Reklama

Boczek z Belo Horizonte. „Na zawsze będę w części Polaco”

redakcja

Autor:redakcja

04 października 2016, 03:02 • 18 min czytania 0 komentarzy

Ma szesnaście lat, gdy w wypadku samochodowym ginie jego tata. Rzuca prestiżową akademię Atletico Mineiro, idzie do fabryki szamponów, by zarobić i pomóc mamie. Rok później jest już w Piotrkowie, na końcu świata, z dziesięcioletnim kontraktem od Ptaka w kieszeni. Języka uczył się na TVP i przekleństwach zasłyszanych w szatni. W brazylijskiej Pogoni odbierał nocne telefony z prośbą, by rodakom przetłumaczyć „proszę whisky z colą”. W Łodzi kibice grozili, że go zabiją, w Gdańsku rzucali w niego bananami, w Radomsku mieszkał w budynku klubowym. Julcimar grał w sprzedanych i kupionych meczach, pił z Igorem Sypniewskim, kocha Polskę i dziękuje jej za wszystko, co od niej otrzymał. Zapraszamy.

Boczek z Belo Horizonte. „Na zawsze będę w części Polaco”

***

Miałem dwanaście lat, gdy z regionalnego klubiku wyciągnęło mnie Atletico Mineiro. Samo to było osiągnięciem, bo trafić do jednego z najlepszych brazylijskich klubów, gdy w Brazylii wszyscy chcą być piłkarzami, a każdy Brazylijczyk ma futbol we krwi – selekcja w takim Atletico jest szalona. Grałem tam z Batatą, którego wszyscy w Polsce znają, grałem z Dede, który trafił do BVB, grałem z Lincolnem. Nie powiem, że byłem najlepszy, ale trzeba być dobrym, jeśli się rywalizuje o miejsce w składzie z kimś pokroju Dede. Oczywiście jak kończył się trening, szliśmy dalej grać. Wracasz do domu, jesteś zmęczony, ale wystarczy, że ktoś na dzielnicy rzuci hasło „gramy!”. Szło się od razu.

Godziłeś to ze szkołą, czy piłka była na pierwszym, drugim i trzecim miejscu?

Rodzice mnie pilnowali. Musiałem chodzić do szkoły, żeby grać w piłkę. Pogorszyłyby się moje oceny, to zabroniliby mi grać. Oczywiście to pomagało w zmotywowaniu się do nauki, ale też nie powiem – lubiłem szkołę. Niestety gdy miałem szesnaście lat w wypadku samochodowym zmarł mój tata. Wszystko spadło na mamę, która została sama z czworgiem dzieci – mną, moimi dwoma braćmi, moją starszą siostrą. Poszedłem do pracy, żeby pomagać mamie, tak samo starszy brat. Rzuciłem Atletico Mineiro na rzecz fabryki szamponów.

Reklama

Z czego najbardziej pamiętasz tatę?

Tata uczył mnie jak mam żyć, jak być mężczyzną, jak być porządnym człowiekiem. Cały czas ze mną rozmawiał i pokazywał mi jak być dobrą osobą, jakie powinno się mieć zasady życiowe. Uwielbiałem też chodzić na jego mecze. To był lokalny klub, amatorski, ale wiesz – w Brazylii wszyscy grają w piłkę. Nawet trzecia liga to wielkie umiejętności. Mój tata miał mnóstwo talentu, ale nie miał czasu i możliwości by poświęcić się piłce – musiał pracować na rodzinę.

Stawałeś w dokładnie tej samej sytuacji, a tymczasem wkrótce leciałeś do Polski.

Jeden kolega z fabryki miał drużynę juniorską grającą w jednej z lig Belo Horizonte. Zaproponował mi, żebym tylko przyjeżdżał na mecze, bo wiedział, że na treningi nie mam czasu, muszę pracować, pomagać mamie. Pewnego razu graliśmy w prestiżowym turnieju juniorskim. Po jednym z meczów przyszedł do mnie trener, który już paru Brazylijczyków wytransferował do Polski, mnie również zaproponował wyjazd.

