Reklama

Z cegielni do Teatru Marzeń. Jak zrobić karierę mając trzy stówy w kieszeni

redakcja

Autor:redakcja

03 października 2016, 09:44 • 15 min czytania 0 komentarzy

Miał trzy stówy w kieszeni, kiedy postanowił zostawić swoją rodzinę, przyjaciół i pracę tylko po to – a może aż – by móc zawodowo kopać futbolówkę na angielskich boiskach, by rzucić wyzwanie swoim marzeniom. Poznajcie historię Sergio Torresa.

Z cegielni do Teatru Marzeń. Jak zrobić karierę mając trzy stówy w kieszeni

Sergio Raul Torres, przybył na świat 11 lipca 1981 roku w drugim co do wielkości mieście prowincji Buenos Aries –Mar der Plata, które zarazem jest największym nadmorskim kurortem w kraju. Tam, jak każde dziecko w Argentynie, od najmłodszych lat biegał za piłką. Od zawsze marzył o zostaniu piłkarzem, tak jak jego idol Diego Maradona. Swoją piłkarską karierę rozpoczął w drużynie Banfield, gdzie nie udało mu się jednak przebić do podstawowego składu, a zarobki były bardzo skromne. Dlatego, aby mieć z czego żyć, zaczął myśleć o pracy nauczyciela wychowania fizycznego. Uczenie dzieci w szkole uważał za znacznie lepsze rozwiązanie niż ciężką harówkę na pół etatu w rodzinnej cegielni, prowadzonej przez jego ojca. Ze względu na gorący południowo-amerykański klimat, dźwiganie cegieł w czterdziestostopniowych upałach, było bardzo ciężkim doświadczeniem, z którym zmagał się aż do 22. roku życia. Wtedy, napędzony marzeniami o profesjonalnym kopaniu piłki, podjął najważniejszą decyzję w swoim życiu. Postanowił opuścić kraj i rozpocząć nowy etap – piłkarski etap – w Anglii.

„Wiedziałem, ze jeśli w wieku 21 lub 22 lat, nie gram w najwyższej klasie rozgrywkowej w Argentynie, to bardzo trudno będzie zarabiać na życie samą grą. Pracowałem w cegielni z moim tatą i powiedziałem mu, że nie chcę tego robić przez cale życie” – wspomina po latach.

„To bardzo ciężka praca. W lecie jest około 40 stopni i trzeba wypalać cegły w olbrzymich piecach. Człowiek się poci, a wszystko jest brudne. Dlatego zaoszczędziłem pieniądze i zapłaciłem za bilety do Anglii.”

Wyjazd akurat na Wyspy Brytyjskie nie był dla niego oczywistym rozwiązaniem. On sam, jak pewnie wielu innych argentyńskich piłkarzy, przy pierwszej nadążającej się okazji spróbowałby swoich sił w Hiszpanii czy we Włoszech. Nie tylko z powodu równie ciepłego klimatu, czy typowo technicznej charakterystyki rozgrywek w tych krajach, ale również – a może przede wszystkim – ze względu na panującą opinię wśród zwykłych Argentyńczyków na temat obywateli Wielkiej Brytanii. Otóż, mieszkańcy Argentyny są przekonani o wrogości wyspiarzy względem nich, dlatego oni sami nie są entuzjastycznie do nich nastawieni. To wszystko pokłosie toczonej przez obie nacje, na początku lat osiemdziesiątych, wojny o Falklandy. Sam zawodnik od dziecka przesiąknięty taką właśnie opinią, poprosił swojego kameruńskiego agenta o wyjazd do któregoś z południowo-europejskich krajów. Ów menadżer przekonywał go jednak, że styl jego gry idealnie będzie pasował do angielskiego futbolu… Po czasie, pewnie słysząc już samą nazwę „agent z Kamerunu”, zachowałby znacznie większą czujność. Jednak przesłonięty wówczas marzeniami o profesjonalnej grze, Sergio zaufał swojemu „dobrodziejowi”, który tak naprawdę miał tyle wspólnego z menadżerką, co gwiazdy disco-polo z Kurtem Cobainem.

Reklama

I tak uzbierawszy 300 dolarów i zdecydowany już na przygodę życia Torres, dopiero na trzy tygodnie przed zrealizowaniem planu powiedział o wszystkim swojej matce. Teoretycznie, jego przygoda mogłaby się zakończyć jeszcze zanim się zaczęła, ponieważ niezbędne do wyjazdu było pozwolenie na pracę. Wtedy, z pomocą przyszła mu jego babcia, a raczej jej włoskie pochodzenie, dzięki któremu posiadał europejski paszport, co znacznie ułatwiło wszelkie procedury.

