz odreagować.

W Bułgarii jeśli chodzi o infrastrukturę też chyba Polska lat 70-tych.

Tak, fatalna była. Wszystkie stadiony takie w stylu Odry Wodzisław, tylko Ludogorec miał obiekt jak – nie wiem – we Wronkach. Trochę nowszy, ale też bez szału. Boiska też były średnie. Oglądałem zawsze polską Ekstraklasę na Eurosporcie, wołałem Bułgarów i pokazywałem im te stadiony. Oni robili oczy:

– Co to jest? Polska liga, serio?!

Tkwili w tym zachwycie do momentu, aż zobaczyli jak grają (śmiech). Możesz sobie zobaczyć na przykład, jak w Bułgarii wygląda stadion FC Montany. Jak B-klasa. Oglądałem mecz z nimi kiedyś w TV, bo musiałem pauzować. Robole coś tam budują, ale nie że stadion, tylko jakiś blok obok. Kamerzysta kręci, że ktoś sika pod murem. Abstrakcja totalna.

1390

Stadion, o którym mówi Marcin. No szału nie ma.

Bułgarską krewką mentalność odczułeś?

Oj tak. Są serdeczni, ale też wybuchowi. Nie było tygodnia, żeby ktoś się nie lał na treningu. Wystarczyło, że jeden w drugiego mocniej wszedł i już dostawał strzała. Kopali się, mścili. Trener potem dawał już ostre kary za to, bo była przesada. Gorące głowy.

W Norwegii…

Ja bym pominął w ogóle Norwegię.

Aż tak?

Szkoda gadać. Jakbym wiedział, że tak będzie, to nawet bym się tam nie wybierał. Powiedziano mi, że mam tam jako doświadczony zawodnik poukładać grę. To była druga liga, klub półzawodowy. Ale żebym ja miał układać grę, to jeszcze trener musi chcieć, by tak się stało. Mamy gierkę w treningu, ja chciałem zagrać szybką klepkę w środku pola, usłyszałem:

– Nie, nie, nie. Tu się tak nie gra. Walisz piłkę do przodu i przesuwamy.

No i tak graliśmy. Piłka na chorągiewkę i próbujemy coś zdziałać. Walisz długą, przeciwnik długą, biegasz i czekasz, aż spadnie. Bywało, że byłem piętnaście minut bez piłki. Inna sprawa, że nie byłem wyborem trenera. Byłem – jakby to powiedzieć – prezentem sponsora. Sponsor zatrudniał Polaków do budowlanki, więc wziął z Polski mnie i Michała Pawlika z Jagiellonii. Trener nie bardzo był za tym, ale sponsor to przeforsował. Było czuć, że jesteśmy niechciani. Michał zawinął się po trzech miesiącach, ja byłem trochę dłużej.

Problematyczna sytuacja, bo idziesz jako zawodowy piłkarz do półzawodowej ligi i cię nie chcą.

Dramat pod każdym względem. Pogoda dobijała, dwa tygodnie lało non stop, sztuczna trawa i jeszcze ta norweska mentalność. Ktoś wchodził do szatni, powiedział pod nosem cześć, nikomu ręki nie podał. Nie było żadnych krzyków w szatni, nic. Na młodego to już w ogóle nie możesz krzyknąć. Wygraliśmy – fajnie, wszyscy się cieszą. Przegraliśmy – nie ma płaczu, zero zjebek, lajtowa atmosfera. Coca-cola, muzyczka, karty. Po przegranym meczu!

I kto to mówi. Parę lat temu wytykaliśmy ci, że się cieszysz po przegranym meczu. (tekst TUTAJ)

Ale to nie było tak, że się cieszyłem. To była sytuacja wyciągnięta z kontekstu. Rozmawiałem wtedy z Jarkiem Bieniukiem, miałem chyba urodziny, coś tam zażartował, ja się zaśmiałem, fotka złapana i wychodzi, że ja się cieszę z porażki, zamiast być wkurwionym.

Wszyscy wiedzieli, że rozmawiałeś z Jarkiem Bieniukiem. Tak po prostu nie wygląda człowiek, który jest wkurwiony.

Została zrobiona otoczka, że mi nie zależy na wynikach, nie mam ambicji. Przegraliśmy 4:2, ja wszedłem w drugiej połowie, nie udało się dogonić wyniku. Gadaliśmy z Jarkiem na początku na smutno, że znowu przegrany mecz. Potem przeszliśmy na tematy prywatne, Jarek zażartował…

Ja sobie wyobrażam jednak, że wkurwiona osoba nie ma nawet ochoty na żarty.

Może tak powinno być. Dostałem też zjebkę od trenera o to. Ale moim zdaniem to akurat wyolbrzymiona sprawa.

Wracając do Norwegii – to był piłkarski upadek?