Co wtedy wiedziałeś o Polsce?

Nic nie wiedziałem. Poprosiłem o pomoc wujka, który kiedyś zawodowo grał w piłkę w Arabii Saudyjskiej i Katarze. Pojechał ze mną do biura tego trenera. Usłyszałem, że dostaję bilet w dwie strony – jak nie wyjdzie, w każdej chwili mogę wrócić. Gdy obiecywano mi, że mogę zostać zawodowym piłkarzem, otwierało mi się serce. Wujek powiedział, że to moja ostatnia szanaa na zawodowstwo. O wyjeździe przesądziła jednak mama. Nie chciałem zostawić rodziny, chciałem zostać i pracować. Wiedziałem, że potrzebują mojej pomocy, dopiero co straciliśmy tatę. Ale mama cały czas mówiła mi – marzenia są po to, żeby je spełniać. Jedź, goń je! A jeśli będziesz miał dość, wracaj, będziemy na ciebie czekać. Do dzisiaj jestem jej bardzo wdzięczny za to.

Reklama

Czego najbardziej się bałeś jadąć do Polski?

Nie bałem się, bo nic nie wiedziałem o Polsce, także nawet nie miałem pojęcia czego się można bać. Dotarliśmy do Warszawy, a tam pierwszy szok – pogoda. W życiu nie było mi tak zimno. Wysiadam, a tu śnieg, który widzę pierwszy raz w życiu.

Ciepłych ubrań nie miałeś.

Kupiłem sobie przed wyjazdem trochę cieplejszych ciuchów, ale żadne i tak się nie nadawały na tą pogodę. Dobrze, że już na lotnisku dostałem kurtkę. Pojechaliśmy do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie była szkółka z zawodnikami z Brazylii i Nigerii. Każdy dostał pięć minut rozmowy telefonicznej z rodziną, żeby przekazać, że dolecieliśmy i wszystko jest w porządku. Telefony były bardzo drogie, później musieliśmy kupić kartę, żeby dzwonić, dzwoniłem tak z dwa razy w miesiącu.

Miałeś wątpliwości – zostać czy wracać?

Bardzo dużo. Wszystko było inne, czułem się jak na innej planecie. Na boisku ślizgałem się, moje buty kompletnie nie nadawały się do takich warunków. Wracasz z meczu do ośrodka, włączasz telewizor, nic nie rozumiesz. Siedzisz sam, tęsknisz za bliskimi. Ogromnym problemem było też jedzenie. My w Brazylii jemy dużo fasoli, ryżu, a tutaj ciągle ziemniaki. Jak Polak przyjedzie do Brazylii i każdego dnia będzie dostawał ryż i fasolę na obiad, to po dwóch tygodniach pomyśli – tego się nie da jeść! Ciężko się było przyzwyczaić do tego wszystkiego, każdy dzień był trudny. Ale kiedy masz marzenia, to trzeba o nie walczyć, trzeba na nie ciężko pracować. Kiedy było mi zimno, myślałem – nigdy nie będzie tak zimno, żeby zabrało mi mój cel.

Języka, jak czytałem, uczyłeś się z telewizji.

Oglądałem TVP, TVN, szczególnie serwisy informacyjne. W klubie mieliśmy tłumacza, załatwili nam też parę lekcji języka polskiego, ale szczerze to najwięcej uczyłem się w szatni. Piłkarz nie potrzebuje znać języka literackiego, musi znać język boiskowy, język szatni.

Panuje przekonanie, że szatnia najpierw uczy wulgaryzmów.

To też jest język boiska. Jak pytałem „co znaczy to, co znaczy tamto”, na cztery słowa trzy okazywały się przekleństwami.

Pierwsze słowo jakiego nauczyłeś się po polsku?

Dzień dobry.

A pierwsze przekleństwo?

Spierdalaj.