Przełomowy etap jego życia rozpoczął się pewnego listopadowego poranka 2003 roku. Bez znajomości języka, z paroma stówami w kieszeni, został przechwycony przez swojego menadżera Rolanda, który zabrał go do Croydon – jednej z dzielnic Londynu położnej w centrum stolicy. Tam, zamiast pierwszego lepszego hotelu, młody piłkarz dzielił obskurne mieszkanie z sześcioma innymi lokatorami. Pierwszego dnia pobytu nie zapamiętał przez pryzmat widoków, czy innej kultury – a przez fakt dzielenia łóżka z człowiekiem, który chrapał jak niedźwiedź.

„Byłem tak zmęczony, że od razu zasnąłem. Godzinę później, ktoś mnie obudził i powiedział: ‘Przesuń się, ja tu śpię’. Wtedy wyjrzałem przez okno i pomyślałem: kto kazał mi tu przyjeżdżać?!”

Argentyńczyk, który prywatnie jest wielkim fanem Boca Juniors, rozpoczął swoja przygodę w Anglii od testów w trzecioligowym Brighton. Brak znajomości angielskiego był odczuwalny nie tylko w codziennym życiu, ale również na boisku. Dlatego, aby móc wykonywać odpowiednie ćwiczenia zawsze ustawiał się z tylu kolejki, gdzie podpatrywał co robią inni zawodnicy. Z pewnością nie pomagały mu także niedopasowane, pożyczone buty. Ostatecznie mimo ogromnej determinacji, ówczesny menedżer „Mew” Mark McGhee stwierdził, że nie jest na tyle silny i wystarczająco szybki, by poradzić sobie na Wyspach. Te słowa mogłyby podłamać nie jednego piłkarza, ale nie Sergio, który mimo niepowodzenia, nie załamał się. Aby mieć jeszcze jakiekolwiek szanse na znalezienie klubu, musiał utrzymywać się w dobrej sprawności fizycznej. Dlatego, żeby być przygotowanym na kolejne podejście, zaczął każdego ranka ćwiczyć na własną rękę, obok szkoły tuz za swoim domem. Aby jego „treningi” nie kolidowały z przerwami miedzy zajęciami, musiał się bardzo pilnować. I tak przez prawie dwa miesiące. W międzyczasie odkrył w końcu kłamstwo swojego agenta i przekonał się, że styl jego gry wcale nie będzie idealnie pasował do brytyjskiego futbolu i postanowił zakończyć współpracę. W międzyczasie mama Torresa dala mu namiary do mieszkającego w Londynie syna swojego przyjaciela – Cristiana Levisa, który także szukał szczęścia na boisku. Jak pokazała przyszłość, przyjaźń obu panów rozkwitała nie tylko na murawie, ale również podczas kolejnych barwnych przygód. Razem ze swoim nowym kompanem zamieszkał w centrum stolicy w Paddington. Po miesiącach frustracji, trudności i rozczarowań, Sergio wraz z Cristianem zakotwiczyli w amatorskim klubie Molesey.

Screen Shot 10-03-16 at 09.53 AM 002

Obiekt Molesey FC. To właśnie tu Sergio rozpoczął swoją przygodę na angielskich boiskach.

Reklama

Ich przygoda w nowej drużynie zapewne potrwałaby dłużej niż dwa miesiące, gdyby za swoje wysiłki otrzymywali jakiekolwiek wynagrodzenie. Brak jakiegokolwiek źródła dochodu sprawił, że zdecydowali się opuścić zespół i przenieść do pół-profesjonalnego Basingstoke Town. Mimo, że nie był to w pełni profesjonalny klub, ani tym bardziej żadne Premier League, to rozgrywki stały już na wyższym poziomie i Sergio krok po kroku mógł przygotowywać się do przełomu w swojej karierze, na który tak bardzo czekał. W tamtym czasie być może ważniejsza rzeczą był jednak fakt, że w końcu zarabiał jakieś pieniądze – nie duże bo 150 funtów tygodniowo – ale jednak. Już w swoim debiucie w barwach „Smoków” pokazał, że takie apanaże przy jego jakości i potencjale jaki w nim drzemie, to tylko frytki. W swoim pierwszym meczu dostał nagrodę dla najlepszego zawodnika spotkania, choć przed jego rozpoczęciem…. zasnął na odprawie. Mimo wszystko nie starczało mu choćby na tani nocleg. Wtedy okazało się, że kibic to nie tylko 12 zawodnik, ale znacznie więcej. Otóż jeden z fanów Basingstoke, zaprosił go i Cristiana do swojego domu i pozwolił mieszkać dwom obcym facetom wraz z jego nowo poślubioną małżonką. Oczywiście, kobiecie nie do końca spodobał się pomysł męża, dlatego po kilku miesiącach utrzymywania lokatorów, przenieśli się do… klubowej sali konferencyjnej. Tam przez trzy miesiące, za każdym razem w dniu meczu chowali swoje łóżka i wszystkie ubrania, ponieważ klub nie chciał, by ta sytuacja ujrzała światło dzienne. Zaraz po zakończeniu spotkania, wszystko wracało z powrotem na swoje miejsce.