Byłem przekonany, że po epizodzie w Norwegii zakończę całą karierę. Powiedziałem już, że koniec. Tak byłem zdołowany tym wszystkim. Myślałem, że nie dość, że mnie nikt nie weźmie, to jeszcze ja nie będę miał siły, by gdzieś grać. Już tam z tego wszystkiego do pracy chciałem tam iść.

Serio?

Tak. Treningi były dopiero o 16, bo wszyscy chodzili do szkoły albo do pracy. Niektórzy się spóźniali, bo do 15 praca i stali w korkach z Oslo. Wstępnie mi zaproponowali, czy nie chcę iść popracować na budowę. Lekka praca, coś tam przestawić, pomóc.

Sam z siebie chciałeś iść na budowę?!

No tak. Śmiesznie brzmi, nie?

Bardzo. Przecież dobrze zarabiałeś.

Nudy. Dopadła mnie tam straszna monotonia. Ile możesz chodzić na tę siłownię? Ile możesz jeździć i zwiedzać Oslo? Też na początku mówiłem, że „nie, jak to, przyjechałem grać w piłkę”. Macedończyk chodził trzy razy w tygodniu prowadzić WF i bardzo sobie chwalił. Ja też chciałem WF, ale języka nie znałem. Nie poszedłem na tę budowę tylko dlatego, że już nie było sensu, bo i tak wiedziałem, że zaraz się zawijam.

SOSNOWIEC 06.08.2016 SPORT PILKA NOZNA I LIGA SEZON 2016/17 KOLEJKA 02 ZAGLEBIE SOSNOWIEC - POGON SIEDLCE NZ. MARCIN BURKHARDT ZAGLEBIE TOMASZ NOWAK ZAGLEBIE FOT. MICHAL CHWIEDUK / 400mm.pl SOSNOWIEC 06.08.2016 SPORT FOOTBALL POLISH FIRST LEAGUE SEASON 2016/17 ROUND 02 ZAGLEBIE SOSNOWIEC - POGON SIEDLCE FOT. MICHAL CHWIEDUK / 400mm.pl

Fot. 400mm.pl

Większym upokorzeniem była Norwegia czy nieudane testy w dziewiętnastym zespole niemieckiej trzeciej ligi?

Te testy to była porażka. Oni szukali napastnika, a ja przecież byłem graczem środka pola. Menedżer doradzał:

– Jedź, może ci się uda. Co ci szkodzi?

Pojechałem tam bez żadnego przygotowania piłkarskiego, nie kopnąłem piłki przez 1,5 miesiąca. No i zrobiłem sobie tylko krzywdę, bo wszyscy napisali, że się nie sprawdziłem w trzeciej lidze niemieckiej.

To po co tam jechałeś? Kolejny smród w CV.

Wiesz, to jest tak, jak nie masz nic i zamiast siedzieć z domu chcesz zrobić cokolwiek. Nie sprawdziłem się, nie moja pozycja, brak przygotowania, fama poszła. Podobnie było w Miedzi Legnica. Wszyscy napisali, że klub mnie odpalił, a było tak, że zaproponowali mi śmieszne warunki. Na początku grałem na zaniżonych warunkach, ale wtedy przychodziłem po przerwie, więc mogłem z nich zejść. Przy przedłużeniu kontraktu zaproponowali mi jednak podobne, podziękowałem. Potem trener patrzy: tu go odpalili, tu nie zdał testów. Po co nam ktoś taki?

Ty lepiej czujesz się generalnie za granicą? Tam mało kto wie, kto to Burkhardt i jaką ma historię.

Tak, zdecydowanie. Chyba chodzi o to, że nie ma tam tej otoczki medialnej wokół mnie. W Polsce ciągle są artykuły, wszyscy pamiętają, że byłem nadzieją polskiej piłki. Zagranicą tego nie ma, jest czysta karta. Dlatego fajnie, że trener Banasik powiedział mi na starcie „spokojnie, ja od ciebie nie oczekuję cudów, nie musisz w każdym meczu dawać trzech asyst, nie będzie szło, to nie będzie szło”. To jest zdrowe. Ludzie oczekują, że w każdym meczu będziesz brylował. Tak się nie da.

Możesz już teraz powiedzieć o sobie, że jesteś charakternym facetem?

Myślę, że teraz też już tak. Nie odpuszczam już tak łatwo. Głupi przykład, ale kiedyś nawet jak graliśmy na PlayStation czy w siatkonogę i wygrywałem, to już zaczynałem się wygłupiać. Teraz gram do końca i nie ma przeproś. Staram się nie patrzeć wstecz, ale są takie myśli, że to wszystko zmarnowałem, nie da się od tego uciec. Nauczyłem się cieszyć z tego, co jest. Wygrywamy mecz – jest radość. Za małolata jak się wygrało – spoko, wygrana to wygrana. Wszystko samo przychodziło. Dostało się jednak parę razy po dupce i człowiek docenia to, co ma.

Rozmawiał JAKUB BIAŁEK 

Najnowsze

Cały na biało

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...