Przydatne na boisku.

Tak jest!

Jaki miałeś kontrakt z Ptakiem?

Najpierw roczny, na adaptację. Później, kiedy zacząłem już grać w Piotrkowie, podpisałem dziesięcioletni kontrakt.

Dziesięcioletni?! Nie bałeś się podpisać tak długiego kontraktu?

Nie bałem się, bo miałem zapisy, że jak zgłosi się mocniejszy klub albo ktoś z zagranicy, to mnie puszczą.

Ptak dobrze płacił?

Średnio, ale znowu – miałem zapisy, że w przypadku awansu lub gry w pierwszej lidze, te pieniądze wzrastały. Nie do jakichś niebotycznych kwot, ale jednak było co przesłać mamie do Brazylii. Z każdej premii meczowej, z każdej wypłaty, część pieniędzy wysyłałem rodzinie.

Pamiętasz Dzidka Żuberka?

Tak jest, pamiętam! Bardzo dużo mi pomagał na początku. Grał w Piotrkowie na lewym skrzydle, więc przede mną, dużo razem współpracowaliśmy.

Ostatnio z nim rozmawiałem i mówił, że choć ty byłeś otwarty, tak wielu innych obcokrajowców nie chciało zgrać się z Polakami i rodziły się z tego konflikty.

Ja wychodziłem na trening i chciałem rozmawiać, uczyć się polskiego, żartować. Pamiętam w Piotrkowie miałem problemy z nadwagą, więc Polacy nazywali mnie Boczek. Do dziś utrzymuję kontakt z chłopakami z tamtej szatni, choćby z Marcinem Krysińskim, Michałem Buchowiczem, Michałem Białasem. Tak, byli tacy z obcokrajowców, którzy nie chcieli nawiązywać kontaktu, ale wielu bało się rasizmu. W tamtych czasach było go bardzo dużo, szczególnie źle mieli Nigeryjczycy, bo byli ciemniejszej karnacji. To się działo na ulicy, na meczach… nawet w szatni. Może nie w Piotrkowie, ale jak byłem w ŁKS, istniał wyraźny podział. Pamiętam, w ŁKS grał Rodrigo Carbone, świetnie radził sobie na boisku. Strzelał, asystował, świetnie rozumiał się z Mirkiem Trzeciakiem, pomógł zrobić mistrzostwo. Ale miał bardzo dużo problemów i ostatecznie prawie uciekał z Polski – zerwał kontakt z Ptakiem i wyjechał. Nie miał wsparcia ze strony trenera, zawodników, nie czuł się tam dobrze.

Ja najgorszy moment też przeżyłem w ŁKS, ale na ulicy. Wracałem z treningu, a pod moim blokiem pięciu, sześciu facetów. „Chcemy autograf!” wołają, ja mówię, że nie ma problemu. Przyglądam im się jednak, żaden jakoś nie ma długopisu. Za chwilę już uciekałem przed nimi. Nie złapali mnie, ale na klatce napisali, że mnie, czarnucha, zabiją i że nie mam prawa tu mieszkać.

To wtedy nikt by się nie zdziwił, jakbyś spakował manatki i wrócił do Brazylii.

Miałem takie myśli, to oczywiste. Zadzwoniłem rano do kierownika drużyny, opowiedziałem co się stało. Przyjechał i zawiózł mnie na trening, potem odwiózł. Nie mogłem jednak sam wyjść do sklepu czy gdziekolwiek, choćby na spacer – bałem się, że coś może mi się stać. Paranoja.

Kiedy przestałeś się bać?

Jak odwiedzili mnie kibice ŁKS. Przyjechali do domu i powiedzieli, że wiedzą kto mnie gonił, kto napisał na klatce, i że wszystko już rozwiązane. Mogę być spokojny, mogę iść na trening, do sklepu, mogę robić co chcę i nikt mi więcej nie będzie przeszkadzać.

Nie była dla ciebie problemem kultura picia w polskiej szatni?