Rzecz jasna z samego kopania piłki na tak niskim poziomie nie da się wyżyć, dlatego aby uzupełnić swoje skromne zarobki, obaj pracowali na wczesnej porannej zmianie w magazynie obuwniczym. Normalna praca kolidowała jednak z zobowiązaniami wobec klubu, dlatego dzięki uprzejmości szefa, ustalili godziny pracy tak, aby dostosować je do dni meczowych. Oprócz sukcesów boiskowych, Torres odnosił „zwycięstwa” również w pracy. Pewnego razu otrzymał nagrodę „Pracownika Miesiąca”, a upominek w postaci vouchera o wartości 25 funtów wydał… na płytę U2. Tego wydarzenia z pewnością nie można nazwać przełomem w swoim życiu, ale za taki śmiało można uznać przedsezonowy sparing z grającym w League Two Wycombe Wanderers. To właśnie wtedy nadeszła nareszcie tak długo wyczekiwana okazja, by zwrócić na siebie uwagę. Mimo, że jego drużyna uległa aż 8-2, to Argentyńczyk zagrał na tyle dobrze, że boss Wycombe John Gorman, poprosił go, aby przyszedł na treningi jego zespołu.

„Mimo, że rozgromiliśmy Basingstoke 8:2, to byłem pod dużym wrażaniem Sergio. Właściwie nigdy się nie poddawał. Fani od razu go pokochali” – mówił po latach Gorman.

Widząc przed sobą ogromną szansę, wziął dzień wolny w pracy i ostatecznie rozegrał niezłe zawody przeciwko Stevanage. Dobre pierwsze, a właściwie drugie wrażenie, zaowocowało propozycją testów. Od pierwszego podejścia w Brighton minęły już dwa lata i Sergio był podwójnie zdeterminowany, aby tym razem wypaść znacznie lepiej i zasłużyć sobie na angaż. Miał świadomość, że taka okazja jak ta, może się już nigdy nie powtórzyć. Nawet w przypadku potencjalnego niepowodzenia mógł szukać pozytywów, gdyż jego macierzysty klub Basingstoke zaproponował mu podwyżkę, ale zarazem zaznaczył, że nie staną mu na drodze, gdyby chciał zmienić otoczenie. Przykład prawdziwego profesjonalizmu, nawet na najniższych szczeblach. Koniec końców, argentyński pomocnik nie musiał nadwyrężać budżetu „Smoków” i po miesięcznym sprawdzianie, w wieku 24 lat dostał swój pierwszy dwuletni zawodowy kontrakt. Nie od razu jednak wywalczył miejsce w podstawowym składzie – w pierwszym meczu sezonu 2005/06 zasiadł na ławce rezerwowych – ale wiedział, że prędzej, czy później nadejdzie jego czas. Niepokój związany z brakiem gry w końcu dobiegł końca, a zaangażowanie i cierpliwość zaczęła się opłacać. Po zakończeniu procesu aklimatyzacji w nowym klubie, stal się jednym z niepodważalnych elementów w drużynie Wycombe i szybko zyskał bardzo dużą popularność wśród fanów. Ci, aby jak najbardziej utożsamić się ze swoim idolem, podczas spotkań nosili długie, blond kręcone peruki na wzór bujnej fryzury Sergio. Mało tego, na trybunach powiewała argentyńska flaga, jako hołd dla swojego nowego bohatera. Sam zespół w pierwszym sezonie pod jego przewodnictwem spisywał się bardzo dobrze i był blisko awansu. Mimo dobrego wyniku, władze klubu tuz przed rozpoczęciem kolejnej kampanii, zdecydowały się na zmianę szkoleniowca i Johna Gormana zastąpił wchodzący wówczas na trenerską karuzelę Paul Lambert, który później prowadził między innymi Norwich City i Aston Villę.