Nie znałem stylu imprez w Polsce. Na pierwszą, na którą poszliśmy całą drużyną, pić musiał wódkę każdy. Ja po dwóch kieliszkach byłem już w innym świecie (Śmiech). Ale to było fajne, można się było pośmiać, jednoczyło też szatnię. Na moim wkupnym po dwóch godzinach wszyscy byli pijani, wszyscy tańczyli, wszyscy wspólnie się bawili. Niezapomniane chwile.

Z czasem dotrzymywałeś tempa?

Nieee, niee! (Śmiech). Nie było szans dorównać. Wódka to nie dla mnie, nie mam głowy, jestem słaby do alkoholu. W Brazylii wolimy piwo, ale kiedy była impreza, wkupne, to parę kielichów się wypiło, ale mało, mało. Koledzy się śmiali, ale doceniali.

Wkrótce Ptak wysłał cię na małe tournee po kraju. Nowy Dwór Mazowiecki, Grodzisk Wielkopolski, Radomsko.

W Nowym Dworze miałem grać w drugiej lidze, ale nie chciałem tam zostać, źle mnie traktowali. Zakwaterowali mnie w jakimś hotelu przy autostradzie, gdzie panował nieustanny hałas, a towarzystwo było dziwne. Przenieśli mnie potem do mieszkania, które dzieliłem z Polakiem. Ten Polak dzień w dzień imprezował, cały czas grała głośna muzyka, nie wyspałem się dobrze ani razu. Grodzisk – straszny bałagan. Zmiany trenerów, nieustanne wymiany piłkarzy. Najgorzej było jednak w Radomsku. Ustalenia swoją drogą, praktyka swoją, do dziś są mi winni pieniądze. Mieszkałem na drugim piętrze budynku klubowego. Pokój, a w pokoju tylko łóżko i gołe ściany. Pierwszy trening, prezes Dąbrowski przedstawia mnie w szatni – to jest Julcimar, będzie nam pomagać. Chwilę później słyszę, że trener Mandrysz mówi do reszty drużyny – chłopaki, podawajcie mu jak najmniej. Chyba nie wiedział, że znam język polski, bo jak mu odpowiedziałem, że skoro tak, to ja się pakuję i wracam do Łodzi, zrobił wielkie oczy, wszyscy się śmiali. Nie wiem o co tam chodziło po dziś dzień, dlaczego tak powiedział.

W Radomsku grałeś z Igorem Sypniewskim.

Z Igorem miałem bardzo dobry kontakt, spędzaliśmy dużo czasu razem. Fajny gość, nawet bardzo, znakomity zawodnik, wybitny technicznie, ale niestety gołym okiem widać było, że ma problemy z alkoholem. Cały czas chciał pić, pić, pić. Próbowałem z nim porozmawiać, choć byłem młodszy, ale niestety, on miał zawsze swoje zdanie.

Zabierał cię czasem na imprezy?

Piliśmy parę razy, ale nie za często, bo on każdego dnia chciał wyjść na picie. Mówiłem – nie, dzisiaj nie Igor, nie mogę cały czas pić. Poza tym jak mówię, miałem słabą głowę.

Po Radomsku na moment znalazłeś się w próżni. Pół roku nikt cię nie widział.

Po doświadczeniach z Łodzi i tym, jak skręcono mnie na pieniądze w Radomsku, wróciłem do Brazylii. Nie bardzo miałem w planach powrót do Polski, szczególnie, że nie chciała tego moja żona. Była ze mną w Łodzi, także wtedy, gdy mnie gonili kibole. Stała ze mną przy klatce i pytała o czym są te napisy, przy których pojawia się moje imię – wyobraź sobie jej strach, gdy tłumaczyłem jej „Julcimar, zabijemy cię”. Ja lubię Łódź, mam tam mnóstwo przyjaciół, poznałem wielu wspaniałych ludzi, ale jej tam było bardzo źle.

Tym bardziej ciekawi mnie więc jak dałeś się namówić kolejny raz na Polskę.

Miałem już nagrany kontrakt w lidze brazylijskiej, w Pelotas. Ale przyleciał Dawid Ptak. Powiedział, że jest w Rio, przyjedzie do mnie i chce pogadać. Powiedział, że przenosi drużynę z Piotrkowa do Szczecina i bardzo zależy mu, żebym tam grał. Zapewnił dużo lepsze warunki finansowe. Przekonywał, że to inne miasto, inni ludzie, a takie sytuacje jak w Łodzi na pewno się nie zdarzą. Dużo rozmawiał z moją żoną, aż wreszcie ją przekonał.

I co, w Szczecinie okazało się tak, jak mówił?

Tak. Najbardziej cieszyłem się, że żona była szczęśliwa. Spotykała się z żonami innych piłkarzy, dużo wychodziliśmy wspólnie, mieliśmy duże grono znajomych. Czuła się lepiej, miała wszystko czego potrzebowała. Mnie też Szczecin się podobał, a Pogoń ma wspaniałych kibiców – ŁKS zresztą też, bardzo miło ich wspominam, zawsze miałem z trybunami dobry kontakt. Moim zdaniem polscy kibice są jednymi z najlepszych na świecie, zawsze robią super atmosferę.

W Pogoni zanotowaliście start z kopyta. Awans do Ekstraklasy w pierwszym sezonie.

Nic dziwnego, to była świetna drużyna – Olo Moskalewicz, Paweł Drumlak, Przemek Kaźmierczak, Paweł Magdoń, Batata, by wymienić tylko kilku.

W Pogoni grałeś też z Michałem Probierzem, dzisiaj jednym z najbardziej cenionych ligowych trenerów. Zapowiadał się?

Jak najbardziej. Cały czas coś notował, każdego trenera podpatrywał, pytał dlaczego robimy to czy tamto. Od razu widziałem, że mocno inwestuje w siebie pod kątem trenerskim i nie dziwi mnie, że odnosi sukcesy.

A pamiętasz trenera Libora Palę?

Pamiętam.

On z kolei jest uważany za jednego z najgorszych, jacy przewinęli się przez Ekstraklasę.

A to w pełni się zgadzam.

Dlaczego?

Mieliśmy bardzo dobrą drużynę w Szczecinie, udaną mieszankę Polaków i obcokrajowców. Zżyta, wesoła szatnia. To Pala namówił Ptaka na brazylijski projekt. Powiedział, że wygra w ten sposób ligę. Byliśmy już w Brazylii, mieliśmy spotkanie z Antonim i powiedziałem mu: teraz masz dobry zespół, potrzebujesz maksymalnie dwóch, trzech ogranych w Polsce zawodników. Ci, których masz tutaj, nie mają szans żeby zagrać dobrze w Polsce. Ptak obraził się na mnie, powiedział, że nie znam się na piłce. Brazylijska Pogoń to największy błąd Ptaka.

Najpierw sprowadzał doświadczonych piłkarzy, z Amaralem na czele.

Amaral, Cleison. Sławy. Gdy ja grałem w Piotrkowie, Amaral grał w reprezentacji Brazylii. Ale błędem Antoniego było, że patrzył tylko na nazwiska, a nie na to, kto co może dać na boisku. Oni wszyscy kończyli już kariery. Amaral już nie chciał grać w piłkę, chciał tylko zarobić.

Ale był taki moment, sparingi przed ligą, że świetnie wam szło w Brazylii.

Tak, w Brazylii, gdzie inaczej się gra. Grać w Brazylii to jedno, grać w Polsce to drugie. Pamiętam pojechaliśmy do Niemiec, graliśmy w Hanowerze i oni nie widzieli piłki. Nie odnajdywali się w europejskich realiach taktycznych, fizycznych. Edi świetnie funkcjonował na boisku między Polakami, dodawał ten brazylijski element. Ale z Amaralem, Cleisonem i piętnastoma Brazylijczykami wyglądał o wiele gorzej, bo wszyscy grali to samo – brakowało takiego polskiego fundamentu, który zapewniłby taktykę i fizyczność.