Szkocki trener, którego w tamtym czasie można było określić mianem żółtodzioba, ze swoimi nowymi podopiecznymi zrobił furorę w Pucharze Ligi. „The Chairboys” pod jego wodzą w pokonanym polu pozostawili takie firmy Premier League jak: Charlton Athletic i Fulham. Wówczas stało się jasne, że od kopania się po nogach z przypadkowymi zawodnikami, Sergio w ciągu kilku lat nie tylko zagra w półfinale ogólnokrajowych rozgrywek, ale stanie naprzeciw naszpikowanej gwiazdami Chelsea. Przed dwumeczem, jedna z gazet – pewnie ze względu na zbieżność nazwisk – porównała jego zarobki, dom i inne rzeczy ze słynnym Fernando Torresem. Przykładowo wówczas wartość domu Argentyńczyka wynosiła 185 tysięcy, a Hiszpan w tym czasie kupił wille…. za 4 mln funtów. Na boisku jednak pieniądze już nie grają, o czym boleśnie przekonali się piłkarze z niebieskiej części Londynu. W pierwszym spotkaniu The Blues mając w składzie takich piłkarzy jak Lampard, Ballack, Drogba czy Cole, sensacyjnie zremisowali na boisku rywala 1:1, a Sergio odegrał jedną z pierwszoplanowych ról.

On i jego koledzy podbudowani sukcesem w starciu z dużo silniejszym przeciwnikiem, niedługo potem udali się na rewanżowe starcie. Mecz na Stamford Bridge był transmitowany w telewizji na całym świecie, także w Argentynie, a na trybunach zasiadł komplet 42,000 widzów, w tym rodzice Torresa, którzy specjalnie przylecieli do Anglii, by zobaczyć swojego syna w akcji. Tak jak się było można spodziewać, tym razem gospodarze nie pozostawili złudzeń czwartoligowcowi i gładko zwyciężyli 4:0. Mimo klęski, Torres cieszył się każdą minutą spędzoną na boisku.

„Wszedłem z ławki na ostatnie pół godziny meczu. Rozglądałem się dookoła, a tam Drogba, Szewczenko, Lampard, Ballack, Essien, Carvalho, Cole, Cech i pomyślałem: ‘Co ja tutaj robię? Rok temu układałem buty na półkach’.”

Wkrótce po uzgodnieniu nowego kontraktu z Wycombe, zapytanie o jego usługi złożyło grające szczebel wyżej Peterborough United. Mimo, że nie był do końca chętny, by opuścić Adams Park to propozycja sprawdzenia swoich umiejętności na wyższym poziomie, była trudna do odrzucenia i ostatecznie Torres został sprzedany do drużyny z League One za 150,000 funtów. Jak się okazało decyzja o zmianie otoczenia nie wyszła mu na dobre. Z powodu urazów i utraty zaufania w oczach menedżera, tego okresu z pewnością nie może zaliczyć do udanych. Tuż po transferze przeszedł operacje kostki i opuścił okres przygotowawczy, co już na starcie oznaczało problemy. Dodatkowo trener postanowił wystawiać go na prawym skrzydle, gdzie Sergio po prostu źle się czuł. Brak gry, problemy zdrowotne i złe decyzje menedżera sprawiły, że na co dzień pogodny Argentyńczyk popadł w małą depresję. Nie chciał przychodzić na treningi i bardzo poważnie zastanawiał się nad powrotem do domu. Wówczas, w krytycznym dla jego dalszej kariery momencie, bardzo pomogła mu wtedy jeszcze jego dziewczyna, a teraz żona – Lena, którą poznał… na zgrupowaniu Wycombe w Niemczech. Do tego za namową kolegi z zespołu, Craiga Mackaila-Smitha, zaczął spotykać się z psychologiem sportowym.

„Ludzie spoza futbolu myślą, że jak robisz to, co kochasz nie masz prawa być przygnębiony. Ale tu ciągle jest presja, a kiedy sprawy nie idą dobrze, to dostajesz do głowy. Bałem się dotknąć piłki, a wcześniej zwykle schodziłem ostatni z treningu. Cały czas myślałem o kwocie jaką za mnie zapłacili.”