A jak się odnajdywali poza boiskiem? Takiemu Amaralowi podobał się Szczecin?

Wychodzili razem na imprezy, ja chcąc nie chcąc też musiałem, bo oni nie znali języka. A jak nie poszedłem, to dzwonili do mnie o 2 nocy zapytać jak po polsku zamówić whisky z lodem albo jak zagadać do dziewczyny. Wyłączałem już później telefon, żeby mieć trochę spokoju. Niektórzy próbowali się uczyć polskiego, ale to bardzo trudny język. Musisz być bardzo zdeterminowany, żeby się go nauczyć, trzeba cały czas czytać, słuchać, włączyć telewizor i się osłuchać, dopytywać.

Wkrótce brazylijska Pogoń odmłodniała. Ptak wymienił kilkunastu zawodników. Za weteranów przyjechali młodzieżowcy prosto z plaż.

Nie mieli żadnych szans. Trener tłumaczył taktykę, pokazywał krycie strefą, a oni nie wiedzieli o co chodzi. Może dwóch, trzech łapało, reszta nic. Na boisku panował niesamowity bałagan. Mówiłem – z tych chłopców może coś być, ale potrzebują czasu, by się zaadaptować, żeby ich nauczyć. A tak byli wysyłani na pewne porażki. Pala wszystko wiedział lepiej.

Jakby tego było mało, skoszarowano was w Gutowie.

To był drugi wielki błąd Antoniego. Najdalsze wyjazdy mieliśmy na mecze domowe. Nie miało to żadnego sensu. W Gutowie mogli mieszkać tylko zawodnicy, mieszkanie w ośrodku było przymusem, więc u mnie doszła rozłąka z żoną, która wróciła do Brazylii. Dziewczyny w ogóle miały zakaz wstępu do ośrodka.

Ciężko mi sobie to wyobrazić. Przejechali pół świata, są trzymani gdzieś na wsi w jednym budynku.

Boisko, hotel, boisko, hotel, nic więcej. To był ogromny problem. Mieliśmy telewizję, internet, nic więcej – no, czasem się zorganizowało turniej ping ponga. W niedzielę jak się wróciło z meczu i zagadało z kierowcą, pojechał i przywiózł parę browców. Czasem wyjeżdżaliśmy do Łodzi, do Galerii Łódzkiej albo na Piotrkowską. 2-3 godziny, przeszło się po sklepach i powrót do Gutowa.

W tamtym czasie mieliście u siebie Brazylijczyka ze Szczecina – Kamila Grosickiego.

O tak, cały Brazylijczyk, bawił się piłką, ciągle chciał żartować. Wszyscy widzieli jak wielce utalentowany był Kamil, ale głowa – nie za bardzo. Palił papierosy, cały wolny czas spędzał na imprezach. Pytałem go jako kapitan – kiedy ty będziesz chciał grać w piłkę? Miał wokół siebie mnóstwo ludzi, którzy go ciągnęli na dno. Mówiłem mu, że musi od nich uciec, wybrać takich, którzy będą mu pomagać. Cieszę się, że takie osoby znalazł i robi karierę.

Trener Baniak w jednym z wywiadów powiedział, że robiliście zakłady kto trafi prezesa Miedziaka piłką. Jak w głowę, to nawet za tysiąc złotych.

Chyba w Gutowie to było. Nie pamiętam czy ktoś trafił (śmiech). Trener Baniak to super facet, super człowiek. Mistrz motywacji. Jak graliśmy słabo w pierwszej połowie, to w szatni zaczynał gadkę spokojnie, a potem jak się nie zerwie, jak nie zacznie krzyczeć, rzucać tym co mu wpadnie w ręce – obojętnie, mogło być nawet krzesło. Na koniec znowu zniżał ton i mówił – spokojnie panowie. Wychodzimy, żeby wygrać.