Chociaż Peterborough wywalczyło awans do Championship, to sytuacja Torresa w klubie dalej była niestabilna. Pobyt beniaminka na zapleczu ekstraklasy trwał tylko rok i wiadome było, że w drużynie zajdą gruntowne zmiany. Dlatego przed rozpoczęciem sezonu 2010/201, Sergio miał wybór: przejść do grającego w czwartej lidze Lincoln City i niejako wrócić do punktu wyjścia, czy zdecydować się na niezwykle ryzykowny ruch i związać swoją przyszłość z wówczas jeszcze pół-profesjonalnym Crawley Town. Menedżer Steve Evans, który prowadził ekipę Crawley na poziomie Conference, zaproponował mu dwuletni kontrakt, na który ostatecznie przystał. I tak 7 lipca 2010 roku pomocnik został sprzedany do piątoligowego zespołu za rekordową kwotę w historii klubu – 100,000 funtów.

Sam Torres w jednym z licznych wywiadów podkreśla, że decyzję o przyjściu do Town uważa za najlepszą w swojej karierze. Trenera Steve’a Evansa nazywa – oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu – zrzędą. Pewnie dlatego, że jak każdy szkoleniowiec po prostu nienawidził przegrywać, a swoją złość po porażce wyładowywał w szatni, nawet nie tyle krzycząc, co wydzierając się na cały regulator. Z powodu impulsywnych reakcji, Sergio postanowił spotkać się z trenerem, gdyż najzwyczajniej w świecie nie podobał mu się sposób, w jaki się do niego zwracał. Evans wytłumaczył mu wtedy, aby nie brał tego do siebie. Sprawa rozeszła się po kościach, a Argentyńczyk miał świadomość, że to przy tym właśnie człowieku gra swój najlepszy futbol w karierze. Między innymi dzięki jego grze, klub dwukrotnie awansował.

Poza sukcesami na szczeblu ligowym, Crawley zanotowało niezwykłą przygodę w rozgrywkach FA Cup, a nasz bohater trzecią rundę pucharowych zmagań zapamięta do końca życia. Jego zespół właśnie na tym etapie rozgrywek zmierzył się na stosunkowo niewielkim Broadfield Stadium z grającym w Championship Derby County. Gospodarze od początku postawili twardy opór i praktycznie do ostatniego gwizdka utrzymywał się wynik 1:1. Gdy wydawało się, że to goście prędzej zdobędą rozstrzygającego gola, w doliczonym czasie piłkarze Crawley mieli korner. Piłka wybita po rzucie rożnym trafiła na skraj pola karnego dokładnie pod nogi Sergio. Pomocnik nie spanikował i przymierzył zewnętrzną częścią stopy po długim rogu, a futbolówka nieuchronnie wpadła do siatki.

„Ten moment był nie do opisania. Przez pięć sekund czułem się Bogiem. Cały zespół podszedł, by chwycić mnie w ramiona, a ja rzuciłem się na ziemie. To było niewiarygodne – jak film.”

Emocje i radość opanowały kibiców do tego stopnia, że policjanci ze względu na nieokiełznaną euforię tłumu, musieli odprowadzić ich bohatera do szatni. Po czwartej rundzie, w której wyeliminowali Torquay United, nadeszło losowanie piątej fazy rozgrywek, o której wspomina Sergio.

„Wszedłem do sklepu telewizyjnego w Brighton, poprosiłem sprzedawcę, by zmienił kanał, wiec mogłem obejrzeć to na żywo. Gdy zostaliśmy dolosowani Manchesterowi United, wyszedłem i czułem się jak szalony. Kiedy usłyszałem wynik losowania zadzwoniłem do mojego taty i powiedziałem mu, że ma tydzień na przyjazd, ponieważ nigdy już nie zobaczy jak jego syn gra na Old Trafford. Zapłaciłem za bilet i tego dnia był najdumniejszym ojcem na stadionie.”

„Dzień losowania piątej rundy przyćmił wszystkie złe momenty, przez które przeszedłem od czasu przylotu do Anglii.”

11 luty 2011 roku – historyczna data dla fanów Crawley, bo tego właśnie dnia odbył się najważniejszy mecz w historii klubu. Ich pupile stanęli naprzeciw gwiazdom Czerwonych Diabłów. Przy wsparciu około 9,000 kibiców, którzy udali się na północ kraju, piłkarze Town mało nie sprawili sensacji i po bardzo dobrej grze pechowo przegrali 0:1. Torres po końcowym gwizdku, zapominając jakby o tym, że mecz oglądają miliony ludzi na całym świecie… wyrwał z Old Trafford kilka źdźbeł trawy, które schował do skarpety. Nie planował tego, ale gdy schodził z murawy pomyślał sobie, że prawdopodobnie nigdy więcej już tutaj nie zagra i postanowił zabrać coś na pamiątkę. Pamiątkę, którą przechowuje do dziś. Mimo braku awansu do kolejnej rundy Pucharu Anglii, w tym samym roku Sergio i jego koledzy po raz pierwszy w historii Crawley, awansowali do zawodowej ligi, czyli League Two.