Oberwałeś kiedyś tym krzesłem?

Nie, trener Baniak był cwany, zawsze wiedział jak rzucić tym krzesłem, w drzwi czy gdzieś (śmiech).

Padło na ówczesną Pogoń podejrzenie sprzedania meczu z GKS-em Bełchatów.

Pamiętam to bardzo dobrze. Byliśmy w Gutowie, to był ostatni mecz sezonu, GKS grał o mistrzostwo. Prezes klubu, chyba właśnie Miedziak, zawołał nas na dywanik do Rzgowa – Antoniego akurat nie było, ale był on, księgowy Ptaka, ja i Lilo. Prezes powiedział, że paru polskich piłkarzy sprzedało mecz z GKS. Spytałem kto. Celeban, Majdan, trener Baniak. Szanowałem Piotrka, Radka i trenera Bogusia, odparłem więc, że nie wierzę w to wszystko. Z chłopakami mam świetny kontakt i uważam, że tego nie zrobili. On na to, że to pewna sprawa, z Bełchatowa już do niego dzwonili, że dostali pieniądze. Pojechałem do Gutowa i rozmawiałem z chłopakami, mówię im – jak wy sprzedaliście mecz, to my, obcokrajowcy, nie wychodzimy na boisko. Byli wściekli na prezesa, twierdzili, że nie wiedzą o co chodzi, na pewno nic nie sprzedali. Później zrobiliśmy konferencję prasową.

Teraz po latach jak uważasz – było coś na rzeczy czy nie?

Czy mecz był sprzedany? Czy ja wiem. Chyba nie. Na pewno mieliśmy pieniądze od Zagłębia, żeby wygrać z Bełchatowem. A czy sprzedali? Nie wiem.

Spędziłeś w Polsce tyle czasu, że na przypadki korupcji zdążyłeś się napatrzeć.

Było ich bardzo dużo, szczególnie na początku. Pamiętam na przykład mecz w drugiej lidze przeciwko Polarowi Wrocław. Przedziwny. Co sędzia robił na boisko to niemożliwe. Każde dotknięcie to faul dla Polaru, wszystko pod nich. Graliśmy dużo lepiej niż Polar, ale przegraliśmy 0:1 po karnym, którego nie było – gość pada, sędzia gwiżdże. Co się tutaj dzieje, pytałem siebie. Chłopcy mówią, że kupiony sędzia. Ale to się nie działo tylko na Polarze, a wszędzie. Mnóstwo meczów. Jak zaczęły się aresztowania w ogóle nie byłem zdziwiony.

Mówisz, że grałeś w meczach, gdy sędzia był przeciwko tobie. A grałeś w meczach kupionych?

Powiem ci, że chyba tak. Dziwne mecze pod nas też były. Jak grasz w piłkę to widzisz, że z sędzią jest coś nie tak i podgwizduje.

Nie zniechęcało cię to wszystko?

Bardzo. Rozmawiałem swego czasu z Przemkiem Kaźmierczakiem: Przemek, niemożliwe co się tutaj dzieje. On miał jechać własnie za granicę: Julci, ja nawet nie chcę patrzeć na tę piłkę tutaj. Dopiero jak szerzej wszedł Canal+ i zaczął dużo transmitować, to tych meczów dziwnych mniej było w pierwszej lidze.

Ale na drugiej cuda się działy.

Na drugiej lidze to cud na okrągło.

Gdy robiliście z Piotrcovią awans z trzeciej ligi, dużo było dziwnych meczów?

W trzeciej lidze nie, ale też nawet wtedy nie podejrzewałem nic. Na pewno widziałem w Gdyni, gdy graliśmy baraż o awans, że sędzia gwizdał dla Arki. Mieliśmy jednak wtedy dużo lepszą drużynę i sędzia nic nie mógł zrobić – Dzidek Żuberek szalał, robił nam grę.

Nie myślałeś, żeby tego gdzieś zgłosić?