Po opuszczeniu klubu latem 2014 roku, jego życie uległo całkowitej zmianie. Zamiast próbować utrzymać się na powierzchni profesjonalnego futbolu, zdecydował się na występy w pół-zawodowym Whitehawk, gdzie także odniósł mały sukces. 8 listopada 2015 roku jako kapitan, poprowadził swoją drużynę w pierwszej rundzie FA Cup, po raz pierwszy w 70-letniej historii popularnych „Jastrzębi”. Swoje obowiązki na boisku, dzieli z pracą biurową w firmie budowlanej prowadzonej przez dwóch właściciel klubu. Jego ojciec właściwie się nie pomylił, powtarzając, że w końcu i tak będzie zajmował się cegłami.

Screen Shot 10-03-16 at 09.53 AM 001

„W ubiegłym roku miałem do podjęcia bardzo trudną decyzję. Po dziewięciu latach bycia profesjonalistą, spadłem z Football League. Nie chciałem iść na północ kraju, gdy Crawley mnie zwolniło. Moja żona i dzieci uwielbiają Brighton, wiec byłem bardzo szczęśliwy, gdy dostałem propozycje z Whitehawk. W nowym klubie gram w praktycznie każdym spotkaniu, co było rzadkością podczas ostatniego dwuletniego pobytu w Crawley.”

„Nie żałuję swojej decyzji. To mały, rodzinny klub, który zrobił kilka awansów w ciągu ostatnich lat.” – tak Torres skomentował zmianę barw klubowych.

Argentyński dziennikarz Juan Manuel Lopez przeprowadził z nim wywiad, a rozmowa niespodziewanie okazała się ogromnym sukcesem. Wywiad z anonimowym dla większości kibiców piłkarzem, stał się drugim najbardziej poczytnym artykułem tygodnia, zaraz po śmierci prezydenta. Lopez widząc, że ludzie kupili jego historię zaproponował Torresowi napisanie książki.

„W pierwszej chwili odpowiedziałem, że nie jestem żadnym znanym piłkarzem. Nie jestem Waynem Rooneyem czy Frankiem Lampardem. Kto kupi moją książkę? Może tylko moja rodzina i przyjaciele. Ale potem pomyślałem, co mam do stracenia. Gdy przyjechałem do Anglii, zacząłem prowadzić dziennik, więc miałem już wszystko nagrane.”

Screen Shot 10-03-16 at 09.53 AM

Mimo czterech lat od ogólnoświatowej premiery, jego historia nie ukazała się w języku polskim.

Tworzenie książki zajęło dwa lata. Hiszpańska wersja ukazała się w listopadzie 2012 roku, a po przetłumaczeniu jej nakład rozszedł się między innymi w Anglii. Proces powstawania był dla Sergio emocjonalnym przeżyciem, a gdy po raz pierwszy przeczytał swoje wspomnienia, miał łzy w oczach. Ale jak sam przyznaje, dobrze jest czasem spojrzeć wstecz na to, co się udało osiągnąć. Dziś nie wie, czy w wieku 22 lat, zdecydowałby się po raz drugi na wyjazd do Anglii, tylko po to, aby realizować swoje marzenia o byciu profesjonalnym piłkarzem. Wtedy jeszcze nie znał języka – miał tylko kawałek papieru z zestawem zwrotów, takich jak: „Dzień dobry, nazywam się Sergio. Jestem z Argentyny.”

Historia Sergio Torresa to idealny przykład na to, że czasem najbardziej szalone decyzje, okazują się najlepszym rozwiązaniem. Nie mając praktycznie żadnych pieniędzy, ale z ogromnymi marzeniami połączonymi z wielką determinacją, pokazał, że jeśli czegoś się naprawdę pragnie, to można to osiągnąć. Nawet najbardziej pokrętna droga, może poprowadzić prosto do sukcesu.

Artur Kliński

Twitter: @Artur_Klinski
Przycisk:

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
0
Arsenal pokazał na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
3
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Komentarze

0 komentarzy

Loading...