Ja? Kim ja byłem, żeby mówić? Musiałbym mieć dowody, a nie miałem nic. Widziałem co się dzieje, ale nie mogłem nic zrobić.

Najmniej przyjemne zajście miało miejsce w Gdańsku, gdzie obrzucono was bananami.

Już jak jechaliśmy na stadion przeczuwałem, że coś się święci, bo mieliśmy wyjątkowo dużą eskortę policyjną. Wyszliśmy na rozgrzewkę i wszyscy nas wyzywali, ale tak standardowo. Wróciliśmy jeszcze do szatni, wychodzimy na boisko, ale z trybun lecą banany. To był szok. Na całym świecie o tym pisali, w Brazylii każdy dziennik. Pamiętam mama do mnie zadzwoniła i pyta: co tam się dzieje, zawodnicy rzucali w was bananami? Nie mamo, kibice. Amaral jednego zabrał i zjadł. Ja do tej pory nie wiem co ci ludzie mieli w głowie, że to zrobili. Zebrałem wtedy chłopaków i powiedziałem: panowie, musimy to wygrać. Wygraliśmy. Tylko nas zmotywowali.

Powiedziałeś wtedy, że boli cię to o tyle bardziej, że cz ujesz się Polakiem.

Byłem już wtedy tak długo w Polsce, zgłaszałem podanie o obywatelstwo… Nie spodziewałem się, że takie coś mnie dotknie, że ktoś ciągle widząc mnie widzi przede wszystkim kolor skóry.

Jak rozpadła się brazylijska Pogoń, ty skończyłeś karierę.

Nie wytrzymały moje kolana. Już w ostatnim sezonie grałem na zastrzykach. Lekarz powiedział, że nie mogę dłużej obciążać kolan, że mogę mieć poważne problemy ze zdrowiem w przyszłości. Nawet teraz, trenując dzieciaki w szkółce, którą prowadzę z bratem, albo grając amatorsko, odczuwam bóle. Dostałem jeszcze propozycję od Dawida Ptaka, by grać dla Pogoni w czwartej lidze, ale warunki były zbyt słabe, by ryzykować zdrowiem. Myślałem, żeby zostać w Polsce, może być asystentem trenera, może szkolić dzieci, ale ofert nie było, więc wróciłem do Brazylii.

Screen Shot 10-04-16 at 03.27 AM

Screen Shot 10-04-16 at 03.28 AM

Polecisz swoim wychowankom Polskę jako kierunek do robienia kariery?

Pewnie, już mnie pytają i zawsze mówię – warto. Polska piłka zmienia się na lepsze. Cały czas ją śledzę, sprawdzam wyniki, czytam artykuły. Polskę odwiedzam, ostatnio byłem na weselu Dawida, przyjechałem na tydzień.

Co dała ci Polska?

Jechałem tutaj w fatalnym momencie swojego życia, tuż po śmierci taty, gdy miałem rzucać piłkę. Jestem bardzo wdzięczny Polsce za moją karierę i za to jak potoczyło się moje życie. Poznałem tu wielu wspaniałych ludzi, moja córka urodziła się w Polsce. Mogę tylko podziękować za świetne wspomnienia i wszystkie przyjaźnie. Na zawsze będę po części Polaco.

To skoro tak chwalisz, może przekonałeś się i do polskiej kuchni.

Tak jest! Po roku już nie miałem z nią problemu. Kwestia przyzwyczajenia się. Żona teraz nawet w Brazylii robi polskie dania.

Twoja ulubiona polska potrawa?

Zupa, ale jak się nazywała…

Żurek?

Żurek! Tak jest. Lubię bardzo. Żurek z jajkiem.

Rozmawiał Leszek Milewski

Najnowsze

Weszło

Anglia

Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City

Michał Kołkowski
2
Schorowany trener i asystent-skandalista. Pierwsza złota era Manchesteru City
Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

Komentarze

0 komentarzy

Loading...